Czy Koalicji 15 października udało się wprowadzić zmiany oczekiwane przez najmłodszą grupę wyborców? Jeśli im zabraknie tej samej energii i determinacji, co rok temu, to wybory prezydenckie mogą przynieść niespodziewane rezultaty
Jesienią 15 października po imponującej mobilizacji wśród młodych, Koalicja Obywatelska zdobyła aż 28,3 proc. głosów w przedziale wiekowym 18-29 lat.
Na drugim miejscu znalazła się Lewica – 17,7 proc., a na trzecim Trzecia Droga – 16,9 proc., choć po piętach deptała jej Konfederacja, uzyskując 16,6 proc. głosów.
Przegraną zeszłorocznych wyborów w tej grupie wiekowej było Prawo i Sprawiedliwość – partia zdobyła tylko 14,9 proc. głosów. A przypomnijmy, że jeszcze cztery lata wcześniej najmłodsza grupa wyborców (18-29 lat) najchętniej głosowała na partię Jarosława Kaczyńskiego – poparcie było wtedy na poziomie 26,3 proc.
To pokazuje, że najmłodsi wyborcy najchętniej głosowali na partie, które dziś tworzą Koalicję 15 października.
Znaczące różnice w tej grupie wiekowej były widoczne między kobietami i mężczyznami. Młode kobiety najchętniej głosowały na Koalicję Obywatelską oraz na Lewicę. Mężczyźni natomiast częściej wybierali Konfederację.
Frekwencja wśród najmłodszych wyborców (18-29 lat) wyniosła 15 października 2023 roku 70,9 proc.
"Jak szłam do wyborów, to oczywiście zależało mi na odsunięciu PiS od władzy, ale gdy poznałam rozkład mandatów, to byłam pewna, że projekty proaborcyjne nie przejdą” – mówi OKO.press Gosia, 26-latka, mieszkanka Warszawy, która tymczasowo wyemigrowała do Danii.
Dodaje, że za rządów Prawa i Sprawiedliwości przerażała ją skala nienawiści, jaka w tym czasie panowała wobec kobiet i osób o innej orientacji seksualnej. „Byłam zasmucona pogłębiającą się polaryzacją społeczną oraz ogromną zuchwałością poprzedniej ekipy w kontekście korupcji i defraudacji publicznych pieniędzy” – mówi.
W Polsce panuje przekonanie, że młodzi polityką się nie interesują. W zasadzie nie jest dziwne to, że część osób bardziej interesują sensacyjne wiadomości, takie jak zatrzymanie jutubera Buddy, uosabiającego marzenie Polaków o szybkim wzbogaceniu się, czy skandale związane z nadużyciami seksualnymi amerykańskiego rapera P. Diddy’ego.
Skomplikowane tarcia wewnątrz koalicjantów nie są tak wstrząsające więc może i też mało atrakcyjne dla najmłodszych.
Jednak gdyby młodzi nie poszli głosować, to obóz demokratyczny z Kaczyńskim przegrałby. A przecież to oni, byli najbardziej zdeterminowani, by odsunąć PiS od władzy.
Rozczarowani ośmioma latami rządów PiS, zagłosowali na tych, którym uwierzyli, że wprowadzą zmiany. Chcieli Polski świeckiej, europejskiej i progresywnej – z prawem do legalnej i bezpiecznej dla kobiet aborcji, z prawem do związków partnerskich i do zawierania małżeństw jednopłciowych. Z dostępem do tanich mieszkań, sprawnej komunikacji publicznej, czystego powietrza i zieleni.
Do edukacji, która nie dyskryminuje i, która nie zaniedbuje zdrowia psychicznego u najmłodszych. Niebędącej pod kontrolą ministra, dla którego liczy się nie wiedza i rozwój, a prawicowa ideologia i dyktat Kościoła Katolickiego.
„15 października 2023 roku mieliśmy do czynienia z niespotykaną mobilizacją młodych ludzi, którzy poszli do wyborów liczniej niż zwykle. Co więcej, ich zaangażowanie było wyższe niż wśród grupy 60+” – komentuje dla OKO.press Marcin Duma z Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych IBRiS.
„To właśnie zwiększona frekwencja wśród młodych wyborców przyniosła tej koalicji zwycięstwo i umożliwiła stworzenie rządu, bo wyniki wyborów tak się właśnie przekładają na polityczną władzę” – dodaje.
Marcin Duma zauważa, że istotne jest to, że młodzi zauważyli zmianę klimatu politycznego. „Choć niejasne pozostaje jeszcze, jaka będzie ich reakcja na deklarację premiera w sprawie tymczasowego zawieszenia prawa do azylu” – tłumaczy.
Z drugiej strony, młodzi mają wrażenie, że „coś zostało im dane”, ale kluczowe kwestie, które były dla nich najważniejsze, pozostały niezrealizowane. „Oni szli do wyborów z nadzieją na nowoczesność i europejskość, które dotyczą dwóch głównych postulatów: związków partnerskich i liberalizacji aborcji” – tłumaczy Marcin Duma.
“Aborcja decyzją kobiety, a nie księdza, prokuratora, policjanta czy działacza partyjnego” – to nie są słowa polityka Lewicy. To wypowiedź Donalda Tuska sprzed dwóch lat, która padła w czasie Campusu Polska Przyszłości – popularnego wydarzenia organizowanego przez polityków KO dla młodzieży.
“Zapisaliśmy to jako konkretny projekt, będziemy gotowi zaproponować to Sejmowi pierwszego dnia po najbliższych wyborach do parlamentu. Tam jest zapisane: aborcja do 12. tygodnia, decyzja wyłącznie kobiety” – kontynuował premier.
Owszem cztery projekty dotyczące liberalizacji aborcji są złożone w Sejmie, w tym obiecywany przez Tuska projekt Koalicji Obywatelskiej, dwa projekty Lewicy i jeden projekt Trzeciej Drogi.
W lipcu zabrakło w Sejmie głosów, by przegłosować depenalizację przerywania ciąży do 12 tygodnia, a także pomocy przy jej dokonaniu. Aktywistki wskazywały, że dzisiejsze prawo nie pozwala czuć się bezpiecznie osobom, które chcą pomóc najbliższym w aborcji. Dotyczy to matek, którym leży na sercu los ich córek, ale także przyjaciółek i sióstr. Lekarzy także.
Choć nawet gdyby ustawa przeszła przez Sejm, to prezydent Andrzej Duda już zawczasu zapowiadał, że jej nie podpisze.
Młode kobiety za rządów poprzedniej ekipy strajkowały, organizowały czarne protesty i kiedy za zgodą Jarosława Kaczyńskiego forsowano drakońskie prawa aborcyjne, tłumnie szły pod dom Jarosława Kaczyńskiego.
Po roku rządów koalicji, bezpiecznej i legalnej aborcji nadal nie ma, wciąż jest natomiast jedno z najostrzejszych praw w Europie (bardziej konserwatywne regulacje obowiązują w Andorze i na Malcie). Kobiety porzuciły też nadzieję na zmianę, bo nawet sam Tusk przekonywał, że „w polskim Sejmie nie ma większości na rzecz takiego prawa do legalnej aborcji”.
Ułatwiono dostęp do pigułki „dzień po” – choć kobiety od lat walczyły, by była ona dostępna bez recepty, to jednak, by ją kupić i tak potrzebny jest wywiad z farmaceutą, a niektóre apteki do programu dołączyć nie chciały. Mieszkanki małych miejscowości muszą w takim razie jeździć do aptek czasem oddalonych o kilkanaście kilometrów.
Jest natomiast zmiana definicji gwałtu. Liza przyjechała do Polski z Białorusi. Miała 25 lat, brązowe oczy i talent do projektowania czapek. Na początku marca została brutalnie zgwałcona i zamordowana w samym centrum Warszawy.
“Tragedia Lizy działa się w ciszy. Nie otrzymała pomocy, bo nie krzyczała. Wiele osób w trakcie gwałtu nie krzyczy – w wyniku dysocjacji, wyparcia czy nieprzytomności. Milczenie nie oznacza zgody. Może być krzykiem o pomoc” – pisali aktywiści zachęcający do udziału w marszu upamiętniającym Lizawietę.
Po zmianie prawa brak zgody na obcowanie płciowe, a nie widoczne stawianie oporu, będzie decydować o tym, czy doszło do gwałtu. Na zmianę czekały tysiące kobiet. A projekt był inicjatywą posłanek KO, Lewicy i Trzeciej Drogi – aktywnie o niego walczyła jego wnioskodawczyni – Anita Kucharska-Dziedzic, posłanka Lewicy.
Wielu młodych nie ma nadal szans na własny kąt. Jak wynika z danych Eurostatu, w 2022 roku aż 51 proc. osób w wieku 18-34 lata mieszkała z rodzicami. Duży odsetek osób mieszka z rodzicami także we Włoszech, w Słowacji i Chorwacji.
Młodzi zawsze byli w trudnej sytuacji. Bo żeby mieć tzw. własne mieszkanie, muszą najpierw „zapracować” na zdolność kredytową. W tym czasie zmuszeni są do wydawania dużych pieniędzy na wynajem na rynku prywatnym, często dzieląc mieszkanie z obcymi ludźmi. Niektórzy specjalnie po to emigrują z Polski, by kilku latach wrócić z zarobionymi pieniędzmi. Innym sposobem, o ile mają taką możliwość, jest przeczekanie w domu rodzinnym i odkładanie na wkład własny.
W OKO.press pisaliśmy, że “po zaostrzeniu kryteriów udzielania kredytów i podwyższeniu stóp procentowych poza nawias wypadły osoby o średnich dochodach, które w innych okolicznościach pewnie zdecydowałyby się na kupno mieszkania”.
A średnia cena najmu w Warszawie to ponad 5 tys. zł – miesięcznie (dane z września 2024 roku). Przy czym minimalne wynagrodzenie od 1 lipca 2024 roku wynosi 4 300 zł brutto, co na rękę daje 3 261 zł. Młodzi nie chcą płacić połowy swojej pensji na mieszkanie.
Jedną z obietnic wyborczych opozycji był krytykowany program mieszkaniowy „Kredyt na start” czy „Kredyt 0 proc.”. Według ekspertów projekty dopłat do rat kredytu i zakupu nieruchomości nie poprawią dostępności mieszkań, napędzą ceny na rynku nieruchomości i poprawią sytuację banków.
Przeciwna takim projektom jest ministra funduszy i polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz. W rozmowie z Bartoszem Kocejko dla OKO.press mówiła, że “skutkiem wprowadzenia kredytu 0 proc. jest znaczny wzrost cen mieszkań”. Tłumaczyła, że kiedy środki nie idą na budownictwo społeczne, to “nie ma zachęty do tego, żeby ludzie zostawali w średnich czy mniejszych miejscowościach. Bo tam nie ma budownictwa deweloperskiego”.
W umowie koalicyjnej rozdział o mieszkalnictwie jest krótki i brakuje w nim konkretów. “Zwiększymy dostępność mieszkań. Jest to jedno z głównych wyzwań, przed jakim stoi nasz kraj” – napisano.
“Nieodpowiedzialna i nieudolna polityka zarówno [poprzedniego, przyp. red.] rządu, jak i NBP sprawiła, że dla milionów młodych Polaków niemożliwym było godne zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych. Strony Koalicji stworzą warunki dla istotnego przyspieszenia tempa oddawania nowych mieszkań: własnościowych, dostępnych na najem realizowany także przez samorządy oraz mieszkań socjalnych i komunalnych”.
Na końcu znalazła się wzmianka, że państwo będzie wspierać samorządy w remontach pustostanów na cele mieszkaniowe.
Najmłodsi mogą wkrótce przestać wierzyć w polityczne obietnice o pomocy mieszkaniowej i wsparciu ich marzeń o własnym kącie. Zwłaszcza w kontekście ostatniej afery związanej z politykami KO, którzy korzystają z przywilejów, pobierając dodatki mieszkaniowe, zapewniające im komfort, podczas gdy inni muszą borykać się z wysokimi cenami mieszkań na rynku.
Przypomnijmy, że na początku października rozwinęła się dyskusja o dodatkach mieszkaniowych dla posłów. Jeden z analityków politycznych, Radosław Karbowski, opublikował w mediach społecznościowych informacje o wydatkach posłów Kingi Gajewskiej i Arkadiusza Myrchy z KO. Małżeństwo pobiera z Sejmu co miesiąc 7 750 zł na wynajem mieszkania w Warszawie, choć deklaruje, że posiada dom w oddalonym od Sejmu o niecałą godzinę Błoniu.
Sondaż dla „Rzeczpospolitej” pokazał, że przeciwni takim rozwiązaniom są najmłodsi – aż 69 proc. badanych w wieku od 18 do 29 lat patrzy na to krytycznie, szczególnie nie podoba się to osobom po trzydziestce – aż 83 proc. ankietowanym w wieku do 39. roku życia.
Joanna, 34 lata, do Warszawy przeprowadziła się w 2006 roku. Od tego czasu mieszkała w kilku różnych lokalach – w internacie, akademiku, a później w siedmiu różnych mieszkaniach w całej Warszawie. “Mam wrażenie, że obecny rząd, zamiast skupiać się na trudnym rynku mieszkaniowym i rosnących kosztach utrzymania bardziej koncentruje się na zemście politycznej i podtrzymywaniu wojny polsko-polskiej”.
Dodaje, że rząd powinien wziąć się za flipperów. “Powinny być obostrzenia, pod postacią podatków lub limitów, które tak jak w innych rozwiniętych gospodarkach utrudniają funkcjonowanie oszustom”.
Chodzi o tzw. zjawisko “flippingu”, czyli kupowania mieszkań nie w celu zamieszkania, a odremontowania i sprzedaży po wyższej cenie. Chcieli z tym walczyć posłowie Lewicy, którzy podkreślali, że przyczynia się ono do wzrostu cen mieszkań i ogranicza ich dostępność dla osób, które szukają miejsca do życia, a nie okazji do inwestycji.
Lewica złożyła projekt ustawy w Sejmie, który proponował podniesienie podatku od czynności cywilnoprawnych od zbycia nieruchomości. Projekt głosami Koalicji Obywatelskiej (poza Barbarą Nowacką, Frankiem Sterczewskim i Małgorzatą Tracz), Trzeciej Drogi, Kukiz'15 i Konfederacji został jednak odrzucony.
“Zależy mi, by politycy coś zrobili z kryzysem mieszkaniowym, chciałabym czuć się bezpieczniej. Mam na myśli regulację zasad oraz cen najmu” – mówi Gosia.
O tanich mieszkaniach na wynajem mówi Lewica. Z pomysłem do wyborów na prezydenta Warszawy szła senatorka Magda Biejat. Obecnie Lewica chce, by w Polsce pojawił się wiedeński model budownictwa, gdzie wybudowano 222 tys. mieszkań na tani wynajem. Takie rozwiązanie miałoby być odpowiedzią na potrzeby osób, które nie mają zdolności kredytowej.
Rok rządów Koalicji 15 października pokazał, że siła Lewicy w tej koalicji jest zbyt słaba, by skutecznie forsować propozycje dotyczące polityki mieszkaniowej. Co więcej, w Polsce wciąż dominuje przekonanie, że posiadanie własnego mieszkania jest miarą sukcesu. Dlatego przed politykami Lewicy stoi trudne wyzwanie – albo zmienić to przekonanie, albo nakłonić koalicjantów do wdrożenia modelu wzorowanego na jednym z najbardziej przyjaznych miast na świecie, czyli właśnie modelu Wiednia.
“Mnie najbardziej rozczarowuje PSL, no ale czego można się było po nich spodziewać” – mówi Juka, również mieszkanka Warszawy.
Wszyscy pamiętają marszałka seniora Marka Sawickiego, który zamknął drzwi przed młodą matką próbującą mu wytłumaczyć, jak wygląda rzeczywistość par jednopłciowych w Polsce.
Związki partnerskie miały być priorytetem na pierwsze dni rządzenia. I rzeczywiście były – to ministra ds. równości Katarzyna Kotula chodziła i z pełną determinacją przekonywała koalicjantów do „najbardziej ambitnej” wersji projektu ustawy o związkach partnerskich. Ale rozmowy były długie, w dodatku obarczone ciągłymi namowami polityków PSL-u, by się ugięli i nie byli zamknięci na potrzeby mniejszości.
W piątek, 18 października na stronie Rządowego Centrum Legislacji pojawił się projekt ustawy. Propozycja rządu została skierowana do uzgodnień, konsultacji publicznych oraz opiniowania. Planowany termin przyjęcia projektu przez rząd to czwarty kwartał tego roku.
W sprawach ważnych dla młodych politycy stosują uniki – a to, że w koalicji trudno niektórych przekonać, poza tym jest prezydent, który będzie blokował ustawy.
Jeśli tak się jednak stanie, sprawczość rządu w kwestiach najważniejszych dla młodych wyborców zostanie obniżona. Niemniej dla młodych liczy się samo podjęcie próby, a nie wymówki i wzruszanie ramion.
Dlatego kluczowe będą nadchodzące wybory prezydenckie. Dla Koalicji Obywatelskiej wystarczy, że wygra ktoś, kto będzie spoza obozu PiS. Z kolei dla młodych sukcesem będzie prezydent pozbawiony konserwatywnych poglądów – otwarty na prawa kobiet i mniejszości.
Ale jest jeszcze jedna kwestia. Prawdą jest to, że po roku od wygranych wyborów młodzi czują zawód i niezrozumienie.
Zdaniem Marcina Dumy, gdyby wybory miały odbyć się dzisiaj, to starsi mogliby młodszych przegłosować. Co więcej, wyniki wśród najmłodszej grupy wyborców nie byłyby rozłożone równomiernie. „W grupie wiekowej 18-29, moglibyśmy zobaczyć tradycyjny podział, w którym to grupa mężczyzn ma większość. Oni chętniej chodzą do wyborów, ponieważ mają na stole konkretną ofertę, a jest nią oferta Konfederacji” – tłumaczy Duma.
Kampania prezydencka jeszcze oficjalnie się nie rozpoczęła, jednak swój start w wyborach prezydenckich zadeklarował Sławomir Mentzen.
Marcin Duma podkreśla, że Konfederacja może jeszcze swojego kandydata zmienić, czy „wystawić innego”, bo marszałek Szymon Hołownia jeszcze wyborów prezydenckich nie zarządził. Zgodnie z Konstytucją powinien to zrobić na dzień przypadający nie wcześniej niż na 100 dni i nie później niż na 75 dni przed upływem kadencji urzędującego prezydenta.
„Gdyby finalnie Konfederacja wystawiła na przykład Krzysztofa Bosaka, sytuacja byłaby inna” – podkreśla.
Przypomina, że prawie dziesięć lat temu ten, kto zmienił obraz kampanii prezydenckiej, nie zgłosił swojej kandydatury ani w listopadzie, ani w grudniu. Zamiar startu w wyborach ogłosił dopiero trzy miesiące przed wyborami. „Był to Paweł Kukiz, który zdobył 19 proc. głosów w wyborach prezydenckich w 2015 roku. Gdyby nie on, te wybory mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej” – mówi.
„Jeśli Bosak wejdzie do gry, może spokojnie zgromadzić kilkanaście procent i znacząco wzmocnić Konfederację” – dodaje.
Kobiety
Władza
Wybory
Jarosław Kaczyński
Donald Tusk
Koalicja 15 października
legalna aborcja
LGBT
młodzi
Prawa kobiet
strajk kobiet
Dziennikarka zespołu politycznego OKO.press. Wcześniej pracowała dla Agence France-Presse (2019-2024), gdzie pisała artykuły z zakresu dezinformacji. Przed dołączeniem do AFP pisała dla „Gazety Wyborczej”. Publikowała m.in. w "Financial Times". Prowadzi warsztaty dla uczniów, studentów, nauczycieli i dziennikarzy z weryfikacji treści. Doświadczenie uzyskała dzięki licznym szkoleniom m.in. prowadzonym przez międzynarodową grupę śledczą Bellingcat. Uczestniczka wizyty studyjnej „Journalistic Challenges and Practices” organizowanej przez Fulbright Poland. Studiowała filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim.
Dziennikarka zespołu politycznego OKO.press. Wcześniej pracowała dla Agence France-Presse (2019-2024), gdzie pisała artykuły z zakresu dezinformacji. Przed dołączeniem do AFP pisała dla „Gazety Wyborczej”. Publikowała m.in. w "Financial Times". Prowadzi warsztaty dla uczniów, studentów, nauczycieli i dziennikarzy z weryfikacji treści. Doświadczenie uzyskała dzięki licznym szkoleniom m.in. prowadzonym przez międzynarodową grupę śledczą Bellingcat. Uczestniczka wizyty studyjnej „Journalistic Challenges and Practices” organizowanej przez Fulbright Poland. Studiowała filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim.
Komentarze