Z taśm nagranych przez austriackiego biznesmena wyłania się Kaczyński, który inicjując i wstrzymując budowę wieżowca przy Srebrnej rozważa wyłącznie interes partii i swój własny. Teraz twierdzi, że chciał go zbudować dla Polski, bo Polsce potrzebna jest większa obecność PiS na rynku idei. W tym samym sensie Polsce potrzebne są propagandowe media publiczne
W sobotniej rozmowie 2 marca 2019 w RMF FM Jarosław Kaczyński tłumaczył się - podkreślając, że nie ma się z czego tłumaczyć - z ujawnionych przez "Wyborczą" negocjacji biznesowych, jakie toczył z Geraldem Birgfellnerem. W maju 2017 umówili się, że austriacki biznesmen (i zarazem mąż powinowatej prezesa) zbuduje dla kontrolowanej przez PiS spółki Srebrna 190-metrowy wieżowiec w centrum Warszawy. Spotykali się aż 19 razy w siedzibie PiS na Nowogrodzkiej w Warszawie, ale w czerwcu-lipcu 2018 Kaczyński wstrzymał inwestycję i do dziś nie zapłacił biznesmenowi 1,3 mln euro za prace przygotowawcze.
Birgfellner nagrał spotkania z Kaczyńskim 27 lipca i 2 sierpnia 2018 roku, żeby mieć dowody, że został oszukany.
W RMF FM Kaczyński podał zaskakujący motyw budowy wieżowca:
Chciałem zrobić coś bardzo pożytecznego z punktu widzenia nie tylko mojego obozu politycznego, ale po prostu Polski. Nieco zrównoważyć sytuację na rynku idei. Chodzi mi konkretnie o fundację Batorego, bardzo, ale to bardzo lewicową
Opinia publiczna krytycznie ocenia biznesowe zaangażowanie lidera rządzącego obozu i zarzuca Kaczyńskiemu używanie wpływów i układów w interesie swej partii, a ten twierdzi, że to wszystko dla Polski.
Cytując słowa Kaczyńskiego odtwarzamy jego logikę:
Taka samoobrona wizerunku prezesa, budzi zdumienie, gdy porównać ją z wypowiedziami nagranymi przez Birgfellnera.
Kaczyński z nagrań Birgfellnera ani razu nie wspomina o "interesie Polski", skupia się wyłącznie na interesie partii i swoim własnym, jako partyjnego lidera, przy czym wydaje się, że te dwa porządki są dla niego tożsame.
Tłumacząc 27 lipca 2018, dlaczego decyzję o budowie trzeba wstrzymać, mówi, że "doszły nowe elementy, operacja [Jana] Śpiewaka [kandydującego w wyborach na prezydenta Warszawy], który postawił zarzuty: partia buduje wieżowiec". Na uwagę, że "można by storpedować taką narrację, bo przecież to nie partia w końcu buduje", Kaczyński tłumaczy: "To nie ma żadnego znaczenia w takich kampaniach. Ja jestem w fundacji [Instytut Lecha Kaczyńskiego], to zupełnie wystarczy, to nie ma żadnych szans. To nie do obrony. To jest polityka".
W innym miejscu Kaczyński mówi: "[Śpiewak] zaatakował, że chcemy budować budynek, no. My... On twierdzi, że partia. I że to są w ogóle obyczaje azjatyckie".
Podczas spotkania 2 sierpnia Kaczyński tłumaczy, że musi wycofać się z inwestycji, bo blokuje go rządząca w Warszawie Platforma Obywatelska (a "pan Jaki nie jest człowiekiem cudów", czyli wyborów na prezydenta miasta nie wygra).
Jako drugi powód podaje zagrożenie dla wizerunku partii i siebie samego: "druga przeszkoda to jest kampania o charakterze czysto politycznym pod tytułem: partia buduje wieżowiec, azjatyckie stosunki czy nawet zgoła stwierdzenie, że to ja buduję - a w związku z tym jestem niezwykle zamożnym człowiekiem. Nie możemy sobie na to pozwolić...".
Ten wątek osobisty - według relacji Birgfellnera cytowanego przez mecenasa Jacka Dubois - przewijał się często w rozmowach. Kaczyński powtarzał, że „wieże mają być pomnikiem moim i mojego brata, taką mam ideę i potrafię ją zrealizować".
Nagrania jednoznacznie pokazują, że Kaczyński patrzył na wieże w kategoriach zysków i strat swej własnej partii i siebie jako lidera. Chciał budować, gdy dostrzegał zyski, zaniechał, gdy zauważył ryzyko.
Nie ma tu mowy o interesie Polski czy choćby Warszawy. Wieżowiec nie ma służyć mieszkańcom, nie ma w nim miejsca na przestrzeń publiczną, nie zostanie udostępniony - innym niż Instytut im. Lecha Kaczyńskiego - organizacjom społecznym (chyba, że pokrewnym ideowo). Jego celem jest zarabiać pieniądze i służyć prawicowym ideom.
W wywodzie Kaczyńskiego widać charakterystyczną dla niego mieszankę aspiracji wielkościowych i osobistej misji oraz poczucia porażki, z którą trudno mu sobie poradzić. Najpotężniejszy człowiek polskiej polityki, który w wyniku zamachu na instytucje kontroli demokratycznej, zyskał potężne narzędzia wpływu na politykę i media skarży się, że przegrywa na rynku idei z Fundacją im. Stefana Batorego, która w 2017 na wspieranie 10 programów, które prowadzi wydała 10,9 mln zł.
Fundacja była też i jest jednym z operatorów tzw. funduszy norweskich, przeznaczonymi na rozwój społeczeństwa obywatelskiego, wbrew wysiłkom rządu PiS, który próbował przejąć nad nimi kontrolę. Politycy PiS i propisowskie media lansowały obraz fundacji, która wspiera wyłącznie"organizacje skrajnie lewicowe, w tym aktywistów LGBT, działaczy proaborcyjnych i zwolenników likwidacji lekcji religii w szkołach". Jak widać, Kaczyński podtrzymuje tę narrację (co jest szczególnym wkładem w rozwój rynku idei) i nie pierwszy raz dzieli się z publicznością kompleksem, jaki odczuwa wobec założonej w 1997 roku przez George'a Sorosa fundacji.
Fundacja Batorego irytuje Kaczyńskiego, gdyż zgodnie ze statutem "prowadzi oraz wspiera (finansowo, rzeczowo lub organizacyjnie) inne organizacje prowadzące działania służące upowszechnieniu zasad demokratycznego państwa prawa, przejrzystości w życiu publicznym, społecznej kontroli nad instytucjami zaufania publicznego oraz przeciwdziałania patologiom życia publicznego i społecznego" a także "działania na rzecz ochrony praw i swobód obywatelskich, równych praw kobiet i mniejszości, dostępu obywateli do informacji, pomocy prawnej i wymiaru sprawiedliwości oraz propagowania postaw obywatelskiej aktywności i odpowiedzialności".
Takie cele Fundacji im. Batorego stoją - mówiąc językiem Kaczyńskiego - w oczywistej sprzeczności z programem jego partii, który stwierdza, że pomysł na liberalny świat skompromitował się. Dotyczy to w szczególności Polski, gdzie „Kościół jest dzierżycielem i głosicielem powszechnie znanej w Polsce nauki moralnej. Nie ma ona w szerszym społecznym zakresie żadnej konkurencji, dlatego też w pełni jest uprawnione twierdzenie, że w Polsce nauce moralnej Kościoła można przeciwstawić tylko nihilizm” (zobacz s. 11 i sąsiednie).
Oczywiście nie sposób czynić Kaczyńskiemu zarzutu z tego, że chce budować ośrodek, który wspierałby idee i zwiększał siłę oddziaływania jego partii, czy nawet jego osobiście. Takie są cele działania partii politycznych. Wątpliwości budzi posługiwanie się w tym celu układami i wpływami (np. w banku Pekao SA), nie mówiąc już o bezwzględnym potraktowaniu Birgfellnera, który jako człowiek ma prawo czuć się oszukany, ale to inny wątek.
Trudno też mieć pretensje, że polityk wierzy, że program jego partii służy Polsce. Prawdopodobnie zarówno Grzegorz Schetyna, jak Robert Biedroń czy Katarzyna Lubnauer także uważają, że Polska zyskałaby na ich wyborczym zwycięstwie i możliwości realizacji programu.
Rzecz jednak w tym, że Kaczyński uważa, że w "interesie Polski" jest dążenie do monopolu jego partii, która systematycznie narusza reguły, jakie powinny rządzić życiem politycznym, społecznym i rynkiem idei. Przykładem jest objęcie ideologiczną i polityczną kontrolą mediów publicznych, w imię "zrównoważenia" na rynku idei. Stanowi to złamanie zasad, które obowiązują w mediach publicznych, a także zaprzeczenie zasad demokratycznej konkurencji na rynku idei.
Utożsamienie interesu partyjnego z interesem narodowym jest zasadniczym elementem polityki i propagandy PiS. Służba Polsce staje się tu nieodróżnialna od służby partii, to co dobre dla partii jest dobre dla Polski i Polaków i odwrotnie.
Kryje się za tym podstawowe założenie, że takie właśnie są reguły demokracji. Rozumowanie opiera się na fałszywym utożsamieniu wyborców/zwolenników jednej partii z narodem, zwanym też suwerenem.
Kaczyński wielokrotnie twierdził, że PiS pracuje dla „narodu, dla społeczeństwa”. "Nie uchybiamy demokracji, bo nasze zapowiedzi realizujemy" - mówił . Taka jest "istota demokracji": program (zwycięskiej) partii staje się programem narodu. Podobnie twierdzi Duda: podważanie polityki partii rządzącej to "łamanie podstawowej zasady demokracji". I dalej: "Nie można odmawiać zwycięskiej większości prawa do realizacji programu. Spełnianie zapowiedzi jest obowiązkiem względem obywateli. Podważanie tych zasad jest sprzeczne z podstawami demokracji przedstawicielskiej. Podmywa fundamenty parlamentaryzmu".
To typowe dla prawicowego populizmu, który – jak tłumaczy jego badacz Jan-Werner Müller odwołuje się do „prawdziwego ludu” czy „narodu”, ale jednocześnie wyklucza z niego wszystkich, którzy się z nim nie zgadzają. Podobne idee głoszą Orbán, Erdoğan i Putin. Wszyscy oni podważają zasady demokracji, m.in. trójpodziału władzy. Dążą też do ograniczenia i kontroli przejawów krytyki i swobody debaty publicznej. Lansowany przez nich model ustrojowy nazywany jest „autokracją wyborczą": wygrana w wyborach ma dawać władzy niczym nieograniczony mandat.
To sprawia, że wieża Kaczyńskiego służyłaby Polsce mniej więcej tak, jak telewizja publiczna.
W tym samym wywiadzie Kaczyński skromnie podkreślał, że wprawdzie "porozmawia z prezesem Glapińskim, choć proszę pamiętać, że ja nie jestem jego przełożonym" (czyli w jakim charakterze? - red.), ale "ja naprawdę nie jestem dyktatorem. Mam niemały wpływ na to, co się dzieje po prawej stronie sceny politycznej, ale dalece nie taki, jaki jest mi przypisywany".
Kaczyński dwukrotnie pouczył jednak wymiar sprawiedliwości.
O obalaczach pomnika ks. Jankowskiego powiedział:
"Wypadek w Gdańsku jest skandaliczny, powinien być odpowiednio potraktowany przez wymiar sprawiedliwości, ale rzeczywiście sama osoba [Jankowskiego] jest kontrowersyjna".
O śledztwie przeciwko niemu samemu w związku z oskarżeniem Birgfellnera:
"Śledztwo w moim przekonaniu sensu nie ma, ale to jest już decyzja prokuratury. I ja nie chcę w żadnym wypadku na nią wpływać".
Afery
Jarosław Kaczyński
Gerald Birgfellner
Instytut im. Lecha Kaczyńskiego
spółka Srebrna
wieże Kaczyńskiego
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze