0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Tomasz Stanczak / Agencja Wyborcza.plFot. Tomasz Stanczak...

Zaczęło się od wpisu w mediach społecznościowych. 4 września premier Mateusz Morawiecki opublikował zdjęcie córki sprzed budynku Szkoły Podstawowej i Liceum Sióstr Nazaretanek w Warszawie. „My też rozpoczęliśmy dziś kolejny rok szkolny... Córeczko, pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Zwłaszcza na matematyce i potem na HiTcie” – napisał.

Szef rządu chciał ocieplić swój wizerunek, ale naraził się na ostrą krytykę. „Nazaretanki” to katolicka szkoła prywatna, w której czesne na etapie szkoły średniej wynosi ponad 2 tys. zł miesięcznie.

Większość osób uznała, że wpis premiera to najlepsza recenzja systemu oświaty. Od 2016 roku w szkołach publicznych trwa „demolka”, za którą PiS nie bierze odpowiedzialności, a partyjni notable przenoszą własne dzieci do prywatnych placówek.

Skrin z profilu premiera Mateusza Morawieckiego na Instagramie

Na dodatek, premier opublikował post w dniu, w którym część rodziców dowiedziała się, że ich dzieci, które uczą się w publicznych placówkach, ze względu na braki kadrowe, nie będą miały lekcji fizyki i hiszpańskiego. A nauka będzie zmianowa.

Inni łapali się za głowy, że dziecko w siódmej czy ósmej klasie musi siedzieć w szkole od 7 do 16. Za to dyrektorzy stawali na głowach, żeby znaleźć zastępstwa w miejsce nauczycielek, które odeszły.

Przeczytaj także:

Tak wygląda ucieczka z publicznej oświaty

Ale nie chodzi tylko o luksus rozpoczęcia roku szkolnego bez nerwów. Z sondażu Ipsos przeprowadzonego w 2021 roku na zlecenie OKO.press wiemy, że gdyby pieniądze nie były przeszkodą, to aż 55 proc. z nas posłałaby dziecko do płatnej szkoły prywatnej lub społecznej.

Dla niektórych to kwestia aspiracji, dla innych – racjonalna ocena publicznej oświaty, która od czasu reformy Anny Zalewskiej z PiS znajduje się w stanie permanentnego kryzysu.

Coraz częściej rodzice deklarują, że alternatywą dla systemu wcale nie jest elitarna szkoła, która ma być gwarantem życiowego sukcesu. W ucieczce od publicznej szkoły chodzi o coś więcej: presję, nudę, tłok, przeładowane podstawy programowe, frustrację nauczycieli, punktozę, a czasem – konserwatyzm czy homofobię.

Ludzie szukają szkoły przyjaznej, otwartej, nastawionej na współpracę, nowoczesne techniki uczenia i dobre relacje między kadrą a uczniami.

I widać to w liczbach

10 lat temu, w roku szkolnym 2013/2014, dzieci i młodzieży korzystającej z oferty szkół niepublicznych było 133 tys., co wówczas stanowiło 3,5 proc. wszystkich uczniów. Tylko w ciągu kadencji Przemysława Czarnka z PiS na stanowisku ministra edukacji liczba uczniów uczących się w szkołach niepublicznych wzrosła o 25 proc. W roku szkolnym 2019/2022 było to 254 758, w 2022/2023 już 318 714.

Trzeba podkreślić, że w porównaniu do szkół publicznych, w których uczy się dziś 4,7 mln dzieci i młodzieży, to wciąż małe liczby. Jednak odsetek uczniów korzystających z oświaty niepublicznej wyraźnie wzrósł – do 6,8 proc.

Największy boom obserwujemy w dużych miastach.

W Warszawie w poprzednim roku szkolnym do szkół niepublicznych chodziło 47 tys. uczniów, rok wcześniej – 30 tys. Z danych poznańskiego magistratu wynika, że rok do roku w szkołach niepublicznych przybyło 35 proc. uczniów. Najwięcej w liceach (wzrost o 100 proc.), za co najsilniej odpowiada popularyzacja edukacji domowej, szczególnie Szkoły w chmurze.

Początkiem tej migracji była pandemia. W 2021 roku w edukacji domowej uczyło się 20 tys. osób. Pod koniec roku szkolnego 2022/2023 było to już 46 tysięcy.

Rosną szkolne nierówności

Rozwój sektora szkół niepublicznych nie jest z definicji zły, o ile nie kryje pewnej smutnej prawdy o całym systemie edukacji. Największym grzechem polityki PiS jest fakt, że szkoła publiczna zaczyna być utożsamiana z czymś gorszym, na co uczeń/uczennica jest skazany. A to tylko potęguje niebezpieczne procesy, o których mówi się od 2016 roku.

W polskim systemie edukacji z całą pewnością mamy do czynienia z niekontrolowaną prywatyzacją.

Ci, których na to stać, ratują swoje dzieci przed wadami publicznej szkoły i zapewniają im stabilniejszy start. Inni, zostawiają dzieci w szkołach publicznych, ale kupują dodatkowe usługi edukacyjne na rynku. Przykład? Z badań CBOS zleconych przez Fundację im. Stefana Batorego wynika, że już co trzeci rodzic w Polsce płaci za korepetycje.

To prowadzi do rozwarstwienia, które stoi w sprzeczności z głównym celem edukacji – wyrównywaniem szans. A wszystko zaczęło się od likwidacji gimnazjów, które były wzorowym narzędziem do niwelowania nierówności. Wydaje się, że widać to już w wynikach egzaminów. Testy ósmoklasisty, czy matury są stosunkowo łatwe, więc coraz mniej uczniów osiąga średnie wyniki.

Wiele osób zdobywa najwyższą punktację, reszta – najniższą. A pomiędzy nimi jest przepaść.

Wpis premiera Morawieckiego z okazji rozpoczęcia roku szkolnego to nie tylko potwierdzenie, że część klasy politycznej jest oderwana od rzeczywistości Polek i Polaków. To także policzek dla wszystkich tych, którzy przez lata budowali dobrą szkołę publiczną z troską o wszystkie dzieci, nie tylko te najbardziej uprzywilejowane.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze