Po pandemii COVID-19 jesteśmy wyczuleni na wieści o nowych zarazkach. Tym razem chodzi o znany medycynie paciorkowiec. Lepiej jednak trzymać się od niego z daleka. Bakteria ta nie tylko „je mięso”, ale zabija 1/3 ofiar. Na szczęście działa na nią penicylina
Niedawno pisałem w OKO.press o krztuścu, bakteryjnej chorobie, która „przypomniała sobie” o nas po ustąpieniu COVID-19.
Dziś o innym groźnym drobnoustroju, który też „podnosi głowę” po pandemii, a którego działanie, w niektórych przypadkach, nadałoby się na scenariusz całkiem przyzwoitego horroru.
Bakteria, o której mowa, to paciorkowiec o łacińskiej nazwie Streptococcus pyogenes (paciorkowiec grupy A).
Mikrobiolodzy znają wiele różnych gatunków paciorkowców. Jednym z nich jest właśnie Streptococcus pyogenes. Bakterie te należą do ziarniaków. Pojedyncze komórki mają kuliste kształty. Chętnie łączą się w łańcuszki liczące od kilku do kilkudziesięciu kuleczek.
Paciorkowce giną przy użyciu standardowych środków dezynfekcyjnych, stosowanych nawet w niskich stężeniach.
Towarzyszą one człowiekowi bardzo często, nie czyniąc krzywdy. Mówimy wtedy o kolonizacji czy nosicielstwie tego drobnoustroju. Występują najczęściej w górnych drogach oddechowych (gardło) i na skórze.
Paciorkowce wywołują wiele różnych chorób, począwszy od:
aż po zakażenia o ciężkim przebiegu, z wysokim ryzykiem zgonu. Są to:
Te najcięższe przypadki zakażeń mogą być związane z wytwarzaniem groźnych dla człowieka toksyn.
Toksyna może jednak wystąpić także w zakażeniach o łagodniejszym przebiegu. Taką chorobą jest szkarlatyna. Mówi się, że nie ma szkarlatyny bez anginy. To prawda, bo szkarlatynę wywołuje Streptococcus pyogenes tyle, że wytwarzający toksynę. Stąd oprócz typowych objawów – zapalenia gardła i migdałków – pojawia się wysypka i tzw. „malinowy język”.
Jednak to zakażenia znacznie bardziej poważne skłoniły mnie do napisania tego artykułu.
Wiadomości, jakie nadeszły w tym roku z Japonii, dotyczą paciorkowcowego zespołu wstrząsu toksycznego (ang. Streptococcal Toxic Shock Syndrome, w skrócie STSS), niezwykle niebezpiecznej choroby, dotykającej często młodych, zdrowych ludzi, kończącej się zgonem aż w 30 proc. przypadków.
Choroba rozwija się nagle i gwałtownie. Jej punktem wyjścia może być banalne zakażenie gardła albo niewielka rana na ciele.
STSS zaczyna się zwykle od wysokiej gorączki.
Typowe są bóle głowy, mięśni, wymioty. Pojawia się obrzęk stóp i dłoni, przekrwienie spojówek. U części pacjentów występuje wysypka (podobna jak w przypadku szkarlatyny).
Chory musi być leczony w szpitalu – i to jak najszybciej. Często trafia od razu na Oddział Intensywnej Opieki Medycznej. Paciorkowcowy zespół wstrząsu toksycznego bardzo szybko prowadzi bowiem do tzw. niewydolności wielonarządowej.
Spada ciśnienie, źle zaczynają pracować nerki, pojawiają się ciężkie zaburzenia oddychania, które skutkują niedotlenieniem całego organizmu. Ratunkiem w takiej sytuacji może być respirator.
„Zespołowi paciorkowcowego wstrząsu toksycznego towarzyszą często zakażenia tkanek miękkich, które prowadzą do wystąpienia martwiczego zapalenia powięzi oraz zapalenia mięśni” – czytamy na stronie „Medycyny Praktycznej”.
To właśnie owo martwicze zapalenie powięzi jest sprawcą używania w literaturze anglosaskiej określenia „flesh-eating bacteria” („bakterie pożerające mięso”). Faktycznie, uszkodzenia tkanek mogą być bardzo rozległe i dzieje się to w bardzo szybkim tempie.
Dodajmy, że drobnoustroje nie odżywiają się tkankami człowieka. Uszkodzenia powodują produkowane przez nie toksyny wydzielane do tkanek
Obrazy tego, co mogą zdziałać w ludzkim ciele paciorkowce wydzielające toksynę, są naprawdę przerażające.
Martwiczym zapaleniem powięzi bardziej zagrożone są osoby z niedoborami odporności, cukrzycą, przyjmujące dożylnie narkotyki, ale choroba może się także rozwinąć u całkowicie zdrowych młodych ludzi.
W tym przypadku najbardziej się liczy właściwe rozpoznanie, odpowiednia antybiotykoterapia i jak najszybsza interwencja chirurgiczna polegająca na usunięciu tkanek, które uległy zakażeniu, a następnie martwicy.
W doniesieniach z Japonii nie ma informacji o tym, czy tamtejsi pacjenci zapadli na martwicze zapalenie powięzi wymagające interwencji chirurga. W tekstach publikowanych w japońskich mediach, a także w „Guardianie” i przytoczonych potem przez Medonet czy gazetę.pl, jest wyłącznie mowa o niepokojącej statystyce nowych zachorowań.
I tak, o ile do roku 2020 liczba przypadków zespołu paciorkowcowego wstrząsu toksycznego nie przekraczała rocznie 200, o tyle w roku ubiegłym stwierdzono 941 przypadków. W tym roku STSS atakuje jeszcze częściej. W samym styczniu i lutym 2024 odnotowano w Japonii 378 zachorowań.
Największa śmiertelność występowała u osób poniżej 50. roku życia.
Od lipca do grudnia 2023 z powodu STSS zmarło w Japonii 21 osób, które nie przekroczyły pięćdziesiątki.
Bakteria zbiera też żniwo w Polsce.
Jak podaje gazeta.pl, od stycznia do marca 2024 stwierdzono u nas 31 przypadków zespołu paciorkowcowego wstrząsu toksycznego. W roku 2023 odnotowano łącznie 100 zachorowań. Z kolei rok wcześniej, tj. w całym 2022 roku, było ich zaledwie 16.
Japońscy eksperci nie wiedzą, co jest przyczyną zeszło- i przede wszystkim tegorocznego wzrostu liczby groźnych infekcji. Przypuszcza się, że chodzi o zakończenie pandemii i poluzowanie związanych z nią obostrzeń.
Źródłem zakażeń paciorkowcowych najczęściej jest drugi człowiek. Do zakażenia dochodzi zwykle drogą kropelkową lub przez dotyk. Dlatego japońscy lekarze apelują o zachowanie higieny, mycie rąk, no i przede wszystkim szybką reakcję w razie podejrzenia choroby.
W całej tej historii jest jednak optymistyczny akcent. Paciorkowce do tej pory pozostają w 100 proc. wrażliwe na starą, dobrą penicylinę. Trzeba ją tylko w porę podać.
„Jeśli ktoś ma zapalenie gardła albo [tzw.] zakażenie przyranne, powinien je leczyć. Bo jak zakażenie będzie leczone, nie dojdzie do wstrząsu” – mówił niedawno na antenie radia TOK FM prof. Ernest Kuchar, specjalista chorób zakaźnych, kierownik Kliniki Pediatrii z Oddziałem Obserwacyjnym Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Z teorią, że po pandemii COVID wracają stare choroby wirusowe, takie jak RSV (syncytialny wirus oddechowy) czy grypa, a także bakteryjne, takie jak zakażenia gronkowcowe czy paciorkowcowe, zgadza się dr Agnieszka Sulikowska, mikrobiolożka, specjalistka w zakresie zakażeń.
„Jednak należy podkreślić, że przyczyn może być wiele i dotyczy to prawdopodobnie całego świata. Prawdopodobnie, bo nie wszędzie monitoruje się występowanie inwazyjnych zakażeń paciorkowcem grupy A” – mówi OKO.press lekarka.
"Inne przyczyny wzrostu zakażeń wywołanych przez te drobnoustroje to rozprzestrzenianie się szczepów szczególnie wirulentnych, które mają potencjał do wywoływania tego rodzaju zakażeń. Najwyraźniej widać, że problem dotyczy nie tylko Japonii. To choroby stare jak świat” – dodaje ekspertka.
Zapadalność w Polsce ma STSS (liczba przypadków na 100 tys. mieszkańców) jest u nas de facto zbliżona do tej w Japonii.
„Zakażenia wywołane przez paciorkowce produkujące toksynę są rzeczywiście wstrząsające” – opowiada dr Sulikowska. „W ubiegłym roku widziałam je u młodej pacjentki po operacji tarczycy (przypadek kazuistyczny), a także, co znacznie częstsze, u dwóch pacjentów z czynnikami ryzyka po niewielkich urazach kończyn (w tych przypadkach użycie określenia »flesh-eating bacteria« z pewnością nie było przesadzone)".
Japońscy lekarze – jak wspominałem – nawołują do zachowywania higieny w obronie przed Streptococcus pyogenes.
„Higiena zawsze dobrze robi” – mówi dr Sulikowska. „S. pyogenes może bowiem żyć na skórze owłosionej głowy, w pachwinach, w okolicy odbytu. Niemniej nie da się powiedzieć, że jak będziemy dbać o higienę, to nie zachorujemy na zakażenia powodowane przez tę bakterię. W tym celu trzeba raczej zadbać o własną kondycję, nie być otyłym, nie mieć cukrzycy, nie mieć zastoju żylnego w podudziach”.
„Warto też pamiętać, że zakażający ranę Streptococcus pyogenes wcale nie musi pochodzić z naszego gardła czy od drugiego człowieka. Zdarzają się bowiem również zakażenia ogródkowe, skaleczenie o ławkę, zabrudzenie ziemią” – dodaje lekarka.
„Wyobraźmy sobie, że młody człowiek gra w piłkę na boisku. Przy okazji rani się porządnie, ale to bagatelizuje. Za parę godzin zjawia się w szpitalu z zabrudzoną raną, ale okazuje się, że jest już za późno i nie daje się go uratować”.
Ze Streptococcus pyogenes naprawdę nie ma żartów.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze