0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Ambulans z SercaFot. Ambulans z Serc...

Stacja Księcia Janusza. Zimowy późny wieczór. Na najbardziej oddalonej od zejścia do tunelu ławce siedzi z opuszczoną głową mężczyzna. To Józef*. Wygląda na około 60 lat. Z daleka w oczy rzuca się jego marketowy wózek przykryty kurtką i obwieszony torbami. Wystają z nich m.in. plastikowe opakowania, kubek termiczny, fragmenty tkanin. Obok mężczyzny leży książka – „Kasacja” Remigiusza Mroza. Zakładka znajduje się w połowie.

- Dobry wieczór, panie Józiu. Jak się pan czuje? – zagaduje Katarzyna Rutkowska, ratowniczka, streetworkerka medyczna Ambulansu z Serca. Mężczyzna podnosi głowę. Jest blady. Na twarzy maluje się grymas cierpienia. Kaszle. Ma dreszcze.

- Słabo. Jakbym miał grypę – odpowiada cicho, ledwo otwierając oczy. Narzeka na ból gardła i mięśni. Ratownicy mierzą mu temperaturę ciała – 35,5 stopni. Pytają, czy był u niego lekarz z karetki Ambulansu z Serca, która co drugi dzień jeździ w miejsca przebywania osób w kryzysie bezdomności. Potwierdza, że został zbadany, zmieniono mu opatrunek na nodze i umówił się na kolejną zmianę. Diagnozy nie pamięta. Mówi całkowicie składnie. Jest trzeźwy.

Drugi z ratowników Konrad Wąs sprawdza, jak ma się opatrunek na nodze, a Kasia dzwoni do lekarki, która pracowała w karetce. Ustala z nią, że Józef dzień wcześniej nie czuł się tak źle. Umawiają się, że zbada go ponownie następnego dnia. Gdy Konrad kuca przy nodze mężczyzny, na podłodze zauważa krople. Spodnie są mokre od moczu.

- Opatrunek nie wymaga zmiany. Poproś, by wrzucili do karetki spodnie na 176 cm wzrostu i skarpetki w rozmiarze 44 – przekazuje Kasi Konrad. Józef potwierdza, że następnego dnia o godzinie 11 będzie czekał. Kilkukrotnie dziękuje za pomoc.

- Często pyta, czy chce nam się do niego przyjeżdżać. Ano tak, chce nam się. Nigdy nie wiemy, czy na pewno będzie czekał w umówionym terminie. Nawet jeśli widzimy, że ma niezmieniony od kilku tygodni opatrunek, nie oceniamy tego. Pomagamy tu i teraz – mówi Kasia.

Przeczytaj także:

Wszyscy są w zdrowotnym kryzysie

Fundacja Ambulans z Serca od 2019 roku udziela wsparcia medycznego osobom doświadczającym bezdomności w Warszawie. Co drugi dzień zespół lekarzy i ratowników wyjeżdża karetką do miejsc ich przebywania, by na bieżąco pomagać i edukować. Fundacja udziela także konsultacji medycznych w schroniskach, organizuje transport sanitarny, a od niedawna wspiera psychologicznie. Dodatkowo od listopada 2024 r. do początku stycznia 2025 r. wykwalifikowani ratownicy codziennie wieczorem patrolowali pieszo stacje warszawskiego metra.

- Wszystkie osoby przebywające na ulicy są w kryzysie zdrowia fizycznego i psychicznego, ponieważ żyją w warunkach, które nie pozwalają normalnie funkcjonować – mówi Emilia Wesołowska, prezeska Ambulansu z Serca. – Większość z nich ma za sobą traumatyczne doświadczenia, które ich przerosły.

Żyją w poczuciu wstydu, bólu, z deficytami, zerowym poczuciem własnej wartości, myślami samobójczymi. Podreperowanie zdrowia jest pierwszym krokiem do tego, by chcieć poprawić swoje życie.

Czy my potrafimy działać, gdy jesteśmy chorzy? – pyta.

Emilia Wesołowska przytacza przykład 40-latka, który przez pół roku nie zdejmował buta, bo nie chciał wiedzieć, jak wygląda boląca go stopa. Bał się amputacji. Gdy ostatecznie ratownicy obejrzeli nogę, okazało się, że przez skórę przebijają się dwie kości. Ambulans z Serca przetransportował mężczyznę do szpitala.

Regularne działania fundacji pozwalają uniknąć wielu hospitalizacji, wizyt na SOR-ze, a przede wszystkim – dają szansę na trafienie i utrzymanie się w placówce dla osób w kryzysie bezdomności. Tylko nieliczne z tych ośrodków świadczą usługi medyczne i opiekuńcze. W większości schronisk nikt nie zajmuje się badaniem, wydawaniem leków czy opatrywaniem ran. W ostateczności wzywa się karetkę. Dla osób z nogami w bardzo złym stanie amputacja okazuje się jedynym ratunkiem. Ale i wyrokiem. Prezeska Ambulansu wskazuje, że o ile jeszcze kilka lat temu były to częste sytuacje, o tyle w ciągu ostatnich dwóch zim obserwuje wyraźny spadek liczby amputacji wśród osób żyjących na ulicach Warszawy.

Ratownik opatruje nogę osobie bezdomnej
Ratownik opatruje nogę osobie bezdomnej

Rany nie goją się od roku

Toaleta przy wejściu do stacji metra Centrum. Dwóch mężczyzn siedzi na blacie umywalek, dwóch na podłodze. Piją tanie piwo, rozmawiają, śmieją się. Wśród nich jest Mikołaj w długim płaszczu „z misia”. Mikołaj, bo chodzi obwieszony świątecznymi lampkami i nosi czerwoną czapkę. Sypia w okolicach Pałacu Kultury. – Budzę się, patrzę na Big Bena i myślę „uff, mogę pospać jeszcze godzinkę” – żartuje.

Panowie ożywiają się, gdy do toalety wchodzą ratownicy. Znają ich, witają po imieniu. Rzucają kilka seksistowskich żartów w kierunku Kasi. Jeden z nich ma na twarzy ślady pobicia. Ratownicy oglądają rany, są powierzchowne. Gorzej jest z nogami, które ostatni raz były opatrywane co najmniej kilka miesięcy temu, a rany nie goją się od roku. Denis siada na klapie toalety. Jest pijany.

– Kto nie pije, nie przeżyje na ulicy – bełkocze.

Zdejmuje spodnie. Na podłogę wypada wysuszony strup wielkości orzecha włoskiego. Drugi Denis odrywa sam, mimo sprzeciwu ratowników. Na obu nogach od kolan w dół ma otwarte, ropiejące rany, strupy, rozcięcia, opuchliznę.

- Jak dajesz radę chodzić? – pytam.

- Daję. Pracuję na budowie – odpowiada.

Bez zdrowych nóg nie wyjdą z kryzysu

Rany i choroby nóg są najczęstszym problemem zdrowotnym osób żyjących na ulicy. To mistrzowie survivalu, którzy non stop przemierzają miasto. Każdego ranka dokładnie planują dzień – gdzie zdobyć jedzenie, odzież, umyć się i schronić przed deszczem. Rytm wyznaczają działania pomocowe w mieście, przede wszystkim tzw. wydawki, podczas których można dostać jedzenie i inne najpotrzebniejsze rzeczy.

Osoby doświadczające bezdomności są niemal bezustannie w pozycji pionowej. Nawet tygodniami nie zdejmują butów, więc pojawiają się odparzenia, problemy z krążeniem krwi, opuchlizna, owrzodzenia. Z powodu braku higieny drobne zadrapanie szybko rozrasta się do otwartej, sączącej się rany. Latem pojawiają się robaki.

Podziemie warszawskiego metra to jedno z nielicznych miejsc, w których w cieple można się schronić. Zimą co wieczór trafia tu nawet kilkadziesiąt potrzebujących.

- Metro często staje się miejscem przetrwania dla osób z największymi trudnościami. Nie radzą sobie w innych przestrzeniach, np. pustostanach, więc wybierają ciepłe stacje z dachem i toaletami – mówi Mateusz Przygodziński, streetworker ze Stowarzyszenia Pomocy i Interwencji Społecznej, który pracuje w dzielnicy Śródmieście i ściśle współpracuje z ratownikami Ambulansu z Serca.

Obie organizacje mają wspólną elektroniczną platformę – codziennie aktualizowaną bazę danych o osobach w kryzysie bezdomności. Streetworkerzy informują ratowników o miejscach przebywania tych, którym potrzebna jest pomoc. Z osobami z metra umawiają się, by czekali na patrol medyczny o konkretnej godzinie. Patrol wie, komu i w jaki sposób pomogli ratownicy z karetki i odwrotnie.

- Większość to powtarzające się osoby – opowiada Konrad Wąs. – Są takie, które regularnie czekają na nas na „swojej” stacji. Zależy im, by zadbać o rany na nogach. Zdrowe nogi pomagają przeżyć. Bez zdrowych nóg nie da się wyjść z kryzysu bezdomności.

Fot. Ambulans z Serca

Sukces to wygrana mała bitwa

Do tego grona „stałych bywalców” należy mężczyzna ze stacji Dworzec Wileński. Zawsze stawia się o umówionej godzinie. Dba o opatrunek. Podkreśla, że dopóki chodzi, nie traci dla siebie nadziei. Nie pije.

- Nie odmawiamy pomocy osobom pod wpływem alkoholu, nie oceniamy ich, nie zadajemy pytań o przeszłość. Naszym zadaniem jest wsparcie medyczne. Gdy te osoby poczują się zaopiekowane, często same się otwierają. Wtedy podpowiadamy kroki, które mogą podjąć, by sobie pomóc – mówi Konrad.

Zwykle zaczyna się od najprostszego wyrobienia dowodu osobistego, który, choć nie stanowi priorytetu w życiu na ulicy, jest wymagany przy niemal każdej formie pomocy społecznej. Ratownicy odnotowują w aplikacji, że dana osoba nie ma dokumentu, a streetworkerzy pomagają jej go wyrobić (a także pójść do łaźni, fryzjera, fotografa). Przypadki osób trafiających ze stacji metra prosto na detoks albo do placówki pomocowej wcale nie są rzadkie. Czasem decyzje zapadają pod wpływem impulsu – tu i teraz. Wtedy nie ma chwili do stracenia. Obie organizacje uruchamiają wszystkie kanały komunikacji ze służbami, instytucjami, ośrodkami pomocy. Wiedzą, że jeśli plan się nie powiedzie, tę osobę znów wciągnie ulica.

Inaczej nie da się tu przetrwać.

- Publiczne schroniska, noclegownie czy detoks wymagają trzeźwości. A niektóre z tych osób piją od kilkunastu lat. Nawet jeśli bardzo chcą pójść do placówki, nie są w stanie nagle zejść do zerowego poziomu alkoholu we krwi – mówi Kasia. – Z całych sił staramy się im pomóc. Zwykle umawiamy się na kolejny dzień z nadzieją, że człowiek wytrwa w postanowieniu, a promile w jego krwi spadną. Raczej nie zdołają do zera, ale kiedy jest już blisko, wtedy wszystkie ręce na pokład i szukamy miejsca w izolatkach prowadzonych przez organizacje pozarządowe.

Później streetworker odwozi podopiecznego do miejsca, w którym ma otrzymać docelowe wsparcie. Jest z nim do ostatnich drzwi. Często to pierwsza od wielu lat sytuacja, w której ktoś udzielił mu bezwarunkowego wsparcia. Tak było z Maciejem, który mając trzy promile alkoholu, poprosił Kasię o pomoc w dostaniu się na odwyk. Ufał tylko jej. Pijany nie mógł jednak nigdzie pojechać. Zawziął się. Zgłosił się do patrolu następnego dnia, ale wciąż wydychał za dużo. Zgłosił się trzeciego dnia. Stąpał po cienkiej czerwonej linii – albo ktoś go zabierze z ulicy, albo się napije. Połączone siły Ambulansu z Serca i Stowarzyszenia Pomocy i Interwencji Społecznej znalazły miejsce w izolatce, a dzień później na odwyku.

Organizacje zorganizowały dla niego transport do szpitala. Chciał jechać tylko z Kasią. Do gabinetu lekarza również wszedł z nią. Później utrzymywali stały kontakt.

- Prosiłam, by dano mi znać, gdy będzie miał wyjść ze szpitala – wspomina ratowniczka. – By wpisano mój numer do karty pacjenta z adnotacją, że w ramach wolontariatu przewieziemy Macieja do ośrodka, który wskaże szpital. Przypominałam się. Wiedziałam, że po wyjściu z oddziału nie można go zostawić bez wsparcia. Tu jest systemowa dziura. Nikt nie zadzwonił, a ja spóźniłam się z telefonem. Maciej dziś wciąż żyje na ulicy. Mam żal do systemu.

Ratownikom Ambulansu zdarzyło się odwozić osoby potrzebujące prosto ze stacji metra do schroniska.

Tak było w przypadku dwóch mężczyzn, którym posypało się życie zawodowe i przez kilka miesięcy żyli na ulicy. Tu się poznali. I razem z tego wyszli. Nie pili. W dniu, w którym znalazły się miejsca w placówce, obie organizacje nie miały wolnego samochodu. Kasia i Konrad przejechali więc z mężczyznami przez całe miasto autobusami i tramwajami. Kilka tygodni później spotkali ich wracających z pracy do schroniska. Cieszyli się, że zaraz będzie kolacja.

- Nasza praca to wygrywanie takich małych bitew o drugiego człowieka – mówi Emilia Wesołowska. – Proces wychodzenia z bezdomności należy liczyć w latach. My walczymy, by będący w kryzysie człowiek jak najdłużej potrafił funkcjonować w dobrym stanie – dbając o zdrowie, nie pijąc, nawiązując relacje z ludźmi. Zaczynamy od powiedzenia: nie walcz o lepszą przyszłość, ale o lepsze popołudnie.

_DSC2049
Fot. Ambulans z Serca

Potrzebne placówki dla pijanych?

Stacja metra Nowy Świat. Na ławce śpi mężczyzna. Z tyłu kurtki ma biało-szare ślady. Zapewne leżał gdzieś na zewnątrz. Obudzenie go zajmuje ratownikom dłuższą chwilę. Otwiera oczy i zastrzega: – Przyszedłem tylko się ogrzać. Nie robię niczego złego.

Mówi, że bardzo bolą go stopy. Od 15 lat żyje na ulicy i tak go jeszcze nie bolały. Kulejąc, idzie z ratownikami do toalety. Chce usiąść, ale deska sedesowa jest mokra.

- Obsikana. Kurczę no, żeby na deskę sikać? Naprawdę? – irytuje się i wyciera papierem. Siada i z trudem zdejmuje buty. Na piętach ma przeciekające opatrunki. Nie są to poważne rany, ale w tym miejscu bolesne.

- Bolą coraz bardziej. Chodzić nie mogę. Od dwóch dni niczego nie jadłem. Mam tu umrzeć? Wszyscy jesteśmy ludźmi przecież – mówi.

Ratownicy podpowiadają, gdzie i kiedy odbywają się wydawki jedzenia, a także codzienne obiady przy klasztorze kapucynów. Umawiają się na zmianę opatrunku za dwa dni. Wyczuwają alkohol.

Osobom w kryzysie bezdomności, które mierzą się z chorobą alkoholową, pomogłaby tzw. placówka niskoprogowa, czyli miejsce, w którym przyjęcie jest niezależne od stężenia alkoholu we krwi, posiadania dowodu osobistego czy miejsca zameldowania. Ogólnopolska Federacja na rzecz Rozwiązywania Problemu Bezdomności od dawna postuluje udostępnienie noclegowni osobom pod wpływem. Z zaznaczeniem, że ich stan nie wymaga pomocy lekarskiej. Z kolei Emilia Wesołowska z Ambulansu wskazuje konieczność stworzenia takich placówek z usługami medycznymi, by od razu pomóc w najpilniejszych potrzebach, a także bezpiecznie przerwać ciąg alkoholowy.

- Społecznie może to budzić kontrowersje, ale osoby pod wpływem alkoholu przez to nie znikną z przestrzeni publicznej. Wciąż tu będą. A w takiej placówce moglibyśmy o wiele łatwiej im pomóc – podsumowuje Mateusz Przygodziński.

Co na to miejscy urzędnicy? – Na terenie Warszawy funkcjonują dwie noclegownie prowadzone przez Warszawskie Centrum Integracji „Integracyjna Warszawa” i trzy ogrzewalnie. W każdej placówce obowiązuje wymóg trzeźwości. W szczególnie uzasadnionych przypadkach (m.in. temperatury poniżej zera stopni Celsjusza), decyzją koordynatora osoba w stanie wskazującym na użycie alkoholu może zostać przyjęta – wyjaśnia w mailu Marzena Gawkowska, rzeczniczka urzędu. Na pytanie o możliwość stworzenia placówki pomocy doraźnej bez wymogu trzeźwości nie odpowiada.

Lokalizacje noclegowni w Warszawie to kolejny problem – wszystkie są skumulowane na Białołęce, czyli obrzeżach miasta. Tam, gdzie osoby w kryzysie bezdomności raczej nie przebywają i gdzie trudniej dotrzeć. Noclegownią stają się więc stacje i pociągi metra.

Głód relacji jak klapki na oczach

23 grudnia, ostatni patrol przed świętami. Kasia i Konrad spotykają na stacji metra dwóch znanych sobie mężczyzn. Jeden z nich jest rozżalony. Zwierza się. Od kilku lat żyje na ulicy z kobietą. Już raz odeszła z innym. Odnalazł ją w pustostanie. Został dotkliwie pobity. Kobietę z kolei znaleziono zgwałconą i pociętą nożem. Przeżyła, wróciła do partnera. Teraz znów jednak zniknęła, odchodząc z grupą mężczyzn. Nie ma jej od kilku tygodni. Mężczyzna nie wie, co robić. Domyśla się, gdzie kobieta może przebywać, ale wie, że pójście tam może zakończyć się dla niego tragicznie. Rozważa wyjazd za pracą do innego miasta.

Relacje damsko-męskie na ulicy zwykle są interesowne i przemocowe. Kobietom jest trudniej, więc wiążą się z mężczyznami dla złudnego poczucia bezpieczeństwa. Tak łatwiej przetrwać. Ze wszystkimi konsekwencjami: biciem, gwałceniem, wymienianiem za towar, zaborczą kontrolą.

- Na początku pracy w Ambulansie uderzyło mnie to, że na ulicy seks jest walutą – mówi Konrad. –

Wielokrotnie słyszałem, jak był oferowany na wymianę za dobra materialne, np. papierosy. Preferencje osobowe i płciowe nie miały znaczenia.

Ciało jest narzędziem. Jedynym dobrem posiadanym na stałe. Dostępnym od zaraz.

Streetworkerzy co jakiś czas spotykają 20-kilkuletnią kobietę związaną z 60-latkiem. Mężczyzna nie odstępuje jej na krok nawet przy zmianie opatrunków. Nie pozwala rozmawiać. Przerywa próby podpowiedzenia jej rozwiązań pomocowych.

- Na ulicy mamy do czynienia z ubóstwem relacyjnym, czyli brakiem zarówno bliskich osób, jak i umiejętności nawiązania bliskiej relacji. Jedynym znanym wzorcem bywa relacja przemocowa. Jak więc stworzyć inną? – pyta Mateusz. I dodaje, że bardzo często głód relacji, w której jest się dla kogoś ważnym, przysłania wszelkie inne potrzeby.

Głód relacji powoduje, że na ulicach w okresie świątecznym przebywa mniej osób w kryzysie bezdomności. Okazuje się, że niektóre z nich mają stały kontakt ze swoimi rodzinami.

Mężczyzna spotykany przez ratowników na stacji Dworzec Wileński zapowiedział, że może go nie być pod koniec grudnia, bo ma nadzieję, że mama zaprosi go na święta. Drugi czekający na miejsce na odwyku poprosił, by zawieziono go tam dopiero po 10. dniu miesiąca, bo wtedy mama przelewa mu trochę pieniędzy i będzie miał na wyprawkę do szpitala. Jeszcze inny ze wzruszeniem opowiadał, że spotkał się z synem, który zabrał go na obiad i dał 200 złotych. Wcześniej sprezentował mu papierosa elektronicznego.

- Nie dopytujemy, nie oceniamy. Nigdy nie wiemy wszystkiego – mówi Konrad.

Ratownik medyczny opatruje nogę osoby bezdomnej
Ratownik medyczny opatruje nogę osoby bezdomnej

Codziennych patroli już nie będzie

Udzielenie pomocy osobom w kryzysie bezdomności to zadanie własne gmin i miast. Jedno z wielu w ramach polityki społecznej. Dlatego samorządy posiłkują się organizacjami pozarządowymi. Władze Warszawy, a także miejskiej spółki Metro Warszawskie zdają sobie sprawę z atrakcyjności metra dla osób niemających domu. Metro Warszawskie odnotowuje skargi od podróżnych. W ciągu ośmiu miesięcy 2024 r. (od marca do listopada) wartownicy straży metra pojęli 914 interwencji wobec ponad dwóch tysięcy osób. W 20 brała udział policja. Najczęściej chodziło o dewastowanie lub zanieczyszczanie przestrzeni.

- Z cyklicznych spotkań wiemy, że praca wolontariuszy i streetworkerów przynosi efekty. W związku z tym chcielibyśmy podtrzymać współpracę. Prowadzimy ustalenia, by móc kontynuować te działania – informuje Anna Bartoń, rzeczniczka spółki Metro Warszawskie.

Ambulans z Serca, Stowarzyszenie Pomocy i Interwencji Społecznej i Caritas Archidiecezji Warszawskiej wspólnie realizują działania streetworkingowe i medyczne w ramach finansowanego przez miasto projektu Warszawski Streetworking i Poradnictwo. Na pracę zespołów streetworkingowych i medycznych we wszystkich 18 dzielnicach Warszawy, wyjazdy co drugi dzień wyposażonej karetki z zespołem, transporty sanitarne, konsultacje medyczne i wynagrodzenie dla kilkudziesięciu osób w 2024 r. organizacje dostały 2,5 mln zł. Na okres od stycznia 2025 r. do końca maja 2026 r. – 3,5 mln zł.

Dwumiesięczne, codzienne patrole piesze streetworkerów medycznych w metrze były możliwe dzięki dodatkowej puli pieniędzy z innego projektu. W 2025 r. nie będą kontynuowane, bo pieniędzy w ramach Warszawskiego Streetworkingu jest za mało w stosunku do potrzeb i wachlarza specjalistycznych działań podejmowanych przez organizacje. Mimo że część z nich odbywa się w ramach wolontariatu.

Od stycznia na stacjach metra nie ma więc regularnych zmian opatrunków, przeglądu stanu zdrowia, wspierającego słowa i motywacji. Ratownicy pojawiają się tu tylko interwencyjnie na zgłoszenie.

Z miłości do ojczyzny?

Patelnia, czyli plac przed wejście do stacji metra Centrum. Do ratowników podchodzi mężczyzna. Pyta, czy mogliby spojrzeć na jego bolącą stopę. Siada na murku, zdejmuje but. Na opuchniętej, ledwo mieszczącej się w nim stopie ma kilka pękających ran z ropą. Konrad oczyszcza je i opatruje. Streetworker Mateusz radzi potrzebującemu mężczyźnie, by starał się jak najczęściej zdejmować buty.

Nogi odpoczywają, krew lepiej krąży, rany lepiej się goją.

- A Ty myślisz, że ja tak z miłości do ojczyzny te buty noszę? Przysiądę gdzieś, zdejmę, przysnę i obudzę się bez butów.

* Imiona bohaterów doświadczających bezdomności zostały zmienione.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie

;
Paulina Jęczmionka-Majchrzak

Dziennikarka, redaktorka, politolożka. Poznanianka. W latach 2009-2016 pracowała w dzienniku Głos Wielkopolski, zajmując się tematami politycznymi i społecznymi. Po kilku latach przerwy wróciła do pisania, współpracując m.in. ze Stowarzyszeniem Mediów Lokalnych. Dziś zdecydowanie bliżej jej do tematów społecznych, psychologicznych i edukacyjnych niż polityki.

Komentarze