0:000:00

0:00

Podczas VI Nadzwyczajnego Zjazdu online Klubów „Gazety Polskiej" w sobotę 15 listopada Andrzej Duda trzykrotnie wypowiadał się na temat wyniku wyborów w USA. To co mówił było bliskie prawdy uznawanej przez niemal cały świat, ale to „prawie" robi ogromną różnicę.

Na pytanie „klubowicza z Filadelfii", czy zmiana w Białym Domu oznacza problemy dla Polski, Duda stwierdził:

Zmiana w Białym domu nie oznacza problemów dla Polski. (...) Jeżeli rzeczywiście prezydentem zostanie prezydent Joe Biden, a wszystko na to wskazuje. Mówię "prezydent" też ze względu na to, że był wiceprezydentem USA.
Duda prawie uznał wybór Bidena, ale wciąż mówi o tym w trybie warunkowym i nie złożył mu gratulacji za zwycięstwo. Wręcz tłumaczy się, że nazywa go prezydentem. To oznacza afront w stosunkach z USA
VI Nadzwyczajny Zjazd Online Klubów "Gazety Polskiej",14 listopada 2020

Charakterystyczna jest końcówka, w której Duda tłumaczy się, że użył określenia „prezydent Biden". Jeszcze dwukrotnie wypowiedział się w tym samym duchu:

„Niezależnie od tego, kto zasiądzie ostatecznie w Białym Domu,

choć powtarzam, wszystko na to wskazuje, że będzie to Joe Biden, będę realizował interesy Rzeczpospolitej.

Chciałbym to kontynuować z prezydentem Bidenem, mam nadzieję, że będzie to możliwe, ale powtarzam,

cały czas ten proces wyborczy w Stanach Zjednoczonych się nie zakończył, wszystko wskazuje na to, że prezydentem będzie Joe Biden, ale ta sprawa jeszcze nie jest ostatecznie rozstrzygnięta".

Czyli Duda niby uznaje zwycięstwo Bidena, ale uważa, że „sprawa nie jest ostatecznie rozstrzygnięta". W polityce takie „prawie uznanie" ma swoją negatywną wymowę. Duda nadal trzyma się trybu warunkowego, nie przechodzi mu przez gardło stwierdzenie, że Biden wygrał wybory. I nie składa 46. prezydentowi USA Joe Bidenowi gratulacji.

Biden wygrał bardziej niż Kennedy i Carter

Tymczasem znane są już wyniki wyborów. Zwycięstwo Joe Bidena jest wyraźne, zdobył 314 głosów elektorskich, o 44 więcej niż minimum. Jak policzyliśmy, w piętnastu wyborach prezydenckich w ostatnich 60 latach, osiem razy wygrywał Demokrata, a siedem Republikanin (patrz wykres poniżej).

Pięć razy kandydat Demokratów zdobył więcej głosów elektorskich niż Biden: Lyndon Johnson w 1964 - aż 486, dwukrotnie Bill Clinton (w 1992 - 370 i w 1996 - 379) oraz dwukrotnie Barack Obama (w 2008 - 365 i w 2012 - 332). Biden wypadł za to lepiej niż John Kennedy w 1960 roku, Jimmy Carter w 1976 roku i oczywiście lepiej niż pozostała siódemka kandydatów demokratycznych, która przegrywała wybory (ostatnio Hillary Clinton - 277).

Charakterystyczne, że żadna z trzech wypowiedzi podważających ostateczny wynik wyborów w USA nie znalazła się w relacji ze spotkania z Klubami „Gazety Polskiej" na oficjalnej stronie prezydenta.

Gest Dudy dyplomatycznie szkodliwy

Podejście Dudy krytykował w OKO.press Aleksander Kwaśniewski. Zalecał rządzącym, by „wzięli zimny prysznic i uspokoili rozedrgane emocje. Pogratulować trzeba, przede wszystkim. Sugerowałbym, żeby z tym nie zwlekać do momentu, kiedy rozstrzygnie się ostatni proces sądowy wytoczony przez Trumpa, bo to zostanie zapamiętane jako gest mało sympatyczny".

Polsce przygląda się też światowa opinia publiczna. Fragmenty sobotniej wypowiedzi Dudy do klubowiczów „Gazety Polskiej" znalazły się

w depeszy Reutersa, zatytułowanej „Polski prezydent: Prezydenckie wybory w USA nie są ostatecznie rozstrzygnięte".

Agencja tłumaczy, że „wybór Bidena stawia Warszawę w potencjalnie niewygodnej pozycji (...) Polskie władze przykładały wielką wagę do relacji z Donaldem Trumpem, jednocześnie nadwyrężając więzi z sojusznikami z Unii Europejskiej w kwestii wartości demokratycznych".

Przeczytaj także:

10 krajów wstrzymało się od gratulacji i mówi w trybie warunkowym

Jak pisaliśmy w OKO.press, gdy 7 listopada 2020 roku najważniejsze media USA (łącznie z pro-trumpowym Fox News) podały, że Biden przekroczył próg 270 głosów elektorskich niezbędnych do objęcia urzędu, większość państw świata pośpieszyła z gratulacjami. Wyjątkiem były:

  • Polska
  • Węgry
  • Słowenia
  • Rosja
  • Chiny
  • Północna Korea
  • Turcja
  • Iran
  • Brazylia
  • Meksyk

Andrzej Duda ograniczył się do gratulacji za udaną kampanię wyborczą.

Identycznie gratulował Viktor Orbán, jakby się z Dudą umówili.

Rzecznik Putina oświadczył, że prezydent Rosji pogratuluje Bidenowi dopiero, gdy rozpatrzone zostaną zarzuty prawne, jakie wytacza Trump, a prezydent Brazylii Jair Bolsonaro wciąż mówi o Bidenie, jako „kandydacie" (por. podsumowanie The Independent z 13 listopada).

Z listy 10 krajów sceptycznych ubyły już jednak dwa ważne państwa:

  • Chiny. „Szanujemy wybór amerykańskiego narodu" - oznajmił 13 listopada rzecznik chińskiego MSZ;
  • Turcja. „Próby, przed jakimi stoimy w skali światowej i regionalnej, sprawiają, że konieczny jest rozwój i wzmocnienie naszych stosunków w oparciu o wspólne interesy i wartości" - oświadczył Recep Tayyip Erdoğan w liście do Joe Bidena.

Dokładna analiza motywów państw, które odmawiają oficjalnego potwierdzenia, że wybory w USA zostały rozstrzygnięte, wymagałaby szczegółowych rozważań. Są na liście reżimy, dla których antyamerykanizm jest osią polityki (Iran, Korea). Meksyk to odrębny temat. Ale pozostałe kraje zaskakująco wiele łączy.

Żal za Trumpem i próba zatrzymania czasu, czyli motyw irracjonalny?

Państwa z listy wątpiących mogą obawiać się trudniejszych relacji z Bidenem, niż miały z Trumpem.

W przypadku Polski można się spodziewać ze strony amerykańskiej kontroli stanu polskiej praworządności. Przedsmak daje tu analizowana przez OKO.press aktywność komisji spraw zagranicznych Kongresu kierowanej przez demokratę Eliota Engela. Polska wraz z Chinami, Rosją i Turcją była najczęściej strofowanym krajem. W liście do Dudy komisja apelowała o niepodpisywanie „ustawy kagańcowej”, Morawieckiemu wytykała „erozję demokracji”, a przed wizytą wiceprezydenta Pence’a w Warszawie apelowała, by zwrócił uwagę rządowi na „odchodzenie od demokracji”.

Niechęć do pogodzenia się z porażką Trumpa byłaby w takim ujęciu motywem irracjonalnym: próbą zatrzymania czy cofnięcia politycznej zmiany. Jak silne było pragnienie, by to Republikanin wygrał, ilustruje postępek Janesa Janšy, populistycznego premiera Słowenii, naśladowcy Orbána i Kaczyńskiego, który już 4 listopada złożył gratulacje zwycięskiemu... Trumpowi.

Nie sądzimy jednak, by Duda lub którykolwiek z pozostałych liderów wierzył, że Trump może jeszcze w jakiś sposób odwrócić werdykt wyborców przy pomocy sądowych manipulacji.

Kalkulacja polityczna na Trumpa, który będzie potężną opozycją

Kalkulacja polityczna Dudy i jemu podobnych może mieć raczej ślad racjonalności. Zdystansowanie się wobec zwycięskiego Demokraty byłoby wtedy pokazaniem niezależności, jako swego rodzaju dumny gest („wstawanie z kolan") i podbijanie własnej wartości przetargowej. Można zakładać, że w relacjach z USA liczyć się będzie także potężna opozycja Republikanów z przegranym, ale nie upokorzonym Donaldem Trumpem. I że Demokraci z prezydentem u władzy będą ostrożniejsi w krytykowaniu naruszeń demokracji w Polsce, Brazylii czy Rosji, niż byli w opozycji.

S0jusz prawicowych populistów, czyli wspólny front ideologiczny

OKO.press wskazywało już wcześniej, że większość wyżej wymienionych krajów spełnia kryteria rządów populistycznych, zgodnie z definicją znanego politologa Jana Wernera Müllera (zobacz wykład Müllera dla Archiwum Osiatyńskiego z 2018 roku po angielsku lub po polsku, czytaj też analizę o PiS jako partii populistycznej i wywiad OKO.press).

Zasadnicze podobieństwo polega na budowaniu radykalnego podziału między „elitami" a prawdziwym „ludem” czy „narodem", przy czym populiści zakładają, że oni i tylko oni mają monopol na reprezentowanie interesów, potrzeb i wartości „narodu". Jednocześnie wykluczają z niego wszystkich, którzy się z nimi nie zgadzają.

Wspólne jest też dążenie populistów do wyeliminowania niezależnych mediów i łatwość rzucania oskarżeń na opozycję czy uczestników protestów, że są agentami obcych wpływów, wrogich sił, „zagranicy" itd.

Prawicowi populiści opierają się na dwóch filarach: nacjonalizmie i religii. Ilustruje to slogan wyborczy prezydenta Brazylii Bolsonaro, zwanego też „Trumpem tropików": „Brazylia ponad wszystko, a Bóg nad nami wszystkimi".

Jako narzędzie uprawiania polityki populiści rozbudzają niechęć czy nienawiść wobec mniejszości: posługują się homofobią, ksenofobią, mizoginią, rozbudzają lęk przed uchodźcami. W drugim kroku obiecują, że obronią „naród" przed tymi zagrożeniami.

Donald Trump realizował tę samą linię. Przedstawiał się jako fanatyczny patriota (America first) i wypowiadał w imieniu prawdziwych Amerykanów (real Americans), do których nie zaliczał „socjalistów, wszelkich osób protestujących przeciwko jego władzy, mieszkańców metropolii, a zwłaszcza elit zamieszkujących oba liberalne wybrzeża”.

Religia jako legitymizacja rządów populistycznych jest oczywista w Polsce, Brazylii czy Rosji. Także na Węgrzech czterokrotnego premiera Viktora Orbána przyjmuje karkołomne formy. W 2019 roku Orbán przedstawił swoje aspiracje do... przywództwa w obronie chrześcijańskiego świata. Ogłosił, że „cała kultura chrześcijańska stała się przedmiotem spójnego ataku”. Oskarżał Zachód: „Europa milczy. Tajemnicza siła zamyka usta europejskim politykom i paraliżuje im ręce, a o prześladowaniu chrześcijan można mówić tylko jako problemie humanitarnym”.

Na szczęście jest „węgierski naród i rząd Węgier, które wierzą, że cnoty chrześcijańskie mogą dać pokój i szczęście tym, którzy je praktykują, a także przyczynić się do przetrwania narodów, i dlatego w węgierskiej konstytucji zapisano, że obrona tożsamości i chrześcijańskiej kultury Węgier jest obowiązkiem wszystkich organów państwowych”.

Tureckość, amerykańskość, węgierskość, rosyjskość, słoweńskość czy polskość zostały zmonopolizowane przez populistycznych polityków. Wszyscy odwołują się w argumentacji do ideologii i religii, plotąc często androny w atmosferze śmiertelnej narodowej powagi. Ale pomaga to wygrywać wybory.

Sojusz populistów polega na wspólnym przeciwstawianiu się tendencjom liberalnym i równościowym. Dystansowanie się do prezydentury Joe Bidena jest tu sprzeciwem wobec demokratycznego prezydenta, który może stanąć razem z głównym nurtem Unii Europejskiej po drugiej stronie ideologicznej barykady.

Sygnał dla własnego elektoratu: nie ulegamy dyktatowi liberałów

Straty czy utrudnienia, jakie przyniesie arogancka postawa wobec nowej administracji USA mogą być - wierzą zapewne populiści - mniejsze niż zyski w pokazaniu twardego kursu własnemu elektoratowi i partyjnym szeregom. Andrzej Duda już szykuje swój wizerunek jako obrońcy „prawicowych wartości".

Podkreśla, że „Joe Biden reprezentuje Demokratów - ugrupowanie polityczne, które jest zdecydowanie lewicowo-liberalne. W Polsce od lat rządzi opcja konserwatywna i jest duża różnica w wielu poglądach o charakterze ideologicznym i trzeba się liczyć z tym, że będą spory na tym tle o charakterze ideologiczno-politycznym".

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze