Przymilanie się do Bosaka i Konfederacji przez polityków KO wzbudza kontrowersje głównie z powodu poglądów skrajnej prawicy na demokrację, prawa kobiet i mniejszości, oraz politykę zagraniczną i historyczną. W mediach dużo mniej miejsca poświęca się analizie postulatów gospodarczych Konfederacji. To błąd, bo ich wcielenie w życie byłoby równie tragiczne
Po ogłoszeniu wyników sondażu exit poll w pierwszej turze wyborów prezydenckich, Rafał Trzaskowski momentalnie zwrócił się do osób głosujących na Krzysztofa Bosaka z prostym przekazem: „Jeśli chodzi o wolność gospodarczą mamy w większości takie same poglądy”.
To właśnie podejście do gospodarki jest jednym z przyczyn wyborczego sukcesu Konfederacji w ostatnim roku - po latach dryfowania poniżej 5 procentowego progu wyborczego zarówno Korwinistów, jak i narodowców, ich przymierze cieszy się stabilnym poparciem niemal 7 procent wyborców.
W wyborach prezydenckich Krzysztof Bosak otrzymał ponad milion trzysta tysięcy głosów. W tej chwili toczy się o nich najbardziej zażarta walka pomiędzy Rafałem Trzaskowskim i Andrzejem Dudą - zarówno obóz rządzący jak i politycy związani z Koalicją Obywatelską próbują pokazać, że to ich rywal jest dla Konfederacji większym zagrożeniem.
Przymilanie się do Bosaka i Konfederacji wzbudza kontrowersje głównie ze względu na poglądy skrajnej prawicy na demokrację, prawa kobiet i mniejszości seksualnych, oraz politykę zagraniczną i historyczną. O tym, że konstytucyjne postulaty Bosaka zawarte w kampanijnym dokumencie pod wymownym tytułem „Nowy Porządek” byłyby równoznaczne z wprowadzeniem w Polsce fundamentalistycznego autorytaryzmu pisał na łamach OKO.press Przemysław Witkowski.
Jednocześnie w mediach głównego nurtu dużo mniej miejsca poświęca się analizie postulatów gospodarczych Konfederacji. To o tyle błędne, że po nieudanych wyborach do europarlamentu w 2019 roku to właśnie gospodarka stała się głównym sloganem skrajnej prawicy, odsuwając na margines bardziej kontrowersyjne treści światopoglądowe.
Program gospodarczy Konfederacji stał się dla jej wyborców wytrychem uzasadniającym głosowanie na Bosaka i omijanie niekomfortowych pytań o prawa kobiet czy mniejszości seksualne. Sięgają po formułkę, że nie interesują ich "tematy zastępcze", tylko wolność gospodarcza, a tę zapewnia tylko skrajna prawica.
Warto więc zrozumieć ekonomiczne postulaty Konfederacji. Ich wcielenie w życie byłoby bowiem równie tragiczne w skutkach jak inne, częściej krytykowane propozycje narodowców.
Choć przedstawiciele Konfederacji często podkreślają, że ich partia jest najlepiej merytorycznie przygotowanym ruchem politycznym w Polsce w zakresie gospodarki, w rzeczywistości trudno jest w wypadku narodowców mówić o „programie” gospodarczym. Jest to raczej zbiór niespójnych haseł opakowanych w charakterystyczne dla polskiej polityki ostatnich lat chwytliwe zwroty takie jak „Piątka Konfederacji” czy „Piątka dla gospodarki” ogłoszona w czasie kampanii wyborczej przez Krzysztofa Bosaka.
W „piątce dla gospodarki”, Bosak obiecywał podwyższenie kwoty wolnej od podatku do dwunastokrotności pensji minimalnej, wprowadzenie dobrowolnego ZUS-u dla przedsiębiorców, zawetowanie wszystkich ustaw podwyższających podatki, obniżkę podatku VAT na żywność, oraz ogólny postulat usunięcia zbędnej biurokracji i uproszczenia przepisów.
Do tych pięciu propozycji należy dodać główną propozycję gospodarczą Bosaka, dla której znalazło się miejsce w jego tezach konstytucyjnych – wprowadzenie zakazu uchwalania budżetu z deficytem.
Jak kandydat Konfederacji chciałby doprowadzić budżet do stanu równowagi, w którym deficyt jako narzędzie polityki publicznej nie byłby potrzebny? Na to pytanie w postulatach Bosaka nie znajdujemy satysfakcjonującej odpowiedzi.
Podwyższenie kwoty wolnej od podatku - postulat poniekąd jak najbardziej słuszny - to niższe wpływy do budżetu, tak jak obniżka VAT-u na żywność. Dobrowolne składki emerytalne dla przedsiębiorców to mniejsze wpływy do ZUS-u, a więc potrzeba wyższego dofinansowania wypłacanych emerytur z budżetu państwa, czyli większe wydatki.
Weto wobec podwyższenia podatków blokuje możliwość zbilansowania budżetu przez zwiększenie wpływów fiskalnych. W efekcie piątka dla gospodarki składa się z trzech rozwiązań zwiększających deficyt, jednego postulatu pozbawiającego państwa ważnego narzędzia zmniejszającego deficyt, oraz mało konkretnej obietnicy obniżenia wydatków na administrację.
Co może oznaczać to ostatnie? Tu warto wspomóc się wywiadami Krzysztofa Bosaka w trakcie kampanii. Pytany o potencjalne oszczędności, Bosak wymieniał wielokrotnie anulowanie subwencji na TVP (około 2 miliardy złotych w 2020, a więc niecałe pół procenta wydatków zapisanych oryginalnie w tegorocznym budżecie), wprowadzenie elektronicznych doręczeń w sądach (trudno oszacować wynikające z tego oszczędności, ale dość powiedzieć, że cały budżet Ministerstwa Sprawiedliwości to 665 milionów złotych), oraz wstrzymanie polskich składek do Światowej Organizacji Zdrowia. Te ostatnie wynoszą rocznie 17 milionów złotych, a więc cztery razy mniej niż koszt wydruku kart wyborczych na fantomowe majowe wybory korespondencyjne.
Mamy zatem dość znaczne obniżenie przychodów, zwiększenie wydatków związanych z dopłatami do systemu emerytalnego, oraz parę mało znaczących oszczędności. Bez pomocy magii nie da się rozwiązać tego równania tak, żeby wynikiem była likwidacja deficytu.
Deficyt ma zniknąć, bo tak zostanie to zaordynowane w Konstytucji. Choć sami Korwiniści często wyśmiewają interwencjonizm gospodarczy argumentem, że nie da się odgórnie zarządzić ani szybszego wzrostu gospodarczego ani obniżki bezrobocia, to w rzeczywistości ich postulat likwidacji deficytu jest oparty całkowicie na takim właśnie myśleniu życzeniowym.
Kampania prezydencka rządzi się oczywiście swoimi prawami. Trudno o znalezienie spójnego, wyczerpującego programu gospodarczego u któregokolwiek z kandydatów. Zamiast tego mamy dużo ładnie brzmiących obietnic dodatkowych rzeczy, które dostaniemy od państwa i właściwie zero informacji o tym, jak za to zapłacić. Bosak nie jest więc w tym zakresie wyjątkiem, lecz regułą.
Programy partyjne zawierają tradycyjnie więcej szczegółów i próbują zaprezentować spójną wizję polityki i priorytetów rządzenia. Niestety, w przypadku Konfederacji to znów tylko więcej chwytliwych frazesów, przy jednoczesnym braku jakichkolwiek merytorycznych kalkulacji.
Pierwszy punkt „Piątki Konfederacji” to tzw. Program „1000+”. Postuluje on całkowite zniesienie podatku dochodowego PIT, dobrowolny ZUS dla wszystkich oraz radykalne obniżenie akcyzy na benzynę.
Dobrowolny ZUS dla wszystkich to nic innego jak faktyczna likwidacja ZUS-u.
Deklarowany poziom wiary w państwowy system emerytalny jest w Polsce niewielki, a nawet w wypadku tak intensywnie promowanej przez rząd propozycji jak PPK, prawie 60 proc. pracowników podjęło decyzję o wypisaniu się z systemu.
Zgodnie z programem Konfederacji, obecne emerytury powinny być wypłacane prosto z budżetu, podczas gdy przyszłe powinny być związane z indywidualnymi decyzjami inwestycyjnymi osób obecnie pracujących, a państwo powinno ograniczyć się do wypłacania jedynie emerytury obywatelskiej, równej dla wszystkich. W tej chwili roczne dopłaty budżetowe do Funduszu Ubezpieczeń Zdrowotnych zbliżają się do 50 miliardów złotych – podczas gdy ZUS wypłaca rocznie łącznie około 200 miliardów złotych we wszystkich świadczeniach.
Czas zatem na krótki kurs matematyki. Po likwidacji PIT-u zniknie 120 miliardów złotych wpływów do budżetu. Część powróci w ramach podatku VAT, jednak jednocześnie wpływy zmaleją z racji znacznego obniżenia akcyzy na benzynę. Załóżmy dla uproszczenia, że te dwa procesy wyjdą na zero, a przychody państwa zmaleją o 120 miliardów złotych – o ponad jedną czwartą. Wypłacanie świadczeń ZUS-owskich bezpośrednio z budżetu to wzrost wydatków z 50 do 200 miliardów złotych. W wyniku tych dwóch zabiegów powstaje dziura budżetowa w wysokości 270 miliardów złotych. Obecnie budżet wynosi 440 miliardów złotych.
Jak zatem Konfederacja zamierza oszczędzić 270 miliardów złotych? „Redukując liczbę zbędnych urzędów i rządowych agencji, blokując korupcję i marnotrawstwo publicznych pieniędzy na zbędne działania i projekty, a także likwidując partykularne ulgi i przywileje podatkowe”.
Likwidacja ulg i przywilejów podatkowych przyniesie małe oszczędności w świecie, w którym nie istnieje już podatek dochodowy od osób fizycznych. Urzędy i agencje? Przedstawiając audyt administracji rządowej w 2016, ówczesny wicepremier Mateusz Morawiecki ocenił, że roczny koszt utrzymania wszystkich urzędników w Polsce to 50 miliardów złotych. Dużo, ale nawet w absurdalnym scenariuszu polegającym na zwolnieniu ich wszystkich nie zbliżamy się do załatania Konfederacyjnej dziury budżetowej.
Pozostaje zatem kategoria „zbędne działania i projekty”. Przy tak ogromnej skali niezbędnych oszczędności, obejmowałyby one bez wątpienia zarówno państwową opiekę zdrowotną (której cały budżet wynosi niecałe 100 miliardów złotych), likwidację programu 500+ (40 miliardów złotych), oraz obniżenie wydatków na edukację.
Podkreślmy jeszcze raz - dziura budżetowa wynikająca z likwidacji PIT i przeniesienia wypłat świadczeń ZUS-owskich do budżetu równałaby się 270 miliardom złotych - to tyle co wszystkie wydatki publiczne na oświatę, ochronę zdrowia i rozszerzony program 500 plus!
Podczas gdy potężne cięcia budżetowe uderzyłyby przede wszystkim w osoby o najniższych przychodach, dla których zyski uzyskane z braku PIT czy ZUS nie wystarczyłyby na pokrycie dodatkowych kosztów wynikających z likwidacji powszechnej, publicznej ochrony zdrowia czy edukacji prywatnej, głównymi beneficjentami byłyby osoby najlepiej zarabiające.
Drastycznie pogłębiłoby to już i tak spore nierówności w Polsce, odbijając się negatywnie nie tylko na poziomie życia większości Polek i Polaków, ale też na długotrwałym potencjale gospodarczym kraju.
Tak radykalny plan cięć jest oczywiście nierealny, o czym Konfederacja nie mówi swoim wyborcom. W rzeczywistości postulaty Konfederacji ograniczyłyby się zapewne w opcji maksimum do wprowadzenia obniżonego, liniowego PIT-u, dysproporcjonalnie wspierającego bogatych i uderzającego w te osoby, które szczególnie polegają na powszechnych usługach publicznych.
Dyskutując o postulatach gospodarczych Konfederacji nie sposób pominąć planów dotyczących polityki zagranicznej i tego, że propozycje narodowców są równoznaczne z opuszczeniem przez Polskę Unii Europejskiej.
Taki rozwój wydarzeń byłby fatalny dla polskiej gospodarki. W latach 2007-2013 fundusze powiązane z polityką spójności finansowały aż 40 proc. wszystkich inwestycji publicznych w Polsce (co stanowiło aż 22 proc. budżetu całej polityki spójności UE). Nasi najwięksi partnerzy eksportowi to kraje należące, lub do niedawna będące częścią UE - Niemcy, Wielka Brytania, Czechy, Francja oraz Niderlandy.
Jeśli chodzi o import, to obok Niemiec najwięcej importujemy z Chin oraz z Rosji. To dwa mocarstwa, z którymi dużo trudniej będzie nam wynegocjować korzystną umowę handlową będąc poza UE, czego dowodem są chociażby zawyżane ceny energii proponowane Polsce przez Gazprom przez wiele lat. Wreszcie, bezrobocie w Polsce na miesiąc przed wstąpieniem do UE - w kwietniu 2004 - wynosiło 20 proc.. Po niecałych czterech latach spadło o połowę, do 10 proc., a jeszcze w styczniu 2020, przed początkiem epidemii, było równe 5,5 proc.
Jak zatem wyglądałaby nasza gospodarka po wyjściu z UE i radykalnej obniżce podatków? Popyt zagraniczny na nasze produkty spadłby w wyniku obostrzeń celnych, więc firmy musiałyby polegać na popycie wewnętrznym. Popyt nie byłby wspierany przez ekspansywną politykę fiskalną, bo wydatki państwa byłyby radykalnie obcinane, zmniejszyłoby się też w związku z tym zatrudnienie w sektorze publicznym.
Główną osią napędową zostałby zatem popyt wewnętrzny wytwarzany przez sektor prywatny, a więc zależny od naszych pensji. Pensje nie rosną jednak automatycznie z wzrostem gospodarczym, zwłaszcza jeśli jest wysokie bezrobocie. W Polsce w ciągu ostatnich dwóch dekad pensje rosły wolniej niż gospodarka. Bezrobocie jest w tej chwili w fazie wzrostowej, co wynika z bezpośrednich konsekwencji pandemii oraz spowolnienia w gospodarce światowej.
Opuszczenie UE i redukcje w sektorze publicznym znacznie zwiększyłyby bezrobocie. To z kolei zmniejszałoby nacisk na podwyższenie pensji, obniżając konsumpcję wewnętrzną i spowalniając wzrost gospodarczy.
Pozostaje mieć zatem nadzieję, że ukłony Rafała Trzaskowskiego w kierunku programu gospodarczego Konfederacji są tylko pustym, kampanijnym gestem, a nie szczerą deklaracją wiary.
Gospodarka
Nacjonalizm
Wybory
Krzysztof Bosak
Janusz Korwin-Mikke
deficyt
deficyt budżetowy
kwota wolna od podatku
podatki
Historyk i ekonomista, doktorant na Wydziale Historii Uniwersytetu Yale. Wcześniej pracował jako konsultant w Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). Współpracuje z "Gazetą Wyborczą”, „Polityką Insight” oraz Instytutem In.europa. W Oko.press pisze o Brexicie.
Historyk i ekonomista, doktorant na Wydziale Historii Uniwersytetu Yale. Wcześniej pracował jako konsultant w Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). Współpracuje z "Gazetą Wyborczą”, „Polityką Insight” oraz Instytutem In.europa. W Oko.press pisze o Brexicie.
Komentarze