0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Roberto Pfeil / AFPRoberto Pfeil / AFP

Atak w Solingen

Solingen, 160-tysięczne miasto w Nadrenii-Północnej Westfalii (NRW), położone między Düsseldorfem a Wuppertalem, w weekend między 23 a 25 sierpnia miało świętować „Festiwal Różnorodności”, w ramach obchodów 650. rocznicy powstania miasta. Krótko przed godz. 22:00 w piątek 23 sierpnia zabawa gwałtownie się zakończyła, po tym, jak atak nożownika pozbawił życia trzy osoby, a osiem ranił, w tym niektóre ciężko.

Zamachowiec, którym okazał się 26-letni Syryjczyk Issa al H. (więcej o nim niżej), zaatakował nożem ludzi pod jedną z trzech scen festiwalu, raniąc i zabijając przypadkowych uczestników. Śmierć ponieśli 56-letnia kobieta i dwóch mężczyzn w wieku 56 i 67 lat. Wybuch paniki wśród uczestników pozwolił sprawcy wtopić się w tłum i uciec z miejsca zdarzenia.

Atak od początku nie wyglądał na przypadkowy ani powodowany amokiem czy innymi problemami psychicznymi, Nożownik był spokojny i metodyczny, nie uderzał, gdzie popadnie, celował w gardła ofiar.

Policja wszczęła dochodzenie w sprawie wielokrotnego morderstwa z podejrzeniem ataku terrorystycznego. To drugie potwierdziło się w sobotę: Państwo Islamskie (ISIS, IS) oświadczyło na kanale Amaq (który jest swoistą agencją prasową ISIS), że Issa al H. jako „żołnierz IS” dokonał ataku na „zgromadzenie chrześcijan w mieście Solingen w Niemczech” i poprzez to dokonał „zemsty za muzułmanów w Palestynie i innych miejscach”.

Dwa dni później IS pokazało też filmik, gdzie zakwefiony mężczyzna z długim nożem w ręku – wg. IS Issa al H., choć tożsamości mężczyzny nie udało się jednoznacznie potwierdzić – składa po arabsku przysięgę na wierność IS i oświadcza, że jego czyn będzie odpowiedzią na zabijanie muzułmanów w Syrii, Bośni i Iraku, a także zemstą za Palestyńczyków, którzy są masakrowani przez „syjonistów”.

H. został zatrzymany przez policję w sobotę 24 sierpnia. Nie stawiał oporu przy aresztowaniu, ale też konsekwentnie odmawia współpracy ze służbami.

W związku z podejrzeniem popełnienia przestępstwa o charakterze terrorystycznym śledztwo przejął od lokalnej prokuratury Federalny Prokurator Generalny. Okoliczne gminy odwołały swoje festyny i dni miasta z obawy przed kolejnymi możliwymi atakami. Po początkowym szoku w mediach rozpętała się burza – od debaty o tym, jak postępować z osobami, którym odmówiono azylu (jedną z nich był Issa al H.), przez to, jak skutecznie zapobiegać zbrodniom popełnianym przez nożowników (to druga taka głośna sprawa w tym roku – wiosną po ataku nożownika w Mannheim zginął policjant, o tym też niżej), po pytanie, jak zapobiegać potencjalnemu wzmożeniu terrorystycznemu (które się znacznie nasiliło po wydarzeniach z 7 października 2023 roku w Izraelu).

Wszystko to podlane gorącym sosem słabnącego rządu i kanclerza atakowanego przez opozycję oraz finiszu kampanii wyborczej do Landtagu w trzech wschodnich landach: Saksonii, Turyngii i Brandenburgii. We wszystkich trzech silna jest i AfD, i BSW – obie partie z nieprzychylnym nastawieniem do imigracji i negatywnym stosunku do Izraela (AfD z powodów antysemickich, BSW jako przedłużenie niechęci wobec USA i NATO). Zarówno w Saksonii, jak i Turyngii, koalicja Scholza poniosła w wyborach porażkę. Skrajnie prawicowa AfD otrzymała ponad dwa razy więcej głosów niż partie tworzące rząd Olafa Scholza (SPD, Zieloni i FDP) razem wzięte.

Przeczytaj także:

Issa al H. – seria blamaży i porażek systemu

Issa al H. przybył do Niemiec w 2022 roku poprzez tzw. szlak bałkański, przez Turcję i Bułgarię. W Niemczech złożył wniosek o azyl, jako powód podając zagrożenie powołaniem do wojska syryjskiego (co w związku z toczącym się tam konfliktem oznaczało ryzyko śmierci) i karę za ucieczkę przed poborem. Podał też, że nie chce walczyć przeciwko Kurdom. Jego rodzina dotknięta jest ubóstwem i liczy na to, że podjęcie pracy w Niemczech pozwoli mu ją finansowo wspierać.

Jak podają media, jego wniosek o azyl nigdy nie został sprawdzony w zakresie zgodności ze stanem faktycznym – ponieważ według urzędu Bułgaria, w której Issa al H. wcześniej złożył wniosek, jest jednoznacznie krajem jurysdykcji dla jego wniosku. Na tej postawie Niemcy jego wniosek o azyl odrzuciły i poinformowały o tym Issę al H. Migrant próbował nieskutecznie zaskarżyć decyzję w sądzie, który jego skargę oddalił jako bezzasadną. Poinformowana Bułgaria zaakceptowała wniosek Niemiec o przyjęcie go z powrotem. Niemieckie urzędy wydały decyzję o wszczęciu procedury deportacji.

Do tego punktu procedury działały prawidłowo. Potem nastąpiła kaskada błędów i braków decyzji, która uniemożliwiła wydalenie H. z kraju.

Deportacja miała nastąpić w nocy 5 czerwca 2023 roku. Urzędnicy, którzy przybyli ją przeprowadzić, nie zastali jednak Issy al H. w jego miejscu zamieszkania w ośrodku dla uchodźców w Paderborn. W efekcie urzędnikom nie udało się dostarczyć mu decyzji o przekazaniu go Bułgarii. Przedstawiciele urzędu nie zrobili użytku z możliwości pozostania całą noc na terenie ośrodka. Ministerstwo ds. uchodźców NRW podało później, że powodem było to, że taka sytuacja zwiększa ryzyko ukrywania się, a odejście urzędników po nieudanej próbie często skutkuje powrotem migranta – co umożliwia sukces przy kolejnym podejściu.

Brak tych dwóch kroków – albo formalne przekazanie decyzji o transferze wewnątrz systemu dublińskiego, albo formalne przedłużenie poszukiwań – spowodował to, że nie doszło do automatycznego przedłużenia ważności decyzji o transferze do 18 miesięcy.

W efekcie decyzja o transferze po 30 dniach się przedawniła. Według ówczesnych przepisów urzędy nie były zobowiązane do wystawienia nowej decyzji o transferze i podjęcia kolejnych prób przejęcia osoby, która ma opuścić kraj. W konsekwencji urząd nie próbował zatrzymać Issy al H. ponownie (również dlatego, że w czasie tych 30 dni ważności decyzji nie było już wolnych miejsc w samolotach do Bułgarii, więcej o tym niżej), mimo że z pewnością przebywał on w miejscu zamieszkania przed i po 5 czerwca.

W związku z tym, że oficjalnie nie przekazano mu decyzji o transferze, formalnie nie figurował także jako zbiegły. To z kolei uniemożliwiło policji wydanie nakazu aresztowania. Brak nakazu aresztowania uniemożliwił Niemcom formalne przedłużenie wniosku na transfer H. do Bułgarii z sześciu do osiemnastu miesięcy.

Po sześciu miesiącach, 20 sierpnia 2023 roku, termin upłynął i w związku z tym, że Niemcy nie przetransferowały H. do Bułgarii, wniosek o transfer przepadł i państwo niemieckie stało się formalnie odpowiedzialne za H.

24 sierpnia 2023 roku H. wyszedł z ukrycia. Ośrodek w Padeborn nie poinformował jednak służb o tym – znowu z powodu braku podstawy prawnej i braku obowiązku poinformowania.

Urząd ds. Migracji złożył wniosek do sądu o formalne zawieszenie postępowania o transfer, w związku z upływem terminu. We wrześniu 2023 roku H. został przeniesiony do ośrodka w Solingen i otrzymał – jak wszyscy Syryjczycy – tzw. ochronę uzupełniającą (status pomiędzy pobytem tolerowanym a pełnym statusem uchodźcy). Oprócz prawa pobytu na rok z możliwością przedłużenia i pozwolenia o pracę nie daje to innych przywilejów jak np. wsparcie finansowe, łączenie rodzin, dostęp do specjalnej oferty integracyjnej typu bezpłatne kursy językowe.

W wyniku zaniedbań, braku podstaw prawnych i nieudolności urzędów, Issa al H. mógł zostać w Niemczech, choć mógł zostać deportowany.

Impas prawny i systemowy

Po zagłębieniu się w przyczyny tak skrajnej nieskuteczności niemieckiego państwa można się złapać za głowę. Z tej sytuacji właściwie nie ma dobrego wyjścia, które nie łamałoby prawa unijnego czy międzynarodowego, oraz niemieckiej konstytucji.

Niemcy, podobnie jak Polska, są sygnatariuszem Konwencji Genewskiej oraz Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i muszą realizować unijną politykę azylową zwaną Dublin II. Pierwsze dwie nakładają na państwa jednoznaczny obowiązek rozpatrzenia każdego wniosku i stosowania się do przepisów konwencji przy podejmowaniu decyzji. Dublin II komplikuje ten system, bo nakłada na system dodatkową sieć powiązań, które w założeniu miały go usprawnić i ucywilizować azyl w UE. Jednym z głównych aspektów polityki Dublin II jest obowiązek złożenia wniosku w kraju pierwszego kontaktu i przejścia procedury azylowej w nim, bez możliwości „przeskoczenia” do innego kraju wewnątrz UE, czy składania wniosku o azyl w kilku krajach UE jednocześnie. W praktyce postanowienia polityki ten system często paraliżują.

Oprócz tego niemiecka konstytucja jednoznacznie stwierdza, że każdy ma prawo do ochrony międzynarodowej w Niemczech oraz do indywidualnego rozpatrzenia wniosku. Ponadto twardo mówi ona, że nie można wydalać migrantów do krajów, gdzie trwa konflikt zbrojny ani tam, gdzie osobie wydalonej grozi niebezpieczeństwo (np. kara śmierci).

Na przeszkodzie stoi zresztą nie tylko konstytucja, ale ogólnie niemiecki system prawny i zasady praworządności. Przykładowo, przez ostatnie trzy lata sądy całkowicie zakazywały deportacji do Afganistanu, określając ten kraj jako jednoznacznie niebezpieczny (w efekcie wymuszając nadanie pobytu tolerowanego, ewentualnie ochronę uzupełniającą). Dopiero niedawno zapadła decyzja prawna, że część Afganistanu jest wystarczająco bezpieczna i można do niej deportować.

Paradoksalnie, większym problemem jest wydalanie przestępców i osób uznanych za potencjalnie niebezpieczne. Zarówno Państwo Islamskie (po przegranej wojnie nadal kontrolujące niewielkie obszary Iraku, Syrii i Afganistanu), Taliban w Afganistanie, jak i reżim Asada w Syrii, nie mają żadnych oporów, żeby ludziom – którzy już zostali skazani w Niemczech i odsłużyli karę za przestępstwo – dowolnie wydłużyć karę albo wymierzyć dodatkową, w tym nawet karę śmierci. Sądy w Niemczech są z tego powodu ostrożne w wydawaniu pozwoleń na wydalenie z kraju obywateli krajów tego regionu, bo podwójne karanie za to samo przestępstwo jest absolutnym zaprzeczeniem zasady państwa prawa.

Kwiaty na ulicznym bruku i napis na kartonie w j. niemieckim „Współczucie i smutek zamiast podburzania motłochu”. Solingen
Napis „Współczucie i smutek zamiast podburzania motłochu” na miejscu ataku nożownika w Solingen w zachodnich Niemczech, 26 sierpnia 2024 roku. Fot. INA FASSBENDER / AFP

Osoby podejrzane o związki z którąś z organizacji islamistycznych stanowią nie mniejszy problem dla sądów. Frakcje te ostro się zwalczają i walczą o dominację w regionie, a do tego często nie mają twardych granic terenów, które kontrolują. W efekcie sympatyk czy członek np. Państwa Islamskiego, jeśli wpadnie w ręce z którejś z konkurencyjnych frakcji, z dużym prawdopodobieństwem będzie zabity albo poddany torturom.

Do tego dochodzą liczne problemy praktyczne. Jednym z nich jest niedofinansowanie i braki kadrowe w praktycznie wszystkich niemieckich instytucjach. Policja, służby wywiadowcze, federalny Urząd ds. Migracji i jego oddziały w landach – wszystkie one nie mają dość zasobów, żeby efektywnie pracować.

Na dodatek obowiązujące prawo często było nieadekwatne do potrzeb – do tej pory jednak nie było centralnego miejsca, które zbierałoby konkretne potrzeby i propozycje zmian w prawie. W efekcie postępowania ciągną się miesiącami, a niekiedy latami – czasem z głupiego powodu. Do niedawna prawo zabraniało przeszukiwań innych pomieszczeń w ośrodkach dla uchodźców, więc jeśli służby przyszły, żeby kogoś wydalić, a ten schował się w pokoju u kolegi obok i nie otworzył, albo akurat przebywał w kuchni, to służby nie miały prawa prowadzić przeszukania i wychodziły z niczym.

Problematyczny był też bardzo krótki, ledwie miesięczny, okres obowiązywania decyzji o wydaleniu. Wystarczyło więc ukryć się na kilka tygodni i poczekać na wygaśnięcie wniosku, żeby procedura musiała zacząć się od nowa. W ten sposób taka osoba miała dodatkowe miesiące do następnej decyzji o deportacji (w tej chwili okres ważności wniosku wynosi pół roku, po niedawno wprowadzonych zmianach).

Niezamierzonym następstwem było często też to, że udawało się wydalić przede wszystkim osoby najmniej problematyczne – nieukrywające się, współpracujące, często znajdowane przez służby w ich miejscu pracy (tj. te, które tę pracę znalazły i były w stanie ją utrzymać, co oznacza, że nie deportacja, ale nadanie im pobytu tolerowanego mogłoby przynieść pożytek dla niemieckiej gospodarki).

Kombinatorzy, przestępcy czy oszuści nie mieli za to skrupułów ani większego problemu, żeby niemiecki system azylowy miesiącami ogrywać.

Problemem jest też ogólny brak komunikacji między różnymi urzędami i poziomami – większość legislacji stanowiona jest na poziomie federalnym, ale już realizacja prawa – przez policję, prokuraturę, urzędy – ma miejsce na poziomie krajów związkowych. Prowadziło to do niespójności: różne landy różnie wprowadzały przyjęte prawo w życie, a czasem też różnie interpretowały przepisy. Brakowało też często komunikacji między instytucjami – np. sądy czy policja nie zawsze pilnowały, żeby np. poinformować urzędy ds. migracji o tym, że czyjś wniosek o azyl został odrzucony albo że osoba dostała nakaz opuszczenia kraju. W efekcie urząd nie miał podstawy prawnej ani informacji, żeby takiej osobie np. odebrać świadczenia socjalne.

Międzynarodowa ciuciubabka

Na poziomie międzynarodowym też nie jest dobrze. Problemem jest zarówno wydalanie azylantów do innych krajów unijnych, w których dana osoba początkowo rozpoczęła procedurę azylową (wg przepisów unijnych azylant jest przywiązany do kraju, w którym po raz pierwszy poprosił o azyl), jak i brak stosunków dyplomatycznych z krajami takimi, jak Syria czy Afganistan, których obywatele stanowią największą grupę osób z nakazem opuszczenia kraju.

Państwa unijne niechętne migracji i uchodźcom stosują różne kruczki, żeby uniknąć odpowiedzialności za „problematycznych” azylantów, którzy formalnie powinni przejść procedurę azylową u nich, jako że tam po raz pierwszy złożyli wniosek o azyl. Niektóre, jak np. Włochy, często po prostu udają, że niczego nie widzą. Niemcy odstawiają do Włoch osoby, które tam rozpoczęły procedurę azylową, a Włochy „przypadkiem” pozwalają im z kraju po prostu wyjechać i wrócić do Niemiec.

Bułgaria, do której miał być wydalony Issa al H., jest nieco bardziej kreatywna. Pro forma nie łamie prawa, ale zamiast tego dopuszcza transfery wyłącznie drogą lotniczą, wyłącznie na jedno lotnisko w Sofii, tylko w dni robocze w godzinach pracy urzędu i wyłącznie regularnymi liniami rejsowymi, bez czarterów. Na postawie tego, ile samolotów w tych dniach i godzinach w Sofii ląduje i jaka część miejsc w samolotach jest gwarantowana przez przewoźnika na deportacje (najczęściej dwa na lot), Niemcy mogą efektywnie wydalić do Bułgarii tylko kilka osób tygodniowo – choć zapotrzebowanie jest na setki.

Brak stosunków dyplomatycznych z Syrią i Afganistanem stanowi jeszcze większy problem. Afganistan kontrolowany jest przez Taliban (a niektóre obszary przez Państwo Islamskie). ISIS ma w Niemczech status organizacji terrorystycznej, a Taliban uznany jest za reżim totalitarny. W Syrii od 2021 roku znowu kontrolę sprawuje totalitarny reżim Baszara al-Asada, z którym również Niemcy stosunków dyplomatycznych zawiązywać ponownie nie chcą (zostały zerwane przez Berlin w 2012 roku, rok po wybuchu wojny domowej).

Z żadnym z tych krajów rząd federalny absolutnie nie chce nawiązywać kontaktów ani prowadzić oficjalnych rozmów.

Utrudnia to znacznie wydalanie azylantów, o ile wręcz całkiem go nie blokuje. Dla Niemiec kluczowe jest, żeby nie legitymizować władzy tych reżimów. Odnowienie czy nawiązanie stosunków dyplomatycznych z reżimami znanymi z łamania praw człowieka nie leży w interesie Niemiec – a odnowienie ich tylko po to, żeby móc wydalać tam niedoszłych azylantów en masse, przyniosłoby Niemcom ogromną stratę wizerunkową. Dużą rolę odgrywają tu też wartości – zarówno dla wiodącej w koalicji socjaldemokracji, jak i dla Zielonych jest to sprawa głębokich przekonań i zasad moralnych.

W efekcie Niemcy skazane zostały na pertraktacje przez pośredników, nieoficjalnymi kanałami. Ostatnie doniesienia prasowe i pierwszy udany lot z wydaleniami do Afganistanu pokazały, że w tym momencie takim pośrednikiem jest dla Niemiec Katar.

Nowe zagrożenie terrorystyczne

Ważnym aspektem debaty – niespodziewanie najbardziej rzeczowym i bez większych emocji – jest kwestia bezpieczeństwa, zwalczania przestępczości i obserwowane od października ponowne silne zwiększenie aktywności organizacji terrorystycznych i próby zamachów.

Faktem jest, że specjaliści od Bliskiego Wschodu i od terroryzmu notują od 7 października, tj. od dnia porwania izraelskich zakładników przez Hamas i wybuchu kolejnego konfliktu zbrojnego między Izraelem a Palestyną, znaczny wzrost aktywności organizacji terrorystycznych, islamistycznych i antysyjonistycznych.

Również niemieckie służby zauważyły większą aktywność – kilka prób „przestępstw motywowanych religijnie”, jak się je w niemieckim prawie określa, udało się policji udaremnić.

Atakowi z nożownika z 31 maja 2024 roku w Mannheim, gdzie pochodzący z Afganistanu Sulaiman A. zaatakował nożem uczestników niedużej antyislamistycznej demonstracji policji nie udało się zapobiec. Napastnik ranił sześć osób, w tym jedną – Rouvena Laura, policjanta, który go obezwładnił – śmiertelnie.

Tamten atak wywołał gwałtowną reakcję w mediach i w polityce. Szczególnie AfD wszczęło moralną panikę o potrzebie „remigracji” (tj. masowej deportacji) „islamistów”. Faktycznie, Sulaiman A. był przykładem niewydolności systemu azylowego. A. przybył do Niemiec w 2013 roku jako nieletni pod opieką pełnoletniego brata i próbował otrzymać prawo azylu. Jego wniosek został odrzucony. Jego brat jako pełnoletni dostał decyzję o deportacji, A. – pobyt tolerowany do czasu pełnoletności.

Początkowo A. szybko integrował się, nauczył się języka, skończył szkołę, angażował się społecznie, trenował sporty. W 2019 roku poślubił niemiecką obywatelkę, co pozwoliło mu uzyskać czasowe pozwolenie na pobyt. W momencie popełnienia zbrodni był bezrobotny, pobierał zasiłek. Śledztwo wykazało, że oglądał i rozpowszechniał islamistyczne materiały propagandowe (np. wrzucał na swój kanał YouTube kazania talibskiego kaznodziei i wojskowego komendanta Ahmada Zahira Aslamiyara wzywające do dżihadu przeciw Zachodowi). Również oba meczety, do których uczęszczał, były obserwowane przez landowy wywiad (LfV) jako islamistyczne.

Służby i rząd znalazły się pod ostrzałem. Ministra spraw wewnętrznych Nancy Faeser zapowiedziała zwiększenie kontroli nad potencjalnie niebezpiecznymi organizacjami i reformę ustawy o broni, w tym zmniejszenie dopuszczalnej długości klingi noża noszonego w miejscach publicznych. Kanclerz Scholz zapowiedział, że państwo zamierza „z całej siły” podejść do problemu i drastycznie zwiększyć liczbę deportacji – zarówno tych, które już zostały nakazane przez sąd, ale nie następują z powodów praktycznych, jak i przyspieszenie postępowania w przypadkach wniosków o azyl, które nie mają żadnych szans na pozytywne rozpatrzenie.

Trzy miesiące po ataku w Mannheim, atak Issy al H. pokazuje, że problem może być znacznie szerszy – na co również wskazują eksperci. Choć nie wiemy jeszcze za wiele, jak i kiedy H. się zradykalizował, faktem jest, że podczas ataku zastosował podobny modus operandi. Obaj terroryści działali według bardzo podobnego schematu. Obaj mieszkali w Niemczech od jakiegoś czasu i znali okolicę, w której mieli zaatakować, do ataku użyli długich noży oraz działali w pojedynkę bez żadnego wsparcia logistycznego ze strony organizacji, która ich zwerbowała.

Taka taktyka „samotnych wilków” jest określana jako prawie niemożliwa do powstrzymania i przez to niebezpieczna.

W praktyce, o ile taki samotny wilk nie wpadnie przypadkiem, np. kupując turystyczne noże, albo nie zostanie zauważony przez służby przy okazji obserwowania czegoś innego, nie ma prawie żadnej możliwości wyłapania go, zanim podejmie atak. Nawet jeśli przyjmiemy, że podobne ataki mają mniejszą skalę, niż te dokonane ciężarówkami czy materiałami wybuchowymi, to nadal niosą ze sobą ofiary śmiertelne i podnoszą poczucie strachu. A to właśnie o poczucie zagrożenia terrorystom chodzi.

Na kolejny przypadek nie trzeba było niestety długo czekać. 5 września, w 52. rocznicę zamachu na izraelskich olimpijczyków przez palestyńską organizację terrorystyczną Czarny Wrzesień, w Monachium kolejny „samotny wilk” próbował dokonać zamachu – najpewniej na znajdujący się w pobliżu miejsca, gdzie otworzył ogień, Konsulat Generalny Izraela, ewentualnie na sąsiednie Centrum Dokumentacji Historii Nazizmu. Zamachowiec, osiemnastoletni obywatel Austrii, zbrojony był w karabin z bagnetem.

Od masakry uratował miasto przypadek: w Niemczech od lat wszystkie synagogi i żydowskie instytucje religijno-kulturalne są wyposażone w ochronę policji. Policjanci z małego posterunku przy konsulacie byli już zatem na miejscu, kiedy zamachowiec się ujawnił. Natychmiast odpowiedzieli ogniem i byli w stanie zastrzelić napastnika, kiedy ten próbował przeładować broń. Zarówno niemieckie, jak i austriackie służby nie udzielają w tej chwili informacji o przebiegu śledztwa. Z nieoficjalnych ustaleń mediów wynika, że sprawca był znany austriackiej policji od co najmniej roku, kiedy ujawniono go jako członka radykalnych islamistycznych kręgów.

Nie bez znaczenia jest też to, że Niemcy zdają się idealnym celem takich ataków. Z jednej strony, niezachwiane publiczne poparcie dla Izraela przez partie koalicyjne i chadecję, tj. główną partię opozycyjną (nawet jeśli wśród populacji postawy są bardziej różnorodne, a AfD i BSW są sceptyczne) i regularne dostawy broni dla Tel Awiwu czynią z Niemiec oczywisty cel dla tych, którzy chcą „zemścić się za śmierć muzułmanów w Palestynie i innych miejscach”.

Z drugiej strony, w Niemczech mieszkają miliony uchodźców i migrantów z Bliskiego Wschodu – z Syrii, Iraku, Afganistanu – i część z nich, niezadowolonych z życia, zradykalizowanych, zagrożonych deportacją, jest łatwym celem werbunku dla organizacji islamistycznych. Dodajmy do tego problemy Niemiec z efektywnym wydalaniem z kraju osób, którym sąd nakazał opuścić kraj i mamy mieszankę wybuchową.

Wreszcie, nie bez znaczenia jest też ryzyko reakcyjnej przemocy ze strony skrajnej prawicy czy innych ruchów antyislamskich, czy antyimigranckich. Do zamachów jeszcze nie dochodzi, ale do prób zastraszania już tak. Po zamachu w Solingen media obiegła informacja, że skrajnie prawicowa Identitäre Bewegung rozpoczęła akcje zastraszające. Pierwszą ofiarą została drezdeńska adwokatka – gdy w mediach społecznościowych broniła obowiązującego prawa, stała się ofiarą nagonki. Przed jej kancelarią postawiono drewniane krzyże i wysłano jej pogróżki. Sytuacja była na tyle niebezpieczna, że policja musiała przydzielić jej ochronę.

Olaf Scholz stoi trzymając w ręku biały kwiat, za nim stoi mężczyzna w ciemnym garniturze, także z kwiatem. Solingen
Kanclerz Niemiec Olaf Scholz i burmistrz Solingen Tim Kurzbach przybywają, aby złożyć kwiaty pod prowizorycznym pomnikiem ofiar w miejscu ataku nożownika w Solingen w zachodnich Niemczech, 26 sierpnia 2024. Fot. INA FASSBENDER / AFP

Polityczne przepychanki

Niemiecka opinia publiczna rozgrzała się po ataku w Solingen do czerwoności, szczególnie, że to nie pierwszy raz, kiedy to miasto stało się miejscem przemocy. W 1993 roku o Solingen było głośno, gdy neonaziści podpalili budynek zamieszkały przez migrantów, w efekcie zginęło pięć osób tureckiego pochodzenia.

Po początkowym szoku i żałobie, wydarzenia w Solingen stały się pretekstem do politycznej walki.

Pierwszy do ataku ruszył Friedrich Merz, przewodniczący głównej partii opozycyjnej CDU. Na konferencji prasowej zaatakował kanclerza Olafa Scholza i polityków koalicji, zarzucając im bezczynność, brak pomysłów i całkowitą utratę kontroli nad państwem. Posunął się nawet do tego, że zasugerował całkowite wstrzymanie przyjmowania wniosków o azyl od obywateli Syrii, Iraku i Afganistanu (co jest absolutnie sprzeczne zarówno z konstytucją, jak i z Konwencją Genewską), a nawet zaproponował Scholzowi, żeby SPD z CDU (mają większość) przegłosowały razem pakiet ustaw przyspieszający wydalanie niepożądanych osób i tych, których wnioski o azyl odrzucono.

Przedstawił ten pomysł to jako porozumienie ponad podziałami między rządem a opozycją – trudno jednak interpretować to inaczej niż jako zatrute jabłko. Zatrute tym bardziej, że Merz słowem się nie zająknął, że sporo z tego, co zaproponował, jest nie tylko niezgodne z konstytucją, ale też w dużej mierze nieaktualne, bo nad większością jego propozycji obecny rząd już od dawna pracuje, część z nich zdążył już nawet wcielić w życie.

Również Markus Söder, premier Bawarii i szef CSU, publicznie ostro skrytykował rząd i jego politykę azylową.

Żaden z nich słowem się nie zająknął, że spora część problemów, z którymi dziś boryka się kraj, to bezpośrednie następstwo decyzji politycznych rządu Angeli Merkel – a więc ich własnego zaplecza politycznego.

Co ciekawe, na ich tle premier Nadrenii-Północnej Westfalii Hendrik Wüst (też CDU), objawił się jako polityk niezwykle opanowany i umiarkowany w ocenach, nawet jeśli określił wydarzenia w Solingen najgorszym, co zdarzyło się w NRW od powodzi w 2021 roku (tej samej, która stała się wizerunkowym koszmarem dla CDU i najpewniej kosztowała chadecję przegraną w wyborach).

Wüst jest obok Merza najczęściej wymieniany jako potencjalny kandydat na kanclerza ze strony CDU/CSU w przyszłorocznych wyborach do Bundestagu – długofalowo tak ostra różnica postaw i komunikacji w mediach między nimi może okazać się bardzo ciekawa dla przyszłości Niemiec, w zależności od tego, który z nich wyjdzie zwycięsko z tego konfliktu o prymat w partii (CDU/CSU najpewniej wygra, jeśli sondaże się gwałtownie nie zmienią).

Krytyka ze strony AfD czy BSW, która i teraz się pojawiła, nie była niczym nowym, podobnie jak ich postulaty. Za to tak ostra reakcja chadecji to nowość na niemieckiej scenie politycznej. Merz, reprezentujący konserwatywne skrzydło partii, miewał już „migrantosceptyczne” wypowiedzi, ale nigdy w tak otwarty sposób. Nigdy wcześniej nie dawał też do zrozumienia, że reprezentuje oficjalne stanowisko partii, a nie własne opinie. CDU/CSU po raz pierwszy przyjęła tak szeroko antyuchodźcze i antyimigranckie stanowisko. Jednym słowem, tradycja merkelowska najpewniej ostatecznie w szeregach chadecji przegrała.

Reakcje rządu i socjaldemokratów

Scholz, w trakcie wystąpienia na wiecu wyborczym w Chemnitz w Saksonii, odpowiedział Merzowi unikiem. Podziękował mu jedynie za wyciągniętą dłoń i podkreślił, że cieszy się, że w momencie próby, takiej jak atak w Solingen, rząd i opozycja umieją pracować ponad podziałami dla wspólnego dobra. Resztę jego propozycji kompletnie zignorował.

Zamiast tego mówił o tym, że atak jest porażką państwa, ale jednocześnie wyzwaniem – bo zmienia się profil terrorystów, zmieniają się problemy, a wiele prostych rozwiązań zostało już dawno wcielone w życie. Podkreślił, że niezależnie od tego kluczowe jest to, że w sprawie azylu, migrantów i deportacji obowiązuje w Niemczech zarówno niemiecka konstytucja i ustawy, jak i prawo unijne. Podobnie wypowiedział się później w telewizji publicznej. Ponowił zobowiązanie, że jego rząd pracuje nad zwiększeniem liczby udanych deportacji oraz nad reformą systemu w celu zwiększenia jego efektywności.

Rząd i SPD zareagowały błyskawicznie – prawdopodobnie próbując gasić pożar, zanim się rozniesie. Olaf Scholz, znany od zawsze z umiarkowanej potrzeby występowania publicznie, był właściwie wszędzie. Pojawiał się w mediach, szeroko omawiał temat na wiecach w Turyngii i Saksonii (przed wyborami 1 września). Zapowiedział rozmowy z opozycją i z przedstawicielami landów. Do spotkania z Merzem faktycznie doszło – choć obaj powtórzyli w mediach to samo, co wcześniej. Jeśli doszło do jakiegoś porozumienia, obaj o nim milczą.

Minister spraw wewnętrznych Nancy Faeser wielokrotnie występowała w telewizji, tłumacząc dokładnie, jakie zmiany zostały wprowadzone po ataku w Mannheim, a jakie dodatkowe rząd planuje wprowadzić jak najszybciej. Prominentni działacze SPD pojawiali się też w talk shows i licznych debatach.

Również Zieloni opublikowali oficjalne stanowisko, w którym opowiedzieli się za „punktem zwrotnym w polityce wewnętrznej”, czyli konsekwentnymi deportacjami połączonymi z troską o to, by każdy wniosek został rozpatrzony z uwagą, oraz za zwiększeniem nakładów na urzędy ds. migracji. Omid Nouripour, współprzewodniczący partii, określił żądania Merza jako „niepoważne”, ale zapowiedział, że Zieloni gotowi są z chadecją rozmawiać, o ile zaproponuje sensowne rozwiązania. Młodzieżówka Zielonych nie była taka ugodowa. Zażądali oni przerwania wszelkich rozmów z CDU i ostro skrytykowali też Nancy Faeser i jej propozycje.

Jedynie FDP odniosło się pozytywniej do wypowiedzi chadeków – do tego stopnia, że zaproponowali gotowość rozmów o zmianie konstytucji, żeby wykreślić z niej przepisy o prawie do azylu. W mediach spotkało się to z krytyką – trudno nie zinterpretować tego jako próby nieoficjalnego wyjścia z koalicji i szykowania się na nowy rząd z CDU/CSU po ich prawie pewnej wygranej w przyszłorocznych wyborach.

Mimo publicznego rozjeżdżania się koalicji już 29 sierpnia rząd ogłosił pakiet reform, w tym między innymi zakaz wnoszenia noży na festyny i festiwale, a także do autobusów i pociągów, zaostrzenie regulacji dotyczących deportacji i zwiększenie skuteczności procedury, zakończenie jakichkolwiek świadczeń finansowych dla tzw. uchodźców dublińskich (tj. tych, którzy złożyli już wniosek o azyl gdzie indziej i powinni zostać wydaleni do kraju, w którym to uczynili), obniżenie kryteriów kwalifikujących przestępstwo jako podstawę do wydalenia. Pakiet, przygotowany zgodnie przez socjaldemokratyczną ministrę spraw wewnętrznych i ministra sprawiedliwości z FDP zdaje się przeczyć medialnym doniesieniom o rychłym upadku koalicji – przynajmniej na razie.

Rząd zapowiedział też, że pracuje nad rozwiązaniami, które umożliwią szersze deportacje do Syrii i Afganistanu.

Również policja ma otrzymać dodatkowe narzędzia i uprawnienia do walki z islamizmem. Kontrole na granicy mają być wzmożone i utrzymane tak długo, na ile pozwoli umowa z Schengen.

Najważniejsze zachowano jednak na koniec: 30 sierpnia media obiegła elektryzująca wiadomość, że dzień wcześniej miała miejsce pierwsza od trzech lat deportacja do Afganistanu. Wyczarterowany od Qatar Airlines samolot zabrał 28 osób z całego kraju, w tym te, które służby uznały za potencjalnie niebezpieczne. Scholz był obecny przy starcie, choć opinia publiczna została poinformowana o fakcie dopiero następnego dnia.

Akcja, przygotowana za pośrednictwem Kataru, zakończyła się powodzeniem. Mimo to spotkała się z krytyką. Organizacje praw człowieka podniosły alarm, że Afganistan nie jest bezpiecznym miejscem i deportacja nie powinna mieć miejsca. Opozycja zarzuciła SPD działanie pod publiczkę i grę polityczną w związku z wyborami do landtagów na wschodzie kraju (deportacja miała miejsce z lotniska Lipsk/Halle, gdzie trwała wtedy kampania wyborcza). Fraser odrzuciła te zarzuty i podkreśliła, że operacja była przygotowywana z wielomiesięcznym wyprzedzeniem, ale z oczywistych powodów trzymana była w tajemnicy. Prawa strona skrytykowała też sam przebieg operacji – że odesłano 28 osób oraz że deportowani azylanci otrzymali po tysiąc euro „wyprawki”.

Koniec Willkommenskultur?

Temat deportacji cały czas jest mocno obecny w niemieckich mediach i nie zapowiada się, żeby miało się to szybko zmienić. Media regularnie donoszą o kolejnych etapach śledztwa w Solingen, o demonstracjach (w Solingen na manifestacji antyuchodźczej zorganizowanej przez ruchy prawicowe doszło do hajlowania, które jest w Niemczech zabronione).

Zapowiedziane zmiany i reformy również nie zostaną wprowadzane w kilka dni – będą zatem obiektem doniesień medialnych i debat publicznych przez najbliższe miesiące.

Również opinia publiczna zdaje się w tej chwili przechylona w negatywną stronę. Lipcowy sondaż dla brukowca Bild wskazał, że już wtedy ponad 90 proc. Niemców popierało deportację do Afganistanu, mimo reżimu Talibanu: 52 proc. popierało wydalenie wszystkich, których wniosek o azyl został odrzucony, a 41 proc. tylko tych, którzy dopuścili się złamania prawa albo których można uznać za zagrożenie terrorystyczne. Tylko 3 proc. uznało, że nikogo nie można deportować.

Po ataku w Solingen badanie dla RTL/ntv wskazało, że 87 proc. Niemców popiera deportacje Syryjczyków i Afgańczyków, którzy złamali prawo, do ich krajów (mimo że oba mają status krajów niebezpiecznych). Ogromne poparcie wśród partii prawicowych i BSW (między 100 a 93 proc.) nie dziwi, ale nawet wśród partii lewicowych poparcie jest ogromne: 83 proc. wśród wyborców SPD i 66 proc. wśród sympatyków Zielonych. 73 proc. popiera również obcięcie świadczeń socjalnych dla osób, których wniosek odrzucono i oczekują na wydalenie. W sprawie nieprzyjmowania nowych wniosków o azyl od obywateli Syrii i Afganistanu opinia publiczna jest podzielona: 45 proc. popiera, 48 proc. jest przeciwna – choć tu różnice partyjne są jeszcze drastyczniejsze (tylko 9 proc. wyborców Zielonych popiera, wobec 96 proc. AfD).

Niezależnie od tego, w jakim kierunku pójdzie ta debata, pewnym jest, że w niemieckiej polityce wobec uchodźców nastąpiła pewna cezura i nie ma już powrotu do „Willkommenskultur”, kultury witania, która z otwartymi ramionami przyjmowała (prawie) wszystkich. Na pewno należy spodziewać się zaostrzenia kursu – niezależnie od tego, czy w przyszłym roku władzę przejmie chadecja, czy nie (choć najpewniej tak). W mediach pojawia się w tej chwili także sporo analiz na temat rozwiązań w krajach skandynawskich, które przeszły podobną ścieżkę kilka lat temu – od przyjmowania migrantów z otwartymi ramionami do jednych z najbardziej restrykcyjnych rozwiązań w UE.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Marta Kozłowska
Marta Kozłowska

socjolożka, europeistka i politolożka. Adiunktka (post-doc) w Forum Mercatora Migracja i Demokracja (MIDEM) na Uniwersytecie Technicznym w Dreźnie, gdzie odpowiada za analizy dyskursów politycznych w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej. Obroniony z wyróżnieniem doktorat napisała z politycznych znaczeń pojęcia solidarności.

Komentarze