0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.plFot. Sławomir Kamińs...

Pierwsza część wystąpienia Donalda Tuska, w którym ogłaszał on 23 lipca 2025 roku nowy skład swojego gabinetu, utrzymana była w stylu charakterystycznym dla sejmowych exposé szefów rządów.

Nie zawierała jednak dosłownie żadnych zapowiedzi o charakterze programowym. Tusk odnosił się przede wszystkim do powyborczej traumy wyborców partii koalicyjnych.

Zobaczyli oni w trakcie I i II tury wyborów prezydenckich nie tylko porażkę własnych kandydatów, lecz również mierzony wynikami Karola Nawrockiego, Sławomira Mentzena i Grzegorza Brauna bardzo istotny wzrost politycznego znaczenia prawicy.

„Uwierzcie na nowo w Polskę, nawet jeśli czasami dopada was wątpienie i uwierzcie w tych ludzi” – mówił Tusk o nowych ministrach.

Były zresztą momenty na jeszcze wyższym diapazonie. „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy” – ten cytat z Mazurka Dąbrowskiego został przywołany przez premiera w całkowicie dosłownym znaczeniu.

Zamiary związane z rządzeniem przez resztę kadencji Tusk przedstawiał, budując wystąpienie wokół trzech pojęć. „Porządek, bezpieczeństwo i przyszłość” – wymienił je kilkakrotnie.

O porządku i bezpieczeństwie premier mówił bardzo dużo, a o przyszłości bardzo niewiele – głównie przestrzegając przed wojennym zagrożeniem ze strony Rosji i Białorusi.

Owe porządek i bezpieczeństwo w wystąpieniu Tuska opisywane były bardzo literalnie, w sposób charakterystyczny przede wszystkim dla języka populistycznej prawicy. Świadomie lub nie, Tusk wzmacniał ten przekaz, wspominając Rok Tysiąclecia Korony Polskiej, który właśnie obchodzimy i wtrącając „na miłość Boga”.

Wszystko wskazuje na to, że Tusk nie zamierza schodzić ze ścieżki obranej po wyborczym zwycięstwie Donalda Trumpa. Nawet po klęsce w wyborach prezydenckich, która dość brutalnie zweryfikowała tę strategię, Platforma najwyraźniej kontynuuje swój zwrot na prawo.

Przeczytaj także:

Wojna dobra ze złem

Nie zmienia to faktu, że polityczną konfrontację koalicji 15 października z PiS-em i Konfederacją Donald Tusk opisywał wyłącznie doskonale znanym, dosadnym językiem polaryzacyjnym, jako walkę sił Światła z siłami Ciemności. Niemal explicite.

„15 października to nie był koniec konfrontacji dobra i zła. Bo jestem o tym przekonany, że dokładnie na tym to polega. Że to jest konfrontacja dobra i zła” – mówił Tusk, w podręcznikowy sposób definiując manichejską oś polaryzacyjną mającą przebiegać przez środek polskiej sceny politycznej.

„Są polityczni łajdacy, którzy są gotowi z każdego problemu, z każdego lęku, z każdego strachu robić polityczne złoto. I oni też stanowią problem dla polskiego bezpieczeństwa i porządku w naszym kraju” – to również były bardzo czytelne słowa.

Koalicjanci wytargani za uszy

Dostało się od Tuska jednak nie tylko PiS-owi i Konfederacji. Twardo i zarazem obcesowo brzmiał fragment jego wystąpienia poświęcony relacjom w koalicji. Tusk ustawił się w roli wychowawcy rozstawiającego po kątach krnąbrnych uczniaków. „Tu także trzeba zaprowadzić porządek” – mówił.

„Podjąłem się misji prowadzenia prac polskiego rządu po wyborach w 2023 roku nie po to, żeby połowę czasu marnować na przepychanki”.

„Polityczne konflikty, czy marudzenie, czy taki defetyzm, to nie wchodzi w rachubę”.

„Ta Polska, która postawiła na nas, oczekuje od nas zgodnej i harmonijnej współpracy i nie wybaczy niepotrzebnych, niemądrych, a czasami po prostu głupich konfliktów i kłótni wewnątrz”.

Takie właśnie frazy Tusk kierował pod adresem Szymona Hołowni, Włodzimierza Czarzastego i Władysława Kosiniaka Kamysza.

W całym przemówieniu nie brakowało też sformułowań mających podkreślać liderską rolę Tuska. Przewodniczący Platformy Obywatelskiej wyraźnie starał się wejść w buty nie tylko szefa rządu, ale i przywódcy całej koalicji.

„Podjąłem decyzję”. „Prosiłem panie i panów ministrów, żeby nie ulegli nigdy pokusie, jakiejś taniej propagandy”. „Jeśli ta permanentna kontrola i egzekwowanie tego, co do ministrów należy, doprowadzi do negatywnej rekomendacji pracy któregoś z ministrów, to będzie to oznaczało także zmianę w danym resorcie” – Tusk bardzo bezpośrednio wskazywał, „kto tu rządzi”.

Rekonstrukcja przede wszystkim w resortach KO

Rekonstrukcja rządu miała niewątpliwie sporą skalę, znacznie większą niż wskazywały na to nieoficjalne przekazy z ostatnich kilku tygodni. Zmiany objęły mocno ponad połowę resortów. Liczba konstytucyjnych ministrów została zmniejszona z 26 do 21, co stanowi realizację zapowiedzi Tuska dotyczących odchudzania rządu.

W kolejnym ruchu – za kilka dni – mają nastąpić również zmiany na niektórych stanowiskach wiceministrów. Powstały dwa nowe resorty łączące kompetencje kilku poprzednich – to ministerstwa finansów i gospodarki oraz energetyki. Jedynie dziewięcioro ministrów pozostało na swoich dotychczasowych stanowiskach.

Spróbujmy w tym momencie przyjrzeć się zmianom dokonanym przez Donalda Tuska (i w znacznie mniejszym stopniu przez jego koalicjantów) pod kątem stricte politycznym.

Rekonstrukcja dotyczyła przede wszystkim resortów obsadzanych z nadania Koalicji Obywatelskiej.

Tusk wzmocnił w rządzie pozycje ludzi znajdujących się w jego bezpośredniej orbicie – Marcin Kierwiński wrócił na stanowisko szefa MSWiA, a w wystąpieniu premiera znalazła się jednoznaczna zapowiedź rozszerzenia kompetencji Macieja Berka, szefa Komitetu Stałego Rady Ministrów, i Jana Grabca, szefa Kancelarii Premiera.

Awansowali – na dwa różne sposoby – Andrzej Domański, który stanął na czele „superresortu” finansów i gospodarki i szef MSZ Radosław Sikorski, który otrzymał stanowisko wicepremiera.

Pozostałe zmiany personalne, które zależały niemal wyłącznie od samego Tuska, mają jednak w większości inny kierunek.

Konsolidacja władzy nad rządem

Izabelę Leszczynę, generalnie dobrze ocenianą ministerkę zdrowia, mającą ugruntowaną pozycję w Platformie, zastąpi Jolanta Sobierańska-Grenda, mało znana specjalistka od restrukturyzacji szpitali na Pomorzu.

Miejsce Adama Bodnara, ministra sprawiedliwości, zajął sędzia Waldemar Żurek, znany z sądowych batalii z nominatami PiS i Zbigniewa Ziobry w wymiarze sprawiedliwości, lecz pozbawiony politycznego doświadczenia i zaplecza.

Jakub Rutnicki, poseł Platformy, zostanie ministrem sportu zamiast Sławomira Nitrasa, pierwszoplanowego polityka PO skonfliktowanego jednak z Tuskiem i jego otoczeniem.

Właściwie jedynym wyjątkiem jest zmiana na stanowisku ministra aktywów państwowych – Jakuba Jaworowskiego zastąpi Wojciech Balczun. W tym wypadku technokrata z dobrym życiorysem zawodowym, lecz spoza pierwszego i drugiego szeregu polityki, wejdzie na miejsce innej postaci o analogicznym przebiegu kariery.

Tusk dokonał więc zmian według dwóch kluczy. Pierwszy polegał na dobieraniu lub wzmacnianiu ludzi z własnego otoczenia, sprawdzonych w boju i wielokrotnie przetestowanych (często brutalnie, jak było to w wypadku Marcina Kierwińskiego czy Radosława Sikorskiego) pod kątem lojalności.

Drugi to oddanie funkcji ministerialnych osobom bez żadnego liczącego się zaplecza politycznego – jak poseł Rutnicki, sędzia Żurek czy ministra Sobierańska-Grenda.

Jeden i drugi klucz służyły temu samemu, czyli konsolidacji władzy. Ministrów z zarówno pierwszej, jak i drugiej kategorii Tuskowi łatwo będzie stawiać do pionu, dyscyplinować i poddawać wspomnianym już wyżej „permanentnej kontroli„ i „egzekwowaniu”.

Inny charakter miały te zmiany, które zależały w większym stopniu od koalicjantów Tuska, choć nie było ich wiele. Na stanowisku ministry kultury następczynią Hanny Wróblewskiej, byłej dyrektorki Zachęty, została z ramienia Polski 2050 Marta Cienkowska, dotychczasowa wiceszefowa resortu.

Pierwotna kandydatka Polski 2050 na to stanowisko, Aleksandra Leo z Polski 2050, odmówiła, tłumacząc się trudną sytuacją rodzinną. Resort kultury dostał się Polsce 2050 w zamian za jej chwilową rezygnację z żądań, by Tusk powołał wicepremiera z ramienia tej partii.

Miłosz Motyka z PSL, dotychczas wiceminister klimatu, został szefem nowego resortu energii. To z kolei swoiste odszkodowanie dla ludowców za likwidację ministerstwa rozwoju i technologii, którego obsada należała do nich na mocy umowy koalicyjnej.

Szyfry pochwał i milczenia

Dość interesujące było także to, jak Tusk podchodził do poszczególnych personaliów.

Przedstawianie ministrów Tusk rozpoczął od sędziego Waldemara Żurka, który zastąpił Adama Bodnara w fotelu ministra sprawiedliwości.

Jako drugi wymieniony został przez premiera Marcin Kierwiński, który wraca na stanowisko szefa MSWiA. Dotychczasowy minister spraw wewnętrznych Tomasz Siemoniak pozostanie w rządzie, ale już tylko jako minister koordynator służb specjalnych. Jako jego główne zadania Tusk wskazał „walkę z nielegalną imigracją i agresją hybrydową ze strony Rosji i Białorusi”.

W samych superlatywach premier mówił o ministrze finansów a obecnie również gospodarki Andrzeju Domańskim i o dotychczasowym ministrze spraw zagranicznych a obecnie także wicepremierze Radosławie Sikorskim.

A co z tymi, którzy pożegnali się z rządowymi posadami? Otóż bardzo ciepło Donald Tusk mówił o odchodzącej minister zdrowia Izabeli Leszczynie, kilkakrotnie dziękując jej za dotychczasową pracę. „Wykonała wielką robotę” – podkreślał.

Także ustępująca minister kultury Hanna Wróblewska usłyszała pozytywną ocenę swej pracy. Podobnie rzecz się miała w odniesieniu do odchodzącego ministra rolnictwa Czesława Siekierskiego z PSL.

Sławomir Nitras – obwiniany przez kierownictwo PO za porażkę Rafała Trzaskowskiego – zasłużył jedynie na zwięzłą wzmiankę, którą można tłumaczyć mniej więcej jako „miło, że spróbował”.

Nie padły natomiast żadne słowa podziękowania pod adresem Adama Bodnara, nie został on w ogóle imiennie wspomniany w wystąpieniu Donalda Tuska.

To samo dotyczyło trzech pełnomocniczek rządu – Katarzyny Kotuli ministry ds. równości, Adriany Porowskiej, ministry ds. społeczeństwa obywatelskiego, i Marzeny Okły-Drewnowicz, ministry ds. polityki senioralnej. Choć w czwartek okazało się, że pozostaną one w rządzie na innych stanowiskach, Tusk nie przedstawił w środę konkretnych rozwiązań.

Kontrofensywa nie ruszyła

Uderzające było natomiast to, że przedstawiając kolejnych nowych ministrów i opisując powody, dla których dostali stanowiska premier nie formułował wobec nich dosłownie żadnych konkretnych oczekiwań.

Mówiąc o sędzim Waldemarze Żurku, Donald Tusk nie ujawnił, czy zadaniem nowego ministra sprawiedliwości ma być na przykład usprawnienie pracy sądów, czy też może rozwiązanie problemu neo-sędziów.

Przedstawiając nową ministerkę zdrowia Jolantę Sobierańską-Grendę, szef rządu nie wspomniał nic np. o tworzeniu nowego systemu kolejkowego w służbie zdrowia czy też np. o ewentualnych zmianach w sposobie jej finansowania.

Tak było za każdym razem, w wypadku każdego z nowych ministrów. Tusk wielokrotnie podkreślał, że jego nowi współpracownicy są „pełni determinacji„, że stworzył „grupę ludzi do wielkich zadań”.

Nie mówił jednak, czemu ta determinacja ma służyć i na czym owe wielkie zadania mają właściwie polegać.

Na tym właśnie wydaje się polegać największa słabość operacji „rekonstrukcja rządu". Przeprowadzając zmiany organizacyjne, strukturalne i personalne na całkiem dużą skalę w swym rządzie, premier nie skorzystał z okazji, by ruszyć z nową ofensywą programową, czy choćby ideową.

W połowie kadencji, w dwa miesiące po wyborczej klęsce swego obozu politycznego i na dwa tygodnie przed zaprzysiężeniem jednoznacznie wrogo nastawionego do koalicji 15 października prezydenta-elekta Karola Nawrockiego ta niewykorzystana okazja mogła być zaś jedną z ostatnich, by zawalczyć o odwrócenie trendów przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi.

;
Na zdjęciu Witold Głowacki
Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta, rocznik 1978. Pracowałem w "Dzienniku Polska Europa Świat" (obecnie „Dziennik Gazeta Prawna”) i w "Polsce The Times" wydawanej przez Polska Press. W „Dzienniku” prowadziłem dział opinii. W „Polsce The Times” byłem analitykiem i komentatorem procesów politycznych, wydawałem też miesięcznik „Nasza Historia”. Współprowadziłem realizowany we współpracy z amerykańską fundacją Democracy Council i Departamentem Stanu USA cykl szkoleniowy „Media kontra fake news”, w ramach którego ok 700 dziennikarzy mediów lokalnych z całej Polski zostało przeszkolonych w zakresie identyfikacji narracji dezinformacyjnych i przeciwdziałania im. Wydawnictwo Polska Press opuściłem po przejęciu koncernu przez kontrolowany przez rząd PiS państwowy koncern paliwowy Orlen. Wtedy też, w 2021 roku, wszedłem w skład zespołu OKO.press. W OKO.press kieruję działem politycznym, piszę też materiały o polityce krajowej i międzynarodowej oraz obronności. Stworzyłem i prowadziłem poświęcony wojnie w Ukrainie cykl „Sytuacja na froncie” obecnie kontynuowany przez płk Piotra Lewandowskiego.

Komentarze