Nawrocki chciał się pokazać jako ten, który popędza „dziadka Tuska” do pracy. Ale premier się nie dał podejść. Na Radzie Gabinetowej widzieliśmy też nieoczekiwaną zamianę ról: liberałowie z KO bronili prawa państwa do zwiększania dochodów przed „socjalistami” z PiS
Rada Gabinetowa, która odbyła się w środę 27 sierpnia 2025, była próbą sił między ośrodkiem prezydenckim a ośrodkiem rządowym. Wbrew wypowiadanym z emfazą przez prezydenta i premiera zaklęciom o woli współpracy i wspólnym rozwiązywaniu problemów ważnych dla Polek i Polaków zupełnie nie o to chodziło.
Celem obu ośrodków władzy było pokazanie, czyje jest na wierzchu. Mimo że Karol Nawrocki apelował na przykład, żeby „nie eskalować emocji politycznych”, oczywiste jest, że cała ta zwołana przez niego Rada miała służyć właśnie eskalacji konfliktu politycznego. Padały złośliwości, szpileczki i poważne ciosy.
Z majestatu swojego urzędu Nawrocki atakował premiera i jego ministrów – zwłaszcza rozliczał z niespełnionych obietnic. Miał się zaprezentować jako faktyczny lider i de facto szef Donalda Tuska. Od inauguracji prezydentury media bliskie PiS-owi i prezydentowi powtarzają, że „Polska ma jednego lidera” i jest nim właśnie Karol Nawrocki. To spotkanie miało to potwierdzić: dać obrazy, które pozwolą dalej budować takie wrażenie.
Na ten ring Nawrocki wchodził jako alfa – jedyny prawdziwy mężczyzna w pokoju. Co zresztą podkreślał, mówiąc na przykład: „Tak po męsku, po ludzku chciałbym wiedzieć, co przez ostatnich 18 miesięcy udało się zrobić polskiemu rządowi, abyśmy nie mieli tak dużych problemów z finansami publicznymi”. Ciśnie się na usta pytanie: a po kobiecemu to już nie po ludzku?
Wchodził też Nawrocki na posiedzenie Rady Gabinetowej niejako w imieniu tych, którzy chcą wyrazić swoje niezadowolenie. Do wyborów szedł przecież z mocno antyrządowym przekazem i niesiony antyrządowymi emocjami. Comiesięczne badanie CBOS pokazywało, że w końcówce kampanii wyborczej w maju 2025 przeciwników rządu było 44 proc. (przy 32 proc. zwolenników). To rekordowo słabe notowania. Dziś sytuacja rządu wygląda pod tym względem jeszcze gorzej, bo gabinet Tuska ma aż 48 proc. przeciwników i wciąż zaledwie 32 proc. zwolenników.
Nawrocki zaczął więc od wytknięcia rządowi, że nie realizuje obietnic i pytania, w którym nawet nie krył złośliwości, czy „100 konkretów” jest wciąż aktualne. Złośliwości było więcej. Nawrocki, pozornie budując pomost między sobą a premierem, przypomniał, że obaj są historykami, a nawet kończyli ten sam uniwersytet. Jednak ta wzmianka miała tylko służyć podkreśleniu różnicy między nimi: on, Nawrocki, nie chce rozmawiać o przeszłości, o czasach „premierowania Jana Krzysztofa Bieleckiego, Józefa Oleksego, Pani Premier Ewy Kopacz czy Pana Premiera Mateusza Morawieckiego”, tylko „o przyszłości, o rzeczywistym stanie finansów publicznych”.
Donald Tusk przez ostatnie trzy miesiące (od przegranej Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich 1 czerwca 2025) wydawał się wycofany, co dodatkowo wzmacniała propaganda obozu prezydencko-pisowskiego. Tym razem zaprezentował się zupełnie inaczej. Premier jakby się obudził. O wiele lepiej sobie radził, mając konkretnego przeciwnika, siedzącego obok przeciwnika, niż zarządzając skomplikowaną układanką politycznych sił, interesów, instytucji i społeczno-gospodarczych problemów.
„Ja też lubię być ofensywny” – powiedział Tusk dziennikarzom kilka godzin po Radzie Gabinetowej, podczas której było widać, że właśnie tak jest.
Sprawny fizycznie prezydent z ledwie czterdziestką na karku ma pogonić „dziadka Tuska” do roboty – taki jest przekaz ośrodka prezydenckiego.
Jednak Donald Tusk wykorzystał oczywistą słabość tego wizerunku: Nawrockiemu brakuje doświadczenia. Z urokiem pobłażliwej nauczycielki, uśmiechem i spokojem mówił więc do prezydenta, że ten został niewłaściwie poinformowany, a on, premier, służy mu pomocą i sprostuje nieścisłości.
„Chciałbym, żeby od początku było jasne, żeby nie było rozczarowań, później czy jakichś niepotrzebnych iluzji” – mówił Tusk, tłumacząc, że „Rada Gabinetowa to nie jest substytut rządu czy parlamentu. I z całą pewnością nie jest to klub dyskusyjny”.
Na późniejszej konferencji prasowej Tusk w kilku słowach nazwał strategię, jaką mogliśmy obserwować w trakcie Rady: „Będę cierpliwy i będę starał się pomóc panu prezydentowi”.
Czyli: prezydent młody jest, nie orientuje się, kiepskich ma doradców, ale ja mu pomogę. Wszystko dla dobra państwa.
Ten brak doświadczenia widać też było, gdy Nawrocki postanowił odnieść się do wystąpienia Tuska. Nie mógł go znać, więc musiał improwizować. Dało się wyczuć, że polegał na liniach narracyjnych przygotowanych przez zespół komunikacyjny, jednak polotu w tym żadnego nie było.
„Nie udało mi się zachęcić pana premiera, drodzy państwo, do tego, aby porzucił sentyment historyczny. Ja wiem, jak to trudno jako historyk, ale jeśli będziemy rozmawiać, panie premierze, o tym, co było, to nie wejdziemy na poziom dyskusji takiej męskiej o tym, co udało się zrobić polskiemu rządowi w ostatnich półtora roku”.
Głównym tematem Rady miał być stan finansów państwa, a konkretnie – zły stan finansów państwa, który to przekaz dominuje obecnie na prawicy i w prawicowych mediach.
„Panie Ministrze, Panie Premierze, jestem bardzo zaniepokojony tym, co widzę w danych z budżetu w tym roku (...) Bo gdy się czyta o tym, że mamy 150 miliardów deficytu, to dla mnie, jako dla Prezydenta Polski, jest to jasny sygnał alarmowy, że coś jest nie tak. Oczywiście najbardziej alarmujące są problemy w dochodach z podatków i wielomiliardowe dziury w dochodach z VAT, CIT i akcyzy” – zaczął ten wątek Nawrocki. I wielokrotnie podkreślał, że dane te są „obiektywne”, nie podlegają interpretacji.
Deficyt budżetowy w ujęciu nominalnym faktycznie będzie rekordowy (w 2026 może przekroczyć 300 mld zł), ale nie ma w tym nic zaskakującego – praktycznie każdy kolejny budżet ma rekordowy deficyt, po prostu dlatego, że cały budżet rośnie wraz z gospodarką.
W Polsce znacząco rosną przede wszystkim wydatki na obronność, stąd ten względnie wysoki deficyt. Co w tej dyskusji istotne, to fakt, że KO, czy szerzej rząd – są uderzani przez opozycję tą samą opowieścią, którą sami uderzali w rząd PiS jeszcze kilka lat temu.
Odpowiedzią Donalda Tuska na tę nową historię o „Polsce w ruinie (budżetowej)” była narracja o „Polsce PiS w ruinie”. I tak – była drożyzna, a teraz jest niska inflacja.
„Odziedziczyliśmy sytuację gospodarczą, a to automatycznie wpływa także na kondycję budżetu, deficyt i dług, kondycję gospodarki, która była bliska, może nie recesji, ale stagnacji. To było 0,4 proc. wzrostu. Rządzimy niecałe dwa lata i mamy najwyższy wzrost gospodarczy w Europie. Teraz 3,4 proc.” – stwierdził Tusk.
Ale też wprost przyznał, że z deficytem „docieramy do granicy ryzyka”.
„Pan prezydent zadaje to pytanie, dlaczego jesteśmy na granicy możliwości budżetowych?” – pytał Tusk. „Aby radykalnie zwiększyć ambitne projekty i plany Polski” – odpowiedział. I podał przykład – na same inwestycje infrastrukturalne, takie jak koleje, czy lotniska, rząd ma przeznaczyć w przyszłym roku 100 miliardów.
I tu otwiera się kolejna oś sporu rządu z prezydentem. W 21 zobowiązaniach Karola Nawrockiego na miejscu drugim pojawiło się hasło „niższe i prostsze podatki”, na trzecim „niższe podatki dla firm”, a na czwartym „stop podwyżce podatków”.
„Słyszę także, drodzy Państwo, o propozycjach podwyżek sześciu podatków przygotowanych przez rząd. Ja uznaję konsekwentnie, że rozkładanie tych zobowiązań na kolejne grupy społeczne, że podwyższanie danin, podwyższanie podatków jest rzeczą, której nie zamierzam akceptować jako Prezydent Polski” – zapowiedział prezydent podczas Rady Gabinetowej.
Receptą Karola Nawrockiego na pozyskiwanie środków na inwestycje ma być uszczelnianie systemu, a nie zwiększanie dochodów państwa poprzez podnoszenie podatków, czy wprowadzanie nowych danin. I, jeśli rząd sobie z tym nie radzi, prezydent służy pomocą – ze swoimi „doradcami, asystentami, ministrami”.
Nawrocki obiecuje oczywiście rzeczy sprzeczne – sprzedaje wizję kraju ambitnego, inwestującego w rozwój i w obronność, a jednocześnie objawiającego się w wymiarze minimum.
Jego obietnicą nie jest bowiem jedynie niepodnoszenie podatków, ale także ich obniżenie.
Jak to mówiono w kampanii – „cóż szkodzi obiecać”. Tylko tym razem Karol Nawrocki ma de facto kampanię przedłużoną do 2027 roku. Do czasu aż jego środowisko polityczne nie obejmie władzy, za jego niezrealizowane obietnice będzie można obwiniać skąpy i nieudolny rząd, a nie chętną do pomocy Polkom i Polakom opozycję. Propozycje wszelkiego rodzaju obniżek podatków i innych benefitów można przez dwa lata składać masowo. Papier wszystko przyjmie.
Rząd przy tym poziomie wydatków i deficytu oczywiście nie będzie mógł sobie pozwolić na poparcie takich projektów, nawet gdyby chciał. I tak wizerunkowo bolesne było przyznanie, że nie będzie pieniędzy na flagową obietnicę podatkową ze 100 konkretów, czyli kwotę wolną do 60 tysięcy złotych.
I środowiska PiS oraz prezydenta uderza i będzie uderzać w to miękkie podbrzusze. Faktem jest, że rząd Donalda Tuska stoi przed odwrotnym wyzwaniem – zamiast obcinać podatki, jest i będzie zmuszony zwiększać dochody państwa.
W środę przed Radą Gabinetową Donald Tusk odniósł się do słów o podwyżce sześciu podatków, żartując, że „tajemnicze grupy społeczne”, które chce przed tymi podwyżkami chronić Karol Nawrocki, to banki. Powiedział nawet, że Nawrocki traktuje banki z czułością.
„Myśmy zaproponowali, żeby banki zapłaciły, bo mają też rekordowe wyniki, żeby to banki pokryły potrzeby społeczne” – stwierdził. I rząd rzeczywiście planuje podnieść stawkę CIT dla banków z 19 proc. do 30 proc. w 2026 roku.
Kolejne podwyżki zapowiedziane przez rząd to podniesienie akcyzy na alkohol i papierosy. I już pojawiają się sygnały ze strony pałacu prezydenckiego, że również na to zgody nie będzie, choć akurat zmniejszanie dostępności cenowej używek jest nie tylko bezpośrednim zyskiem dla budżetu, ale także pożądaną polityką z punktu widzenia zdrowia społecznego.
Podobna dyskusja zaczyna się już także odbywać wokół zapowiadanego przez Ministerstwo Cyfryzacji wprowadzenia podatku cyfrowego, który miałby objąć technologicznych gigantów. I tu należy spodziewać się oporu prezydenta, który będzie chciał z jednej strony przedstawiać się jako obrońca dobrych relacji Polski z administracją Donalda Trumpa, a z drugiej – bronić polskich użytkowników przed rzekomym przerzucaniem na nich kosztów takiej opłaty. Przedsmak tej dyskusji widać już w anonimowych komentarzach na temat tej sprawy.
Wszystko to wymaga od koalicji rządzącej, a przede wszystkim Koalicji Obywatelskiej oraz Donalda Tuska odnalezienia się w nowej rzeczywistości – w której to oni, dotychczasowi podręcznikowi liberałowie, będą bronić przed dotychczasowymi „socjalistami” z PiS prawa państwa do zwiększania swoich dochodów. Role się odwróciły.
Dziennikarka polityczna OKO.press. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!“, a w OKO.press podcast „Program Polityczny”.
Dziennikarka polityczna OKO.press. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!“, a w OKO.press podcast „Program Polityczny”.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze