0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: W wolnym dostępieW wolnym dostępie

Na zdjęciu u góry: Regina Salomea Pilsztynowa była jedną z pierwszych kobiet lekarek, które jawnie uprawiały zawód. Pilsztynowa była okulistką. Na rycinie – operacja usunięcia katarakty/Robert James (ok. 1746 roku). Rycina w wolnym dostępie

Badania w jaskini Szanidar w Iraku wykazały, że już kilkadziesiąt tysięcy lat przed naszą erą neandertalki używały ziół w celach leczniczych. Nie inaczej było z homo sapiens. Lecz przez tysiące lat owe pra-lekarki pozostawały bezimienne. Pierwszą znaną z imienia historyczną lekarką stała się Egipcjanka Peseshet.

Światło z Egiptu

Jej imię znaleziono w grobowcu z około 2600 roku p.n.e., odkrytym niedaleko piramid w Gizie. Peseshet została tam przedstawiona jako „przełożona lekarek”. Znaczy to niewątpliwie, że kobiet parających się podobnym zajęciem było więcej. W praktyce to one zajmowały się w starożytnym Egipcie chorobami pań oraz zapewniały opiekę ciężarnym.

Pewnie także one opisywały kobiece dolegliwości w zachowanych pismach takich jak papirus z Kahun (2100 rok p.n.e.). Szkoła medyczna działała m.in. przy świątyni Neit, bogini matki, w Sais. Uczelnie dla kobiet-medyków fundowała też królowa-faraon Hatszepsut (XVI–XV wiek p.n.e.).

Dowody na znaczenie kobiet można znaleźć w sztuce egipskiej i rzemiośle. Wiele ówczesnych pojemników na maści i inne medykamenty miały kształt kobiecego ciała – nie widziano w tym nic niestosownego czy wstydliwego.

Wiedza z Egiptu promieniowała na inne kraje. W starożytnej Grecji, kolebce cywilizacji europejskiej, zdrowiem opiekowała się także bogini: Hygieia. Cóż jednak z tego, skoro podejście do kobiet było zupełnie inne niż w Egipcie.

Jeszcze Homer w VIII wieku p.n.e. opisywał, że Helena Trojańska dostała od Egipcjanki Polidamny lekarstwo, dodawane do wina, które uśmierzało wszelki ból i przynosiło zapomnienie o chorobie. Wspominał też o niejakiej Agamede, specjalistce od ziołolecznictwa (notabene już w XXI wieku jej imieniem nazwano system automatyki laboratoryjnej, opracowany w Instytucie Chemii Bioorganicznej Polskiej Akademii Nauk).

Jednak w czasach wielkości Aten kobiety traktowano już tylko jako gorszą wersję mężczyzn.

Przeczytaj także:

Ateńczycy kontra wiedza z Aleksandrii

Przekładem uprzedzeń i niewiedzy graniczących z kołtuństwem było ówczesne podejście do macic. Greccy filozofowie przedstawiali je wręcz jako wygłodniałe zwierzę ukryte w ciele kobiety, domagające się nasienia i rodzenia dzieci. W macicy widziano bestię, która powoduje zmienne nastroje kobiet i sprawia, że nie można im zaufać.

To lekarze zajmowali się kobiecymi dolegliwościami – stąd od czasów Hipokratesa przysięgali, że nie będą seksualnie wykorzystywać pacjentek.

Portret greckiej lekarki Agnodike. Ilustracja z księgi Delacoux o wybitnych kobietach, Paryż 1833 r. W domenie publicznej

Kiedy w IV wieku p.n.e. półlegendarna Agnodike postanowiła leczyć kobiety, musiała robić to w męskim przebraniu. Dopiero przed pacjentkami ujawniała swoją tożsamość. Popularność wśród Atenek okazała się jednak niebezpieczna: konkurenci oskarżyli cieszącego się powodzeniem urodziwego lekarza o uwodzenie pacjentek. Wtedy sprawa się wydała.

Ta opowieść brzmi jak bajka. Zwłaszcza że znamy ją z dużo późniejszego dzieła „Fabulae” rzymskiego pisarza Gajusza Juliusza Hyginusa (64 r. p.n.e.–17 n.e.). I tym bardziej że kończy się happy endem: choć mężczyźni zamierzali ukarać Agnodike, protesty Atenek nie tylko zapewniły jej bezpieczeństwo, lecz spowodowały również, że odtąd to kobiety mogły zajmować się zdrowiem kobiet.

Cóż z tego, skoro musiały liczyć się z sekowaniem ze strony mężczyzn. Poza tym najpierw musiały się wykształcić – w społeczeństwie skrajnie temu nieprzychylnym. Agnodike wyuczyła się ponoć w Aleksandrii, pod okiem Herofilosa z Chalcedonu. Tam, w hellenistycznym Egipcie, poziom nauki był wyższy, a i tradycje kształcenia lekarek już zakorzenione.

Spuścizna Metrodory

Rzymski erudyta Pliniusz Starszy wśród starożytnych lekarek wymienił także królową Artemizję II z Karii (IV wiek p.n.e.). Uchodziła ona za znawczynię ziół. Przeszła do historii, ale… kultury – jako ta, która postawiła na cześć zmarłego męża mauzoleum w Halikarnasie, uchodzące za jeden z cudów świata starożytnego.

O ile nie mamy pewności co do historyczności Agnodike, zaś przypadek Artemizji jest dość anegdotyczny, znana jest szeroka spuścizna przypisywana starogreckiej lekarce Metrodorze,

Tu problem jest inny: wiadomo, że przez wieki się na nią powoływano, jednakże trudno określić, kiedy właściwie żyła. Na pewno były to pierwsze wieki naszej ery.

Starogrecka lekarka Metrodora, źródło Wikimedia

Kosmetyki i afrodyzjaki, dolegliwości menstruacyjne, choroby piersi i macicy, zapłodnienie i antykoncepcja, poród i połóg, a nawet rekonstrukcje piersi i błony dziewiczej – prezentują przypisywaną Metrodorze skalę zainteresowań oraz praktycznych porad Paul T. Keyser i Georgia L. Irby-Massie w zbiorze „The Encyclopedia of Ancient Natural Scientists”.

Niestety, w kolejnych wiekach, kobiety coraz bardziej spychano w kąt. W już chrześcijańskim świecie zielarki i kobiety zajmujące się medycyną kojarzyły się z pogaństwem i czarami. Starożytna trucicielka Locusta przemawiała bardziej do wyobraźni niż wybitnie uzdolniona Metrodora.

Zjeść drozda

Patriarchalny Kościół nie zamierzał uznawać autorytetu kobiet nawet w sprawach ich własnego zdrowia. Chlubnym wyjątkiem była Hildegarda z Bingen, jednak głównie dlatego, że ta niemiecka mniszka miała opinię świętej, żyjącej w bliskim kontakcie ze Stwórcą. Dzieła zakonnicy cieszyły się wielkim powodzeniem.

Rycina, Hildegarda z Bingen. Autor W. Marshall, na wolnej licencji CCA

Nie wszystkie jej rady wytrzymały próbę czasu.

Na przykład z jednej strony promowała orkisz – tak doceniany dzisiaj, z drugiej zaś proponowała powstrzymywanie chuci mężczyzn przez nacieranie im przyrodzenia preparatem na bazie krogulca.

„Hildegarda opisuje właściwości drzew, owoców i zwierząt. Napomina, że tylko zdrowi mogą jeść surowe jabłka, chorowici powinni je gotować (podobnie jak gruszki). Trzeba jednak przyznać, że obok rad, które mają i obecnie zastosowanie, wiele receptur to czyste niedorzeczności. Święta ostrzega, że »sowy są ciepłe, ale nie nadają się do jedzenia z powodu swojej skrytości i ponuractwa«, zaś »mięso psa nie jest przydatne, wątroba i trzewia są trujące«.

Na ból gardła poleca zjeść drozda. Na żółtaczkę należy przyczepić do ciała nietoperza i chodzić z nim tak długo, aż wyssie chorobę i zdechnie. Głuchotę leczy się, przykładając do ucha… ucho lwa, a jeśli tego akurat brakuje, może to być ostatecznie mały kret.

Epileptycy mogą zaś spróbować nosić robaczki świętojańskie (koniecznie żywe) w woreczku na brzuchu” – opisywali w biograficznym artykule o średniowiecznej badaczce-mistyczce „Sybilla znad Renu” Joanna Lamparska i Piotr Kałuża.

Pierwsza polska emancypantka

O tym, że próba wejścia do męskiego świata może skończyć się tragicznie, przypominała rozpowszechniona przez opata Marcina ze Spiża historia Nawojki.

Miała to być dziewczyna z zamożnego rodu wielkopolskiego, która postanowiła studiować na początku XV stulecia na Akademii Krakowskiej. Przyjęła męskie imię i z powodzeniem podjęła naukę. Któregoś dnia została jednak rozpoznana. Wersje są różne: a to mówi się o znajomym z Gniezna; a to o pechowej zabawie w Lany Poniedziałek; a to o napaści innych studentów; a to o chorobie Nawojki i wizycie lekarskiej, która wszystko zdemaskowała.

Kobiecie groziły bardzo poważne konsekwencje. Broniła się, że dopuściła się oszustwa „z miłości dla nauk”. Ostatecznie jednak – ponoć dzięki wsparciu biskupa Zbigniewa Oleśnickiego – uniknęła surowej kary. Nawojka wybrała życie klasztorne, gdzie chociaż w części mogła realizować swoje naukowe i medyczne pasje.

„Pierwsza polska emancypantka”, pisało o Nawojce w 1900 roku „Słowo Polskie”. Czy istniała jednak naprawdę? Nawet jeśli historia Nawojki to wymysł, faktem jest, że przez wieki nie dla kobiet była nauka uniwersytecka.

Chętnie powoływano się w tym sposobie rozumowania na greckich filozofów – z ich wizją niewiast wymagających opieki, nadzoru i mądrzejszych męskich głów. W średniowieczu tylko czasem zdarzały się wyjątki, zwłaszcza na terenie Italii. Od ginekolożki Trotuli z Salerno (XI-XII wiek) po wykładowczynię uniwersytecką z Bolonii Doroteę Bocchi (XIV-XV wiek) znamy stamtąd cały ciąg badaczek, których wiedza mogła zawstydzać mężczyzn.

Europa w oparach mizoginii

W innych krajach sławę zdobywały głównie doświadczone akuszerki, np. Louise Bourgeois Boursier (1563–1636), położna francuskiej królowej Marii Medycejskiej i autorka renesansowego podręcznika na ten temat.

Jednak kobiety były ekspertkami od porodu i połogu tylko do czasu, ponieważ również tę dziedzinę postanowili zawłaszczyć mężczyźni. Mieli oficjalne wykształcenie medyczne, którego odmawiano kobietom. Dysponowali narzędziami chirurgicznymi (np. kleszczami), potem fotelami ginekologicznymi, zaś porody odbierali w specjalnych klinikach.

Te środki techniczne po pierwsze sugerowały profesjonalizm lekarzy, a po drugie stwarzały wrażenie, że kobietom oddanym w ich ręce nie grozi molestowanie – czego obawiano się przecież już od starożytności. W tej sytuacji położne miały tylko pomagać panom doktorom i wypełniać ich polecenia.

Nie pomógł opór kobiet, ani nawet karykatury atakujące lekarzy-położników. Akuszerkom zarzucano brak właściwego wykształcenia, ciągnęły się za nimi uprzedzenia rodem z epoki polowań na czarownice. Tymczasem z danych przytoczonych w „Kronice kobiet” wynika, że w XVIII-wieku odnotowano ciekawą zależność: przy porodach klinicznych (które nadzorowali mężczyźni) w porównaniu z tradycyjnymi porodami domowymi (którymi częściej zajmowały się same akuszerki) umierało znacznie mniej dzieci, za to więcej matek.

Nawet we Francji, ojczyźnie wspomnianej Louise Bourgeois Boursier, kobiet specjalnie nie promowano. A to przecież położna Angelique du Coudray (1712 –1794) zaprojektowała pionierskie szkoleniowe manekiny do symulacji porodu. Wbrew panom doktorom, a z poparciem króla Francji, wykształciła na nich tysiące akuszerek i położników.

Tymczasem jeszcze w XIX wieku nad Sekwaną długo opierano się kształceniu kobiet do zawodu lekarza.

W Wielkiej Brytanii Elizabeth Garrett Anderson (1836-1917) studiowała prywatnie anatomię i ostatecznie została przyjęta do… stowarzyszenia aptekarzy.

W USA próbowała praktykować Angielka Elizabeth Blackwell (1821-1910). Zdobyła dyplom w 1849 roku, lecz i na studiach, i po nich traktowano ją mało poważnie. Ostatecznie wróciła do Wielkiej Brytanii, gdzie zajęła się medyczną edukacją kobiet razem z Florence Nightingale, legendą pielęgniarstwa.

Lepiej było w Niemczech. Tam Dorothea Christiana Erxleben (1715-1762), już w 1754 roku otrzymała dyplom lekarski na uniwersytecie w Halle. Sęk w tym, że ta córka i siostra lekarza prowadziła de facto praktykę medyczną na długo, nim władze dopuściły do przyjęcia jej na studia, gdzie de facto chciała jedynie sformalizować swoje wykształcenie…

A jak na tym tle wyglądała Polska, już po czasach Nawojki? W XVIII wieku pojawiła się nasza rodaczka, która zrobiła wielką karierę jako okulistka, ciesząc się przy tym szacunkiem dworu i tronu. Tyle że nie polskiego!

Z ziemi tureckiej do Polski

Nazywała się Regina Salomea Pilsztynowa (1718-1763). Urodziła się w Nowogródku w rodzinie Rusieckich, być może mających korzenie żydowskie. Jako nastolatka poślubiła dużo starszego luteranina Jakuba Halpira, lekarza specjalizującego się w okulistyce.

Pomagała mężowi i uczyła się od niego fachu. Wyjechała u boku małżonka do Stambułu, gdzie Halpir leczył na sułtańskim dworze. Regina zastępowała małżonka, gdy trzeba było badać kobiety.

Pod koniec lat 30. małżeństwo rozpadło się, po czym Jakub zmarł. Regina została w Stambule sama – z córką i z fachem w ręku. „Niesamowite, ale postanowiła utrzymać się sama, pracując jako okulistka. Łączyła wiedzę medyczną z zabobonami, ale stała się bardzo znaną i wziętą specjalistką” – opowiadała (w wywiadzie w książce „Pan Kazimierz, Pani Pułaska”) orientalistka dr hab. Agnieszka Ayşen Kaim, pokazując Reginę jako przykład, jaką karierę Polacy mogli robić w XVIII-wiecznej Turcji.

Okulistka krążyła między Imperium Osmańskim a ościennymi krajami. Wyszła za mąż za austriackiego oficera von Pichelsteina (Pilsztyna), którego wykupiła z tureckiej niewoli.

„Pracowała na dworze paszów, a także podczas drugiego pobytu w Imperium leczyła Ajszę, siostrę sułtana Mustafy III. Odwiedziła też Bałkany: Adrianopol, Ruszczuk (dziś Ruse) i Sofię.

W Petersburgu leczyła na dworze carycy Anny Iwanownej, pracowała też dla chana krymskiego. Na pewien czas wróciła do Polski, by na koniec znów udać się do Turcji. Była samodzielnie utrzymującą się, niezależną finansowo kobietą. Nie przeszła na islam, chociaż wielokrotnie ją do tego namawiano. Wprawdzie inteligentna i obrotna, nie cieszyła się uznaniem wśród szlachty w Rzeczypospolitej: a to odebrano jej aptekę, a to najechano jej dobra” – opowiada dr hab. Agnieszka Ayşen Kaim.

Pilsztynowa pozostawiła po sobie pamiętnik „Echo na świat podane procederu podróży i życia mego awantur”, spisany w 1760. Przetrwał, złożony w Bibliotece Czartoryskich. Opublikowany został… prawie dwieście lat po napisaniu.

Pierwsza strona rękopisu Salomei Pilsztynowej. W dostępie publicznym

Kanarek wśród wróbli

Plisztynową uznaje się czasem za pierwszą polską lekarkę, chociaż formalnie nie miała medycznego wykształcenia. Jednak edukacja i zawodowa emancypacja kobiet przez pokolenia nie interesowały tych, którzy pozostawali nad Wisłą u sterów (podobnie jak w wielu innych krajach).

Jeszcze w 1877 roku lekarz i społecznik Gustaw Fritsche oznajmił w imieniu Warszawskiego Towarzystwa Lekarskiego: „Zbadawszy dokładnie sprawę kobiet-lekarek, przychodzimy do przekonania, przede wszystkim, iż nie odpowiada ona żadnej naglącej potrzebie, gdyż lekarze mężczyźni najzupełniej celowi odpowiadają.

Po wtóre, iż studiowanie medycyny i wykonywanie praktyki lekarskiej jest w wysokim stopniu nieodpowiednie ani usposobieniu, ani uzdolnieniu, ani charakterowi kobiet.

Po trzecie, iż z małym wyjątkiem, wszystkie dzisiejsze lekarki lub kandydatki na takowe wypychane są na tę fałszywą drogę nie przez zamiłowanie do nauki, lub chęć poświęcenia się ludzkości, lecz przez jakieś awanturnicze usposobienie, przez chęć zabłyśnięcia czymś oryginalnym”.

To był jego komentarz do próby dostania się do zawodu, jaki podjęła Anna Tomaszewicz-Dobrska rodem z Mławy, wykształcona w Szwajcarii.

Aleksander Świętochowski w „Przeglądzie Tygodniowym” komentował, że była jak „kanarek między wróblami (...), między synami Eskulapa, którzy ją dziobać już zaczęli”.

Portret Anny Tomaszewicz-Dobrskiej z książki Cecylii Walewskiej "W walce o równe prawa: nasze bojownice" z 1930 roku. Archiwum Polona (Biblioteka Narodowa).

Ostatecznie dopięła swego, ale w zawiły sposób. „W 1871 roku przyjechała do Zurychu Anna Tomaszewicz. Sześć lat później przedłożyła i obroniła przed wydziałem lekarskim pracę »Przyczynek do fizjologii błędnika słuchowego« i uzyskała dyplom doktora medycyny, którego nie uznali koledzy z Warszawy” – opisuje jej starania autor książki „Ecce Medicus”, lekarz i publicysta dr Jarosław Wanecki.

„W Królestwie Polskim przepisy nie zezwalały na nostryfikację zagranicznych dyplomów i wymagany był egzamin państwowy przed komisją rosyjską. Zbieg okoliczności sprawił, że w Petersburgu, dokąd wybrała się Anna Tomaszewicz, potrzebowano lekarki w haremie sułtana. W świecie muzułmańskim mężczyźni nie mogą leczyć kobiet. W zamian za obietnicę pracy dyplom doktora wszech nauk został potwierdzony, co pozwoliło jej w 1880 roku otworzyć praktykę z zakresu chorób kobiecych i dziecięcych”.

Czary i haki

Mężczyźni-lekarze długo bronili się przed lekarkami. Czyżby byli pod wpływem uprzedzeń, które zaowocowały bestsellerową książką niemieckiego neurologa Paula Juliusa Moebiusa „O fizjologicznym niedorozwoju umysłowym kobiety” (1900)? Nie tylko.

Okładka książki Moebiusa, wydanej w Polsce w 1937 roku. W domenie publicznej

Wybitny chirurg Ludwik Rydygier grzmiał w 1895 roku „Precz z Polski z dziwolągiem kobiety lekarza!”. Także emancypantka Gabriela Zapolska w 1891 roku stwierdziła: „Nie chcę kobiet – lekarzy, prawników, weterynarzy itd. Nie filozofuj! Nie kraj trupów! Nie zatracaj swej godności niewieściej. To czar! To twoja władza!”.

Tymczasem w Królestwie Polskim dramatycznie brakowało opieki zdrowotnej. Zwłaszcza pomoc okołoporodowa była w tragicznym stanie, szczególnie na prowincji. Tam karierę robili znachorzy, kiepscy felczerzy i pseudoakuszerki.

Tak poród na wsi z udziałem jednej z tych niby-specjalistek opisała płocka prasa w roku 1900: „Nieszczęsną chorą kładą na dwóch stołkach, to na ziemi, na słomie, to ciągną w dwie strony tak jak w średnich wiekach, kiedy końmi rozszarpywano delikwenta. Przy tych wszystkich manipulacjach babka ugniata brzuch kułakami, aż czasem główkę dziecka wepchnie w kość łonową i przedwcześnie życia pozbawi, wtedy to tym śmielej operuje kozikiem, haczykiem, aż się zdarzy nieraz, że otworzy jamę brzuszną”. Dziennikarze grzmieli, że „akuszerki wiejskie były to w największej części stare awanturnice, które zeszedłszy z pola, nadają sobie nazwę akuszerki i na tej drodze zapewniają sobie środki do życia”.

Umysłowy i moralny niedorozwój

Tomaszewicz-Dobrska przydała się. Od 1880 roku prowadziła w Warszawie prywatną praktykę lekarską, pracowała w szpitalu położniczym i wśród biedoty, prowadziła wykłady dla akuszerek. W 1896 roku jako pierwsza na ziemiach polskich wykonała cesarskie cięcie. Pod koniec jej pracy zawodowej, w 1911 roku, znacznie spadł też poziom śmiertelności wśród położnic i noworodków.

Tomaszewicz-Dobrska nigdy jednak ponownie nie przedstawiła już swojej kandydatury żadnemu stricte medycznemu stowarzyszeniu. Dzięki rozgłosowi, jakim cieszyły się jej perypetie, torowała jednak drogę swoim następczyniom. Pierwszą członkinią Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego została Elżbieta Downarowicz w 1895 roku.

Tymczasem książkę Moebiusa „O fizjologicznym niedorozwoju umysłowym kobiety” (znaną też w wersji polskiej jako „O umysłowym i moralnym niedorozwoju kobiety”) wydawano jeszcze przez kolejne dziesięciolecia. Dla radykałów stanowiła uzasadnienie dla trzymania kobiet z dala – od edukacji, medycyny, polityki.

Z czasem stała się kuriozum, w które trudno uwierzyć. Podobnie jak ciężko wierzy się w argumenty przeciwników antycznej Agnodike czy w słowa Rydygiera i Zapolskiej.

;
Wyłączną odpowiedzialność za wszelkie treści wspierane przez Europejski Fundusz Mediów i Informacji (European Media and Information Fund, EMIF) ponoszą autorzy/autorki i nie muszą one odzwierciedlać stanowiska EMIF i partnerów funduszu, Fundacji Calouste Gulbenkian i Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego (European University Institute).
Na zdjęciu Adam Węgłowski
Adam Węgłowski

Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.

Komentarze