0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Przemek Wierzchowski / Agencja GazetaPrzemek Wierzchowski...

W sobotniej rozmowie 2 marca 2019 w RMF FM Jarosław Kaczyński tłumaczył się - podkreślając, że nie ma się z czego tłumaczyć - z ujawnionych przez "Wyborczą" negocjacji biznesowych, jakie toczył z Geraldem Birgfellnerem. W maju 2017 umówili się, że austriacki biznesmen (i zarazem mąż powinowatej prezesa) zbuduje dla kontrolowanej przez PiS spółki Srebrna 190-metrowy wieżowiec w centrum Warszawy. Spotykali się aż 19 razy w siedzibie PiS na Nowogrodzkiej w Warszawie, ale w czerwcu-lipcu 2018 Kaczyński wstrzymał inwestycję i do dziś nie zapłacił biznesmenowi 1,3 mln euro za prace przygotowawcze.

Birgfellner nagrał spotkania z Kaczyńskim 27 lipca i 2 sierpnia 2018 roku, żeby mieć dowody, że został oszukany.

25 stycznia 2019 przy pomocy dwóch adwokatów (Romana Giertycha i Jacka Dubois) Birgfellner złożył w prokuraturze „zawiadomienie o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstwa z art. 286 par. 1 kodeksu karnego, który przewiduje karę do 8 lat dla osoby, która „w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, doprowadza inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia własnym lub cudzym mieniem za pomocą wprowadzenia jej w błąd albo wyzyskania błędu lub niezdolności do należytego pojmowania przedsiębranego działania".

W RMF FM Kaczyński podał zaskakujący motyw budowy wieżowca:

Chciałem zrobić coś bardzo pożytecznego z punktu widzenia nie tylko mojego obozu politycznego, ale po prostu Polski. Nieco zrównoważyć sytuację na rynku idei. Chodzi mi konkretnie o fundację Batorego, bardzo, ale to bardzo lewicową
Kaczyński utożsamia swój osobisty interes i pozycję swojej formacji z interesem Polski
Wywiad w RMF FM,02 marca 2019

Logika Kaczyńskiego

Opinia publiczna krytycznie ocenia biznesowe zaangażowanie lidera rządzącego obozu i zarzuca Kaczyńskiemu używanie wpływów i układów w interesie swej partii, a ten twierdzi, że to wszystko dla Polski.

Natomiast mogę powiedzieć jedno: chciałem zrobić coś bardzo pożytecznego z punktu widzenia, już nawet nie tylko mojego obozu politycznego, ale po prostu Polski. Nieco zrównoważyć tę sytuację na rynku idei, instytucji, które mogą wspierać różnego rodzaju idee. Tutaj chodzi mi zupełnie konkretnie o fundację Batorego, bardzo mocną, która nie ma instytucji konkurencyjnej po prawej stronie, czy nawet w centrum. Sama jest dzisiaj fundacją... Trudno w ten sposób fundację kwalifikować, ale gdyby już kwalifikować, to można powiedzieć, że bardzo, ale to bardzo lewicową.

I gdyby ten budynek, o który chodzi, powstał, to Instytut Lecha Kaczyńskiego stałby się fundacją bardzo silną, a w dalszej perspektywie - takiej perspektywie czasowej, która już ludzi mojego pokolenia nie dotyczy, bo spłacanie takich kredytów trwa długo - byłaby ta fundacja, czy ten instytut jeszcze dużo silniejszy. Krótko mówiąc: to chodziło właśnie o to, by wykorzystać pewne możliwości. Bo ta działka na Srebrnej to jest pewna możliwość. Nie udało się, nie udało się z powodów przede wszystkim związanych z brakiem praworządności w Polsce, to znaczy w Polsce może być tak, że po prostu z powodów czysto politycznych i personalno-politycznych można czegoś odmówić instytucji, która ma do tego prawo.

Cytując słowa Kaczyńskiego odtwarzamy jego logikę:

  • "chodziło właśnie o to, by wykorzystać pewne możliwości. Bo działka na Srebrnej to jest pewna możliwość";
  • "gdyby ten budynek powstał, to Instytut Lecha Kaczyńskiego stałby się fundacją bardzo silną";
  • "obóz polityczny Kaczyńskiego [zyskałby] ośrodek, który mógłby wspierać" jego idee,
  • to by pozwoliło "nieco zrównoważyć sytuację na rynku idei" i ograniczyć panowanie "fundacji Batorego, bardzo mocnej, która nie ma instytucji konkurencyjnej po prawej stronie, czy nawet w centrum", a sama jest "bardzo, bardzo lewicowa",
  • to "zrównoważenie" służyłoby Polsce.

Taka samoobrona wizerunku prezesa, budzi zdumienie, gdy porównać ją z wypowiedziami nagranymi przez Birgfellnera.

Kaczyński na taśmach - o Polsce ani mru mru

Kaczyński z nagrań Birgfellnera ani razu nie wspomina o "interesie Polski", skupia się wyłącznie na interesie partii i swoim własnym, jako partyjnego lidera, przy czym wydaje się, że te dwa porządki są dla niego tożsame.

Tłumacząc 27 lipca 2018, dlaczego decyzję o budowie trzeba wstrzymać, mówi, że "doszły nowe elementy, operacja [Jana] Śpiewaka [kandydującego w wyborach na prezydenta Warszawy], który postawił zarzuty: partia buduje wieżowiec". Na uwagę, że "można by storpedować taką narrację, bo przecież to nie partia w końcu buduje", Kaczyński tłumaczy: "To nie ma żadnego znaczenia w takich kampaniach. Ja jestem w fundacji [Instytut Lecha Kaczyńskiego], to zupełnie wystarczy, to nie ma żadnych szans. To nie do obrony. To jest polityka".

W innym miejscu Kaczyński mówi: "[Śpiewak] zaatakował, że chcemy budować budynek, no. My... On twierdzi, że partia. I że to są w ogóle obyczaje azjatyckie".

Taśmy Kaczyńskiego. Fragment pierwszy:

"Grzegorz Jacek Tomaszewski (GJT) – (niezn. słowo) decyzję wstrzymujemy w ogóle.

Jarosław Kaczyński JK – (niezn. słowo) doszły nowe elementy, operacja Śpiewaka. Nowego kandydata na prezydenta.

GJT – Wiem, wiem, wiem.

JK – Postawił zarzuty: partia buduje wieżowiec.

GJT – No tak, znaczy, no właśnie.

JK – Krótko mówiąc, no, póki nie będą rozstrzygnięte, po pierwsze nie dostaniemy wuzetki [popularne określenie warunków zabudowy, bez których nie można rozpocząć inwestycji], jak nie wygramy tych wyborów, po drugie, w tej chwili jest jeszcze do tego atak z jeszcze jednej strony.

Gerald Birgfellner (GB) – …

Tłumaczka Birgfellnera (T) – Jedno z drugim nie ma za bardzo nic...

GJT – Można by storpedować taką narrację, bo przecież to nie partia w końcu buduje.

JK – No dobrze, to nie ma żadnego znaczenia w takich kampaniach jest. Ja jestem w fundacji [Instytut Lecha Kaczyńskiego], zupełnie wystarczy (niezn. słowo) to, to, to nie ma żadnych szans. To nie do obrony.

GJT – Znaczy oficjalnie do obrony, tylko, że w medialnym ataku.

JK – No, ale mi chodzi o medialny atak.

T – …

JK – To jest polityka.

I drugi fragment:

JK – No dobra. To jest wszystko do rozważenia, tylko że najpierw trzeba (niezn. słowo) politycznie i z jednej strony prawnym, że ci odmówią, i doraźnie, w tej chwili, trwające medialnie, że zgłosił się taki kolejny kandydat, znany z resztą Śpiewak, znany to jest jego ojciec (niezn. słowo). Dziadkowie, bo to byli tacy obydwoje dosyć znani poeci, mieli matkę (niezn. słowo). Śpiewak to jest taki bardzo ostry żydowski profesor [Paweł Śpiewak, socjolog, szef Żydowskiego Instytutu Historycznego. Jan Śpiewak, syn Pawła, działacz społeczny].

GJT – Ten Śpiewak, co występuje w telewizji tak często?

T – I co, on się zgłosił? I co?

JK – I on się zgłosił w tej chwili, tak, to jest jego syn.

GJT – Ja wiem, ja wiem, tylko pytam.

JK – Ten, który w tej chwili działa w Warszawie, zgłosił się na prezydenta Warszawy, od razu zaatakował nas za to, że my chcemy budować.

T – …

JK – Zaatakował, że chcemy budować budynek, no.

T – Ale że kto?

JK – My, on twierdzi, że partia.

T – …

JK – że to są w ogóle obyczaje azjatyckie.

Podczas spotkania 2 sierpnia Kaczyński tłumaczy, że musi wycofać się z inwestycji, bo blokuje go rządząca w Warszawie Platforma Obywatelska (a "pan Jaki nie jest człowiekiem cudów", czyli wyborów na prezydenta miasta nie wygra).

Jako drugi powód podaje zagrożenie dla wizerunku partii i siebie samego: "druga przeszkoda to jest kampania o charakterze czysto politycznym pod tytułem: partia buduje wieżowiec, azjatyckie stosunki czy nawet zgoła stwierdzenie, że to ja buduję - a w związku z tym jestem niezwykle zamożnym człowiekiem. Nie możemy sobie na to pozwolić...".

Ten wątek osobisty - według relacji Birgfellnera cytowanego przez mecenasa Jacka Dubois - przewijał się często w rozmowach. Kaczyński powtarzał, że „wieże mają być pomnikiem moim i mojego brata, taką mam ideę i potrafię ją zrealizować".

Nagrania jednoznacznie pokazują, że Kaczyński patrzył na wieże w kategoriach zysków i strat swej własnej partii i siebie jako lidera. Chciał budować, gdy dostrzegał zyski, zaniechał, gdy zauważył ryzyko.

Nie ma tu mowy o interesie Polski czy choćby Warszawy. Wieżowiec nie ma służyć mieszkańcom, nie ma w nim miejsca na przestrzeń publiczną, nie zostanie udostępniony - innym niż Instytut im. Lecha Kaczyńskiego - organizacjom społecznym (chyba, że pokrewnym ideowo). Jego celem jest zarabiać pieniądze i służyć prawicowym ideom.

Jarosław Kaczyński: Tak że mieliśmy taki plan, który został najpierw zablokowany na poziomie możliwości dostania tak zwanego „wz”, zapowiedziano nam to różnymi kanałami z udziałem ważnych polityków Platformy Obywatelskiej, że w żadnym razie ta budowa nie będzie nam udzielona. To na zasadzie, że niektórzy z tych polityków byli kiedyś radnymi Warszawy. Choćby ten pan, który jest radnym Warszawy, to nawet wiem, jemu choćby powiedział, pan Kierwiński mu powiedział, że „nie wybudujesz mi tego”. Spersonalizował stosownie do (niezn. słowo). I takich sygnałów było bardzo wiele i ponieważ my wiemy, jak w Polsce funkcjonuje prawo, że opowieść o państwie prawa jest kompletną bajką, więc normalnie mielibyśmy z tego powodu nawet roszczenia wobec (niezn. słowo), mówię o spółce oczywiście.

A poza tym to jest pierwsza przeszkoda, druga przeszkoda to jest kampania o charakterze czysto politycznym pod tytułem: partia buduje wieżowiec, azjatyckie stosunki czy nawet zgoła stwierdzenie, że to ja buduję - a w związku z tym (niezn. słowo) jestem niezwykle zamożnym człowiekiem. Nie możemy sobie na to pozwolić...

I w związku z tym musimy tego przedsięwzięcia zaniechać. Przy czym, powtarzam, zaniechać czegoś, co jest i tak w tej chwili niemożliwe do zrealizowania, bo z całą pewnością... Chyba że by tutaj była zmiana władzy. Ale też od razu mówię, że pan Jaki nie jest człowiekiem cudów, żeby można przewidzieć, co on będzie dobrego (niezn. słowo), jak zostanie prezydentem Warszawy (niezn. słowo), co on będzie w różnych dziedzinach (niezn. słowo). To jest bardzo samodzielny polityk.

Obsesja Batorym

W wywodzie Kaczyńskiego widać charakterystyczną dla niego mieszankę aspiracji wielkościowych i osobistej misji oraz poczucia porażki, z którą trudno mu sobie poradzić. Najpotężniejszy człowiek polskiej polityki, który w wyniku zamachu na instytucje kontroli demokratycznej, zyskał potężne narzędzia wpływu na politykę i media skarży się, że przegrywa na rynku idei z Fundacją im. Stefana Batorego, która w 2017 na wspieranie 10 programów, które prowadzi wydała 10,9 mln zł.

Fundacja była też i jest jednym z operatorów tzw. funduszy norweskich, przeznaczonymi na rozwój społeczeństwa obywatelskiego, wbrew wysiłkom rządu PiS, który próbował przejąć nad nimi kontrolę. Politycy PiS i propisowskie media lansowały obraz fundacji, która wspiera wyłącznie"organizacje skrajnie lewicowe, w tym aktywistów LGBT, działaczy proaborcyjnych i zwolenników likwidacji lekcji religii w szkołach". Jak widać, Kaczyński podtrzymuje tę narrację (co jest szczególnym wkładem w rozwój rynku idei) i nie pierwszy raz dzieli się z publicznością kompleksem, jaki odczuwa wobec założonej w 1997 roku przez George'a Sorosa fundacji.

Fundacja Batorego irytuje Kaczyńskiego, gdyż zgodnie ze statutem "prowadzi oraz wspiera (finansowo, rzeczowo lub organizacyjnie) inne organizacje prowadzące działania służące upowszechnieniu zasad demokratycznego państwa prawa, przejrzystości w życiu publicznym, społecznej kontroli nad instytucjami zaufania publicznego oraz przeciwdziałania patologiom życia publicznego i społecznego" a także "działania na rzecz ochrony praw i swobód obywatelskich, równych praw kobiet i mniejszości, dostępu obywateli do informacji, pomocy prawnej i wymiaru sprawiedliwości oraz propagowania postaw obywatelskiej aktywności i odpowiedzialności".

Fundacja realizuje cele statutowe prowadząc oraz wspierając (finansowo, rzeczowo lub organizacyjnie) inne organizacje i instytucje prowadzące:

  1. działania służące upowszechnieniu zasad demokratycznego państwa prawa, przejrzystości w życiu publicznym, społecznej kontroli nad instytucjami zaufania publicznego oraz przeciwdziałania patologiom życia publicznego i społecznego,
  2. działania na rzecz ochrony praw i swobód obywatelskich, równych praw kobiet i mniejszości, dostępu obywateli do informacji, pomocy prawnej i wymiaru sprawiedliwości oraz propagowania postaw obywatelskiej aktywności i odpowiedzialności,
  3. działania wspomagające rozwój społeczności lokalnych, samorządnych wspólnot, organizacji pozarządowych i innych instytucji działających na rzecz dobra publicznego w różnych dziedzinach życia społecznego (m.in.: edukacja, nauka, kultura, informacja, integracja europejska, ochrona środowiska, ochrona zdrowia, przedsiębiorczość, pomoc społeczna, charytatywna i humanitarna),
  4. działania służące wyrównywaniu szans grup słabszych lub zagrożonych społecznym wykluczeniem (m.in. niepełnosprawni, mniejszości, uchodźcy, dzieci i młodzież ze środowisk patologicznych lub terenów zaniedbanych gospodarczo, społecznie, kulturowo),
  5. współpracę międzynarodową na rzecz rozwoju demokracji, rynku, edukacji, nauki, kultury, wymiany informacji, ochrony środowiska i zdrowia, pomocy społecznej i humanitarnej, ze szczególnym uwzględnieniem współpracy w regionie Europy Środkowej i Wschodniej,
  6. programy badawcze, informacyjne i wydawnicze służące zdobywaniu i upowszechnianiu wiedzy na temat zjawisk społecznych, ekonomicznych, politycznych,
  7. programy stypendialne i szkoleniowe dla młodzieży szkolnej i akademickiej, wolontariuszy oraz specjalistów różnych dziedzin.

Demokratyczna równowaga czy monopol zwycięskiej partii?

Takie cele Fundacji im. Batorego stoją - mówiąc językiem Kaczyńskiego - w oczywistej sprzeczności z programem jego partii, który stwierdza, że pomysł na liberalny świat skompromitował się. Dotyczy to w szczególności Polski, gdzie „Kościół jest dzierżycielem i głosicielem powszechnie znanej w Polsce nauki moralnej. Nie ma ona w szerszym społecznym zakresie żadnej konkurencji, dlatego też w pełni jest uprawnione twierdzenie, że w Polsce nauce moralnej Kościoła można przeciwstawić tylko nihilizm” (zobacz s. 11 i sąsiednie).

Oczywiście nie sposób czynić Kaczyńskiemu zarzutu z tego, że chce budować ośrodek, który wspierałby idee i zwiększał siłę oddziaływania jego partii, czy nawet jego osobiście. Takie są cele działania partii politycznych. Wątpliwości budzi posługiwanie się w tym celu układami i wpływami (np. w banku Pekao SA), nie mówiąc już o bezwzględnym potraktowaniu Birgfellnera, który jako człowiek ma prawo czuć się oszukany, ale to inny wątek.

Trudno też mieć pretensje, że polityk wierzy, że program jego partii służy Polsce. Prawdopodobnie zarówno Grzegorz Schetyna, jak Robert Biedroń czy Katarzyna Lubnauer także uważają, że Polska zyskałaby na ich wyborczym zwycięstwie i możliwości realizacji programu.

Rzecz jednak w tym, że Kaczyński uważa, że w "interesie Polski" jest dążenie do monopolu jego partii, która systematycznie narusza reguły, jakie powinny rządzić życiem politycznym, społecznym i rynkiem idei. Przykładem jest objęcie ideologiczną i polityczną kontrolą mediów publicznych, w imię "zrównoważenia" na rynku idei. Stanowi to złamanie zasad, które obowiązują w mediach publicznych, a także zaprzeczenie zasad demokratycznej konkurencji na rynku idei.

Utożsamienie interesu partyjnego z interesem narodowym jest zasadniczym elementem polityki i propagandy PiS. Służba Polsce staje się tu nieodróżnialna od służby partii, to co dobre dla partii jest dobre dla Polski i Polaków i odwrotnie.

Kryje się za tym podstawowe założenie, że takie właśnie są reguły demokracji. Rozumowanie opiera się na fałszywym utożsamieniu wyborców/zwolenników jednej partii z narodem, zwanym też suwerenem.

Kaczyński wielokrotnie twierdził, że PiS pracuje dla „narodu, dla społeczeństwa”. "Nie uchybiamy demokracji, bo nasze zapowiedzi realizujemy" - mówił . Taka jest "istota demokracji": program (zwycięskiej) partii staje się programem narodu. Podobnie twierdzi Duda: podważanie polityki partii rządzącej to "łamanie podstawowej zasady demokracji". I dalej: "Nie można odmawiać zwycięskiej większości prawa do realizacji programu. Spełnianie zapowiedzi jest obowiązkiem względem obywateli. Podważanie tych zasad jest sprzeczne z podstawami demokracji przedstawicielskiej. Podmywa fundamenty parlamentaryzmu".

To typowe dla prawicowego populizmu, który – jak tłumaczy jego badacz Jan-Werner Müller odwołuje się do „prawdziwego ludu” czy „narodu”, ale jednocześnie wyklucza z niego wszystkich, którzy się z nim nie zgadzają. Podobne idee głoszą Orbán, Erdoğan i Putin. Wszyscy oni podważają zasady demokracji, m.in. trójpodziału władzy. Dążą też do ograniczenia i kontroli przejawów krytyki i swobody debaty publicznej. Lansowany przez nich model ustrojowy nazywany jest „autokracją wyborczą": wygrana w wyborach ma dawać władzy niczym nieograniczony mandat.

To sprawia, że wieża Kaczyńskiego służyłaby Polsce mniej więcej tak, jak telewizja publiczna.

Nie jestem dyktatorem

W tym samym wywiadzie Kaczyński skromnie podkreślał, że wprawdzie "porozmawia z prezesem Glapińskim, choć proszę pamiętać, że ja nie jestem jego przełożonym" (czyli w jakim charakterze? - red.), ale "ja naprawdę nie jestem dyktatorem. Mam niemały wpływ na to, co się dzieje po prawej stronie sceny politycznej, ale dalece nie taki, jaki jest mi przypisywany".

Kaczyński dwukrotnie pouczył jednak wymiar sprawiedliwości.

O obalaczach pomnika ks. Jankowskiego powiedział:

"Wypadek w Gdańsku jest skandaliczny, powinien być odpowiednio potraktowany przez wymiar sprawiedliwości, ale rzeczywiście sama osoba [Jankowskiego] jest kontrowersyjna".

O śledztwie przeciwko niemu samemu w związku z oskarżeniem Birgfellnera:

"Śledztwo w moim przekonaniu sensu nie ma, ale to jest już decyzja prokuratury. I ja nie chcę w żadnym wypadku na nią wpływać".

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze