0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jakub Porzycki / Agencja Wyborcza.plFot. Jakub Porzycki ...

Dyskusja o tekście-wyznaniu reportażysty Marcina Kąckiego w „Gazecie Wyborczej” sprzed pięciu dni, o tym, jak traktował swoje partnerki i dzieci, zatrzymała się na etapie rozliczeń autora i rozliczeń środowiskowych. A potem zgasła. Nie doszliśmy do wniosków bardziej ogólnych, dotyczących funkcjonowania całego społeczeństwa i prawa, które wyznacza nam wspólną przestrzeń.

Przeczytaj także:

A problem jest. Ujmę to tak: polskie państwo potrafi tak uregulować aborcję, by nie było żadnej przestrzeni do manewru. Żeby człowiek (kobieta) nie mógł sam podjąć decyzji. Formalnie dlatego, że chodzi o życie. Są jednak sprawy życia, których prawo aż tak nie reguluje. Na przykład gwałtu albo tortur na policji. Tu prawo zostawia szerokie pole do decyzji – mimo że w tym wypadku człowiek (mężczyzna) podejmuje te decyzje często pod wpływem emocji. A ofiara zostaje dotknięta głęboką traumą.

Prawo nadal jest bardzo silnie definiowane przez męskie wyobrażenia o świecie. I moglibyśmy to zmienić.

„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.

Gdyby definicja gwałtu była inna, świat widzielibyśmy inaczej

Zawiłe? To napiszę prościej. Czy gdyby Polska nie stosowała definicji gwałtu sprzed stu lat, doszłoby do sprawy Marcina Kąckiego i "Wyborczej”? Czy gdyby gwałt był definiowany w kodeksie karnym nie jako działanie wbrew wyraźnemu oporowi, ale – BEZ WYRAŹNEJ ZGODY, wyznanie Kąckiego, zawarte w kunsztownym zdaniu, nie postawiłoby włosów na głowie redaktorom?

“I gdy tak wyspowiadany, z grzechami samemu sobie odpuszczonymi, z jęzorem na brodzie pchałem się do komunii, to w moje plecy zapukał jeszcze rozbujanym kadzidłem Paweł Goźliński z naszej szkoły reportażu i powiedział, że jedna z kobiet z naszej szkoły uważa, że przekroczyłem granice, i to jest, powiedział Paweł, dla naszej szkoły reportażu niedopuszczalne”.

Marcin Kącki napisał to zdanie – a redakcja nie zauważyła, co ono może znaczyć – bo znajdujemy się w przestrzeni prawnej, w której gwałt łączy się z przełamaniem oporu.

To, że w opisanym zdaniu nie o gwałt chodzi, jest jasne. Jednak autor pisze nam relacje ze świata, w którym liczy się wyraźny sprzeciw, a nie poznanie czyjejś opinii, upewnienie się o zgodzie, zanim przystąpi się do akcji. Stąd mamy usprawiedliwienie, że to tylko

“jedna z kobiet” “uważa”.

Gdyby prawo było inne, wszyscy bylibyśmy bardziej wyczuleni na tę sprawę. Nikt by o tym tak nie mówił, nie pisałby tak. Co znaczy, że najprawdopodobniej wszyscy zachowaliby się inaczej.

To nie incydent, a społeczne zaniedbanie

Postulat, by prawo zmienić tak, by stanowiło, że gwałt jest tam, gdzie nie ma zgody, ma wiele lat. Postulował to Rzecznik Praw Obywatelskich – władza odmawiała. Projekt złożyła Lewica – przepadł wraz z końcem kadencji poprzedniego Sejmu i jakoś słowa nie ma o tym w umowach koalicyjnych.

”Przyjęta [dziś] w polskim ustawodawstwie definicja zgwałcenia, a wraz z nią innych przestępstw seksualnych, jest wyrazem teorii wolności seksualnej, która uwypukla konieczność wyrażenia sprzeciwu wobec niechcianych zachowań seksualnych. Współczesne standardy ochrony praw człowieka mówią natomiast o teorii autonomii seksualnej, która kładzie nacisk na świadomą zgodę, wolną od przymusu, strachu i dezorientacji" – pisał do Ministra Sprawiedliwości w 2021 roku RPO Adam Bodnar.

Nieoczekiwanie Ministerstwo Sprawiedliwości się z tym wywodem zgodziło, ale wnioski wyciągnęło inne:

nic złego w tym, że chronimy wolność seksualną.

“Regulacje tzw. konwencji stambulskiej [czyli konwencja Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej – red.] są nadmiarowe”.

To nie chodzi o to, że tak napisał minister sprawiedliwości z PiS. Zmiana w tej dziedzinie nie zależy od zmian personalnych, ale od społecznego nacisku. Obowiązujące dziś prawne rozwiązanie „to produkt myślenia o wolności seksualnej i prawach kobiet, sprzed prawie 100 lat" (!) – mówiła Julii Theus Danuta Wawrowska.

Ofiary nie krzyczą, więc ich nie widać

“Oznacza to, że dopiero krzyk i opór ofiary sprawiają, że możemy kwalifikować dane zachowanie jako gwałt. (...) W Sejmie cały czas mamy większość mężczyzn, którzy nie są zainteresowani zmianą definicji gwałtu. Musimy zacząć mówić głośno, że zmiana jest konieczna. Całe społeczeństwo, ale w szczególności prawnicy, sędziowie, prokuratorzy i policjanci powinni odrzucić stereotypy związane z przemocą seksualną. A zmiana legislacyjna powinna być poprzedzona odpowiednią edukacją, która zmieni myślenie o sprawcach i ofiarach przemocy” – mówi Danuta Wawrowska.

Barbara Nowacka w rozmowie z DGP, tuż przed powołaniem rządu Tuska, mówiła o definicji gwałtu: “Byłam zła w trakcie kampanii, kiedy słyszałam, co panowie posłowie mówią na ten temat. To kwestia tak ich zacietrzewiająca, że miałam małe nadzieje. Szczególnie kiedy panowie mają w tym zakresie tak dużo do powiedzenia. Uważają, że są ekspertami w tych sprawach. Ale nie są".

Tak więc wnioskiem ze sprawy Kąckiego i “Wyborczej” mogłoby być to, że się zaweźmiemy i doprowadzimy do zmiany prawa. Żeby jasno mówiło, czego dokładnie robić nie wolno. Byłoby nam wszystkim łatwiej i lżej. Nie od razu, ale samo przeprowadzenie zmiany prawa wymusiłoby edukującą dyskusję.

Zakaz tortur, którego nie ma

Ale to nie wszystko, bo na definicji gwałtu sprawa się nie kończy. Z tej samej parafii – męskich “przekroczeń” – jest też definicja tortur. A dokładnie – jej brak w Kodeksie karnym.

Czytelnik, a nawet Czytelniczka, może tu zapytać: „Czy nie za daleko odpłynęliśmy od brzegu? Jaki to ma związek z publikacją »Wyborczej«?”.

Dla mnie związek jest prosty. Tak jak w przypadku gwałtu, tak i tortur prawo przyjmuje punkt widzenia uprzywilejowanego społecznie sprawcy. I w obu przypadkach ofiary dotyka po fakcie długotrwałe cierpienie i trauma. Podobny jest też opór społeczny, czy też brak zainteresowania, by prawo zmienić.

O zmianę przepisów w sprawie tortur od lat upominają się obrońcy praw człowieka. Dowody krajowe i zagraniczne świadczą za tym, że taka zmiana ratowałaby życie. Nie tylko zresztą samych ofiar tortur – ale wszystkich tych, którzy potem będą żyć z nimi i zmagać się z ich relacją o tym, co im zrobił przedstawiciel państwa.

Prawo ślepe na ofiary

Policja stosuje w imieniu państwa przemoc. Bije, straszy, dociska. Działa często w sytuacjach krańcowych, skrajnego stresu. A prawo nie maluje linii pomocniczych, nie podpowiada, czego się trzymać. Policjanci nie mówią więc: o nie, tak się nie da. Potrzebujemy innych sposobów ustalania prawdy.

Efekt? RPO odnotował w ostatnich latach ponad sto przypadków śmierci po lub na skutek policyjnej interwencji. Eksperci od praw człowieka powtarzają: policjanci przekraczają granice, bo prawo ich nie wyznacza. Nie uczy, nie wyrabia odruchów, zanim człowiek znajdzie się w sytuacji, w której go „poniesie”.

Bitego nie słychać, problemu nie ma?

Jeśli policja postraszy i pobije kogoś, aż mu się coś stanie, to Kodeks karny oferuje sporo możliwości:

  • art. 207 (o znęcaniu się)
  • art. 231 (o przekroczeniu uprawnień, co obejmuje też przestępstwa urzędnicze)
  • albo np. art. 246 (o znęcaniu się funkcjonariusza publicznego nad osobą składająca zeznania – kara od roku do dziesięciu lat).

To bogata oferta na „przekroczenie granic”. Może być tu wszystko, od krzyku po doprowadzenie do śmierci. Prawo nie opisuje precyzyjnie tej jednej sytuacji, do której dojść nie może. Nigdzie nie jest opisane przestępstwo tortur, które zna – i zakazuje go polska Konstytucja. Czyli zadawanie cierpienia fizycznego lub psychicznego w celu wydobycia wyznań, lub zeznań przez funkcjonariusza, lub za jego zgodą.

Znowu mamy to samo: prawo ukształtowane przez silniejszych i sprawujących władzę nad słabszymi, daje silniejszym więcej swobody w decydowaniu, gdzie leży granica.

Tortury – co też jest jasno udokumentowane – są w Polsce stosowane wobec słabszych, mniej zamożnych, mniej wykształconych.

Takich, co to się nie poskarżą, bo nie wiedzą jak. To też są ofiary, które niedostateczbie głośno krzyczały.

I nikt nic nie słyszał. Do pewnego momentu. Bo kiedy w końcu ktoś usłyszy i zobaczy, przestaje być przyjemnie. Dowodzi tego często przywoływany wyrok sądu w sprawie 17 policjantów z Olsztyna, który w 2023 roku za czyny uznane za tortury (bicie, kopanie po całym ciele, rażenie paralizatorem) wymierzył kary ponad 6 lat więzienia.

Zadanie do odrobienia dla wszystkich

A wystarczyłoby zmienić prawo. Wprowadzenie przestępstwa tortur nie tylko ochroniłoby obywateli i obywatelki przed niewłaściwym zachowaniem funkcjonariuszy państwa. Pomogłoby samej policji. Kiedy jaśniejsze jest, jakie zachowania są absolutnie niedopuszczalne, trudniej jest „dać się ponieść”, a nawet „dokonać przekroczenia” tak bardzo, że sprawca – nieoczekiwanie dla siebie – zostanie surowo oceniony i ukarany.

Wyrozumiałe dla facetów prawo szkodzi tak samo, jak prawo okrutne dla kobiet. Czy nie moglibyśmy tego poprawić? Choćby w tych dwóch drastycznych przypadkach? Czy nie mógłby to być jeden z wniosków ze sprawy Kąckiego i „Wyborczej”?

Że nie jest to naprawdę eksces, ale skutek społecznej obojętności?

Nie chodzi tu – żeby nie było wątpliwości – o kary, ale o precyzyjne wyznaczenie przestrzeni do podejmowania decyzji. O przećwiczenie różnych życiowych przypadków, analizowanie sytuacji, w których człowiek (mężczyzna) może się znaleźć. W ich wielu wariantach, Bo jasne jest, że życie jest bardzo skomplikowane, niesiemy ze sobą ciężki bagaż, a życie jest skomplikowane. Ale trzeba rozmawiać o granicach.

Po przejściu takiej lekcji męscy prawodawcy byliby zapewne lepiej przygotowani do rozmowy o decyzji o aborcji.

;

Udostępnij:

Agnieszka Jędrzejczyk

Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022

Komentarze