Magdalena Biejat ma zmienić wizerunek lewicowej polityczki. Nie będzie już przede wszystkim aktywistką. W kampanii Biejat będzie mówić o mieszkaniach, konsumenckich długach i odporności społeczeństwa na kryzysy. Czy będzie w stanie dać nadzieję kobietom i całej Lewicy?
W niedzielę 15 grudnia 2024 Nowa Lewica ogłosi, kto będzie jej kandydatką na prezydenta. O godz. 11:00 zbierze się Rada Krajowa, a o 13:00 zacznie się konwencja, na której kandydatka zostanie przedstawiona Polsce. Kandydatką tą będzie Magdalena Biejat – do niedawna współprzewodnicząca partii Razem. Obecnie – bezpartyjna.
To efekt długiego tańca wewnątrzpartyjnego. Do kandydowania nie rwała się żadna z faworytek. Partia Roberta Biedronia i Włodzimierza Czarzastego zamówiła więc badania, które miały nie tylko podpowiedzieć, kto miałby największe szanse, ale też kto mógłby wprowadzić Lewicę na nową polityczną ścieżkę.
Zrealizował badania socjolog prof. Przemysław Sadura, a opisywaliśmy je tutaj:
Ostatecznie jako ostatnia z głównych sił politycznych Lewica dołącza do prezydenckiej stawki.
W kampanię Lewica mogła ruszyć z dobrego punktu startowego – na fali niewątpliwego sukcesu, jakim było wywalczenie prawa do wolnego dnia w Wigilię. Jednak trudno będzie Lewicy przebić się komunikacyjnie wobec skandalu związanego z ministrem nauki Dariuszem Wieczorkiem. Jeden z trójki lewicowych polityków szefujących ministerstwom ujawnił dane sygnalistki z Uniwersytetu Szczecińskiego.
Podczas konwencji Lewica nie przedstawi jeszcze hasła wyborczego, ale zaprezentuje główne kierunki kampanii. Tanie, dostępne mieszkania na wynajem to od kilku lat jeden z głównych postulatów lewicowych kandydatów.
Pojawi się też nowość.
Walka z zadłużeniem konsumenckim będzie jednym z głównych motywów kampanii Magdaleny Biejat.
Kandydatka upomni się o konsumentów, którzy są zmuszeni do korzystania z drakońsko oprocentowanych tzw. chwilówek.
Lewica będzie też mówić o bezpieczeństwie, ale nie w taki sposób, do jakiego przyzwyczaiły nas inne partie. „Bezpieczeństwo to nie tylko czołg i armata, ale też dobrze działający szpital” – mówi OKO.press rzecznik Nowej Lewicy Łukasz Michnik.
Lewica korzysta tutaj z koncepcji resilience, czyli odporności wspólnoty na kryzysy (nie tylko wojenne, ale też związane z epidemiami czy efektami zmian klimatycznych), rozproszonej odpowiedzialności za bezpieczeństwo. To w takiej ramie mają się pojawić stałe punkty lewicowego programu, czyli sprawnie funkcjonujące usługi publiczne: szkoły, przedszkola, transport zbiorowy.
Kolejnym kluczowym tematem będzie praca. W badaniach prof. Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego praca jest odmieniana przez wyborców Lewicy przez wszystkie przypadki.
„O czym marzą wyborczynie i wyborcy Lewicy w średniej wielkości mieście? O społeczeństwie, w którym »ludzie są bardziej życzliwi i uśmiechnięci, bo mają więcej czasu dla rodziny, a mniej pracy«. Wyraźnie artykułują odrzucenie »kultury zapierdolu«” – piszą badacze.
Najkrótsza odpowiedź brzmi: bo Agnieszka Dziemianowicz-Bąk (rocznik 1984) nie chciała. To ministra pracy i polityki społecznej przez wielu – i w Nowej Lewicy, i poza nią – była uważana za naturalną kandydatkę. Gdy oficjalnej kandydatki Lewicy nie było, to Dziemianowicz-Bąk sondażownie i zlecające sondaże redakcje wpisywały na listę nazwisk ubiegających się o urząd głowy państwa.
Realne osiągnięcia w trudnym koalicyjnym rządzie Donalda Tuska (ostatnio: wolna Wigilia), brak skandali, stosunkowo duża rozpoznawalność, sprawność medialna – wszystko to przemawiało za Dziemianowicz-Bąk. Ministra nie chciała jednak zostawiać na kilka miesięcy resortu.
Wymieniano jeszcze nazwisko Krzysztofa Kukuckiego (rocznik 1980) – byłego wiceministra rozwoju, a obecnie prezydenta Włocławka. Za jego kandydaturą przemawiało realne osiągnięcie – program budowy mieszkań komunalnych we Włocławku.
Badania pokazały jednak, że Lewica musiałaby wykonać w jego przypadku jeszcze większą pracę niż PiS w przypadku Karola Nawrockiego (przy znacznie mniejszych środkach). Kukuckiego praktycznie nikt nie kojarzy (poza komentatorami i niewielką częścią lewicowego elektoratu).
„Krzysztof Kukucki jest idealnym kandydatem, wręcz niezbędnym dla lewicy na wybory w 2030 roku. Bo lewica nie może dłużej tkwić w tym miejscu, w którym jest” – powiedział OKO.press politolog prof. Rafał Chwedoruk. „Myślę, że pan Kukucki powinien być szykowany do dużo poważniejszych ról politycznych niż te, które pełnił do tej pory” – stwierdził.
Według naszych rozmówców w Lewicy to sam Krzysztof Kukucki chciał, by badacze sprawdzili jego potencjał, bo rozważa ubieganie się o przywództwo w Nowej Lewicy.
Magdalena Biejat jest, a zarazem nie jest kandydatką drugiego wyboru. Lewicowa część opinii publicznej raczej zakładała, że to szefowa ministerstwa pracy będzie ich reprezentantką. Zlecone przez Nową Lewicę badania pokazały jednak, że obie wzbudzają pozytywne emocje wyborczyń i wyborców, mają też zbliżony wyborczy potencjał.
Jak pisaliśmy w listopadzie: „Z badań ma wynikać, że w tej chwili w zasadzie nie ma znaczenia, która z nich ostatecznie wystartuje, bo osiągną podobny rezultat. Jednak liczą się też wizerunkowe szczegóły, które mogą pomóc lub zaszkodzić kandydatce w trakcie kampanii”.
Jakie to szczegóły?
„Agnieszka Dziemianowicz-Bąk ma być pozytywnie oceniana, bo załatwia ludzkie sprawy. »Ludzie widzą, że robi solidną robotę. Z jej ministerstwa wychodzą konkretne rzeczy«" – referuje polityk lewicy.
"Magdalena Biejat jako wicemarszałkini Senatu nie ma takich możliwości, nie kieruje żadnym resortem. Jej pozytywny wizerunek opiera się raczej na cechach osobowości. Jest odbierana jako osoba cieplejsza, łagodniejsza”.
Naturalnym skojarzeniem z lewicą są protesty. Siłą Nowej Lewicy są polityczki, które wyrosły na pracy w organizacjach społecznych, same organizowały manifestacje i brały w nich udział – nie tylko w roku wyborczym, ale przez lata.
Wizerunkowy skutek jest jednak taki, że wielu osobom lewicowa polityczka kojarzy się z zadymiarą z ulicy. W historii postęp w sprawach społecznych zawdzięczamy często takim właśnie „zadymiarom”, a rząd Donalda Tuska kobietom walczącym na ulicy zawdzięcza swojej istnienie (nawet jeśli ostatnio tej ulicznej genealogii zaczyna się wstydzić).
Jednak Lewicy ten wizerunek zaczął ciążyć, gdy znalazła się w rządzie. Ogranicza też jej elektorat – część wyborców oczekuje od polityków powagi (jak by to paradoksalnie nie brzmiało w czasach pijącego na wiecach wyborczych Sławomira Mentzena, organizującego inscenizacje Ryszarda Petru i całej ekipy dawnej Suwerennej Polski).
Ma to oczywiście seksistowski podtekst – kobieta demonstrująca bywa odbierana jako krzykliwa. Lewica szuka jednak balansu i dopełnienia tego wizerunku.
Magdalena Biejat może zapewnić właśnie powagę. Jako wicemarszałkini Senatu, nawet przez przeciwników politycznych uważana za osobę koncyliacyjną, stonowana w wypowiedziach. Może nie zelektryzuje i nie zrobi zasięgów wiralami, ale na pewno nie zniechęci na wejściu.
Czy to wystarczy? Czy to wszystko, o co chce zawalczyć Lewica? Co Magdalena Biejat może osiągnąć w tej kampanii?
To w Lewicy ulokowały nadzieje na zmianę kobiety, które tłumnie poszły do wyborów w 2023 roku. I rozczarowały się, bo Lewica „nie dowiozła” liberalizacji prawa aborcyjnego. Oczywiście, to PSL ponosi za to odpowiedzialność. Ale i tak kobiety winią Lewicę. Efekt?
Zacytujmy dłuższy fragment z raportu prof. Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego dla „Krytyki Politycznej”:
„Gdybyśmy mieli w skrócie opisać Lewicę, to jest ona kobietą (choć zaraz przekonamy się, że nie każdą). O ile jednak wcześniej Lewica była pierwszym wyborem najmłodszych kobiet, o tyle spadła w tej grupie na drugie miejsce, z wyraźnym dystansem do KO. Zmiana proporcji nie wynika jednak z tego, że tak wiele z nich przeszło z Lewicy do partii Donalda Tuska.
One wycofały się z życia politycznego. To cena za wejście Lewicy do koalicji rządzącej, która nie usatysfakcjonowała wystarczająco młodych kobiet.
Wiele z nich, które swój pierwszy w życiu wyborczy głos oddały Lewicy, poczuło się na tyle zawiedzione postawą koalicji rządowej, że tym razem wolą zostać w domach”.
Sadura i Sierakowski uważają, że Lewica powinna skierować się do kobiet 30-letnich w mniejszych miejscowościach. 20-latki to nie tylko elektorat „obrażony”, ale też zbyt niepewny. Raz poszły do wyborów, ale skąd wiadomo, że pójdą znowu?
Polityczka, która do Sejmu weszła spoza Warszawy, uważa, że Biejat ma szansę trafić zarówno do wielkomiejskiej klasy średniej, jak i do wyborczyń ze średnich i małych miast. Nie buduje bariery jako „lewicowa intelektualistka”, nie epatuje dobrą sytuacją materialną.
Robiła dobre wrażenie nawet na bardziej konserwatywnych wyborcach. Bo w rozmowach o (s)prawach osób LGBT czy aborcji nie była buńczuczna, jej argumentacja opierała się na empatii. Czyli znów: powaga.
Sytuacja Lewicy jest w 2024 roku paradoksalna.
W październiku 2023 na Lewicę zagłosowało ponad 1 mln 800 tys. osób, co równało się 8,61 proc. głosujących i dało jej 26 mandatów. Dzięki temu wynikowi Lewica stała się partią współrządzącą, po raz pierwszy od niemal 20 lat.
Zarazem trudno ten wynik uznać za sukces. W 2019 roku na Lewicę (przy mniejszej frekwencji) zagłosowały 2 mln 319 tys. osób (12,56 proc.). Wybory europejskie i samorządowe w 2024 roku to kolejne spadki poparcia.
Dlatego cele przed kampanią Magdaleny Biejat wydają się minimalistyczne. Nie powtórzyć wyniku Roberta Biedronia i niesławnej Magdaleny Ogórek. Zdobyć choć minimalnie większe poparcie niż tamta dwójka.
„Magda nie powie niczego, czego byśmy się wstydzili. Niczego nie wyciągną jej z przeszłości” – podkreśla parlamentarzystka Nowej Lewicy.
Inne cele: zapewnić sobie widoczność przed wyborami na prezydenta Warszawy. Jeśli w wyborach prezydenckich zwycięży Rafał Trzaskowski, w stolicy odbędą się przedterminowe wybory. A Biejat już raz w stołecznych wyborach kandydowała, zdobyła 12 proc., co w Nowej Lewicy dość powszechnie uważa się za sukces.
Na marginesie: czy Biejat będzie w stanie „pociągnąć” dwie kampanie, jedną po drugiej? Czy na przeszkodzie do dobrego wyniku w Warszawie nie stanie zmęczenie?
Jedni nasi rozmówcy uważają, że to może być problem. Inni – że nie. Choćby dlatego, że Lewica ma na w Warszawie sprawne radne (część z nich odeszło wraz z Biejat z partii Razem), które z pewnością zaangażują się w samorządową kampanię. A kampanijny sztab ogólnopolski, sprawdzony i rozpędzony, będzie mógł niemal z marszu zaangażować się w kolejne wybory.
Co jeszcze może dać Lewicy start Biejat?
Może przetestować postulaty, które w przyszłości na nowo określą lewicową agendę. To na przykład pomysł z upominaniem się o pokrzywdzonych kredytobiorców czy przełożenie ogólnego hasła „praca” na konkrety.
Lewica sprawia wrażenie wypalonej, zmęczonej tak bardzo, że nawet nie ma siły rozglądać się za nowym pomysłem na siebie.
Dobre pomysły, realne osiągnięcia nie przekładają się na spójną strategię.
„Problem jest nie z tym, czy Lewica wyszarpuje coś w rządzie, tylko z brakiem spójnego przekazu, z komunikacją sukcesów” – mówi nam lewicowy samorządowiec. „Nawet Ministerstwo Nauki ma sukcesy, a nie tylko wpadki. Ale widoczne jest tylko Ministerstwo Pracy. Jest deficyt komunikacyjny, liderski” – słyszymy.
Być może kandydatura Magdaleny Biejat to początek zmian. Tyle że poza twardymi podstawami tej zmiany (jak odpowiednie środki na kampanię) najbardziej może się liczyć wiara Lewicy, że to nie jest kampania straconych spraw.
Tchnięcie życia w Lewicę może być najtrudniejszym zadaniem dla Magdaleny Biejat.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Komentarze