0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Dawid Żuchowicz / Agencja GazetaDawid Żuchowicz / Ag...

„Będzie weto. Jeśli groźby i szantaże będą utrzymane, to my będziemy twardo bronili żywotnego interesu Polski. Weto. Non possumus. I tak będziemy działać wobec każdego, kto będzie stosował wobec nas jakieś wymuszenia" - powiedział Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla "Gazety Polskiej" 14 października 2020.

Tym samym Polska jest drugim członkiem UE po Węgrzech, który zapowiada, że zawetuje budżet Unii Europejskiej, jeśli znajdzie się w nim mechanizm powiązania wypłat funduszy UE z przestrzeganiem zasady rządów prawa, w jakiejkolwiek formie.

"Powtórzę jeszcze raz – bo już to mówiłem – jesteśmy po dobrej stronie historii. To ci, którzy chcą nam odebrać suwerenność, narzucić jakieś swoje widzimisię, są na drodze do upadku" - podkreślił Kaczyński. I dodał, że Polska "nie da się terroryzować pieniędzmi".

Na deklaracje świeżo upieczonego wicepremiera zareagował na Twitterze Manfred Weber, szef frakcji Europejskiej Partii Ludowej (EPP) w Parlamencie Europejskim:

„Nikt niczego na nikim nie »wymusza« panie Kaczyński. Obywatele UE z całej Europy są zaniepokojeni stanem praworządności i nie chcą, by ich podatki szły na wsparcie dla rządów, które naruszają niezależność sądownictwa i wolność mediów. Czego pan się boi?”.
Wpis na Twitterze Manfreda Webera

Rzeczywiście, zapowiadając weto dla mechanizmu „fundusze za praworządność” Kaczyński wpada w logiczną pułapkę. Skoro w Polsce - jak deklarują politycy PiS - nie ma żadnych problemów z rządami prawa, to skąd ten opór przed połączeniem wypłat funduszy z praworządnością?

Tłumaczymy, co dokładnie planuje Kaczyński i dlaczego polskie weto może zaważyć na losach całej Unii Europejskiej.

Nad czym pracuje Unia?

Najpierw przypomnijmy: głowy państw członkowskich w lipcu 2020 roku przyjęły ogólne wytyczne polityczne dla nowego budżetu na lata 2021-2027. Określiły jego wysokość, wielkość dodatkowego Funduszu Odbudowy UE wraz z podziałem na pożyczki i granty. A także zapowiedziały, że powołają do życia mechanizm chroniący budżet przed naruszeniami praworządności.

O ustaleniach lipcowego szczytu pisaliśmy szczegółowo w OKO.press.

Przeczytaj także:

Obecnie w Brukseli trwają prace nad przekuciem politycznych decyzji w konkretne dokumenty prawne.

W tym celu instytucje UE spotykają się, by dyskutować nad:

  • rozporządzeniem o Wieloletnich Ramach Finansowych (WRF, oficjalna nazwa unijnej siedmiolatki);
  • możliwością większego zadłużenia się Unii, by móc powołać do życia Fundusz Odbudowy UE w wysokości 750 mld euro;
  • uzależnieniem wypłat unijnych funduszy od przestrzegania wartości UE, w tym praworządności.

To ta ostatnia kwestia budzi niepokój Polski i Węgier. Choć oficjalnie deklarują, że nie mają problemu z rządami prawa, nie chcą się zgodzić na taki mechanizm. Już raz jednak się na niego zgodziły - gdy Rada Europejska jednomyślnie przyjęła konkluzje na szczycie budżetowym w lipcu.

Rada UE i Parlament Europejski dyskutują o tym, jak dokładnie ma wyglądać powiązanie wypłat z budżetu z przestrzeganiem unijnych wartości. Swoją pozycję negocjacyjną prezydencja niemiecka w Radzie przedstawiła 28 września, podkreślając, że stanowi ona kompromis. Parlament jak na razie uznaje go za niezadowalający, zbyt słaby.

Dlaczego? To dokładnie wytłumaczył nam w wywiadzie słowacki eurodeputowany Michal Šimečka.

Co chce zawetować Kaczyński?

Jeśli Rada UE i Parlament się porozumieją, w obu instytucjach odbędzie się jeszcze formalne głosowanie. Rada będzie głosować nad mechanizmem kwalifikowaną większością głosów. Potrzeba będzie zgody co najmniej 15 państw członkowskich reprezentujących co najmniej 65 proc. ludności Unii.

Oznacza to tyle, że Polska i Węgry nie będą w stanie samodzielnie odrzucić tego mechanizmu, w jakimkolwiek kształcie. Nie oznacza to jednak, że blefują, bo przed Unią wciąż ważne decyzje budżetowe, które będą wymagać jednomyślności. Jakie?

Unia w najbliższym czasie musi:

  • przyjąć rozporządzenie o Wieloletnich Ramach Finansowych na lata 2021-2027; to wymaga jednomyślnej zgody Rady UE oraz zgody Parlamentu;
  • zwiększyć pułap zasobów własnych - czyli maksymalny poziom tego, ile pieniędzy może posiadać Unia - do 2 proc. unijnego PNB (obecnie jest to 1,4 proc.); to wymaga jednomyślnej zgody Rady UE, a następnie ratyfikacji przez wszystkie parlamenty narodowe.

Kaczyński i Orbán mają zatem trzy możliwości:

  • rząd PiS może nie zgodzić się na rozporządzenie o WRF i tym samym zablokować budżet UE na lata 2021-2027;
  • rząd może zablokować zgodę Rady UE na rozpoczęcie procedury zwiększania pułapu zasobów własnych;
  • polski Sejm zdominowany przez PiS i jego koalicjantów może odmówić zgody na zwiększenie pułapu zasobów własnych.

Konsekwencje dla całego kontynentu

Polskie (lub węgierskie) weto będzie miało bolesne konsekwencje dla całej Europy.

Jeśli którykolwiek z rządów nie zgodzi się na rozporządzenie o wieloletnich ramach finansowych, budżet UE na lata 2021-2027 nie wejdzie w życie. Unia będzie musiała działać w trybie awaryjnym. Czyli skopiować budżet z 2020 roku i w kolejnym czekać, aż zgodzą się wszyscy.

Taką procedurę od jakiegoś czasu sugeruje Parlament Europejski. Bo WRF i tak są już spóźnione. Polityczna decyzja budżetowa powinna była zapaść znacznie wcześniej.

Komisja Europejska naciskała, by państwa członkowskie dogadały się jeszcze przed wyborami do PE w 2019 roku. To się nie udało, bo cały 2019 rok trwało zamieszanie z brexitem. Nową KE wyłoniono dopiero w listopadzie 2019. Potem był już koniec roku, brexit i... koronawirus. Negocjacje przesunęły się na lipiec 2020.

W ramach siedmioletniego budżetu funkcjonować ma także Fundusz Odbudowy UE, który miał zostać uruchomiony już w styczniu 2021 roku. Awaryjne przepisanie budżetu z 2020 roku zaowocuje jednak poważnymi opóźnieniami.

Jeszcze większą katastrofą będzie weto dla zwiększenia pułapu zasobów własnych - zarówno rządowe jak i to w Sejmie. Bez podniesienia pułapu do 2 proc. PNB Unia w ogóle nie będzie mogła utworzyć Funduszu Odbudowy. Nie będzie mogła wypłacić 750 mld euro pomocy dla państw dotkniętych przez pandemię, w tym 59 mld dla Polski.

Sprawę komplikuje fakt, że prawo weta ma także Parlament Europejski. Szefowie największych frakcji w PE zapowiedzieli, że Parlament nie zgodzi się na WRF, jeśli nie będzie w nich mechanizmu powiązania wypłat unijnych funduszy z przestrzeganiem rządów prawa i zapisów o Funduszu Odbudowy.

Instytucje Unii wzajemnie trzymają się więc w klinczu. A czas ucieka.

Narodowa duma czy odbudowa gospodarki?

Z punktu widzenia europejskich sojuszy i polityki międzynarodowej weto będzie dla rządu PiS prawdziwą katastrofą. Większość państw członkowskich uznaje wypowiedzi Orbána i Kaczyńskiego za niedopuszczalne w sytuacji, gdy cały kontynent czeka na unijną pomoc.

Jednocześnie w Europie szerokim echem odbijają się kolejne naruszenia unijnych wartości przez rząd PiS, w tym nagonka na osoby LGBT+. Uwadze UE nie uszła także ostatnia decyzja Izby Dyscyplinarnej SN, która uchyliła immunitet sędzi Beaty Morawiec. PE i część europejskich stolic chciałaby, by Unia miała wreszcie efektywne narzędzie do dyscyplinowania "niepokornych" krajów.

Zatrzymanie Funduszu Odbudowy odbiłoby się negatywnie na obywatelach Polski i Węgier. Dodatkowe 59 mld euro, które zgodnie z zapowiedziami Mateusza Morawieckiego mieliśmy mieć już w kieszeni, rozpłynęłyby się w niebycie. Jak PiS wytłumaczyłby to wyborcom i wyborczyniom?

Jarosław Kaczyński próbuje uzasadnić swoje stanowisko plotąc androny o Unii, która zniewala Polskę bardziej niż ZSRR.

„Dziś instytucje Unii Europejskiej, jej przeróżni urzędnicy, jacyś politycy, których Polacy nigdy nigdzie nie wybierali, żądają od nas, byśmy zweryfikowali całą naszą kulturę, odrzucili wszystko, co dla nas arcyważne, bo im się tak podoba. [...] Będziemy bronili naszej tożsamości, naszej wolności, suwerenności za wszelką cenę. Nie damy się terroryzować pieniędzmi” - zapowiedział prezes PiS.

Kaczyński już od jakiegoś czasu próbuje wykorzystać pandemię koronawirusa, by osłabiać wizerunek UE w Polsce i promować wizję luźnego sojuszu państw narodowych. Bo silna Unia stoi mu na przeszkodzie.

Jego weto byłoby więc o tyle logiczne, że zwiększenie pułapu zasobów własnych, wspólna emisja obligacji przez UE i solidarne ratowanie krajów najbardziej dotkniętych przez koronawirus Unię wzmocni i jeszcze silniej zwiąże ze sobą państwa członkowskie na kolejne dziesięciolecia.

Ale Polki i Polacy w większości popierają zacieśnianie współpracy w UE. A uderzenie drugiej fali pandemii może sprawić, że zapowiadane 59 mld euro pomocy z Brukseli będzie dla polskiej gospodarki kluczowe. Wątpliwe, żeby w tej sytuacji zatriumfować miała narracja o narodowej dumie.

Udostępnij:

Maria Pankowska

Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio.

Przeczytaj także:

Komentarze