0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Agata KubisAgata Kubis

Polska i Węgry to jedyne kraje Unii Europejskiej, w których, żeby kupić antykoncepcję awaryjną potrzeba recepty. To zasługa rządu PiS, który w 2017 roku przywrócił obowiązkowe recepty, zasłaniając się bezpieczeństwem kobiet. W praktyce oznacza to, że osoba, która potrzebuje awaryjnego zabezpieczenia przed ciążą, musi biec przez (czasem niemożliwe do pokonania) przeszkody - zdobyć receptę w kraju, w którym dostęp do ginekologów jest utrudniony, a tzw. "klauzula sumienia" pozwala odmawiać kobietom decydowania o własnym ciele.

Przeczytaj także:

Tabletka „dzień po” to antykoncepcja awaryjna, która blokuje owulację i uniemożliwia zapłodnienie. Może też utrudniać zagnieżdżenie się zarodka, ale nie wpływa na zarodek już zagnieżdżony. Według Europejskiej Agencji Leków tabletka EllaOne jest bezpieczna (w tym: nie zagraża zagnieżdżonemu zarodkowi) i powinna być dostępna bez recepty. Za namową Komisji Europejskiej w 2015 roku większość krajów UE umożliwiła taki zakup pigułki „dzień po”, także Polska.

W reakcji na przywrócenie recept na antykoncepcję awaryjną powstał Kolektyw Dzień Po, który za darmo dostarcza tabletki tym, którzy ich pilnie potrzebują. Rozmawiamy z założycielkami kolektywu: Agatą, Magdą i Olą (imiona zmienione). Mają około 30 lat i dobrze wiedzą przez co przechodzą osoby, które walczą w Polsce o możliwość niezajścia w ciążę.

"Jestem jak te osoby, które do nas piszą. Też miałam w szkole wychowanie do życia w rodzinie. Ani słowa o seksie. Mam za to silnie zakodowane poczucie winy i odpowiedzialności. Działamy między innymi po to, żeby było mniej wstydu. Mniej tego polskiego paraliżu, w którym mamy się bać seksu, a jednocześnie nic o nim nie wiedzieć".

Marta K. Nowak, OKO.press: Jak powstał kolektyw?

Magda: Wkurzyło nas przywrócenie recept. Wpadłyśmy na pomysł, żeby zebrać tabletki i rozdawać osobom w potrzebie. Dzień przed wprowadzeniem zakazu biegałyśmy po aptekach, potem zorganizowałyśmy pierwszy benefit, później kolejne. Założyłyśmy maila: [[email protected]], zrobiłyśmy wlepki. Tak powstał kolektyw.

Agata: Na początku miałyśmy różne dziwne pomysły - że założymy telefon za granicą, będziemy dzwonić i mówić: tabletka jest w Starbucksie za książką, albo: w skrytce na dworcu.

Bałyśmy się, że robimy coś nielegalnego. Dopiero dziewczyny z Aborcyjnego Dream Teamu przekonały nas, żeby się nie obawiać i interpretować prawo zgodnie ze zdrowym rozsądkiem.

Pozaapteczny obrót lekami jest nielegalny, ale karalne jest niezgodne z prawem wzbogacanie się. Trudno sobie wyobrazić, żeby tak samo traktowano bezinteresowną pomoc - w końcu nie łamiemy prawa dając koleżance Apap. Uważamy, że dopóki nie czerpiemy z naszej działalności zysków, nie łamiemy prawa.

Skąd macie tabletki?

Agata: Na początku kupowałyśmy je za granicą.

Każdy może przewieźć legalnie 4 tabletki. Warto o tym pamiętać i przy okazji wyjazdu zrobić sobie zapas.

Dzisiaj nasza sieć jest większa, jest też więcej solidarności, szczególnie po wyroku TK. Nie musimy już kupować tabletek, bo dostajemy je od zagranicznych kolektywów feministycznych. Nasza inicjatywa działa tylko i wyłącznie dzięki solidarności i współpracy.

Ogarniacie całą Polskę we trzy?

Ola: Na początku tak było. Wszystkie wysyłki robiłyśmy same, gdziekolwiek była potrzeba. To oznaczało bieganie na pociąg, żeby nadać przesyłkę konduktorską, jechanie pod Warszawę, żeby spotkać się z kierowcą z Blablacar, który akurat jechał w konkretną okolicę. Cały proces był drogi i upierdliwy.

Teraz jest o wiele lepiej, bo mamy koleżeńską sieć - kilkadziesiąt osób w większych miastach, które nam pomagają.

Piszę do was: cześć, potrzebuję tabletki. Co dalej?

Magda: Pytamy kiedy miał miejsce stosunek i skąd jesteś - musimy wiedzieć gdzie i jaką tabletkę wysłać. Jeśli to mała miejscowość, dopytujemy o najbliższe większe miasto. Jeśli okazuje się, że kogoś tam mamy, najłatwiej jeśli możesz do niego podjechać. Jeśli nikogo blisko nie ma, ale w twojej okolicy jest stacja kolejowa, możemy wysłać przesyłkę konduktorską. Pytamy też na forach czy w twojej okolicy nie ma kogoś, kto podzieli się tabletką (potem dostanie ją od nas, żeby uzupełnić zapas).

Gdy nie możemy skorzystać z żadnej z tych opcji zostaje tylko nadanie przesyłki. Kombinujemy tak, żeby doszła jak najszybciej, ale może to zająć 2 -3 dni.

Ile takich maili dostajecie?

Magda: Bardzo różnie, są momenty kiedy zgłasza się nawet 5-6 osób dziennie. Liczby wzrastały w konkretnych momentach: początek pandemii, lockdown, wyrok TK. Czasem ktoś chce tabletkę lub kilka na wszelki wypadek. Ale my musimy się przede wszystkim zajmować tymi, którzy potrzebują jej teraz.

Agata: Chwilę przed pandemią wprowadzono e-recepty. Bardzo zmieniło to sytuację, bo ułatwiło dostęp do tabletek tym osobom, które mogą sobie pozwolić na wykupienie recepty. Bezpieczne strony, które polecamy to medicept.pl i jaroslawgornicki.pl.

Do nas trafiają teraz głównie osoby w najtrudniejszych sytuacjach. Problem niedostępności antykoncepcji awaryjnej składa się w Polsce z wielu poziomów. Po pierwsze, to brak dostępu do lekarza. Po drugie, miejscowość, z której pochodzisz - możesz mieć tylko jedną aptekę, w której nie ma tabletki lub nie chcą ci jej sprzedać. Trzeci poziom to brak pieniędzy.

Taka e-recepta, czyli wypisanie online jakiegoś kodu to ok. 80 zł. Sama tabletka może kosztować nawet 150 zł. To wykluczające stawki.

Całe szczęście są też lekarze, którzy oferują wypisanie takiej recepty za złotówkę. Ostatni poziom niedostępności antykoncepcji jest mentalny - to stygmatyzacja i wstyd związany z zakupem tabletki.

Ola: Najbardziej wykluczone są niestety młode osoby, a często to właśnie one rozpaczliwie tych tabletek potrzebują. Przez brak edukacji seksualnej nie mają podstawowej wiedzy, nie mogą iść bez zgody rodzica do ginekologa, nie mają pieniędzy i często panicznie boją się stygmatyzacji. Mają okropne poczucie winy.

Skąd wiecie?

Agata: Czytamy w mailach. Dziewczyny opisują swoje historie z detalami, żeby nam pokazać, że nie zrobiły niczego niewłaściwego. A nas powody nie interesują, każdy jest dobry.

Ola: "Wiem, że to bardzo nieodpowiedzialne, wiem, że to wszystko moja wina, ale...". To bardzo częsty początek maila. A my uważamy, że to co właśnie robią starając się o tabletkę, jest cholernie odpowiedzialne. Tak samo decyzja o aborcji.

Co jeszcze można wyczytać z tych maili?

Agata: Brak edukacji seksualnej. Duży chaos wprowadziły też manipulacje językowe prawicy, np. "tabletka wczesnoporonna". Często musimy wyjaśniać, jak naprawdę działają tabletki dzień po.

Magda: Bywa też, że dostajemy dokładny opis mało ryzykownej sytuacji seksualnej i pytanie, czy to już niebezpieczne. Odpisujemy zgodnie z prawdą, że ryzyko jest małe, ale tabletkę możemy wysłać.

Agata: Bo jedną z funkcji tabletki jest ukojenie lęku przed ciążą. Czasem taką funkcję ma też chyba rozmowa z nami.

Jak sobie przypominam siebie sprzed kilku lat, to mogłabym takiego panicznego maila napisać.

Ola: Ja też. Ciąża była długo moim największym lękiem. Bałam się jej bardziej niż chorób wenerycznych, choć to absurd. Ten paniczny lęk skończył się dopiero, kiedy miałam aborcję.

Agata: Dziewczyny często są zupełnie same, nie mogą liczyć nawet na rodziców. Znam przypadek nastolatki, której rodzice w końcu kupili tabletkę, ale nagadali niestworzonych historii o tym, ile tysięcy ich to kosztowało i jak zrujnowała rodzinny budżet. Po czymś takim może mieć traumę seksualną i poczucie winy przez wiele lat.

Ola: Ja akurat mam zabawną historię dziewczyny, której mama natychmiast kupiła tabletkę na e-receptę, a ona pisała, że ta matka, to chyba ściemnia. Tak szybko by kupiła? Musiałam ją przekonywać, żeby jej zaufała.

Magda: Dostajemy też niestety maile od osób, które padły ofiarą gwałtu. "Byłam nieprzytomna, on mówi, że do niczego nie doszło albo, że uważał, ale nie mam pewności, chcę wziąć tabletkę".

Co wtedy robicie?

Magda: Pomagamy tak, jak możemy - wysyłając tabletkę.

Agata: Podrzucam też link, np. do pomocowej linii feminoteki. [Feminoteka: 888 883 388 - od poniedziałku do piątku 11-19; Centrum Praw Kobiet 600 070 717 - całodobowy, informacje o zapobieganiu zakażeniu HIV tutaj]

Ola: Nie mam kompetencji, żeby bardziej pomóc. Czasem piszę tylko, żeby pamiętała, że nikt nie ma prawa robić niczego wbrew jej woli. I pytam czy ma się do kogo zwrócić po wsparcie. Czasem piszą do nas zresztą koleżanki osób, które doświadczyły przemocy. To budujące.

Chcecie, żeby sieć pigułkowego wsparcia się rozrastała?

Ola: Tak i strajk kobiet pokazał, jak wielkie są możliwości, ile jest lokalnych grup i aktywnych dziewczyn nawet w niewielkich miejscowościach.

Agata: Niekoniecznie chcemy jednak, żeby ta inicjatywa rozwijała się jako sieć. Nie zależy nam na monopolu na pomaganie, wolałybyśmy, żeby ruch był zdecentralizowany. Chcemy być inspiracją, a nie NGO-sem, który sam łata antykoncepcyjną dziurę.

Zachęcamy do tego, żeby samemu tworzyć grupy wsparcia antykoncepcyjnego. Tabletki można zamówić z Women Help Women. Wysyłają multipacki - najmniejszy to 5 tabletek, ale można kupić więcej.

Magda: Są niedrogie, bo to generyki produkowane w Indiach i Nepalu. Na opakowaniu napisy będą w obcym języku, ale to ta sama substancja czynna, więc jeśli jest ze sprawdzonego źródła, nie ma się czego obawiać.

Agata: Zależy nam na powstawaniu takich klubów pigułkowych. Nie tylko dlatego, że same nie damy sobie rady. Chodzi nam też o to, żeby osoby się nie bały i same nadawały sobie sprawczość, która cały czas jest nam odbierana.

Trafia do mnie ten pomysł, robię zapas tabletek. Ale wiedzą o nim tylko moi znajomi, a osoba z tej samej miejscowości, która akurat jest w potrzebie może nie wiedzieć.

Agata: Pomoc na poziomie koleżeńskim to już dużo. Ale możesz się do nas odezwać i powiedzieć, że jesteś i masz tabletki. Wtedy będziemy wiedziały, że możemy kogoś do ciebie przekierować.

Dlaczego to wszystko robicie? Co was motywuje?

Agata: Chcę, żeby ludzie cieszyli się swoim ciałem i seksem. Żeby wiedzieli, że kontrolowanie płodności jest w zasięgu ich ręki i nie kończy się w momencie kiedy pęknie prezerwatywa albo zagnieździ się zarodek.

Ola: I że sięganie po tabletkę czy robienie aborcji nie jest nieodpowiedzialne.

Magda: Mnie motywuje też to, że to mnie dotyczy. Sama musiałam parę razy w życiu kołować szybko tabletkę, pamiętam jak się wtedy czułam. I jak wielką różnicę przyniósł ten krótki okres, kiedy tabletka była bez recepty - było szybciej, mniej stresu, wydałam mniej pieniędzy.

Ola: Działamy po to, żeby mniej było wstydu. Mniej tego polskiego paraliżu, w którym mamy się wszystkiego wstydzić, bać seksu, a jednocześnie nic o nim nie wiedzieć. Jestem jak te osoby, które do nas piszą. Też miałam w szkole wychowanie do życia w rodzinie. Ani słowa o seksie. Mam za to silnie zakodowane poczucie winy i odpowiedzialności.

Kiedy kupowałam pierwszą tabletkę, nie powiedziałam o tym nawet osobie, z którą uprawiałam seks. Nie miałam wtedy pieniędzy, wizyta i tabletki kosztowały mnie 220 zł. Ale i tak czułam, że to moja sprawa i odpowiedzialność, nie nasza wspólna. Że to wstydliwe i jestem z tym sama.

Agata: Niektóre organizacje pomagają w dostępie do pigułki dopiero, jeśli ginekolog odmówił wypisania recepty. A naszym zdaniem ginekolog może zostać z tego całego procesu wyłączony. Obowiązkowa recepta to bezsensowna medykalizacja leku, który jest całkowicie bezpieczny. To tylko pogłębia stygmatyzację. W całej Unii Europejskiej z wyjątkiem Węgier, jest dostępny bez recepty.

Ola: Na przykład w Holandii dzięki temu, że ta antykoncepcja jest dostępna bez recepty i nie jest obwarowana lekarskimi obostrzeniami, jedna z drogerii wyprodukowała własny generyk. Ma tę samą substancję czynną, a zamiast 15 euro kosztuje 10. Pod koniec zeszłego roku skończył się też patent EllaOne, można produkować zamienniki, likwidować barierę ekonomiczną.

Jak można was wesprzeć?

Magda: Nie mamy własnej zrzutki ani konta. Jeśli ktoś chce nam pomóc, to może wpłacić na zrzutkę wspierających nas organizacji, jak Aborcyjny Dream Team albo Women Help Women.

Można nas też wspierać kupując kawę Fuegro. To kolektyw, który sprzedaje kawę od Zapatystów, a cały zysk na koniec roku rozdaje między różne kolektywy, między innymi nam.

;

Udostępnij:

Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze