Minister cyfryzacji wie, do kogo idzie po pieniądze z podatku cyfrowego. I bardzo dobrze: czas by technologiczni giganci zapłacili w Polsce podatki, których od dekad unikają. Pozostaje pytanie, co rząd z pozyskanymi w ten sposób środkami zrobi.
Wygląda na to, że prace nad podatkiem cyfrowym ruszyły na poważnie. W połowie sierpnia w Ministerstwie Cyfryzacji odbyło się spotkanie konsultacyjne na temat jego modelu. Projekt ustawy ma być gotowy do końca roku; podatek – po dalszych konsultacjach i pracach legislacyjnych – miałby wejść w życie już w 2027 r.
Na poważnie ruszyła też krytyka tego pomysłu opodatkowania cyfrowych gigantów. W dużej mierze opiera się na twierdzeniu, że jego ciężar poniosą głównie rodzime firmy, lub że jego koszty zostaną ostatecznie przerzucone na konsumentów.
Raport fundacji Instrat, zaprezentowany na sierpniowym spotkaniu, przewiduje jednak narzędzia pozwalające firmom płacącym podatki w Polsce uniknąć dodatkowych obciążeń. I wskazuje, że bardzo podobny podatek – od usług streamingowych – wprowadzony w Polsce 2020 r. nie spowodował podniesienia ich cen.
Podatek ma dotyczyć firm, których globalne roczne przychody przekraczają 750 milionów euro. A więc objęte nim będą wyłącznie ogromne korporacje. Ministerstwo Cyfryzacji wydaje się skłaniać ku stawce 3 procent od przychodów z trzech kategorii usług:
Wyłączeni z obowiązku opłacania podatku mają być operatorzy usług płatniczych, komunikacyjnych, sklepów z aplikacjami czy grami; banki i inne regulowane instytucje finansowe; oraz sprzedaż online bezpośrednio za pomocą strony dostawcy danego produktu czy usługi.
„Firmy objęte opodatkowaniem będą zobowiązane do raportowania realnego przychodu związanego z usługami świadczonymi w Polsce lub dotyczącymi nieruchomości albo towarów znajdujących się w Polsce” – czytam na stronie Ministerstwa Cyfryzacji. – „Raportując, będą opierały się na danych (np. IP), którymi już dysponują, na których podstawie przeprowadzą test »rozsądnego założenia« – użytkownik będzie uznawany za osobę z danego państwa, jeśli informacje zgromadzone przez platformę wskazują na prawdopodobieństwo, że jego normalne miejsce pobytu znajduje się w tym kraju. Tym samym płatnicy nie będą musieli zbierać dodatkowych informacji o klientach".
Nie będzie więc konieczności zbierania o nas dodatkowych danych. A podatek będzie naliczany w oparciu o te same wyliczenia popularności danej platformy w Polsce, które pojawiają się w materiałach promocyjnych ich operatorów.
Nowy podatek nie uderzy w polskie firmy, nawet te spełniające powyższe kryteria. „Dla firm płacących polski CIT będą odliczenia i ulgi. Dzięki temu Allegro wcale nie zapłaci więcej tak jak i inne firmy płacące CIT w Polsce. Wiemy, do kogo idziemy po pieniądze i nie są to polskie firmy” – mówił w niedawnym wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” wicepremier, minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski.
„Zaproponowaliśmy rozwiązanie tarczy podatkowej, które przede wszystkim zachęca zagraniczne firmy akurat do płacenia CIT w Polsce. Jest też możliwe rozwiązanie, w którym naliczony DST [skrót od ang. Digital Services Tax, podatek od usług cyfrowych] byłby odejmowany od należnego CIT, więc uczciwie płacące firmy (nie tylko polskie) w praktyce nic by nie zapłaciły z nowej daniny” – czytam w mailu od Michała Hetmańskiego, prezesa zarządu fundacji Instrat, a zarazem jednego z autorów raportu. – „DST ma wyrównywać szanse i motywować do płacenia podatków, ale cel fiskalny nie powinien być najważniejszy”.
Jak miałoby to wyglądać w praktyce?
Raport wymienia dwie opcje: traktowanie podatku cyfrowego jako kosztu uzyskania przychodu albo możliwość odliczania go od należnego podatku CIT. Jeśli polski rząd zdecyduje się na tę drugą opcję, na co zdają się wskazywać wypowiedzi wicepremiera Gawkowskiego, to (cytując raport) „krajowe firmy przekraczające próg 750 mln EUR skonsolidowanych przychodów nie zostałyby netto dodatkowo opodatkowane, co nie wpłynęłoby negatywnie na ich możliwości rozwoju".
Allegro może więc raczej spać spokojnie.
Spytałem Michała Hetmańskiego również o to, czy podatek cyfrowy doprowadzi do wzrostu cen objętych nim usług:
„Teoria i ekonomia akademicka mówi, że jak jest niska konkurencja, to podatek zostałby przerzucony na klienta, ale praktyka nie zawsze to potwierdza. Przypomnę, że mówimy na razie o bardzo niskich stawkach, które mają na celu wyrównanie niepłaconego do tej pory CIT. Stawka typu 3 procent to nadal w praktyce CIT na poziomie poniżej połowy normalnej stawki CIT dla dostawców reklamy cyfrowej takich jak Google czy media społecznościowe”.
Konkurencja na przykład w obszarze reklamy profilowanej faktycznie jest niska – Alphabet (właściciel Google) i Meta (operator Facebooka) zdominowały ten rynek lata temu.
Ta dominacja przynosi kolosalne korzyści: Alphabet, dla którego przychody z reklamy profilowanej stanowią gros globalnych przychodów, w zeszłym roku wypracował 28 procent zysku (ok. 100 mld dolarów).
„Biorąc pod uwagę wysoką marżowość usług cyfrowych, można oceniać, że przedsiębiorstwa technologiczne nadal będą w stanie generować wysokie zyski i utrzymać swoją rentowność, nawet po wprowadzeniu dodatkowego podatku. Nowa danina stanowiłaby niewielką część ich marży, a więc niekoniecznie spowodowałaby podniesienie cen dla kontrahentów i konsumentów” – czytam w raporcie Instratu.
A nieco dalej:
„Co prawda, niektóre opłaty za usługi wideo na żądanie w ostatnich latach zostały podwyższone, jednak był to skutek podniesienia ich na całym świecie, a nie wyłącznie w krajach, które wprowadziły podatek. Przykładowo, w Wielkiej Brytanii nie zdecydowano się na przyjęcie daniny od subskrypcji VOD [ang. Video on Demand, wideo na żądanie], a mimo to na przestrzeni lat ceny tych usług uległy zmianie".
Innymi słowy, to monopolistyczna pozycja wielkich firm technologicznych daje im możliwość swobodnego podnoszenia cen. Z tej możliwości korzystają niezależnie od nakładanych (lub nie) podatków.
Znaczna część krytyki planów opodatkowania Big Techów pojawia się ze strony Prawa i Sprawiedliwości, które będąc u władzy, w 2019 r. samo rozważało wprowadzenie takiego podatku.
„Jeżeli ktoś w naszym pięknym kraju sprzedaje swoje produkty, usługi, to niech płaci od tego podatki, a nie rozlicza się minimalną, czasami mikroskopijną stawką” – mówił wtedy premier Morawiecki. Ówczesny rząd zrezygnował jednak z pomysłu po interwencji ówczesnego wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych Mike'a Pence'a.
Sygnały dotyczące rozważania nowego podatku przez obecny resort cyfryzacji wywołały w marcu ostrą reakcję ambasadora USA w Warszawie, Toma Rose'a. „To niezbyt mądre! Autodestrukcyjny podatek, który zaszkodzi tylko Polsce i jej relacjom z USA. Prezydent Trump również odpowie odwetem, jak i powinien zrobić. Odwołajcie podatek, aby uniknąć konsekwencji!” – groził wówczas na platformie dawniej zwanej Twitterem.
„Mam takie poczucie, że podatek cyfrowy to odpowiedź na pytanie, czy zgadzamy się na cyfrowy kolonializm, czy nie” – zauważył w przywołanym wcześniej wywiadzie dla Dziennika Gazety Prawnej wicepremier Gawkowski.
„Zadaniem nowej daniny ma być wyrównywanie szans pomiędzy globalnymi graczami a europejskimi przedsiębiorcami” – precyzuje raport Instratu. Zdaniem prezesa fundacji, ma to odzwierciedlenie w poparciu dla tego rozwiązania:
„W Polsce jest bardzo silna reprezentacja firm cyfrowych, którym zależy na uczciwej konkurencji, nie tylko podatkowej. Już słyszymy głosy polskich i europejskich firm, które wspierają DST jako narzędzie wyrównywania szans i to chyba ich głosy, jako płatników podatków i pracodawców najbardziej motywują rząd do działania”.
W dużej mierze otwarta pozostaje kwestia, na co wpływy z podatku – szacowane przez Instrat na 1.7 mld zł już w 2027 r. – miałyby zostać przeznaczone.
„W kolejnych latach czeka Polskę fala inwestycji w infrastrukturę cyfrową — centra danych, cyberbezpieczeństwo, ale też w kompetencje przydatne w cyfrowej gospodarce. Krajowe środki mogą bardziej elastycznie uzupełnić te unijne, nierzadko bardziej biurokratyczne w obsłudze. W sferze cyfrowej potrzebujemy więcej dowolności w doborze priorytetów finansowania” – zauważa Michał Hetmański.
Zdaniem wicepremiera Gawkowskiego, środki z podatku cyfrowego „powinny trafić na rozwój polskiego sektora technologicznego i wsparcie tworzenia jakościowych mediów, osłabionych przejęciem rynku reklamowego przez big techy”.
Diabeł oczywiście tkwi w szczegółach. Zwłaszcza jeśli chodzi o rozwój polskiego sektora technologicznego. Jeśli na przykład miałoby to oznaczać pompowanie bańki tak zwanej sztucznej inteligencji, byłaby to zmarnowana szansa na faktyczne uniezależnienie polskiej gospodarki i administracji od usług cyfrowych gigantów.
Jeśli zamiast tego przełożyłoby się na realne wspieranie rodzimych rozwiązań technologicznych – zwłaszcza firm i organizacji tworzących, rozwijających, wspierających i wdrażających rozwiązania oparte o wolne i otwarte oprogramowanie – oznaczałoby to wykorzystanie pieniędzy globalnych monopolistów technologicznych w celu wzmacniania suwerenności cyfrowej kraju.
„Otwarte oprogramowanie jest otwartą infrastrukturą cyfrową, na której polegają nasze gospodarki i społeczeństwa. A mimo to, utrzymanie rozwiązań otwartoźródłowych wciąż jest niedofinansowane, zwłaszcza w porównaniu z infrastrukturą fizyczną, jak drogi i mosty” – pisze Felix Reda, dyrektor ds. polityki twórców oprogramowania (ang. Director, Developer Policy) portalu GitHub, platformy zarządzania projektami oprogramowania, której właścicielem jest… Microsoft.
Specjalista ds. bezpieczeństwa informacji, administrator sieci i aktywista w zakresie praw cyfrowych. Studiował filozofię, był członkiem Rady ds. Cyfryzacji, jest współzałożycielem warszawskiego Hackerspace’a. Pracował jako Dyrektor ds. Bezpieczeństwa Informacji w OCCRP – The Organised Crime and Corruption Reporting Project, konsorcjum ośrodków śledczych, mediów i dziennikarzy działających w Europie Wschodniej, na Kaukazie, w Azji Środkowej i Ameryce Środkowej. Współpracuje z szeregiem organizacji pozarządowych zajmujących się prawami cyfrowymi w kraju i za granicą. Współautor „Net Neutrality Compendium” oraz “Katalogu Kompetencji Medialnych”.
Specjalista ds. bezpieczeństwa informacji, administrator sieci i aktywista w zakresie praw cyfrowych. Studiował filozofię, był członkiem Rady ds. Cyfryzacji, jest współzałożycielem warszawskiego Hackerspace’a. Pracował jako Dyrektor ds. Bezpieczeństwa Informacji w OCCRP – The Organised Crime and Corruption Reporting Project, konsorcjum ośrodków śledczych, mediów i dziennikarzy działających w Europie Wschodniej, na Kaukazie, w Azji Środkowej i Ameryce Środkowej. Współpracuje z szeregiem organizacji pozarządowych zajmujących się prawami cyfrowymi w kraju i za granicą. Współautor „Net Neutrality Compendium” oraz “Katalogu Kompetencji Medialnych”.
Komentarze