W chłodnych porach roku częściej łapiemy przeziębienia i chorujemy na grypę. Czy winne są temu niskie temperatury? Tylko częściowo. Powodów jest całkiem sporo.
Jesień i zima to czas przeziębień. Częściej chorujemy też wtedy na znacznie poważniejszą od nich grypę. W Polsce sezon grypowy trwa zwykle od grudnia do kwietnia, a szczyt zachorowań przypada w lutym i marcu.
Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), każdego roku choruje blisko 10 proc. populacji dorosłych i aż 30 proc. dzieci. Według polskich źródeł na grypę „lub choroby grypopodobne” co roku zapada 4,5 mln Polaków.
Przeziębienia są znacznie częstsze. Przeciętny dorosły łapie je średnio dwa, trzy razy do roku. Dzieci zaś jeszcze częściej, nawet od sześciu do dziesięciu razy (niektóre źródła wspominają o dwunastu).
Ale dlaczego wszystko to dzieje się przeważnie jesienią i zimą?
Dość powszechnym przekonaniem jest, że chorujemy, bo robi się zimniej. Wiele osób jest przekonanych, że wychłodzenie organizmu sprzyja infekcjom. Któż z nas nie słyszał w dzieciństwie „załóż czapkę, bo się przeziębisz”?
Nie jest to wcale oczywiste.
Po angielsku mówi się „correlation is not causation”, co po polsku nie brzmi już tak ładnie: „zbieg dwóch zjawisk w czasie nie oznacza ich związku przyczynowego”.
Otóż nie ma jednoznacznych dowodów na to, że wychłodzenie organizmu bezpośrednio sprzyja infekcjom wirusowym górnych dróg oddechowych. Co w takim razie sprawia, że chorujemy częściej w zimnych miesiącach?
Cóż, to złożone.
Załóż czapkę, bo się przeziębisz. Wychłodzenie organizmu sprzyja infekcjom
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
Badania laboratoryjne sugerują, że w niższych temperaturach komórki układu odpornościowego stają się mniej waleczne wobec intruzów. Jednak z racji tego, że badano komórki w próbówkach, a nie ludzi – trudno jest tu o całkowitą pewność.
Prowadzono na ten temat wiele badań „na żywo”, na ochotnikach. I nadal nie ma w tej kwestii zgody. Większość badań wskazuje, że istnieje związek między wychłodzeniem a spadkiem odporności.
Większość, ale nie wszystkie. Bo nie brak też takich badań, które dowodzą, że związku wychłodzenia ze spadkiem odporności organizmu nie ma.
Są też i badania, które wskazują, że ekspozycja na zimno pobudza nasz układ odpornościowy (z czym zgodzą się amatorzy zimnych pryszniców i morsowania). Czyli zimno powinno chronić nas przed infekcjami.
W obliczu sprzecznych dowodów uznajmy więc, że wpływ zimna na układ odpornościowy nie jest jednoznaczny. Poszukajmy innych powodów skłonności do przeziębień jesienią i zimą.
Pewne jest to, że niższa temperatura — ale powietrza w drogach oddechowych — ułatwia wirusom atak. Z badań wynika, że rinowirusy (jeden z kilku rodzajów wirusów wywołujących przeziębienia) lepiej namnażają się w komórkach nabłonka nosa, gdy temperatura wynosi tam od 32 do 36 stopni Celsjusza, czyli jest niższa od temperatury organizmu.
A o to znacznie trudniej w ciepłych, łatwiej w zimnych miesiącach.
Wirusy muszą się jednak jakoś na nasze błony śluzowe dostać. Ten atak następuje z powietrza. Wirusy najczęściej korzystają z darmowego środka transportu, który im zapewniamy.
Przenoszą się na kropelkach wydzielin, składających głównie z wody. Nie musimy nawet smarkać i kichać – mikroskopijne krople są także w oddechu.
Choć jesień i zima wydają nam się wilgotne, to powietrze o niższej temperaturze zawiera mniej pary wodnej (czyli niższa jest wilgotność bezwzględna). Przy temperaturze 25 stopni i wilgotności (względnej) 50 procent metr sześcienny powietrza zawiera 11,5 grama pary wodnej. Przy tej samej wilgotności i temperaturze 10 stopni już tylko 4,7 grama.
Badania wskazują, że ten spadek wilgotności bezwzględnej – czyli ilości pary wodnej w powietrzu – sprzyja wirusom. Do tego stopnia, że gdy badacze nałożyli na siebie wykresy wilgotności bezwzględnej i ilości zachorowań na grypę, obie krzywe pasowały do siebie jak ulał, tyle że przesunięte względem siebie w czasie (liczba przypadków grypy góruje 2-3 tygodnie po spadku wilgotności). Dlaczego?
W wilgotnym powietrzu mikroskopijne kropelki są na tyle ciężkie, że szybko opadają. W suchym szybko parują, stają się lżejsze i mogą pofrunąć na drugi koniec pokoju (albo autobusu). Ale być może istotny jest też inny mechanizm.
Jak wykazali badacze ze Stanfordu w 2019 roku, w mikroskopijnych kropelkach wody w powietrzu spontanicznie powstaje nadtlenek wodoru (czyli woda utleniona). Dzieje się tak, gdy kropelki napotykają ładunki elektryczne na przykład na powierzchni pyłków kurzu obecnych w powietrzu. Kilka lat później donieśli, że to samo zjawisko powstaje także, gdy para wodna kondensuje na powierzchniach.
To może tłumaczyć, dlaczego wirusy rzadziej atakują nas latem – spekulują odkrywcy tego zjawiska. Być może szkodzi im nadtlenek wodoru w mikroskopijnych kropelkach wody, kondensujących na drobinach kurzu i powierzchniach. W chłodnych miesiącach roku zawartość pary wodnej w powietrzu jest mniejsza, więc powstaje mniej kropelek.
Czy to z powodu ciężkości kropel, czy cząstek nadtlenku wodoru, wpływ wilgotności na ilość krążących wirusów jest znaczący.
Eksperymenty pokazują, że włączenie nawilżacza powietrza na jedną godzinę ogranicza liczbę wirusów w powietrzu nawet o jedną trzecią.
Nie bez znaczenia jest to, że jesienią i zimą przebywamy głównie w ogrzewanych pomieszczeniach, gdzie powietrze jest bardzo suche. Nasze wysuszone błony śluzowe nosa i gardła są znacznie łatwiejszym celem ataku mikrobów.
Gdy robi się zimno na zewnątrz, rzadziej wietrzymy pomieszczenia. To także ułatwia wirusom życie. Na ten temat prowadzono wiele badań po wybuchu pandemii koronawirusa. Wynika z nich jednoznacznie, że wentylacja jest kluczowa w zapobieganiu transmisji wirusów.
W pomieszczeniach ze słabą wentylacją zaczynamy oddychać powietrzem, w którym obecne są martwe komórki naskórka, nabłonka dróg oddechowych, krople śluzu dróg oddechowych oraz liczne bakterie i wirusy.
Najlepsze, co można zrobić, by zapobiegać zakażeniom przenoszonym drogą oddechową, to regularnie wietrzyć.
Wirusy i bakterie są wyjątkowo wrażliwe na promieniowanie ultrafioletowe. Lampy emitujące takie promieniowanie od dawna stosowane są do dezynfekcji pomieszczeń i powierzchni.
Latem promieniowanie ultrafioletowe słońca niszczy większość mikrobów podróżujących w powietrzu. (Także w pomieszczeniach. Szyby okienne zatrzymują silniej działające promieniowanie UV-C i UV-B, lecz niemal całkowicie przepuszczają promieniowanie UV-A. Ma nieco słabsze działanie, lecz także szkodzi wirusom i bakteriom).
Ale słońce jest też ważne dla naszej odporności.
Pod wpływem promieniowania ultrafioletowego nasza skóra wytwarza witaminę D. Niestety już na szerokości geograficznej 40 stopni (mniej więcej Rzymu) od końca października do końca marca promieniowanie słoneczne jest za słabe, by zapewnić nam odpowiednią dawkę tej witaminy.
Polskie badania (przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Medycznego w Gdańsku) wskazują, że niedobór tej witaminy miała ponad połowa badanych mieszkańców miasta już w pierwszych tygodniach jesieni.
Tymczasem witamina ta odgrywa dość istotną rolę w funkcjonowaniu układu odpornościowego. Osoby z niedoborem witaminy D częściej zapadają na infekcje układu oddechowego. Te, które przyjmują jej suplementację – zapadają na infekcje rzadziej.
Nie jest zatem wykluczone, że sezonowy niedobór tej witaminy także odpowiada za sezonowość infekcji wirusowych.
Reasumując, nie ma jednej przyczyny, dla której jesienią i zimą częściej chorujemy. Powodów jest wiele. Niższe temperatury i brak słońca mogą obniżać odporność. Suche powietrze to lepsze warunki dla rozprzestrzeniania się wirusów.
Wszystko to brzmi, jakby natura sprzysięgła się, byśmy chorowali przez pół roku. Nie ma w tym jednak spisku sił natury. To przecież my tworzymy takie warunki, wirusy tylko z nich korzystają.
Mieszkamy w gęsto zaludnionych miastach, żyjemy (i pracujemy) w ogrzewanych, przesuszonych i rzadko wietrzonych pomieszczeniach – czyli tworzymy warunki, które przez pół roku ułatwiają wirusom rozmnażanie.
Co więc począć? Wietrzyć, nawilżać, myć ręce, kichać w rękaw lub chusteczkę i przyjmować suplementy witaminy D. To jedyne, co pozostaje nam w walce z przeziębieniami.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Rocznik 1976. Od dziecka przeglądał encyklopedie i już mu tak zostało. Skończył anglistykę, a o naukowych odkryciach pisał w "Gazecie Wyborczej", internetowym wydaniu tygodnika "Polityka", portalu sztucznainteligencja.org.pl, miesięczniku "Focus" oraz serwisie Interii, GeekWeeku oraz obecnie w OKO.press
Rocznik 1976. Od dziecka przeglądał encyklopedie i już mu tak zostało. Skończył anglistykę, a o naukowych odkryciach pisał w "Gazecie Wyborczej", internetowym wydaniu tygodnika "Polityka", portalu sztucznainteligencja.org.pl, miesięczniku "Focus" oraz serwisie Interii, GeekWeeku oraz obecnie w OKO.press
Komentarze