Sobotnia konwencja Koalicji Obywatelskiej robiła wrażenie oprawą wizualną. I liczbą postulatów. Ale jak dużo konkretu jest w „100 konkretach”?
W sobotę już w okolicach godziny 11.00 dzielnica Mościce w Tarnowie była zakorkowana. Do znajdującej się tam hali Arena Jaskółka zjeżdżali działacze i sympatycy Koalicji Obywatelskiej z całej Polski.
O 12:00, kiedy zaczynała się konwencja, obiekt był już wypełniony po brzegi. Według organizatorów na miejscu było około pięciu tysięcy osób. Wszystkie miejsca siedzące zostały zajęte, tłumy stały w przejściach.
Całość robiła wrażenie nie tylko przez liczbę osób, ale też bardzo jednolity dress code. Dominowały białe koszule i białe tiszerty, na które naklejano biało-czerwone serca – symbol kampanii KO.
W kształcie serca była także sama scena, którą na telebimie chętnie pokazywano od góry – wyglądała jak tort weselny. Na telebimie za sceną, który rozciągał się niemal na całej szerokości hali, widać było nie tylko plansze z hasłami kampanijnymi i przebitkami z sali. Po lewej przewijały się cały czas postulaty z listy 100 konkretów, po prawej – zdjęcia działaczy i polityków wrzucane tego dnia z odpowiednimi hasztagami.
Pierwszy przemawiał Donald Tusk. W wystąpieniu nawiązywał do tarnowskiej Grupy Azoty, mówiąc o tym, jak dekadę temu toczył się bój o to, czy „zakłady chemiczne pozostaną w polskich rękach, czy wpadną w łapy proputinowskiego oligarchy”. Dodawał, że Mateusz Morawiecki stał wtedy na czele banku, który miał być pośrednikiem w tej transakcji.
Tusk mówił dość oględnie, ale podążył tym tropem, twierdząc, że PiS ma podejrzane powiązania z Rosjanami, czego dowodem miało być też sprowadzanie „ruskiego węgla”. Tymczasem to PiS najgłośniej krzyczy o tym, że będzie rozliczać rosyjskich agentów w Polsce.
To, zdaniem Tuska, zresztą rzecz charakterystyczna dla ich rządów. Straszą tym, co po cichu sami robią. Opowiadają o zagrożeniach związanych z migracją, a jednocześnie uwikłani są w tzw. aferę wizową. Wyśmiewają „zieloną wyspę Tuska”, a sami doprowadzają do drożyzny i inflacji, jakiej „za jego czasów nie było”.
Tusk konkrety programowe zaczął od powtórzenie obietnicy podniesienia kwoty wolnej od podatku do 60 tysięcy złotych, co ma oznaczać, że każdy pracujący, który zarabia do 6 tysięcy złotych brutto miesięcznie, nie zapłaci podatku dochodowego. ”A ten, który zarabia powyżej 6 tys. zł, będzie płacił wyraźnie niższy niż dzisiaj podatek od dochodów. [...] Mówimy o tysiącach złotych korzyści miesięcznie dla zwykłej, polskiej rodziny” – mówił Tusk.
To samo zwolnienie podatkowe obowiązywać ma emerytów pobierających emeryturę do 5 tysięcy złotych.
To jednak był tylko początek obietnic. W dalszej kolejności Tusk wymieniał urlopy dla samozatrudnionych (czyli „jeden miesiąc wolny od składek na ubezpieczenia społeczne i świadczenie urlopowe w wysokości połowy płacy minimalnej”), chorobowe pokrywane w całości przez ZUS, wprowadzenie VAT-u kasowego, czy VAT-u w wysokości 8 proc. dla branży beauty.
Doceniona ma zostać także tzw. budżetówka – tu podtrzymano obietnicę 20-procentowych podwyżek pensji. Szczególnie wyróżnioną kategorią pracowników zostaną jednak nauczyciele. Im Tusk obiecał 30-procentowe podwyżki, w wysokości minimum 1500 złotych.
„To moje przekonanie, że już po 100 dniach ludzie będą mieli więcej, w sklepach będzie taniej i w każdym polskim domu będzie lepiej, ma gruntowne pokrycie w naszych kompetencjach i obliczeniach. [...] Jeśli w Polsce znowu nastanie rząd odpowiedzialny, który wie, na czym polega gospodarka, to pieniądze znajdą się w sposób niemalże automatyczny” – zapewnił Tusk.
„Wiecie, z czego można sfinansować ten program 100 konkretów w 100 dni? Z uczciwości, z kompetencji, z dobrej reputacji przyszłego rządu. 12 razy więcej kosztuje nas Kancelaria premiera Morawieckiego, niż Kancelaria, kiedy ja byłem premierem. [...] Ich niekompetencja, ich głupota kosztuje nas setki miliardów złotych. Po raz pierwszy w historii kradzież w wykonaniu władzy stała się kategorią makroekonomiczną, oni też kradną w miliardach złotych. My w te 100 dni pokażemy bardzo dokładnie, na czym polegał mechanizm okradania Polski i Polaków” – zapowiedział.
„My musimy wygrać te wybory dla tych ludzi, to jest ich program. Jesteśmy tylko wykonawcami ich marzeń, ich pragnień. Oni nas wynajęli, Polki i Polacy wynajęli nas, mnie do wygrania dla nich. Dla 100 konkretów na 100 dni” – zakończył Tusk.
W pewnym momencie Tusk opowiedział historię rodziny starającej się o dziecko. Mężczyzna miał być drobnym przedsiębiorcą, zajmującym się handlem i transportem, któremu finansowo w kość dała pandemia. Kobieta – nauczycielką, której pasek z płacą przyprawiał o płacz. Żyli w małym mieszkaniu i zadłużyli się, żeby sfinansować procedurę in vitro. Bezskutecznie, ostatecznie zdecydowali się zatem na adopcję dziecka.
„To historia bezdusznego państwa, bez empatii” – mówił Tusk i zapowiedział program pełnego finansowania procedury in vitro.
Historia rodziny była momentem, w którym Tuskowi udało się utrzymać największe skupienie sali. W hali, w której było pięć tysięcy osób, zapadła niemal całkowita cisza. Największe poruszenie i aplauz udało mu się z kolei wywołać fragmentem, w którym mówił o przywróceniu „godności polskim kobietom”.
Tu z konkretnych propozycji padły między innymi znieczulenie przy porodzie i dostęp do badań prenatalnych.
Fakt, że kwestie praw reprodukcyjnych kobiet wzbudzają dużo emocji i mogą stanowić lokomotywę wyborczą, widać było także w czasie przemówienia Barbary Nowackiej. Liderka Inicjatywy Polskiej (weszła do Koalicji Obywatelskiej) zapowiadała oczywiście dostęp do aborcji do 12 tygodnia, mówiąc, że kobiety same go sobie wywalczyły.
Nie zabrakło podkreślenia, dlaczego to ważne. Dlatego, że akurat ta obietnica pochodzi od największej partii opozycyjnej, „a wkrótce rządzącej”.
Nowacka przedstawiła zresztą w swoim wystąpieniu właściwie cały pakiet progresywnych postulatów KO. Znalazły się wśród nich także bezpłatna antykoncepcja, dostęp do antykoncepcji awaryjnej i związki partnerskie.
Podczas konwencji politycy KO przedstawili też dwa wystąpienia utrzymane całkowicie w klimacie „rozliczeniowym”.
Kamila Gasiuk-Pihowicz i Krzysztof Brejza swoje postulaty właściwie wykrzykiwali. A tymi postulatami były kolejne nazwiska polityków PiS, którzy mają być pociągnięci do odpowiedzialności.
Jako postaci, które zostaną osądzone, wymieniono między innymi Jarosława Kaczyńskiego – za “próbę zmiany ustroju”, Andrzeja Dudę – za odmowę zaprzysiężenia sędziów wybranych do Trybunału Konstytucyjnego, Jacka Sasina – za wydanie 70 milionów na wybory kopertowe, Mateusza Morawieckiego – za zlecenie Poczcie Polskiej przeprowadzenia wyborów kopertowych.
Wszystkie te zapowiedzi rozliczenia rzeczywiście znalazły się na liście 100 konkretów, ale jako jeden podpunkt. Dobrze udokumentowane przekroczenia uprawnień (np. decyzja Morawieckiego dotycząca wyborów kopertowych) mieszają się z ogólnikowymi zarzutami, które są całkowicie nierozliczalne (próba zmiany ustroju przez Kaczyńskiego).
Sali jednak zdecydowanie się to podobało, bo każde kolejne nazwisko nagradzano gromkimi oklaskami.
Krzysztof Brejza skupiał się na służbach. Mówił o „esbeckich metodach” rządzenia przez PiS i zapowiedział rozliczenie ministrów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika za nielegalne podsłuchy. Zapowiedział także opublikowanie listy funkcjonariuszy zaangażowanych do pracy na tym odcinku, co przywołuje skojarzenia z lustracją.
Zapowiedział także, że każdy obywatel będzie mógł zawnioskować o ujawnienie, czy był obiektem inwigilacji służb – to zresztą od lat postulat organizacji społecznych zajmujących się kwestiami prywatności i transparentności działania władz.
Wreszcie, Krzysztof Brejza zapowiedział pociągnięcie do odpowiedzialności komendanta Szymczyka oraz osób odpowiedzialnych za bicie i gazowanie protestujących w trakcie Strajków Kobiet.
W nurt rozliczeń wpisywało się też wspólne wystąpienie Michała Szczerby i Dariusza Jońskiego, którzy zapowiedzieli pociągnięcie do odpowiedzialności Mateusza Morawieckiego, Łukasza Szumowskiego i Janusza Cieszyńskiego w związku z aferami z czasów pandemii. To samo spotkać ma osoby odpowiedzialne za sprawę elektrowni w Ostrołęce.
Ważnym punktem była zapowiedź likwidacji Funduszu Patriotycznego (“który karmił i hodował Bąkiewicza”) i czternastu innych instytucji w rodzaju Polskiej Fundacji Narodowej. Na zieloną trawkę odesłanych ma być także 40 pełnomocników rządu.
Przez dwie godziny kolejne pary polityków wychodziły na kilka minut na scenę i szybko przedstawiały postulaty, nie wchodząc w szczegóły, minimalnie obudowując je kontekstem. Znalazły się wśród nich między innymi:
W dniu konwencji ruszyła też strona internetowa, na której można przeczytać wszystkie „konkrety”. Część była ogłoszona już wiele miesięcy temu – jak słynne „babciowe”, czy kredyt zero procent i dopłaty 600 zł do czynszu. Część pojawia się po raz pierwszy – np. „urlop dla przedsiębiorców”.
Duże, kosztowne obietnice mieszają się z tymi mniejszymi. Punktowe diagnozy (jak np. uregulowanie opłat cmentarnych) z ogólnikowymi zapewnieniami (np. modernizacja armii). Wreszcie – brak jest jakichkolwiek wyjaśnień, w jaki sposób mają być realizowane.
I nie chodzi tu tylko o te kosztowne pomysły, jak 60-tysięczna kwota wolna od podatku, ale nawet takie na pozór drobne rzeczy jak znieczulenia przy porodach w sytuacji, gdy w kraju po prostu brakuje anestezjologów.
Kolejnym pytaniem, jakie przychodzi do głowy, jest to, kto właściwie ma zapamiętać aż 100 konkretów? I czy da się je przekonująco wypromować w takim bałaganie?
Jedną z odpowiedzi na to, dlaczego KO zdecydowała się na taką, a nie inną strategię, może być chęć rozprawienia się z powracającym zarzutem dotyczącym „braku programu”, bycia jedynie „antypisem”. Sto konkretów ma działać na wyobraźnię.
A że jest ich za dużo, żeby spamiętał je nawet uważnie śledzący politykę odbiorca? Jak KO zamierza promować tak obszerny program?
Jedną z tez pojawiających się w rozmowach z działaczami KO jest to, że konwencja była wielkim testem na to, co spodoba się i wzbudzi emocje w samej sali. Druga część tego testu odbywa się oczywiście w przestrzeni medialnej. Koalicja sprawdza teraz, na których postulatach skupić się na tym ostatnim odcinku kampanii.
I w sobotę było widać wyraźnie, które tematy ludzi poruszają. Para Izabela Leszczyna i Adam Szłapka, którzy mieli mówić o finansach, wzbudziła umiarkowany entuzjazm nawet przy takich postulatach jak powrót do ryczałtowej składki zdrowotnej.
Prawdziwą euforię na sali wywołało za to rzucone na koniec ich wystąpienia hasło o rozdziale państwa od Kościoła, którego symbolem ma być położenie kresu transferom na biznesu Rydzyka.
Jedynym politykiem, który nie przedstawiał podczas konwencji żadnych konkretów z listy, był Rafał Trzaskowski. Przemawiał jako drugi, po Tusku, ale z góry zapowiedział, że będzie mówił mało o PiS-ie i że „da sali odpocząć”.
Prezydent Warszawy skupiał się więc na mówieniu o przyszłości młodych pokoleń i katastrofie klimatycznej, której musimy stawić czoła. Jego w pewien sposób wycofana przemowa mnoży tylko pytania o to, czy i w jaki sposób Koalicja zamierza wykorzystać go w ostatnim miesiącu kampanii.
Trzaskowski pojawił się na scenie zresztą dwukrotnie – również na zakończenie, w towarzystwie Tuska.
Przewodniczący PO opowiadał o postulatach dotyczących środowiska artystycznego, odpolitycznieniu telewizji, teatrów i muzeów, zniesieniu cenzury. ”Nie będzie wolnej Polski i Polaków bez wolnej kultury i sztuki” – mówił.
Poruszył też wątek wyborów prezydenckich i stwierdził, że to Rafał Trzaskowski wygrał wybory prezydenckie w 2020 roku. Nie pierwszy już zresztą raz. To oczywiście odwołanie do bardzo powszechnego w elektoracie opozycji przekonania – że wybory te były nie tylko nieuczciwe ze względu na zaangażowanie całego aparatu państwa po stronie kandydata PiS, ale także prawdopodobnie sfałszowane.
Dla Tuska z jednej strony najwyraźniej kuszące jest odwoływanie się do tej emocji i próba budowy na niej mobilizacji (sam Trzaskowski powiedział, że dzień po wyborach czuł się wściekły).
Z drugiej – musi zdawać sobie sprawę z tego, że przekonywanie zwolenników opozycji o tym, że wybory były i będą fałszowane może przynieść odwrotny skutek.
Stąd przywołania obywatelskiej kontroli wyborów koordynowanej z ramienia KO przez Sławomira Nitrasa, który „będzie pilnował, żeby nikt już nigdy nie ukradł nam prawdziwych wyborów i prawdziwych wyników”.
Konwencja KO robiła wrażenie poziomem organizacji – zwłaszcza dbałością o oprawę wizualną. Widać było także, że wydarzenie było okazją dla samych działaczy na doładowanie kampanijnych baterii. Momentami sprawiało to wrażenie wręcz wyścigu zbrojeń. Na parkingu roiło się od samochodów obklejonych reklamami kandydatów. Na samej sali ich asystenci pokazywali wielkie plakaty, banery, gadżety, koszulki z ich twarzami, nazwiskami, hasłami.
Dla mniej rozpoznawalnych twarzy konwencja była też okazją do zrobienia sobie zdjęcia, czy nagrania filmiku z popularniejszymi politykami. I wykorzystania tych materiałów w kampanii.
Szefa Platformy zaraz po zakończeniu oficjalnych przemów otoczył tłum, w którym mogło być ponad tysiąc osób. Tusk cierpliwie fotografował się z każdym, a jego asystenci ustawili za nim nawet specjalną ściankę z logo Koalicji.
Mniejsze grupki osób ustawiały się do zdjęć także z takimi politykami jak Barbara Nowacka, Bogusław Wołoszański, Dariusz Joński, czy Michał Szczerba.
Wśród działaczy czuć było rozczarowanie faktem, że halę niemal natychmiast opuścił Rafał Trzaskowski. Zdjęcie z nim było jednym z bardziej pożądanych, bo – jak można było usłyszeć – „ma najmniejszy negatywny elektorat”.
Kolejka do zdjęcia z Donaldem Tuskiem. Fot. Dominika Sitnicka
Wybory
Barbara Nowacka
Rafał Trzaskowski
Donald Tusk
Koalicja Obywatelska
Platforma Obywatelska
wybory 2023
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze