Sąd Okręgowy w Białymstoku sprzeciwia się prokuraturze i nie wyraża zgody na areszty tymczasowe dla aktywistek i aktywistów niosących pomoc humanitarną na pograniczu polsko–białoruskim. Mimo to represje nadal trwają, a tuż przed drutem żyletkowym ludzie błagają o pomoc
Pomaganie nie jest nielegalne – tak wczoraj (13 kwietnia 2022) orzekł sąd drugiej instancji. To odpowiedź na zarzuty prokuratury wobec czwórki aktywistów, zatrzymanych podczas udzielania pomocy humanitarnej wyczerpanej rodzinie z siedmiorgiem dzieci.
Podobne stanowisko sąd zajął i dziś, tym razem w sprawie aktywistki związanej z Klubem Inteligencji Katolickiej, która została zatrzymana kilka dni po represjach wobec czwórki działaczy.
W obu przypadkach prokurator zarzucał zatrzymanym pomoc w organizowaniu nielegalnego przekroczenia granicy, za co grozi nawet do ośmiu lat więzienia. W obu przypadkach domagał się też trzech miesięcy więzienia, odwołując się od decyzji sądów rejonowych, w Hajnówce i Sokółce. Bezskutecznie.
W przypadku czwórki aktywistów Sąd w Białymstoku w pełni podzielił zdanie Sądu Rejonowego w Hajnówce i orzekł, że nie ma podstaw do zastosowania aresztu tymczasowego z uwagi na brak uprawdopodobnionej przesłanki popełnienia przestępstwa pomocy w nielegalnym przekroczeniu granicy z zamiarem bezpośrednim. A pod takim zarzutem – na niemal 72 godziny – zatrzymano czwórkę aktywistów 23 marca.
O sprawie pisaliśmy tutaj:
Sąd stwierdził też, że organizowanie transportu osobom, które znajdują się w trudnym położeniu – w sytuacji zaniedbania, czy klęski humanitarnej – oraz działanie w celu udzielenia pomocy i z odruchu serca nie wypełnia znamion przestępstwa, tylko jest zapobieganiem zagrożeniu życia i zdrowia.
Tym samym sąd potwierdził to, co od początku kryzysu humanitarnego na pograniczu polsko–białoruskim mówią aktywiści oraz prawnicy działający na rzecz praw człowieka. Czyli, że pomaganie nie jest nielegalne.
„Rodzina przebywała w lesie od wielu dni: bez wody, jedzenia, schronienia i dostępu do pomocy medycznej. Aktywiści ratowali ich życie, oferując im transport własnymi samochodami z zimnego lasu, tak jak robili to w ostatnich tygodniach, pomagając uchodźcom na ukraińskiej granicy” – informowała tuż po zatrzymaniu aktywistów i aktywistek Grupę Granica, która od początku oceniała zarzuty jako absurdalne.
„Nikt z aktywistów i aktywistek nie wspiera ludzi w przekroczeniu polsko-białoruskiej granicy. Oferowana pomoc to ratowanie wyczerpanych ludzi przed śmiercią na polskim terytorium”.
Podobne stanowisko zajął sąd, opierając się nie tylko na dostarczonym przez prokuraturę materiale zebranym w trakcie postępowania przygotowawczego, ale na wyjaśnieniach złożonych przez aktywistów oraz informacji zebranych podczas przesłuchania osób, którym pomoc była udzielana.
Aktywistkę Klubu Inteligencji Katolickiej zatrzymano 25 marca, w dniu zwolnienia czwórki zatrzymanych przez sąd w Hajnówce. Również ona usłyszała zarzut organizowania nielegalnego przekroczenia granicy, mimo że w chwili zatrzymania była w aucie sama oraz znajdowała się poza strefą objętą zakazem przebywania.
W swoim komunikacie sokólska Policja informowała, że ustaliła, że kobieta jechała po obywateli Kuby, którzy mieli nielegalnie przekroczyć granicę, oraz że w jej aucie nie znaleźli ani żywności, ani leków.
W rozmowie z OKO.press aktywistka tłumaczyła, że leki oraz żywność zostały przekazane przed zatrzymaniem przez policję oraz przekonywała, że jej zatrzymanie nie było niczym innym jak represjami. Kobieta spędziła w policyjnym areszcie 48 godzin, w tym czasie m.in. przeszukano jej rodzinny dom w Warszawie. A następnie, decyzją sądu w Sokółce, została zwolniona do domu.
W oświadczeniu wydanym tuż przed dzisiejszym posiedzeniem sądu w Białymstoku aktywistka napisała: „Moim przewinieniem jest to, że nie chciałam pozwolić umrzeć ludziom, którzy przez władze nie są mile widziani w Polsce. Dawanie ludziom w lesie ciepłej zupy – tylko tyle, bo w końcu nic więcej nie mogłam zrobić, ale też aż tyle, bo najwyraźniej czyn ten wystarczył, żeby pozbawić mnie podstawowych praw i godności na dwie doby”.
Mimo jasnego sygnału sądu dwóch instancji – represje wobec aktywistów cały czas mają miejsce, a oni sami mówią wprost: robimy dokładnie to, co robią ludzie na granicy polsko-ukraińskiej, tylko że nam za taką samą pomoc grożą już nie tylko mandaty, a zarzuty karne. A także ostracyzm, czy jawna niechęć ze strony sąsiadów, przed którymi musimy się ukrywać ze swoimi działaniami.
Takie głosy słychać m.in. w bezpiecznych domach, czyli miejscach np. oznaczonych zielonym światłem.
To domy, do których migranci i uchodźcy mogą zapukać i poprosić o podstawową pomoc, jaką jest nakarmienie, napojenie oraz schronienie pod dachem. W jednym z takich domów od października udzielono schronienia już ponad 20 osobom: Syryjczykom, Erytrejczykom, Jemeńczykom i Sudańczykom.
„Polska nie chce pomagać tym ludziom, bo nie są biali” – mówią nam aktywistki i aktywiści, którzy muszą ukrywać swoją tożsamość, tylko dlatego, że nocują nie Ukrainki i Ukraińców, a obywateli państw Bliskiego Wschodu i Afryki.
„Represje nasiliły się wraz z początkiem 2022 roku. Z jednej strony rozpoczęło się prawdziwe polowanie na uchodźców, a z drugiej na nas”.
„Służby wzięły się za swoją robotę, widzimy że ich działania zaczęły być koordynowane, podczas kontroli pojazdów słyszymy, że wiedzą kim jesteśmy, co robimy i gdzie jedziemy”
„Padły rozkazy, żeby nas docisnąć. Z drugiej strony uchodźcy z Ukrainy skupili niemal całą uwagę mediów, więc służby na Podlasiu czują się coraz bardziej bezkarne”.
W ostatnim czasie, poza zatrzymaniami czwórki aktywistów i aktywistek oraz aktywistki związanej z KIK-iem, służby kilkukrotnie uniemożliwiły niesienie pomocy humanitarnej, m.in. uwięzionej na bagnach 16-osobowej grupie Kurdów z 40-dniową Tree, która urodziła się w hali w Bruzgach po stronie białoruskiej.
Grupa była uwięziona na terenie, który dla wypychanych z Białorusi uchodźców i migrantek jest śmiertelną pułapką. To rozlewiska Narwi, z jednej strony zamknięte rzeką, z drugiej zalewem Siemianówka, z trzeciej linią kolejową ogrodzoną drutem kolczastym.
Aktywiści, którzy odebrali sygnał alarmowy z bagien 21 marca, w drodze na miejsce byli zatrzymywani dwukrotnie. Usłyszeli też, że wojsko wie o tej grupie już od dwóch dni. Ostatecznie grupa została wyciągnięta z bagien przez funkcjonariuszy straży granicznej i pożarnej. A aktywiści dostali mandaty, których przyjęcia odmówili.
Wczoraj i dziś byli w tej sprawie wzywani przez straż graniczną. Odmówili składania wyjaśnień.
Biorący udział w akcji Mariusz Kurnyta, występujący w mediach społecznościowych jak Człowiek Lasu, mówił nam wczoraj, że nie zamierza przyjmować mandatu za przebywanie w strefie, bo ta – jego zdaniem – jest nielegalna.
„Nie można karać obywatela Polski, za przebywanie na terenie Polski. A pomoc należy się każdemu, niezależnie od koloru skóry".
Innego zdania są jednak służby. Już wcześniej, pod koniec lutego i z początkiem marca, Straż Graniczna informowała o kolejnych rekordowych liczbach prób przekroczenia granicy, a aktywiści i aktywistki o bezwzględnych push-backach całych rodzin z dziećmi.
Dziś, mimo że liczba osób usiłujących przekroczyć granicę polsko-białoruską spada, schemat działania Straży Granicznej się nie zmienia.
Od kliku dni Grupa Granica alarmuje o dramacie rozgrywającym się tuż przy polskim drucie żyletkowym.
„Od ponad dwóch dni dostajemy prośby o pomoc od wyczerpanego szesnastolatka znajdującego się tuż pod polskim płotem granicznym” – alarmują aktywiści.
„Chłopiec został pobity przez służby białoruskie, jego stan z dnia na dzień jest coraz gorszy. Lekarze, którym udało się połączyć na wideo z grupą towarzyszącą choremu chłopakowi, ocenili, że musi on natychmiast trafić do szpitala – w przeciwnym razie może umrzeć. Jemeńczycy opowiadają, że widzą polskich żołnierzy – z miejsca, w którym się znajdują, najbliżej jest do placówek SG Kuźnica i Szudziałowo”.
Według najnowszych informacji, jakie do nas dotarły, wraz z nastolatkiem na miejscu, w zasięgu wzroku polskich pograniczników może być już nawet 20 osób.
„To zaczyna przypominać nowy Usnarz” – słyszymy od osób śledzących rozwój wydarzeń.
Komentarze