0:000:00

0:00

Ewa Jeżak, Koniński Kongres Kobiet: Teraz, poza pomaganiem Ukraińcom w powrotach, bo chcą wracać, musimy teraz rozwiązać inny problem: nasz ruch pomocy musi dostać materialne wsparcie. Psychicznie ludzie może dadzą radę, ale jak przyjdą pierwsze rachunki za ogrzewanie, jak ludzie zobaczą, ile wydali na te święta... Bo jak trzyosobowa rodzina utrzymuje teraz siedem osób, to jest ogromna różnica: za prąd, gaz. Za śmieci. Rosną koszty paliwa.

Przecież to są często osoby niezamożne. Dzielą się tym, co mają. Bo o Ukraińcach mówi się, że mają zasiłki, 500 plus - nasi nie dostali jeszcze nic! A kwasy przez to robią się coraz większe.

Duże organizacje pomocowe dostają już wsparcie z zagranicy. Ale my w tym nie mamy udziału. Trzeba wymyślić - i to szybko - sposób. Bo przecież nikt tu nie będzie pisał wniosków grantowych. To, co nasze Miejsce Dobra już wymyśliło, to to, że trzeba robić zapasy, bo za chwile uciekinierzy nie będą mieli co jeść. Nie będzie tego za co kupić.

Przeczytaj także:

Ogromnie przydaje się tu doświadczenie z wcześniejszej współpracy w dużych organizacjach takich jak OSK. W Strajku mogliśmy liczyć na wsparcie także finansowe, ze zbiórek. Jest lista, na co można było wydać i wystarczyła tylko faktura.

Magdalena Krysińska-Kałużna, Akcja Konin: Myślę, że to jak bardzo Polacy będą w stanie nadal angażować się w pomoc uchodźcom zależy w dużym stopniu od tego, jaka będzie inflacja i jak pogorszy się poziom życia. Z rozmów wiem, że ci którzy przyjęli uciekinierów do domów, traktują ich nierzadko jak członków własnej rodziny. Będą więc chcieli im pomagać, jak długo będzie trzeba. Pytanie, czy finansowo będą w stanie to robić. Potrzebne jest wsparcie i logistyczne, i materialne.

OKO.press idzie śladami liderek i liderów pomocy dla uchodźców z Ukrainy. Zbieramy ich historie, pytamy, jak się organizowali, skąd wiedzieli, co jest najbardziej potrzebne.

Do Magdaleny Krysińskiej-Kałużnej z Konina trafiliśmy, bo razem z innymi aktywistami doprowadziła do tego, że koniński samorząd przyjął stanowisko potępiające to, co wyprawia się na polsko-białoruskiej granicy.

To był ewenement na skalę kraju, a z rozmowy wynikało, że w Koninie było to możliwe dzięki aktywności społecznej i temu, że koniński samorząd zdecydował się wówczas współpracować z obywatelami.

Magdalena Krysińska-Kałużna działa w nieformalnej Akademii Demokracji i w stowarzyszeniu Akcja Konin, które chce zmieniać miasto na lepsze. Organizowała spotkania i rozmowy o sprawach publicznych, brała udział w protestach w obronie sądów. Z jednej rozmowy zrobiły się jednak dwie, bo Krysińska-Kałużna skierowała nas też do Ewy Jeżak z Konińskiego Kongresu Kobiet i Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, organizatorki wielu akcji i protestów w Koninie

I znów okazało się, że za pomocą Ukrainie stoją osoby zaangażowane w ruch obywatelski i prawa kobiet. Głównie kobiety, ale mężczyźni też.

Agnieszka Jędrzejczyk, OKO.press: 24 lutego zaczęła się wojna. A w Koninie?

Magdalena Krysińska-Kałużna: Jak się tego dnia czuliśmy? Nie byłam bardzo zaskoczona. Zakładałam, że jeśli wojna się zacznie, to właśnie wtedy, zaraz po igrzyskach. Co oczywiście nie znaczy, że nie byłam załamana.

Wraz z wybuchem wojny w wielu z nas obudziło się to, co wydaje mi się, że - wychowani w Polsce drugiej połowy XX wieku - nosimy w sobie: strach przed wojną, okupacją, ale też poczucie, że musimy się wspierać, działać, żeby przetrwać. To chyba przejaw tego, o czym pisał Norwid. Że co prawda społeczeństwem jesteśmy do chrzanu, ale jako naród niekiedy się sprawdzamy.

Mam czasem takie poczucie, że wojna jest w nas. Jest głęboko wpisana w naszą pamięć emocjonalną. Żyjemy bojąc się, że znów wybuchnie. I stało się - wybuchła. Obok. Odnaleźliśmy się, nie wiem, na jak długo, w poczuciu solidarności i głębokiej empatii wobec innego narodu, w którego losach dostrzegamy podobieństwo do tego, co przytrafiło się kiedyś nam.

Jednak, zauważmy, dalekie terytorialnie wojny, odbierające życie nie tak bliskim nam kulturowo ludziom, niestety nie wzbudzają takiej samej empatii wobec ich ofiar w całym polskim społeczeństwie, jak to ma miejsce wobec Ukraińców. Myślę tu oczywiście o granicy z Białorusią. Choć trzeba pamiętać, że jeszcze w 2014 roku 70-80 proc. Polaków chciało przyjmować uchodźców z terenów objętych działaniami wojennymi, a wtedy oznaczało to głównie Syryjczyków.

Rosja jako agresor, to część naszej historii. Utożsamiamy się z tym, co spotyka Ukraińców. Rozumiemy ich ból, determinację walki o wolność. I oczywiście niektórzy z nas mają tam krewnych, przyjaciół.

Kobieta o ciemnych włosach z mikrofonem w ręku
Magdalena Krysińska-Kałużna

Tak, czy inaczej, jeszcze 24 lutego napisałam do kolegów i koleżanek z Akcji Konin, czy zgadzają się, żebyśmy przyjmowali zgłoszenia od ludzi, którzy będą chcieli udzielić pomocy Ukraińcom. Odpowiedzieli, że jasne, że tak. Napisałam, więc taką informację na naszym fanpage’u na Facebooku (a ta strona ma całkiem dobry zasięg):

Koninianie, Proponujemy stworzyć bazę danych osób, które są w stanie zadeklarować pomoc Ukraińcom, którzy uciekając przed wojną, zjawią się w Koninie. W szczególności chodzi o dach nad głową. Zastanówmy się też, kto w razie potrzeby może przyjąć psy/koty, z ludźmi lub bez ludzi.

Jeśli ktoś chce zadeklarować, że będzie mógł pomóc niech się z nami kontaktuje na messengerze.

Oczekujemy, że samorząd Konina też zadeklaruje jakąś pomoc.

#konin #solidarnizukraina #prezydentkonina #radamiastakonina #zwierzeta

??????

Edit: chciałam przekazać, że mamy...

Pojawiło się mnóstwo zgłoszeń. Przez tydzień większość członków Akcji Konin była bez przerwy zajęta zbieraniem i przetwarzaniem różnych informacji dotyczących wsparcia dla uchodźców.

Ale że od razu wiedzieliście, co robić?

MK: Nie my jedni. W tym samym mniej więcej czasie zaczęło organizować pomoc kilka organizacji, czy raczej grup, które ze sobą współpracowały. Przez tydzień większość członków Akcji Konin była bez przerwy zajęta zbieraniem i przetwarzaniem różnych informacji dotyczących wsparcia dla uchodźców.

Po jakimś czasie utworzyły się dwa główne centra pomocy – tzw. call center skupiony wokół portalu LM współdziałającego z miejską biblioteką i Konińskim Kongresem Kobiet. Ta grupa w pewnym momencie przejęła na siebie ciężar organizacji bardzo różnego rodzaju pomocy.

Ewa Jeżak: A 24 lutego? Pamiętam, że powiedziałam mężowi: mamy górę domu wolną, dzieci wyjechały. Mąż się zatroskał, jak ja sobie dam radę z rodzinami z dziećmi, ale mu mówię: To są kobiety. Kobiety są ogarnięte, nie będę musiała siebie “dawać z nimi rady”.

I napisałam to na Facebooku. Że mam trzy pokoje z łazienką.

Na Facebooku Kongresu Kobiet?

Nie, swoim. Ale mnie ludzie znają, robiłam tu protesty na kilka tysięcy osób. Ruszyło z kopyta. Kolejne osoby pisały, że one też uchodźców przyjmą.

Koniński Kongres Kobiet działa już prawie 10 lat. Jesteśmy też w sieci Obywatelskiego Strajku Kobiet. Organizowałyśmy kongresy i protesty. I to było dosyć proste: skoro Kongres pomaga kobietom, to musi pomóc matkom z Ukrainy.

Była też grupa facebookowa “Widzialna ręka Konin” - ona się zorganizowała w czasie pandemii. Prowadzi ją Damian Kruczkowski. Oni się przemianowali na “Widzialna ręka Konin – pomoc Ukrainie”.

Oni też powtórzyli wezwanie do pomocy, żeby się zgłaszać, kto może przyjąć uciekinierów.

MK: Damian Kruczkowski jest też dyrektorem Miejskiej Biblioteki Publicznej, o której wspomniałam. I on włączył to miejsce do pomocy.

W Bibliotece były wcześniej spotkania Akademii Demokracji, prawda?

MK: Tak. Za czasów poprzedniego dyrektora. Ale teraz biblioteka również bardzo wspiera aktywność mieszkańców i jest ważnym miejscem na mapie Konina.

Samorządy nie były pewne, czy mogą pomagać

EJ: A my, w Kongresie, współpracujemy z większością organizacji w Koninie. Więc znaliśmy się też z Akcją Konin. Mamy taką grupę na Messengerze, gdzie są kobiety działające w różnych organizacjach. I mężczyźni też są.

Do tego myśmy zawsze mocno współpracowały z samorządami: miejskim, powiatowym i wojewódzkim. Nie zawsze to wychodzi, bo jak przewagę ma PiS, to idzie gorzej. Ale teraz od początku byłam w kontakcie z naszym wiceprezydentem.

Ale samorządy w Wielkopolsce były hamowane przez wojewodę. Na początku zachowywały się, jakby nie były pewne, czy mogą działać.

To samo usłyszałam w Swarzędzu

EJ: Gdyby nie ruchy oddolne, to nie wiem, co by było.

Jak ludzie zaczęli pisać na Facebooku i na Messengerze, że przyjmą uciekinierów, to zadzwoniłam do kolegi Adama Ptaka, dziennikarza naszego lokalnego portalu LM. Mówię, żeby wrzucali te zgłoszenia na excella, bo nam się zaraz to wszystko pogubi. Z tabelki w excella zrobił się call center i baza noclegowa.

Konin szuka kamizelek kuloodpornych

MK: Tam ludzie 24 godziny na dobę odbierali telefony od oferujących pomoc i od szukających schronienia. I do nich, i do nas dzwoniono jednak również w sprawach znacznie wykraczających poza załatwianie noclegów – na przykład wielokrotnie proszono nas o pomoc w załatwieniu kamizelek kuloodpornych, albo pytano jak bez zbędnych formalności i szybko przewieźć duży transport opasek uciskowych. Kiedyś te kamizelki próbowałam załatwiać przez telefon czekając w kolejce w banku.

Mówiłam koleżance z Pragi, jakie muszą mieć parametry (jeszcze dzień wcześniej nie miałam o tym zielonego pojęcia). Kolega z Akcji Konin, który był ze mną w tym banku, Waldek Duczmal, śmiał się, że brzmimy jak handlarze bronią, którzy dogadują szczegóły transakcji i zaraz będą robić przelew.

Dość szybko wolontariusze zorientowali się, że naprawdę wiele da się załatwić dzięki sieci kontaktów społecznych i prywatnych. My w trudnych przypadkach odsyłaliśmy do fundacji sióstr dominikanek, które prowadzą dom opieki w Broniszewicach koło Pleszewa i zajmują się chłopcami z niepełnosprawnością umysłową. Są geniuszkami logistyki. Mają bardzo dobre kontakty w Ukrainie.

Byłam pełna podziwu dla ich sprawności organizacyjnej, ale też odwagi. Kilka sióstr z tego zgromadzenia było w tym czasie w jakimś miejscu pod rosyjskim ostrzałem, ale jak się skończył, to tam zostały, żeby pomagać ludziom.

Powstało Miejsce Dobra i trzeba było umyć okna

A kiedy przyjechali pierwsi uciekinierzy?

MK: Wydaje mi się, że po 3-4 dniach od wybuchu wojny. Wtedy już pomoc była dość dobrze skoordynowana choć oczywiście uczyliśmy się na błędach. Przedsiębiorcy zaczęli natychmiast myśleć, jak organizować samochody i wysyłać je z pomocą na granicę. Pojechały tam też autobusy zorganizowane prywatnie i przez NGO'sy. Chyba jednym z pierwszych pojechała dziennikarka Ola Wysocka, która zdaje się nadal jeździ w tym samym celu na granicę albo nawet do Ukrainy.

Ze współpracy i ogromnej pracy wolontariuszy powstało miejsce, które zostało nazwane Miejscem Dobra.

EJ: To jest pomieszczenie należące do Boryszewa, właściciela Hutnika Konin. Obecnie ta przestrzeń jest wydzierżawiona przez firmę Gränges, która wspiera ruch obywatelski. Moja koleżanka tam pracuje, zgłosiłyśmy się - zareagowali od razu. Oddali nam to na rok, bez formalności. Utrzymują to.

MK: Miejsce Dobra koordynuje oddolnie pomoc. Jak mi niedawno mówiono, zarejestrowało u siebie 2 tys. osób korzystających ze wsparcia. Ludzie przynoszą tam to, czego akurat uchodźcy z Ukrainy potrzebują. Miejsce Dobra obsługują wolontariusze – Polacy i Ukraińcy

Na zdjęciu u góry - Miejsce Dobra. Zdjęcie publikujemy dzięki uprzejmości konińskiego portalu LM. Więcej zdjęć z Miejsca Dobra jest TU

Z tego, co wiem, samorząd Konina teraz bardziej wspiera działania wolontariuszy niż na początku.

MK: Niektóre samorządy od początku działały bardzo sprawnie. Na przykład w Tarnowie Podgórnym bardzo szybko na stronie gminy pojawiły się formularze, na których mieszkańcy wpisywali, jaką pomoc mogą zaoferować. U nas zajmował się tym portal LM.

Bank Solidarności

“Jak wojna wybuchła, od razu wiedzieliśmy, że do nas przyjadą Ukraińcy. Część z nich tu pracuje i ściągała rodziny. Inni dawali sobie znać, że tu można znaleźć schronienie” — mówi Jakub Zachciał z Urzędu Gminy Tarnowo Podgórne w Wielkopolsce.

Już pierwszego dnia zorganizowaliśmy więc Bank Solidarności z Ukrainą — to bank różnych ofert pomocowych. U nas to rozwiązanie sprawdziło się znakomicie. Gmina ma zasoby do skoordynowania pomocy, współpracujący z nami informatycy w ciągu jednego dnia przygotowali nam narzędzie na stronie gminy. Wiemy też, że podobne modele zastosowały kolejne gminy.

Baza danych

Jednocześnie poprosiliśmy mieszkańców, którzy oferty pomocy publikowali w mediach społecznościowych, żeby przenieśli je do nas. I oferty zaczęły spływać do bazy lawinowo – bo w końcu lepiej dawać znać gminie niż w sieci znajomych na Facebooku. To były zgłoszenia, że ktoś przyjmie u siebie uchodźców, odda wózek dla dzieci, meble czy inne potrzebne rzeczy, ubrania, artykuły spożywcze. Były też oferty pomocy wolontariackiej, wsparcia psychologicznego i prawnego.

Mamy teraz na stronie gminy całą sekcję Solidarni z Ukrainą . Można tam zgłaszać się z ofertą pomocy, a można też szukać ofert pomocy.

Współpraca z organizacjami i biznesem

Pomoc koordynujemy razem z organizacjami społecznymi. Są tam też informacje na temat lekcji języka polskiego organizowanych przez gminę, o pośrednictwie pracy, zasadach wydawania numerów PESEL, wsparciu finansowym, zajęciach dodatkowych dla dzieci, młodzieży i osób dorosłych.

Uruchomiliśmy dwa gminne magazyny pomocy humanitarnej, by gromadzić pomoc rzeczową, od mieszkańców. Przy czym gmina skupiła się na organizowaniu rzeczy najpotrzebniejszych, żywności, środków higieny, a nasi partnerzy z organizacji pozarządowych zajęli się np. ubraniami, butami itp. Współpracujemy też z lokalnymi firmami. One np. przekazują żywność do magazynów, ale również częściowo finansują naukę języka polskiego czy oferują miejsca pracy. Dzięki temu system pomocy na miejscu cały czas działa.

Cztery karetki dla Kamieńca Podolskiego

Naszym ukraińskim miastem partnerskim jest Kamieniec Podolski i również tam kierujemy pomoc. Nasz samorząd jest w stałym kontakcie z władzami Kamieńca, dlatego znamy ich potrzeby. Wspólnie z Tarnowskim Stowarzyszeniem Przedsiębiorców uruchomiliśmy konto, gdzie można było wpłacać na zakup sprzętu ratującego życie. Żeby w tę akcję mógł włączyć się każdy, rozpoczęliśmy też akcję na zrzutka.pl. Już kupiliśmy za to cztery karetki pogotowia i jeden pickup – te w pełni wyposażone i wypakowane po dach auta przekazaliśmy naszym przyjaciołom w Kamieńcu. Obecnie finalizujemy wyposażanie czwartej karetki i zbieramy środki na zakup auta do przewozu osób z niepełnosprawnościami.

Ile osób przyjechało do Tarnowa Podgórnego z Ukrainy? Dziś szacujemy, że około 2000 osób. W naszych szkołach i przedszkolach uczy się już 357 dzieci, które po 24 lutego przyjechały do gminy Tarnowo Podgórne".

EJ: Zaczęły dołączać firmy. Jedna np. załatwiła sprzątanie Miejsca Dobra. Tam to szyby nie były ze 20 lat myte, a tak przecież nie można działać. A jak już były ogarnięte miejsca noclegowe, trzeba było robić zbiórki potrzebnych rzeczy.

Francuzi przyjechali zobaczyć, zostali, żeby pomóc

MK: Z tego czasu pamiętam panią, która zaoferowała 20 miejsc w prywatnym hotelu (hotel nazywa się „Kakadu” – podaję nazwę, bo myślę, że warto o takich osobach pamiętać) - i wyżywienie za darmo. Dzwoniła ze szpitala. Mówiła, że następnego dnia będzie jeszcze pod wpływem znieczulenia i dlatego nie będzie mogła sama odebrać gości, ale żeby przyjeżdżali. Nie było wtedy jeszcze mowy o wsparciu ze strony państwa. Ta pani ma czwórkę małych dzieci. Teraz mieszka u niej i jej męża 28 uchodźców.

Znajoma Ukrainka mieszkająca w Koninie prosiła o znalezienie miejsca dla matki z dzieckiem, którzy w Ukrainie mieszkają w tej samej miejscowości co ona. Znaleźliśmy dla nich pokój w domu jednorodzinnym. Problem był taki, że po wielodniowej drodze do Nowego Sącza, gdzie wylądowali, syn - jedenastoletni chłopak – zasłabł i nie mogli przyjechać tutaj autobusem. Ludzie z Konina, którzy zaoferowali im schronienie, wsiedli w samochód i ich przywieźli.

Musimy takie rzeczy spisywać - za chwilę nikt nie będzie tego pamiętał

Pierwsza ze zbiórek, o której informację – jako Akcja Konin – udostępniliśmy przekroczyła wyobrażenia nas wszystkich, w tym Pauliny Radzymińskiej i Magdaleny Sobczak, które ją zorganizowały i które później przez kilka dni pracowały bez wytchnienia. Mieszkańcy byli bardzo pomocni - segregowali, pakowali rzeczy. Jak się okazało, że zebranych rzeczy jest ogrom, to pomogli je przewieść kilkadziesiąt kilometrów do sióstr do Broniszewic, do Domu Chłopaków. I – co wydaje mi się ważne - ludzie nie przynosili rzeczy, które im zbywają, ale dokładnie to, o co prosili organizatorzy.

EJ: Miejsce Dobra ma kontakty ze światem. Bo my przecież nie tylko przyjmujemy ludzi do siebie. Załatwiamy im też miejsca we Francji, w Niemczech. Zgłoszenia przychodziły właśnie przez call center. Przyjechał do nas zobaczyć, jak to działa, jeden francuski zastępca mera. I został, żeby popracować jako wolontariusz. Zgłosili się też do nas ludzie ze Swarzędza.

Kobieta wchodzi do pomieszczenia z paczką papieru toaletowego i butelkami wody
Ewa Jeżak w Miejscu Dobra. Fot. dzięki uprzejmości portalu LM, źródło

EJ: Ta cała sieć - regionalna i “branżowa” działa doskonale. Właśnie zgłosiła się firma z runku nieruchomości, że może po preferencyjnych cenach wynajmować mieszkanie tym uciekinierom, którzy już mają pracę albo mają pieniądze. Piotr Czerniejewski stworzył bazę pracodawców i pracowników.

Teraz już naprawdę nie musze się tym zajmować. To miejsce prowadzą koninianki i koninianie. Ja się teraz zajmuję już innymi sprawami. np. tym, jak pomagać w powrotach na Ukrainę, bo wiele rodzin chce wracać.

Zorganizuj protest, nauczysz się organizacji

Tego typu organizacja wymaga wiedzy i doświadczenia.

EJ: I myśmy to zdobywali latami.

MK: Na pewno przede wszystkim wymaga chęci. Tych nie brakowało nikomu. Jeśli ktoś miał chęci, a nie wiedział, jak działać, to bez problemu trafiał na ludzi, którzy byli sprawni organizacyjnie i widoczni w przestrzeni publicznej.

EJ: Ogromną lekcją były protesty kobiet. My też działamy w Ogólnopolskim Strajku Kobiet. Ale marka Kongresu Kobiet jest w Koninie silniejsza. Nikt nas nie uczył, jak się robi takie protesty, jak oszacować, ile osób przyjdzie, jak zapanować nad wściekłym tłumem, jak współpracować z policją, jak zorganizować nagłośnienie, jak sieciować protesty.

Musieliśmy to sami rozgryźć. Po prostu ludzie przychodzili z pomysłami - że ten zrobi to, tamten tamto. Że jeden umie to, a drugi to. Dzieliliśmy się robotą. Dokładnie ten sam mechanizm zadziałał teraz, przy okazji pomocy Ukrainie.

MK: Zaangażowali się w pomoc chyba wszyscy koninianie, których znam. W pewnym momencie miałam wrażenie, że pół miasta aktywnie uczestniczy w działaniach. W tej tworzącej się sieci byli też oczywiście ludzie spotykani wcześniej na protestach czy wydarzeniach organizowanych przez Akademię Demokracji. Poznałam też sporo nowych osób, np. organizatorów konińskich Bluesonaliów.

To, co nas wszystkich łączyło, to były emocje i jakiś rodzaj pewności, że trzeba działać.

EJ: To wszystko opiera się na zaufaniu. Kiedy ktoś się zgłasza do pomocy – i wtedy, i teraz – to nie dajemy mu zadań, tylko pytamy: “W czym jesteś dobry?”. Ostatnio zgłosiła się do nas dziewczyna z niepełnosprawnościami i mówi, że chce pomagać. To może być wyzwanie, bo ona ma ograniczenia. Ale my z miejsca pytamy. “W czym jesteś dobra?”. Pomyślała chwilę: “Mogę odbierać telefony”. “Super, to zgłoś się do call center”.

Ksiądz się za mnie modlił, teraz podał mi rękę

A na samym początku - kim byli i są wolontariusze?

EJ: Zaczęli ci, co wcześniej ze sobą współpracowali. Nasze stowarzyszenie Kongres Kobiet tworzy 12 osób. Ale utożsamia się z nim dużo więcej.

Wszędzie widziałam te same dziewczyny, które są w mieście aktywne od lat. Ale pojawiło się też dużo młodych. Część osób rozpoznawała się na początku. A inni byli dla siebie zupełnie nowi.

Pamiętam, jak zobaczyłam jednego super księdza. Pytam się, kto to i okazuje się, że on jest z parafii Maksymiliana Kolbego. W tym kościele odprawiali za mnie publiczne modły po pierwszym Czarnym Proteście. Podchodzę i się przedstawiam. Lekko zesztywniał, ale podaliśmy sobie ręce.

Jak zdobyć pomoc dla pomocy

MK: Teraz wolontariusze z call center, który już nie musi odbierać telefonów – z tego co mówiła mi nasza radna Monika Kosińska, aktywnie w tej grupie działająca - zamierza sprawdzać, co słychać u rodzin, które przyjęły uchodźców, jakie są w tych domach problemy i potrzeby.

Jeśli chodzi o dalsze działania, to myślę, że wolontariusze mają bardzo dużo pomysłów. Razem z kolegą, Mariuszem Harmaszem, planujemy, a właściwie już organizujemy warsztaty dla dzieci. Te działania będą pilotowane przez doświadczoną psycholożkę, panią Jadwigę Werhun. Mamy nadzieje, że przy okazji będziemy mogli wesprzeć także rodziny tych dzieci. Tak jak wspomniałam, wolontariusze mają dużo pomysłów, ale realizacja każdego wymaga czasu i też zazwyczaj jakichś środków finansowych.

Problemem na dłuższą metę jest to, że aktywiści też muszą się utrzymać, mają swoje dzieci, rodziny.

EJ: teraz pomagamy sobie tak, że jak ktoś nie ma siły, to prosi o pomoc następną osobę. Państwo samo sobie nie da rady. Więc jak ta oddolna pomoc siądzie, to nie wiem, co będzie.

W cyklu o organizowaniu pomocy Ukrainie w Polsce rozmawialiśmy już z Agnieszką Gonsior, liderką Ogólnopolskiego Strajku Kobiet i sieci pomocy Ukraińcom z Wodzisławia Śląskiego, Hanną Kustrą z Rady Kobiet w Rybniku oraz z Aleksandrą Filipiak, jedną z dziesiątek współorganizatorek pomocy Ukraińcom w Swarzędzu, aktywistką Ogólnopolskiego Strajku Kobiet.

Udostępnij:

Agnieszka Jędrzejczyk

Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022

Komentarze