0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: In this pool photograph distributed by the Russian state agency Sputnik, Russia's President Vladimir Putin attends a meeting of the Collective Security Treaty Organisation (CSTO) Heads of State Council at the Yntymak Ordo (Palace of Unity) presidential residence in Bishkek on November 27, 2025. (Photo by Alexander KAZAKOV / POOL / AFP)In this pool photogr...

Wykolejenie pociągów, cyberataki, przecinanie kabli, tajemnicze pożary czy organizowanie eksplozji w magazynach broni – to elementy wojny hybrydowej, którą Rosja prowadzi od lat, jeszcze zanim rozpoczęła pełnoskalową inwazję na Ukrainę w 2022 roku.

W połowie listopada 2025 roku na ważnej trasie kolejowej Warszawa-Dorohusk doszło do dwóch aktów dywersji. Linia łączy ważne węzły kolejowe i ruch zarówno pasażerski, jak i towarowy jest na niej bardzo duży. Prowadzi do granicy z Ukrainą, przewożone są nią także ładunki wojskowe przeznaczone dla tego państwa. Oprócz tego wzdłuż linii ulokowane są ważne obiekty, w tym składy wojskowe w okolicy Dęblina czy zakłady chemiczne w Puławach.

Przeczytaj także:

Dr Beata Górka-Winter mówi, że żyjemy nadal w takim poczuciu, że nas ta wojna nie dotyczy, że jesteśmy na uboczu tego konfliktu. Przez to nie wdrożyliśmy na czas nowoczesnych technologii, które od dawna są dostępne na rynku, zwłaszcza jeśli chodzi o ochronę kolei, co powinno być jednym z absolutnych priorytetów.

„Jeśli naprawdę zależy nam na tym, by dostawy na Ukrainę odbywały się bez zakłóceń, to mamy dziś do dyspozycji radary monitorujące duże odcinki torów, systemy detekcji obecności osób w ich pobliżu, a także rozwiązania oparte na sztucznej inteligencji, które analizują obraz i rozpoznają twarze. A także falowe czujniki (FMCW), systemy pomiarowe, kamery termowizyjne, systemy LiDAR (Light Detection and Ranging), systemy światłowodowe do »nasłuchu torów«. Dzięki temu można takie osoby czy przeszkody znajdujące się na torach namierzać oraz identyfikować”.

Działania hybrydowe Rosji wobec państw NATO przestały być tłem wojny w Ukrainie i stały się jednymi z głównych narzędzi nacisku na Zachód. Cel jest prosty i brutalny: podkopać poczucie bezpieczeństwa zachodnich społeczeństw i zniechęcić rządy do wspierania Ukrainy.

Z wywiadu z dr Górką-Winter dowiecie się m.in.:

  • dlaczego Rosja wybiera infrastrukturę kolejową i co to mówi o naszych słabych punktach,
  • w jakim stopniu Rosja wykorzystuje w swoich operacjach obywateli Ukrainy,
  • jak sabotaż łączy się z podsycaniem antyukraińskich nastrojów.

To już nie tylko wojna hybrydowa

Natalia Sawka OKO.press: Od lat i to nie tylko w Polsce mamy do czynienia z atakami na systemy bankowe, wykolejenia pociągów, podkładaniem ładunków wybuchowych, pożarami i eksplozjami w magazynach. Czy ostatnie wydarzenia związane z dywersją na kolei to przykład eskalacji wojny hybrydowej?

Dr Beata Górka-Winter*: Działania rosyjskie wobec państw zachodnich i wobec Polski to już nie tylko wojna hybrydowa.

Wloty rosyjskich dronów, regularne naruszenia granic oraz przestrzeni powietrznej państw NATO to nie są już działania symboliczne czy incydentalne. Celem jest testowanie odporności krajów zachodnich, sprawności służb, struktur państwowych i tego, jak zareaguje obrona przeciwlotnicza i przeciwrakietowa.

Rosja prowadzi więc tę wojnę na dwóch frontach, bo z jednej strony intensyfikuje działania hybrydowe i wojskowe wobec państw Sojuszu, z drugiej strony zdecydowana większość sił rosyjskich jest obecnie faktycznie skoncentrowana na froncie ukraińskim.

Co więc takiego powstrzymuje dziś Rosję przed bezpośrednią konfrontacją z NATO?

Putin konfrontuje się z państwami NATO nieustannie, ale na razie poniżej progu wojny. Nawet jeśli Putin miałby intencję zaatakować kraje Sojuszu, to nie dysponuje wystarczającym potencjałem (wojskowym, osobowym, materialnym), by taki atak przeprowadzić. Działania Rosji polegają się wobec tego na tym, by stale podwyższać koszty po naszej stronie (już w tej chwili zobowiązaliśmy się do podniesienia wydatków na obronę do 5 proc. PKB), ale nie przekroczyć granicy artykułu 5 NATO.

To znaczy?

Jego uruchomienie by oznaczało, że cały Sojusz staje w obronie zaatakowanego państwa, a skala odpowiedzi byłaby nieporównywalna z tym, co widzimy dzisiaj. Współpraca między państwami NATO już jest intensywna, ale w trybie artykułu piątego obowiązują zupełnie inne procedury i uruchamiane są inne środki. Na razie państwa radzą sobie z zagrożeniem bardziej na własną rękę, choć w zwalczaniu ataku rosyjskich dronów sojusznicy nam pomogli.

Rosja świadomie wybiera ataki hybrydowe, czyli uderzenia w infrastrukturę krytyczną, co ma siać chaos, podkopywać poczucie bezpieczeństwa wśród społeczeństwa i osłabiać odporność państw sojuszniczych. I one będą się powtarzać.

Destabilizacja Zachodu odbywa się na wielu polach. Jednym z nich jest cyberprzestrzeń, gdzie każdego dnia mamy do czynienia z poważnymi atakami hakerskimi (w Polsce nawet do 4 tys. ataków dziennie). Część wymierzona jest w instytucje państwowe, a część w zwykłych obywateli – włamania na konta, kradzieże danych i pieniędzy. To są dziś działania powszechne i dobrze nam już znane.

Dlaczego Rosja uderza właśnie w kolej oraz infrastrukturę logistyczną?

Bo źle znosi fakt, iż państwa zachodnie nie ustają we wspieraniu Ukrainy. Transporty broni wciąż idą. Nawet jeśli okresowo skala tej pomocy się zmniejsza, to sam proces dostarczania wsparcia jest nieprzerwany. Chodzi zarówno o uzbrojenie, jak i pomoc materialną dla rannych i ludności cywilnej. Kolej pozostaje przy tym wciąż najtańszym i najbardziej efektywnym sposobem transportu.

Z perspektywy Rosji atak na linie logistyczne jest więc ruchem oczywistym. Dla Ukrainy Polska i kilka innych państw odgrywają rolę głównych hubów logistycznych, przy czym Polska jest największym z nich.

Ataki na infrastrukturę krytyczną mają także podważać wiarygodność Polski jako partnera w dużych projektach dotyczących infrastruktury (przede wszystkim projekcie Military Mobility realizowanym wspólnie przez NATO i Unię Europejską).

Przekaz jest prosty: skoro Polska nie potrafi skutecznie chronić swojej sieci, to nie powinna dostawać na nią środków, bo te pieniądze i tak zostaną zmarnowane. Jeśli coś można tak łatwo zniszczyć, to – w tej narracji – nie ma sensu w taki kraj inwestować. Pod względem ekonomicznym dołączyliśmy również do największych gospodarek świata – zatem jest to również uderzenie w zaufanie zagranicznych inwestorów, którzy widzą w Polsce duży rynek dla rozwoju biznesu.

Do incydentu doszło na ważnej trasie kolejowej Warszawa-Dorohusk. Mogło dojść do tragedii, ale na szczęście nikomu nic się nie stało, zagrożenie zostało szybko wykryte, a sprawców udało się zidentyfikować. Jednak zastanawiam się, jak to się stało, że osoba, która była wcześniej skazana w Ukrainie za sabotaż, nie była znana polskim służbom i bez problemu wjechała do Polski?

Najprawdopodobniej strona polska nie dostała informacji ze strony ukraińskiej. To nie jest tak, że wszystkie dane są nam automatycznie przekazywane. Poza tym trzeba pamiętać o skali wyzwania. Trzy lata temu naszą granicę przekraczały setki tysięcy uciekających przed wojną ludzi i w tamtym czasie pełna weryfikacja każdej z tych osób była po prostu niemożliwa.

09.02.2022 Ukraina , Krakovets . Uchodzcy wyjezdzajacy z Ukrainy do Polski .

fot. Jakub Wlodek / Agencja Wyborcza.pl
Uchodźcy wyjeżdżający z Ukrainy do Polski. Fot. Jakub Włodek/Agencja Wyborcza.pl

W takich warunkach system weryfikacji mógł nie być doskonały. Jeśli kogoś nie było w bazie, to pewnie był wpuszczany bez dodatkowego sprawdzania.

Z czasem sytuacja się zmieniła. Oprócz działalności dywersyjnej pojawiła się także przestępczość zorganizowana. W statystykach policyjnych zaczęli pojawiać się zarówno obywatele Ukrainy, jak i Gruzji.

Pojawia się też przestępczość zorganizowana

Oczywiście skala tych przestępstw jest niewielka, a najniższy odsetek jest m.in. wśród Ukraińców. Jeżeli mówimy o niewielkiej liczbie osób wchodzących w konflikt z prawem, to czy państwo ma narzędzia, by to ryzyko ograniczać?

Na tym etapie państwo powinno działać bez taryfy ulgowej. Bo mówimy nie tylko o zagrożeniu dla państwa, ale także dla zwykłych obywateli. Chodzi o napady z bronią w ręku czy zuchwałe kradzieże, przemyt narkotyków, handel ludźmi.

Problem polega na tym, że wiele osób wjeżdża na fałszywych dokumentach. Jedna z osób, którą podejrzewa się o współprace z sabotażystami kolejowymi, posiada kilkadziesiąt paszportów, a to pokazuje, że część tych ludzi jest wcześniej przygotowana do działalności przestępczej, korzystając z czarnego rynku dokumentów.

Chodzi o 34-letniego Mychajło Ch., o którego aresztowanie wystąpiła prokuratura. Mieszka w Polsce od trzech lat, zajmował się zagranicznymi przewozami osób własnym transportem. W wynajmowanym przez niego mieszkaniu znaleziono 46 rosyjskich paszportów. Służby ustalają, czy paszporty są autentyczne i czemu miały służyć. Sąd nie zgodził się na jego tymczasowy areszt – nie zatrzymano mu też paszportu i nie nałożono zakazu wyjazdu z kraju.

Takie osoby powinny być kontrolowane, skazywane i deportowane po odbyciu wyroku, bo dalsze przymykanie oka oznacza narastanie zagrożenia, z którym później może być trudno sobie poradzić.

Sprawcom uszkodzenia toru kolejowego Warszawa-Dorohusk udało się uciec na Białoruś. Ale zastanawiam się, czy premier powinien takie informacje podawać publicznie? Przecież to jest sygnał nie tylko dla Rosji, ale także dla naszych sojuszników w Unii i NATO, że nie radzimy sobie z tego typu zagrożeniami.

Niestety, zbyt często dajemy się wciągnąć w scenariusze pisane po drugiej stronie granicy. Jednym z celów działań hybrydowych jest ośmieszenie i podważenie wiarygodności aparatu bezpieczeństwa państw zachodnich. Narracje o tym, że NATO jest słabe i zdezorganizowane, a Unia Europejska nie radzi sobie z kryzysami (w tym z kryzysem migracyjnym, do którego sama się przecież dokłada) są przez Rosję konsekwentnie dystrybuowane w przestrzeni informacyjnej.

Ta rosyjska narracja pojawiła się również w najnowszej strategii bezpieczeństwa USA (National Security Strategy), więc zasięg rosyjskiej propagandy jest naprawdę szeroki i wyrządza ogromne szkody.

Każdy taki incydent staje się pożywką dla rosyjskiej propagandy. I nie dotyczy to wyłącznie Polski. Ataki i sabotaże infrastruktury, w tym kolei, miały miejsce w wielu krajach Europy. Przekaz jest zawsze ten sam: Unia nie potrafi sobie poradzić z dywersją.

Dokładnie ten sam mechanizm widzieliśmy w czasie pandemii Covid-19, gdy Rosja wysłała do Włoch transport sprzętu medycznego oraz personel, budując narrację, że dopiero rosyjska pomoc ratuje Europę, podczas gdy Unia rzekomo pozostaje bezradna. To była klasyczna próba pokazania Rosji jako „wybawcy na białym koniu”.

Jak Kreml rekrutuje osoby do przeprowadzenia takich zamachów? To osoby przypadkowe, czy specjaliści?

Mechanizm jest prosty. Rosja skutecznie werbuje ludzi za pieniądze, motyw ekonomiczny bywa wystarczający, by skłonić część osób do działania przeciwko własnemu państwu. To często nie są ludzie z kartoteką. To mogą być osoby postawione pod ścianą przez problemy ekonomiczne, które szukają zarobku i na początku mogą nawet nie mieć świadomości, w co są wciągane.

Zdarza się, że ktoś ogłasza legalną pracę na Telegramie, pierwsze zlecenie jest zupełnie nieszkodliwe, a kolejne polega już na fotografowaniu określonych obiektów. Stawki bywają bardzo wysokie. Później takiej osobie już trudno się z tego wycofać.

Sporo osób, które uciekły przed wojną w Ukrainie, osiedliło się w Polsce – ściągnęli rodziny, studiują, pracują i płacą podatki. Polskę traktują jak swój dom. Ale zdarzają się też przypadki osób, które są szantażowane. W jednym z filmów Ośrodka Studiów Wschodnich pokazany jest mechanizm werbowania przez siatkę rosyjskich agentów. Kreml kontaktuje się z osobami, które przebywają w Polsce, często szantażując nie tylko ich, ale także całe rodziny.

No właśnie, wśród osób przybywających do Europy również jest grupa ludzi, którzy z powodów ekonomicznych lub strachu są skłonni do współpracy z Rosją. Jednocześnie funkcjonuje dziś silny przekaz, który jest elementem rosyjskiej kampanii dezinformacyjnej, sugerujący, że Ukraińcy, mimo wsparcia, zwracają się przeciwko państwom Zachodu poprzez akty sabotażu. Tego typu akcje prowadzone są przez Rosję także na terytorium samej Ukrainy.

Niedawno podawano, że ukraińskie służby prowadzą obecnie 24 tys. spraw w związku z akcjami sabotażu na terenie ich kraju oraz około 4 tys. postępowań dotyczących zdrady państwa.

Po wydaleniu 45 rosyjskich dyplomatów z Polski (i z wielu z innych państw europejskich), zasoby rosyjskie w Europie osłabły, ale na terenie Unii nadal przebywa bardzo wielu obywateli Ukrainy czy Białorusi, co tworzy pole do operacji wywiadowczych.

Jakich?

Osoby te są zatrzymywane przez służby zachodnie głównie za fotografowanie obiektów infrastruktury krytycznej, przekazywanie danych o tym, gdzie stacjonują jednostki wojskowe, gdzie są instalacje oraz kim są o pracownicy takich obiektów. Rosja potrzebuje tych danych, by wiedzieć, co atakować, kto Ukrainie pomaga i jacy ludzie są zaangażowani w proces obrony niepodległości Ukrainy.

Zagrożone mogą czuć się także podmioty otwarcie lobbujące na rzecz Ukrainy na Zachodzie i w USA, które apelują o sprawiedliwy plan pokojowy, który nie pozbawia Ukrainy okupowanych przez Rosję terytoriów. W ten krąg wchodzą również politycy, eksperci i doradcy. Rosja z całą pewnością dokładnie monitoruje tę aktywność w sieci.

Dezinformacja bronią

Stąd tak wiele kampanii dezinformacyjnych, których celem jest skłócenie polskiego społeczeństwa z uchodźcami z Ukrainy. I o tym nie wolno zapominać. Ukraińcy nie przyjeżdżają do Polski po to, by prowadzić działania dywersyjne. Oczywiście, jak w każdym społeczeństwie, istnieje niewielki odsetek osób działających na rzecz Rosji. Motywacje są głównie finansowe, choć nie brakuje też wątków ideologicznych.

Rosja potrafi docierać z przekazem do konkretnych grup. W Polsce m.in. młodzi rekruci i żołnierze bombardowani narracją, że polska armia jest niesprawna, że w razie wojny nie będą dobrze wyposażeni i wyszkoleni, a państwo zostawi ich samych sobie. To przemyślane komunikaty, które mają przekonać do tego, żeby nie angażować się w proces budowania odporności społecznej.

16.11.2025 Okolice miejscowosci Zyczyn w powiecie garwolinskim . Zniszczony fragment torowiska na trasie Deblin-Warszawa przy stacji kolejowej Mika . Premier Donald Tusk oglosil, ze doszlo do aktu dywersji, eksplozja ladunku wybuchowego zniszczyla tor kolejowy.
Fot. Dariusz Borowicz / Agencja Wyborcza.pl
Zniszczony fragment torowiska na trasie Dęblin-Warszawa przy stacji kolejowej Mika. Fot. Dariusz Borowicz/Agencja Wyborcza.pl

W jakim stopniu mapowanie grup społecznych przez Rosję to efekt zaawansowanej analizy wywiadowczej, a w jakim to konsekwencja podatności społeczeństwa na algorytmy mediów społecznościowych?

Rosjanie mają to dobrze przygotowane – grupy podatne na tego typu komunikaty są dokładnie zmapowane, co właśnie doskonale widać w mediach społecznościowych. Nie potrzeba do tego klasycznej agentury wystarczy analiza trendów. A trend jest wyraźny –

sympatia wobec Ukraińców zmalała, w dużej mierze na skutek szeroko zakrojonych kampanii nieufności.

Co więcej, w różnych państwach europejskich te komunikaty są inne, ukształtowane tak, by trafiały do odbiorcy.

Niektórzy politycy grają na antyukraińskich emocjach. Karol Nawrocki w czasie kampanii wyborczej rzucił, że „ma sygnały, że obywatele, którzy przybyli tutaj z Ukrainy sprawiają problemy w kolejkach w szpitalach”. Oczywiście powtarzał fejkową opinię Konfederatów m.in. Krzysztofa Bosaka. A kandydat Koalicji Obywatelskiej Rafał Trzaskowski chciał odbierać 800 plus uchodźcom z Ukrainy.

No właśnie, a przekaz Kremla jest prosty: Ukraińcy rzekomo zabierają Polakom dostęp do dóbr, których i tak jest za mało, zwłaszcza do ochrony zdrowia. Od początku wojny powtarzana jest narracja, że Polacy stoją w dłuższych kolejkach do lekarzy, bo miejsca są „zarezerwowane” dla Ukraińców.

Albo, że pobierają zasiłki, a przecież w Polsce jest grupa ludzi, którzy żyją w skrajnym ubóstwie. W efekcie w społeczeństwie rodzi się pytanie, czy państwo w ogóle jest w stanie finansować ze swoich środków jeszcze obywateli innych krajów. Te antyukraińskie narracje są wzmacniane jeszcze innymi przekazami.

W internecie krążą materiały pokazujące normalne życie w ukraińskich miastach. Można obejrzeć filmy, które pokazują, że w Kijowie czy we Lwowie, ludzie żyją, robią zakupy, siedzą w kawiarniach. Rzekomo ma to być dowód na to, że w Ukrainie w zasadzie nie ma wojny, a wszystko jest wyreżyserowanym teatrem.

Tymczasem każdy, kto miał styczność z wojną, wie, że wojna nie wygląda tak, że ludzie przez 24 godziny na dobę i siedem dni w tygodniu, chowają się w schronach.

Życie, na ile to możliwe, toczy i musi toczyć się dalej i tak było zawsze.

(o czym pisał już Cz. Miłosz w swoim wierszu „Campo di Fiori”).

Zatem pokazywanie, że ta wojna jest jakąś rzekomą mistyfikacją, bo większości ludzi nie dotyka, oznacza, że Ukraińcy spokojnie mogą sobie radzić sami, my nie musimy im pomagać. To element szeroko zakrojonych kampanii oczerniających Ukrainę i samych Ukraińców.

Podobnie działają kampanie wymierzone w ukraińskich polityków, zwłaszcza w Wołodymyra Zełenskiego. Powtarzane są też tezy o jego rzekomych luksusowych nieruchomościach, rzekomych problemach z używkami i to też rodzi pytanie: po co pomagać, skoro oni sami są bogaci i mogą pomóc sobie sami.

Do tego dochodzi afera korupcyjna wśród najbliższych współpracowników Zełenskiego, co też dostarczyło Rosji potężnej amunicji w tzw. wojnie informacyjnej.

Po kilku latach systematycznego bombardowania społeczeństwa tego typu przekazami nie dziwi, że część osób sceptycznie podchodzi do dalszej pomocy Ukrainie. Jednak nadal większość ma świadomość, że zwycięstwo Rosji i porażka Ukrainy byłyby także naszą porażką. Oznaczałoby to de facto odbudowę imperium na wzór Związku Radzieckiego. A tego nikt z nas sobie nie wyobraża.

A czy da się ten sceptyczny trend wobec Ukrainy jeszcze odwrócić?

Będzie to bardzo trudne. Niestety widać, że postawy wielu polityków o dużej rozpoznawalności są inne niż były na początku wojny, kiedy to w Polsce jeszcze wszyscy mówili jednym głosem.

Czy Putin wygrywa wojnę hybrydową?

Czyli Putin w tej materii wygrał. Co Polska może zatem zrobić, by takich ataków było mniej?

Trzeba znacznie mocniej wykorzystywać nowoczesne technologie do ochrony infrastruktury krytycznej. Ten obszar wciąż jest u nas zbyt słabo rozwinięty, ewentualnie wskazujemy na drony jak panaceum na wszystko.

Trochę żyjemy nadal w takim poczuciu, że nas ta wojna nie dotyczy, że jesteśmy na uboczu tego konfliktu. Przez to nie wdrożyliśmy na czas nowoczesnych technologii, które od dawna są dostępne na rynku, zwłaszcza jeśli chodzi o ochronę kolei, co powinno być jednym z absolutnych priorytetów.

Jeśli naprawdę zależy nam na tym, by dostawy na Ukrainę odbywały się bez zakłóceń, to mamy dziś do dyspozycji radary monitorujące duże odcinki torów, systemy detekcji obecności osób w ich pobliżu, a także rozwiązania oparte na sztucznej inteligencji, które analizują obraz i rozpoznają twarze. A także falowe czujniki (FMCW), systemy pomiarowe, kamery termowizyjne, systemy LiDAR (Light Detection and Ranging), systemy światłowodowe do „nasłuchu torów”.

Dzięki temu można takie osoby czy przeszkody znajdujące się na torach namierzać oraz identyfikować.

Na rynku funkcjonuje wiele firm, polskich i zagranicznych, które oferują wyspecjalizowane rozwiązania do ochrony infrastruktury krytycznej, dopasowane do rodzaju obiektu. Inaczej zabezpiecza się elektrownię, inaczej szpital, a jeszcze inaczej linię kolejową.

Szczególna odpowiedzialność spoczywa na państwie. To zadanie dla Rządowego Centrum Bezpieczeństwa, ale też dla Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Właśnie tam powinny powstawać rekomendacje, strategie sektorowe i konkretne plany wdrażania zabezpieczeń. Tego wciąż jest za mało.

O ile instytucje prywatne, na przykład banki, potrafią sobie radzić, bo zatrudniają wysokiej klasy specjalistów i skutecznie budują kolejne bariery ochronne, o tyle państwo ma ogromny problem z pozyskaniem takich ekspertów. Główną barierą są niskie wynagrodzenia i fatalne zarządzanie odstraszające osoby o wysokich kwalifikacjach.

Nad wzmocnieniem ochrony infrastruktury krytycznej ma czuwać operacja „Horyzont”. Część społeczeństwa wyobraża sobie tę operację jako tysiące żołnierzy patrolujących tory kolejowe w całej Polsce. Choć w rzeczywistości wojsko ma działać interwencyjnie i na wezwanie służb. Może to jest jakiś krok?

Owszem, ale tu potrzebna jest konkretna strategia dla każdego sektora, mówimy już o podejściu systemowym, a nie akcyjnym. Nawet gdyby w ramach operacji Horyzont wysłać te 10 tysięcy żołnierzy, którzy dziś sprawdzą każdy odcinek torów, to jutro, po zakończeniu operacji, ktoś znowu może podłożyć tam ładunek wybuchowy. To są działania doraźne, interwencyjne.

Długofalowo państwo musi mieć rozwiązania działające w trybie ciągłym, które chronią infrastrukturę na stałe, a nie tylko reagują wtedy, gdy już coś się wydarzy.

Poza tym odrywanie żołnierzy od ich podstawowych zadań, bo przecież kontrolowanie torów nie jest ich standardową rolą, w pewnym sensie rozmontowuje normalne plany operacyjne wojska.

Oczywiście doraźnie takie środki są czasem konieczne i operacja Horyzont może spełniać swoją funkcję.

Ale w dłuższej perspektywie bez systemowych, technologicznych rozwiązań nie będziemy w stanie skutecznie chronić infrastruktury krytycznej. Nie da się przecież postawić żołnierza ani funkcjonariusza przy każdym obiekcie w kraju.

Dlatego każda instytucja i każda firma z sektora infrastruktury krytycznej musi mieć własny plan działania i jasno określić, jakiego wsparcia potrzebuje od państwa. Tego nie da się dłużej traktować jako sprawy drugorzędnej.

Operacja Military Mobility

A czy nie jest tak, że akcje prowadzone na zlecenie rosyjskich służb to w istocie próba zatrzymania modernizacji infrastruktury, która ma umożliwić szybkie wsparcie sił NATO dla Polski?

Oczywiście, w tle działań ochronnych są również szersze procesy strategiczne. W Polsce i w całej Unii Europejskiej intensywnie rozwijane są dziś tzw. programy Military Mobility, których celem jest modernizacja infrastruktury w taki sposób, by w razie konfliktu wojska sojusznicze mogły szybko i sprawnie przemieszczać się po Europie oraz wesprzeć Polskie Siły Zbrojne. I to właśnie ten proces również znajduje się w polu zainteresowania rosyjskich działań destabilizacyjnych.

Chodzi w istocie o tworzenie czegoś na kształt wojskowego Schengen na terytorium Unii Europejskiej. Swoboda przemieszczania się obywateli w ramach Schengen działa, natomiast dla wojska taki system nadal nie został w pełni zbudowany.

Po latach dość powolnych działań UE przyspieszyła prace nad tymi projektami.

Niedawno ogłoszono, że 17 mld euro trafi na modernizację dróg, mostów i lotnisk, zlikwidowanie „wąskich gardeł” infrastrukturalnych, a Polska ma szansę stać się jednym z największych beneficjentów tej inwestycji. Celem programu jest poszerzanie kluczowych dla logistyki ciągów komunikacyjnych i dostosowywanie ich do potrzeb wojskowych.

Równolegle, w listopadzie w kwaterze głównej NATO podpisano list intencyjny dotyczący utworzenia obszaru mobilności wojskowej Europy Środkowo-Północnej. Polska naturalnie do tej inicjatywy przystąpiła. Chodzi o rozwój infrastruktury krytycznej oraz budowę narzędzi cyfrowych, które usprawnią przemieszczanie wojsk między krajami w Europie.

Te programy pokazują, że współpraca między krajami UE i NATO jest bardzo silna. A więc Kreml postrzega to jako zagrożenie?

Tak, więc w swojej narracji konsekwentnie buduje obraz Unii i Sojuszu jako struktur nieudolnych infrastrukturalnie. Wystarczy sabotaż, by próbować potwierdzić ten wizerunek.

To ma też wymiar także czysto ekonomiczny. Jeśli państwo pokazuje się jako szczególnie słabe na tego typu incydenty, to wpływa to nie tylko na poczucie bezpieczeństwa, ale również na decyzje inwestorów i turystów. W takiej sytuacji ludzie zaczynają się zastanawiać, czy w ogóle warto przyjeżdżać do Polski, czy warto podróżować polskimi kolejami. Rodzice mogą być niechętni wobec wyjazdów dzieci na studia, jeśli mają wrażenie, że kraj jest narażony na tego typu incydenty.

Jestem też przekonana, że Rosjanie znacznie uważniej obserwują to, co dzieje się w Unii Europejskiej i w NATO, niż nam się wydaje. O dwóch kluczowych programach, o których wcześniej wspominałam, w mediach było zaskakująco cicho, tymczasem atak nastąpił dosłownie chwilę po ogłoszeniu tych projektów. To każe brać pod uwagę ich wzajemne powiązanie.

Gdyby chodziło wyłącznie o spektakularny efekt strachu, ten jeden incydent byłby niewystarczający.

W grze są ogromne pieniądze, które Polska może pozyskać z Unii oraz projekty realnie wzmacniające zdolności odstraszania zarówno Unii Europejskiej, jak i NATO. Rosja zaczyna się obawiać, że te inwestycje faktycznie zostaną zrealizowane i dlatego zależy jej na tym, by do nich nie doszło.

Rosja zawsze protestowała przeciwko jakiejkolwiek infrastrukturze natowskiej w regionie, przeciwko dyslokacji baz NATO i wojsk amerykańskich. Każdy kolejny projekt pokazujący, że mogą pojawić się tu kolejne inwestycje unijne i natowskie, jest dla Rosji niekorzystnym scenariuszem.

*Dr Beata Górka-Winter — Analityczka, ekspertka ds. bezpieczeństwa międzynarodowego i obronności. Wykłada m.in. na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW, wieloletnia koordynatorka programu „Bezpieczeństwo międzynarodowe” w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Jest autorką licznych publikacji na temat polityki bezpieczeństwa państw NATO, UE, operacji pokojowych.

;
Na zdjęciu Natalia Sawka
Natalia Sawka

Dziennikarka zespołu politycznego OKO.press. Wcześniej pracowała dla Agence France-Presse (2019-2024), gdzie pisała artykuły z zakresu dezinformacji. Przed dołączeniem do AFP pisała dla „Gazety Wyborczej”. Współpracuje z "Financial Times". Prowadzi warsztaty dla uczniów, studentów, nauczycieli i dziennikarzy z weryfikacji treści. Doświadczenie uzyskała dzięki licznym szkoleniom m.in. Bellingcat. Uczestniczka wizyty studyjnej „Journalistic Challenges and Practices” organizowanej przez Fulbright Poland. Ukończyła filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim.

Komentarze