0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Patryk Ogorzalek / Agencja Wyborcza.plFot. Patryk Ogorzale...

Kampania wyborcza to kilka bitew naraz, ale pierwsza z nich to walka o uwagę.

Wobec sukcesów Donalda Tuska, a ostatnio także Trzeciej Drogi i Lewicy, które się rozkręcają, PiS próbuje odzyskać inicjatywę, stosując dwie narracje naraz. Schodzi w dół, na poziom mikroobietnic*, zgłasza projekty naprawy elementów życia codziennego, a jednocześnie w agresji wobec opozycji wznosi się w oparach absurdu coraz wyżej i wyżej, nieodmiennie skupiając się na Donaldzie Tusku. Ostatnie metafory to pyton i pijak.

To drugie stanowi rytualny taniec z szablami w wykonaniu partii i rządu, z okrzykami coraz dziwniejszymi (angielski ma tu więcej odpowiednich słów: weird, creepy, bizarre).

To pierwsze może być pomysłem groźnym dla opozycji i stanowi problem dla nas, mediów.

„Notatnik wyborczy Pacewicza” to subiektywny przegląd kampanii wyborczej, w formie analityczno-felietonowej. Siłą rzeczy tylko autor ponosi odpowiedzialność za głoszone tu poglądy, herezje i absurdy, które także mogą się trafić. Zachęcamy do polemik.

Mikroobietnice. Bez sensu i bez pamięci, byleby się troszczyć

„Rozpoczynamy dziś ofensywę programową” – ogłosił Mateusz Morawiecki 4 września 2023. Codziennie jeden konkret, jakaś rzecz, która z pewnością kogoś boli, komuś przeszkadza.

PiS jakby się urwał z choinki swoich wcześniejszych obietnic, powtarza często to, czego już raz wbrew zapowiedziom nie zrealizował. Obiecuje „punktową” naprawę losu Polek i Polaków, zwracając się głównie do ludzi uboższych i starszych.

Od końca są to: 4. bon na narodowe wycieczki szkolne, 3. „lokalna półka” w supermarkecie (2/3 lokalnych produktów, czyli nareszcie nasze polskie marchewki i ziemniaki z najbliższego pola), 2. pyszne i zdrowe jedzonko w szpitalu (pomidorki!) i wreszcie 1. koniec z osiedlowym „dziadostwem”.

Wszystko to apetyczne i miłe, ma pokazać jak partia się troszczy o Polaków (w języku PiS to także Polki). Niektórych może wkurzać, że to robienie polityki jak w PRL, gdzie nawet ceny w sklepach były regulowane przez władze, ale do ludzi dociera konkret: winda, pomidorek, wycieczka zamiast szkolnej nudy...

Mistrzem opowieści jest Mateusz M., bo nikt tak jak on nie potrafi wciskać kitu z niewinną miną akwizytora.

Na twitterze 4 września premier sfotografował się (w białej koszuli) z grupą – w domyśle – mieszkańców 12-piętrowego mrówkowca w tle, którzy, jakże by inaczej, trzymają w dłoniach biało-czerwone chorągiewki. Do tego tekst: „Ponad 8 milionów ludzi mieszka w mieszkaniach z wielkiej płyty. To dla nich rząd PiS przygotował program #PrzyjazneOsiedle (...) Spełniamy obietnice i udowadniamy, że Prawo i Sprawiedliwość to #BezpiecznaPrzyszłośćPolaków”.

Na partyjnym X Mateusz M. (tego samego dnia, ale w szarej koszuli) podał szczegóły: nowoczesne windy (nawet w blokach trzypiętrowych, co ważne dla „naszych drogich seniorów”), nowe parki, parkingi, miejsca odpoczynku dla rodzin plus rewitalizacja, termoizolacja itd.

„Nie chcemy gorszych i lepszych dzielnic, podziału na Polskę A i Polskę B. Koniec z dziadostwem i drzwiami sklejonymi taśmą samoprzylepną”.

O tym wszystkim Morawiecki opowiada tym razem na niefortunnie dobranym tle zamazanego budynku, który zdecydowanie bardziej wygląda na Polskę A czy nawet A+ niż na „dziadowskie bloki”.

Mateusz Morawiecki na X (dawniej twitterze) Prawa i Sprawiedliwości opowiada o programie "Przyjazne osiedle"

Morawiecki, który nieźle zarobił na nieruchomościach i już będąc w rządzie, dorobił się na akcjach, patrzy na polskie osiedla z partyjną troską podszytą litością, że ktoś może w takim syfie mieszkać. Zasikane windy, okna, przez które wlewa się deszcz, śmierdzące zsypy, pomazane ściany...

Jako mieszkaniec blokowisk w XX wieku potwierdzam: tak było. Ale to się zmieniło, spółdzielnie i tworzone na ich bazie wspólnoty mieszkaniowe, potrafią zadbać o budynki i klatki schodowe. Infrastruktura wokół bloków (przedszkola, szkoły, sklepy, parkingi) jest zwykle lepsza niż w patodeweloperce XXI wieku. Zieleń i kolorowa farba łagodzą brzydotę.

Ten wątek odklejenia Morawieckiego od realnego życia wyciągnął pośrednio Donald Tusk na X, pytając: „Co ty, Mateusz wiesz o ocieplaniu budynków?” i opatrując to swoim zdjęciem z akcji czyszczenia wieżowca czy innego komina. Młody, kudłaty Donald z papierosem w ręku i podczepionym wiadrem i szczotką, wisi sobie z ręką na karabinku. Na czarno-białym zdjęciu nie sposób ocenić, na ile już wtedy był ryży.

Podejście Morawieckiego i innych tłustych kotów z PiS do budownictwa dobrze reprezentuje poseł Tomasz Poręba, do niedawna rzecznik kampanii wyborczej PiS, który – jak pokazali dziennikarz OKO.press Daniel Flis i chorwacka dziennikarka Mašenjka Bačić – jest prawdziwym rekinem nieruchomości na malowniczej chorwackiej wyspie Korčuli, zachowującym zrozumiałą dyskrecję w oświadczeniach majątkowych.

Przeczytaj także:

Te obietnice już były. A kasa była (by) w KPO

Opowieści Morawieckiego nie są zanadto świeże. W kampanii przed wyborami 2019 roku Ministerstwo Inwestycji i Rozwoju zapowiedziało przeznaczenie 7 miliardów na dopłaty do remontów bloków z wielkiej płyty, w tym wzmocnienie połączeń między płytami za pomocą metalowych kotew. A także termomodernizację i – czego teraz nie ma – wsparcie gmin remontujących budynki komunalne (premia remontowa – 50 proc., a gdy budynek jest zabytkiem – 60 proc.).

Wyszło z tego tyle, co nic.

Kolejną szansą był Krajowy Plan Odbudowy – wielki projekt finansowany z europejskiego Funduszu na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności. Po akceptacji KPO przez Komisję Europejską i Radę Europejską rząd chwalił się, że „program składa się z 54 inwestycji i 48 reform. Otrzymamy 158,5 mld złotych, w tym 106,9 mld w postaci dotacji i 51,6 mld w formie preferencyjnych pożyczek”.

Zaglądamy do czekającego na zmianę władzy polskiego KPO. Cele mieszkaniowe pojawiają się w dokumencie w blisko 100 miejscach, o inwestycjach w budynki mowa blisko 200 razy. Mieszczą się głównie w komponencie B – „zielona energia i zmniejszenie energochłonności”, na który Polska miała otrzymać 25,5 mld zł dotacji oraz 36,7 mld zł tanich kredytów (razem 62,2 mld zł). Planowano poprawę efektywności energetycznej na wielką skalę:

  • wymiana źródła ciepła w 250 tys. budynkach jednorodzinnych do III kw. 2023 roku i w 791 200 do końca programu w II kw. 2026 roku;
  • termomodernizacja i instalacja OZE w 244 952 budynkach mieszkalnych (jednorodzinnych i wielorodzinnych) – do III kw. 2023 roku i 700 390 do II kw. 2026 roku.

„Poprawa warunków życia w istniejącym zasobie mieszkaniowym” i „rozszerzenie programu budownictwa socjalnego i komunalnego” były planowane w połączeniu z ograniczaniem marnowania energii i dbałością o środowisko. Chodziło także o poprawę stanu technicznego budynków komunalnych (one są często w znacznie gorszym stanie niż „bloki”). To był mądry kompleksowy program, a nie rzucane słowa typu „winda” czy „parking”, bo oczywiście w prawicowej mentalności samochód jest najważniejszy zaraz po prezesie.

Ważnym celem było „wprowadzenie zmian prawnych w instrumentach wsparcia umożliwiających zwiększenie udziału mieszkań o podwyższonym standardzie efektywności energetycznej w zasobie mieszkań zaspokajających potrzeby mieszkaniowe gospodarstw domowych o niskich i umiarkowanych dochodach”. KPO miał dopomóc w zmianie patologicznego w Polsce braku tańszych mieszkań na wynajem.

Unijne środki na cały ten program miały trafiać do Polski w formie:

  • grantów na pokrycie 50 proc. kosztów instalacji odnawialnego źródła energii w budynkach wielorodzinnych. Chodziło o budynki należące do wspólnot mieszkaniowych, spółdzielni mieszkaniowych czy społecznych inicjatyw mieszkaniowych (SIM),
  • wyższej premii i grantu na pokrycie łącznie do 40 proc. kosztów termomodernizacji budynków wielorodzinnych. Budynki te mogły należeć do wspólnot mieszkaniowych, spółdzielni mieszkaniowych czy społecznych inicjatyw mieszkaniowych,
  • premii i grantów na pokrycie nawet do 80 proc. kosztów remontów zamieszkałych budynków komunalnych pod warunkiem wymiany źródła ciepła na niskoemisyjne. Budynki mogły należeć do samorządów albo spółek z większościowym udziałem samorządów.

Wszystkie te imponujące plany czekają na miliardy z Unii Europejskiej, ale jest już jasne, że tylko zmiana władzy mogłaby je uruchomić, bo rząd PiS uparł się przy swoich „reformach sądowniczych”, a nawet zapowiada ich dokończenie po wyborach.

I co z tym mają zrobić media?

Rzecznik prasowy rządu Piotr Müller twierdzi, że program „Przyjazne Osiedle” jego partia „pisze wspólnie z Polakami. W rozmowach często słyszeliśmy obawy, które dotyczyły stanu i przyszłości osiedli oraz bloków z tzw. wielkiej płyty”.

Te „rozmowy” to zapewne grupy fokusowe, w których wynajęci badacze sprawdzają, co ludzi boli i co obiecać, żeby byli zadowoleni. I tak oto powstaje populistyczny przekaz, w którym odgrzewane są niezrealizowane wcześniej zapowiedzi, nie liczą się realia wprowadzania zmian w życie, np. regulacje unijne czy prawo krajowe, brakuje kontekstu.

PiS rozdaje ludziom czekoladki wyjęte z pudełka, a nawet wielu pudełek, nie wiadomo, co w nich jest i jak to się je.

Raj dla mediów prorządowych! W brawurowym materiale śledczym TVP Info ujawniło 4 września, jak pomysł „Przyjaznego osiedla” przyjmują warszawiacy. Trzy pierwsze wypowiedzi:

  • „Wszystkie rozwiązania, które sprzyjają komfortowi życia mieszkańców, są bardzo pożądane i należy je wspierać”;
  • „Bardzo słuszna inicjatywa. Jestem za, oczywiście. Takie rozwiązania mogą być na plus";
  • „Znakomicie, zwłaszcza dla starszych, do których ja się zaliczam, bardzo dobrze”.

Dla prawdziwych mediów to problem, co zrobić z tymi mikroobietnicami. Dać się wciągnąć w grę PiS o uwagę wyborców?

Pierwszym odruchem jest podejmowanie narracji. I fatycznie w dziesiątkach mediów dziesiątki ekspertów rozwodziło się nad „Przyjaznym osiedlem”, bo temat jest faktycznie ciekawy. I można debatować czy i jakie windy instalować albo, czy pod blokiem da się wykopać garaż. I w ogóle ile jeszcze postoją.

RMF

Oczywiście PiS ma prawo zapowiadać i obiecywać, co tylko chce, a media mogą pisać, o czym chcą. Ale z propozycjami PiS trzeba postępować ostrożnie jak z reklamami napojów gazowanych – bo i tu, i tu jest wielka kasa i toksyczny skutek, nawet jeśli pierwszy smak jest dobry.

Na szczęście mamy już – my, dziennikarki i dziennikarze – odruch sprawdzania, postawa fact-checkingu się rozpowszechniła. Jest odruch odnoszenia kolejnych obietnic do przeszłości: co rząd zrobił, a zwłaszcza czego nie zrobił wcześniej (wycieczki patriotyczne Czarnek lansuje od lat i wyszły tak sobie, a dobre jedzenie w szpitalu miało być siedem lat temu i zupełnie nie wyszło).

Sprawdzamy też, czy obietnice są w ogóle realizowalne ze względu np. na prawo UE („lokalna półka” jest tu problematyczna), a mikroobietnica zdrowych posiłków w szpitalu, żeby miała sens, musi być wpisana w rozwiązanie problemu finansowania szpitali. Dyrektor nie wyda na pomidorki kosztem płac dla zwalniających się z pracy pielęgniarek.

Ta pokusa, by sprawdzić narrację PiS, jest niebezpiecznie wciągająca, bo miło jest demaskować kłamstwo. Ma to jednak ciemną stronę, że nie zostawia czasu i uwagi na propozycje partii opozycyjnych, od oczywistych dla całej opozycji (in vitro finansowane z budżetu) po kontrowersyjne (jak referendum aborcyjne Trzeciej Drogi). A nimi powinniśmy zajmować się i to na serio. Inaczej dajemy Kaczyńskiemu to, na czym mu zależy najbardziej – dużo za dużo uwagi.

Granice propagandy dla tej władzy nie istnieją. I można się spodziewać propozycji coraz dziwniejszych, typu „skrócenia czasu oczekiwania na czerwonym świetle”. Bo obywatele skarżą się, że potrafią długie minuty czekać na zmianę świateł, choć po prostopadłej ulicy nikt nie jedzie. Racjonalizacja w tym zakresie pozwoli też ograniczyć zużycie paliwa.

Niemożliwe? Jesteście pewni?

Pijak czy pyton? Odpowiedź brzmi: Niemiec

Także rozkwit metaforyki w propagandzie PiS, mnożenie obrazów i skojarzeń głównie z Donaldem Tuskiem i jego rządami, jest jak radziecka pieśń rewolucyjna – „nie zna granic i kordonów”.

Żart (bo to był żart) Mateusza Morawieckiego, że „Tusk jest jak pyton, który tak przytula, przytula, przytula, aż udusi”, zapewne jest własnym wkładem tego bajkopisarza, który próbuje dorównać alegoriom Krasickiego.

Prostszą metaforą jest pijak, pijaczek.

Minister aktywów państwowych Jacek Sasin jako "Gość Wiadomości” TVP ocenił 5 września 2023 politykę prywatyzacji, którą prowadził rząd PO i PSL. „Donald Tusk i jego ekipa to byli jak taki pijak, który wyprzedawał meble z domu, wyniósł telewizor, mikser, wszystko, co się dało sprzedać do lombardu albo gdzieś na bazarze, a wszystkie pieniądze, które wzięli, przepijali”.

Sasin się przyłożył, ale nie jest oryginalny. Już w 2021 roku w obrzydliwym programie „Jedziemy” Michała Rachonia sześciokrotny poseł na Sejm Rzeczpospolitej i wiceszef klubu PiS Marek Suski tłumaczył, dlaczego Jarosław Kaczyński nie zgadza się na debatę z Tuskiem:

„Jeśli by [Tusk] chciał dyskutować, to może z premierem Morawieckim, który pokazał, że jest znacznie lepszy. Być może on [Tusk] boi się takiej debaty, wyzywa Jarosława Kaczyńskiego, bo wiemy, że byłby agresywny, napadałby na JK a JK jest człowiekiem kulturalnym i w takiej pyskówce spod kiosku z piwem nie czułby się najlepiej, a w takiej pyskówce DT czuje się świetnie, to jest jego żywioł”. Nawiasem mówiąc, gdzie się podziały te kioski z piwem?

Pijaczek czy pyton to oczywiście tylko ubarwienia najważniejszego od lat hejtu na Tuska jako niemieckiego słupa, popychla czy pomocnika: „Nieudolny polityk, który wrócił do Polski po raczej kompromitującej kadencji. Oczywiście Niemcy piszą, że wrócił do Polski taki Führer, Führer, który doprowadzi na smyczy Polskę do porządku i posłuszeństwa dla Niemiec” – mówił Suski.

PS. Z Giertychem mogłem mieć rację

Pisałem 2 września o fałszywej metaforze Donalda Tuska, że „polityka bardziej przypomina boks niż seminarium duchowne. Będę szukał wojowników, żeby zwyciężyć”.

Bokserska metafora miała uzasadniać wciągnięcie na listę KO „wojownika” Romana Giertycha. Tusk tłumaczył: „Część z was odczuwa dyskomfort z powodu tego ostatniego miejsca Romana Giertycha? To wam powiem: ja też! Ale większy dyskomfort ma Kaczyński! No ludzie! Rachunek jest prosty”.

W boksie rachunek jest prosty. Kaczyński wzrostu 167 cm padłby po pierwszym ciosie Giertycha (197 cm), ale wybory bardziej przypominają konkurs łyżwiarstwa figurowego, w którym po występie zawodniczki sędziowie wyciągają kartki z ocenami. Tyle że potencjalnych sędziów będzie 15 października z 18-19 milionów.

Nie o to chodzi, by pokonać rywala, ale by przekonać widzów.

Z punktu widzenia Platformy i całej opozycji, ważne jest nie to, czy Giertych „pokona” Kaczyńskiego, ale to, czy przyciągnie nowych wyborców i umocni już zadeklarowanych, czy też zniechęci ludzi popierających PO/KO. Tego ostatniego można się obawiać, bo jak pokazują sondaże, elektorat KO jest progresywny niemal tak samo, jak Lewicy.

Sondaż IBRIS-u dla Radia Zet z 1-2 września 2023 potwierdza te obawy: tylko 14 proc. oceniło wystawienie RG na listach KO dobrze, a 48 proc. źle („ani dobrze, ani że” – 28 proc., trudno powiedzieć – 10 proc.).

*Termin „mikorobietnice” zawdzięczam koleżance z OKO.press Agacie Kowalskiej, która zapoczątkowała dyskusję redakcyjną na ten temat.

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze