Antoni Macierewicz w niespotykany - nawet u tego polityka - sposób przekręca wywiad Aleksieja Morozowa, przewodniczącego Komisji Technicznej MAK. Rosjanie - twierdzi - zgodzili się z teorią, że rządowy Tu-154M rozpadł się w powietrzu. Zamiast tej szarży interpretacyjnej, powinien wyjaśnić, jak doszło do zatajenia przez komisję smoleńską ustaleń WAT
Minister obrony narodowej Antoni Macierewicz w cotygodniowym wideofelietonie dla TV Trwam ogłosił rewelacje na temat wywiadu, jakiego Aleksiej Morozow, przewodniczący Komisji Technicznej MAK do badania przyczyn katastrofy Tu-154M udzielił portalowi Sputnik.pl. Polskojęzyczny portal jest jedną z inicjatyw potężnej agencji informacyjnej, która eksportuje do wielu krajów kremlowski punkt widzenia.
Zdaniem ministra Rosjanin "przyznał się", że "doszło do rozpadu samolotu już przed uderzeniem w ziemię". A także "potwierdził analizy komisji smoleńskiej".
Już sama teza, że organ rosyjskiej propagandy wspiera teorię smoleńskiego zamachu, a ekspert MAk zaprzecza ustaleniom własnej komisji może przyprawić o zawrót głowy. Zdumienie jeszcze rośnie, gdy zajrzeć do wywiadu Morozowa, który w jednoznaczny i klarowny sposób mówi coś dokładnie przeciwnego.
Macierewicz jest najwyraźniej gotów na przekłamania tej skali, w dodatku kompromitujące i potencjalnie kłopotliwe w skali międzynarodowej, byle tylko ratować w Polsce wiarę w spiskową teorię zamachu w Smoleńsku. A ta wiara spada, z 30 proc. i więcej w latach 2012-2015 do 18 proc. w kwietniu 2017.
Dobrze, że [Morozow] przyznał się, iż doszło do rozpadu samolotu już przed uderzeniem w ziemię. Dobrze, że [Morozow] potwierdził analizy komisji smoleńskiej prowadzonej przez pana prof. Nowaczyka
Szef MON wyciągnął wypowiedź przewodniczącego MAK z kontekstu. Faktycznie Morozow mówi o rozpadzie samolotu, ale jako ostatnim etapie katastrofy wywołanej przez błędy polskich pilotów (tradycyjnie pomija rolę rosyjskich nawigatorów). Kluczową rolę w rozpadzie samolotu odegrała osławiona brzoza.
Morozow wyraźnie mówi, że "właśnie to uderzenie [w brzozę] zapoczątkowało rozpad statku powietrznego. Żadnych wątpliwości co do tego nie ma".
W wyniku uderzenia w brzozę została oderwana część lewego skrzydła samolotu. Po utracie skrzydła "katastrofa była już nieodwracalna". Samolot zaczął się odwracać, a piloci całkowicie stracili kontrolę.
"Pierwsze fragmenty samolotu zostały znalezione akurat w pobliżu brzozy i w niej samej" - stwierdza Morozow. Na potwierdzenie zaznacza, że w drzewie znaleziono szczątki skrzydła samolotu. A w skrzydle — drzazgi brzozy. "Z całą odpowiedzialnością oświadczam, że żadnych fragmentów zarówno w odległości 30, jak i 60 m nie było".
W tym ostatnim Morozow się myli, bo jeden lub dwa fragmenty poszycia kadłuba samolotu rzeczywiście znaleziono w odległości kilkudziesięciu metrów przez brzozą. Było to wynikiem trzykrotnego zahaczania przez prezydencki samolot o wcześniejsze drzewa. To zahaczanie jest udokumentowane zdjęciami uszkodzonych drzew (zamieszczonymi w załącznikach do raportu Millera) oraz zapisem odgłosów tych zahaczeń nagranych w kokpicie.
Przewodniczący MAK przypomniał, że przyczyną katastrofy było zejście samolotu na zbyt niską wysokość. Piloci sprowadzali maszynę w dół, poniżej bezpiecznej wysokości 100 metrów, choć nie widzieli znaków naziemnych lądowiska. "Dodam, że do podobnego wniosku doszła komisja Millera" - mówi Morozow. I tu ma rację.
Morozow wprost polemizuje z teorią wybuchu i kategorycznie ją wyklucza. "Ekspertyzy balistyczne i pirotechniczne przeprowadzone przez rosyjskich ekspertów nie wykryły żadnych śladów substancji wybuchowych".
"Podczas katastrofy w Smoleńsku ani charakter rozrzucenia szczątków, ani ich stan (zadane uszkodzenia), ani charakter zapisów środków obiektywnej kontroli nie potwierdzają wersji wybuchu na pokładzie samolotu, ani jego rozpadu w powietrzu przed uderzeniem w przeszkodę" - argumentuje Morozow.
Macierewicz - jak widać desperacko - szuka argumentów na rzecz teorii wybuchu. W ostatniej wersji były to trzy wybuchy ładunków termobarycznych: w centropłacie, na skrzydle i w kabinie. To te wybuchy a nie uderzenie w brzozę ostatecznie spowodowały katastrofę - głosił raport podkomisji smoleńskiej z 10 kwietnia 2017. "Oderwanie lewego skrzydła na długości 6 metrów nie może spowodować obrotu samolotu i przeszkodzić w jego dalszym locie" - mówił narrator filmu podsumowującego raport, wprowadzając w konsternację specjalistów.
OKO.press demaskowało już manipulacje podczas eksperymentów z wybuchającą makietą samolotu.
Rewelacje o bombie barycznej i inne wnioski raportu z 10 kwietnia 2017 miały być oparte na badaniach przeprowadzonych w Wojskowej Akademii Technicznej.
Ale dziennikarze TVN dotarli do oryginalnego opracowania naukowców WAT, z którego wprost wynika, że rządowy Tu-154M pod uderzeniu w brzozę się obracał. "Zamówiono ekspertyzę u fachowców i ci fachowcy tę ekspertyzę wykonali" - mówił TVN Robert Konieczko, wykładowca na Politechnice Ślaskiej i ekspert lotniczy.
"Jeżeli wynik ich pracy nie dość, że zatajono, nie podano do publicznej informacji, a w dodatku podano w zupełnie przeciwnym znaczeniu, czyli przekłamano, to jest coś strasznego. Tak się nie postępuje" - dodał.
W wideofelietonie Antoni Macierewicz nazwał "profesorem" Kazimierza Nowaczyka, przewodniczącego Podkomisji ds. Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego pod Smoleńskiem, po dymisji i "ucieczce do USA" Wacława Berczyńskiego. Macierewicz robił to już wcześniej.
Tymczasem Nowaczyk jest tylko doktorem. W latach 90. próbował się habilitować, ale jego rozprawa została odrzucona przez Radę Instytutu Fizyki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika.
Profesorem tytułował również pierwszego przewodniczącego podkomisji smoleńskiej, dr. Wacława Berczyńskiego. On również nie ma habilitacji.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze