Telewizory nie zgasną, Polskie Radio dalej będzie nadawać, a PAP depeszować. Likwidacja mediów publicznych to tylko formalny wybieg prawny ministra Sienkiewicza. Za to w sądzie rejestrowym rośnie kolejka sprzecznych ze sobą wniosków o wpisy do KRS w sprawie TVP
Postawienie przez ministra kultury Bartłomieja Sienkiewicza w stan likwidacji Telewizji Polskiej, Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej jest prawniczym manewrem mającym umożliwić nowej władzy skuteczne odebranie kontroli nad mediami publicznymi PiS-owi, a nie wstępem do ich zamknięcia. Ten ruch wprowadza jednak dość oczywisty chaos pojęciowy – który został już wykorzystany przez polityków Prawa i Sprawiedliwości, zaciekle walczących o utrzymanie władzy nad ich dotychczasową machiną propagandową. Likwidacja – to w końcu słowo, które ma ściśle określone i powszechnie znane znaczenie – zarówno językowe, jak i prawne. To, że w tym wypadku chodzi o taką „likwidację”, która niczego nie zlikwiduje, to już niuans.
„Jeżeli chodzi o same wybory, to proszę pamiętać, że jeżeli ktoś chce likwidować media publiczne, pluralizm medialny, to po to, żeby ten fundamentalny dla demokracji mechanizm kontroli społecznej poprzez media wyłączyć” – w takie tony uderzył więc już sam Jarosław Kaczyński na antenie telewizji Republika. Było to w środowy wieczór – niedługo po ogłoszeniu przez Sienkiewicza jego decyzji.
Postawienie TVP w stan likwidacji oznacza, że telewizja publiczna może przestać istnieć
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
Właściwie trudno się dziwić – z punktu widzenia polityka opozycji, jakim jest Kaczyński, słowo „likwidacja” aż się prosi, by potraktować je dosłownie i postraszyć społeczeństwo wizją, w której z telewizorów znika sygnał TVP, Polskie Radio przestaje nadawać, a Polska Agencja Prasowa rozmywa się w niebycie. I to właśnie robi w tej chwili PiS. Prawicowa infosfera wtóruje temu pełną parą. Wizja telewizorów, które niczego nie odbierają i monotonnie szumiących radioodbiorników trafia właśnie pod strzechy. Na najbardziej podatny grunt trafia tam, gdzie zasięg komercyjnych stacji telewizyjnych jest ograniczony – czyli najczęściej w wyborczych matecznikach Prawa i Sprawiedliwości.
Fakty wyglądają jednak inaczej. Rząd koalicji KO, Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy zdecydował się na postawienie mediów publicznych w stan likwidacji wyłącznie ze względów prawnych, choć też niewątpliwie w akcie pewnej desperacji. Likwidacja jest bowiem takim stanem prawnym, w którym miejsce normalnego zarządu spółki, jej rady nadzorczej i innych statutowych organów zarządczych zajmuje ktoś w rodzaju biznesowego dyktatora – czyli wyznaczony przez właściciela likwidator. Zarazem stan likwidacji to biznesowy odpowiednik stanu wyjątkowego w państwie. Obowiązują wtedy inne niż w czasach „pokoju” przepisy – umożliwiające masowe zwolnienia, cięcia wynagrodzeń czy przesuwanie pracowników na inne stanowiska.
Bartłomiej Sienkiewicz w swym krótkim komunikacie dotyczącym postawienia mediów publicznymi w stan likwidacji podkreślił bardzo wyraźnie, że nie jest to decyzja nieodwołalna. I że stan likwidacji może zostać cofnięty – na mocy decyzji ministra sprawującego nad TVP, Polskim Radiem i PAP nadzór właścicielski w imieniu skarbu państwa.
I tak ma właśnie być w tym wypadku. Stan likwidacji w mediach publicznych potrwa tak długo, jak długo będzie czekać na nowe uregulowanie prawne ich statusu, czyli nową ustawę. Być może nawet do wyborów prezydenckich. Potem zostanie odwołany – a władzę nad mediami publicznymi obejmą powołane już według nowego prawa zarządy i rady nadzorcze.
Dla nowej władzy to metoda na obejście dwóch zapór, jakimi swe pozycje w TVP, Polskim Radiu i PAP ufortyfikował PiS. Pierwsza z nich to niekonstytucyjna ustawa o Radzie Mediów Narodowych oddająca kontrolę nad mediami publicznymi temu zdominowanemu przez PiS na długie lata organowi. Druga to prezydent Andrzej Duda, który może wetem zablokować jakiekolwiek zmiany ustawowe dotyczące TVP, Polskiego Radia i PAP.
Trudno natomiast powiedzieć, czy postawienie mediów publicznych w formalny stan likwidacji rzeczywiście dało Sienkiewiczowi – i rządowi Donalda Tuska – narzędzia do pełnego wyrwania ich spod władzy PiS. I czy naprawdę ta decyzja ucina też spory o to, który z prezesów powołanych w TVP jest tym „prawdziwym” – czy Tomasz Sygut nominowany przez Sienkiewicza, czy też Michał Adamczyk mianowany przez PiS-owską RMN.
Wcale nie jest bowiem pewne, czy rzeczywiście nie będzie żenującej – i ryzykownej – walki o wpis do KRS. A o losach mediów publicznych nie zadecyduje wciąż nieznany referendarz sądowy w XIV Wydziale Gospodarczym Krajowego Rejestru Sądowego Sądu Rejonowego dla miasta stołecznego Warszawy – czyli w skrócie w sądzie rejestrowym.
Warszawski sąd rejestrowy jest w środowiskach prawniczych uważany za „królestwo” Łukasza Piebiaka – czyli byłego zastępcy Zbigniewa Ziobry w ministerstwie sprawiedliwości, który został zmuszony do rezygnacji z posady po tym, jak Onet ujawnił jego udział w organizowaniu nagonek na prawników walczących o niezależność sądownictwa. Warszawscy prawnicy wskazują, że do stołecznego sądu rejestrowego trafiło wielu neo-sędziów i nominatów Zjednoczonej Prawicy.
Faktem jest, że sąd ten dokonywał dotąd bez szemrania wpisów do KRS dotyczących władz mediów publicznych na wnioski kierowane tam przez niekonstytucyjną Radę Mediów Narodowych. Sytuacja w sądzie rejestrowym wygląda w tej chwili tak:
Jest jeszcze coś. Jak nieoficjalnie dowiedzieliśmy się dziś (28 grudnia) przed południem, do tego momentu XIV Wydział Gospodarczy Krajowego Rejestru Sądowego Sądu Rejonowego dla miasta stołecznego Warszawy nadal nie wyznaczył referendarza (ani referendarzy) odpowiedzialnego za rozpatrzenie pierwszych dwóch wniosków.
Nie wygląda więc na to, by sąd rejestrowy jakoś specjalnie się spieszył z procedowaniem spraw, którymi żyje pół Polski.
O tym, zaś przed jakimi dylematami stanie referendarz sądowy w sądzie rejestrowym, pisała już w OKO.press profesor Ewa Łętowska. Mimo że było to jeszcze przed postawieniem mediów publicznych w stan likwidacji, obserwacje wybitnej prawniczki pozostają w pełni aktualne.
Rzecz jasna stan likwidacji w firmie wprowadza się najczęściej wtedy, kiedy rzeczywiście chodzi o wygaszenie lub daleko idące ograniczenie jej działalności. Niekiedy jednak także wtedy, gdy zachodzi potrzeba przeprowadzenia bardzo głębokiej restrukturyzacji przedsiębiorstwa. Na tyle głębokiej, że nie wystarczą do tego normalne środki. Bo stan likwidacji znacząco ułatwia zwalnianie pracowników i ogranicza ich kodeksowe prawa obowiązujące w normalnej rzeczywistości prawnej. Więcej na ten temat w osobnym materiale Krzysztofa Boczka w OKO.press.
Taką głęboką restrukturyzację TVP zapowiedział już w środę dość wprost Donald Tusk. To po części skutek prezydenckiego weta wobec ustawy okołobudżetowej – w ten sposób Andrzej Duda odebrał nowemu rządowi możliwość dofinansowania TVP. Po części jednak to efekt zamiarów rządzącej większości wobec TVP, która ma zostać gruntownie oczyszczona z PiS-owskich nominatów i poddana urynkowieniu zarobków – obecnie są one znacząco wyższe niż w mediach prywatnych.
Stan likwidacji – umożliwiający zarządzanie mediami publicznymi na zasadzie „stanu wyjątkowego” – mocno się do tego rządzącym przyda. Niemniej z wszystkich informacji, jakimi na ten temat dysponuje OKO.press wynika jasno, że ma mieć on charakter przejściowy. I zakończyć się najpóźniej wtedy, gdy wejdzie w życie nowa ustawa o mediach publicznych.
Nie zmienia to faktu, że postulaty całkowitej – faktycznej, a nie przejściowej i pozorowanej – likwidacji telewizji publicznej lub jej konkretnych kanałów padały w przeszłości w przestrzeni publicznej – i to ze strony ważnych polityków obecnie rządzącej koalicji partii demokratycznych. To właśnie to pogłębia obecny chaos pojęciowy związany z brzmiącym ultymatywnie i nieodwołalnie hasłem „likwidacji TVP”.
W 2021 roku politycy Platformy rozpoczęli zbieranie podpisów pod obywatelskim projektem o likwidacji TVP Info o nazwie „Stop TVP Info!”. Na początku 2023 roku trafił on nawet do Sejmu – przedstawiał go Rafał Trzaskowski.
W tym projekcie rzeczywiście chodziło o faktyczną likwidację kanału informacyjnego telewizji publicznej zamienionego przez nominatów PiS w machinę propagandową. Projekt zakładał też likwidację abonamentu RTV.
Rzecz jasna projekt przepadł w głosowaniu w Sejmie zdominowanym przez Prawo i Sprawiedliwość.
Wcześniej, bo już w styczniu tego roku przeciwko pomysłom realnej likwidacji czy to samej TVP, czy to jej niektórych programów opowiedział się dość jasno Donald Tusk.
Przyszły premier zapowiedział, że zamiast likwidować czy wygaszać TVP, będzie dążył do jej naprawy.
„Instytucje będą zdawały egzamin wyłącznie wtedy, gdy ludzie będą wybierali władzę, która będzie chciała szanować te instytucje i cel, dla którego zostały powołane. Także ja wolałbym, żeby telewizja publiczna istniała, żeby Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji istniała i żeby znowu wróciły jako tako zdrowe zasady” – mówił Tusk podczas gdańskiego spotkania z młodymi wyborcami. Była to odpowiedź na zadane wprost pytanie o to, czy jego partia zamierza rzeczywiście „zlikwidować” TVP. Takie pomysły rzeczywiście bowiem krążyły w przeszłości wśród polityków ówczesnej opozycji – także w otoczeniu Tuska. Szef Platformy Obywatelskiej odłożył je jednak na półkę – a w programie wyborczym KO przed wyborami 15 października znalazły się już jedynie postulaty naprawy i odpolitycznienia mediów publicznych.
Widzowie TVP – w przeciwieństwie do propagandystów z TVP – mogą więc spać spokojnie. Ich telewizory nie zgasną.
Media
Opozycja
Władza
Jarosław Kaczyński
Samuel Pereira
Bartłomiej Sienkiewicz
Donald Tusk
"Wiadomości" TVP
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Rada Mediów Narodowych
Telewizja Polska
KRRiT
Likwidacja TVP
Marek Błoński
Michał Adamczyk
RMN
Tomasz Sygut
TVP Info
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Komentarze