W apelowaniu przez polskich rządzących do okazania „wdzięczności” przez Ukraińców najbardziej oburzające jest to, że za „moralnością” podobnych apeli kryje się polityczna i ekonomiczna kalkulacja. I im ktoś głośniej stroi się w piórka etyki, tym bardziej chce na tym zarobić.
„Ważne, że w Polsce słychać donośne głosy dezaprobaty i solidarności z Ukrainą, jak byłego premiera Włodzimierza Cimoszewicza. Były minister spraw zagranicznych w rządzie Morawieckiego Jacek Czaputowicz użył bardzo ostrych słów przeciwko polityce polskich władz („polityczne szmalcownictwo”), czym wywołał furię na prawicy. Po reakcjach polityków PiS i ich stronników widzę jednak, że zrobiło to na nich wrażenie” – mówi Mirosław Czech, w latach 2016-2019 doradca władz Ukrainy.
PiS jednak zdaje się używać relacji z Ukrainą do wewnętrznej rozgrywki. W czwartek Wirtualna Polska, a w piątek 4 sierpnia napisała o tym „Gazeta Wyborcza”: antyukraińska retoryka to nie wypadek, ale świadoma próba przejęcia prawicowego elektoratu. Bo te głosy mogą zdecydować o wynikach jesiennych wyborów.
Jakie jest realne tło tego politycznego zwrotu?
Edward Krzemień, OKO.press: Ukraina powinna bardziej doceniać wkład Polski w wojnę i w pomoc dla Ukrainy – powiedział minister Przydacz z Kancelarii Prezydenta. Ta wypowiedź byłaby niezauważona, zaliczona do retoryki kampanii wyborczej w Polsce, gdyby nie zaskakująco ostra reakcja ukraińskiego MSZ, który wezwał na dywanik ambasadora RP Bartosza Cichockiego. Dlaczego ukraiński MSZ aż tak zareagował?
Mirosław Czech*: Powodów jest na pewno kilka. Przede wszystkim mnie zdziwiło to, że słowa te wypowiedział ważny urzędnik kancelarii prezydenta Andrzeja Dudy, prezydenta, który wydaje się mieć bardzo dobre relacje z prezydentem Zełenskim, także osobiste. Powinny więc istnieć kanały porozumiewania się, by takiej zupełnie niepotrzebnej eskalacji unikać.
Pytanie, dlaczego te kanały nie zadziałały.
Po drugie, dzień później zarzut min. Przydacza wobec „niewdzięcznej” Ukrainy rozwinął wiceminister MSZ Paweł Jabłoński, Powiedział, że Polska jest zniesmaczona działaniami ukraińskiej dyplomacji. Ale powiedział jeszcze o dwóch kwestiach, w których nie ma porozumienia pomiędzy Polską a Ukrainą. To kwestia embarga na zboże i ocena tragedii na Wołyniu w roku 1943.
O tej drugiej kwestii możemy porozmawiać kiedy indziej.
Natomiast pierwsza kwestia jest rzeczywiście paląca i nagląca, szczególnie w Ukrainie.
15 września upływa termin embarga UE na import czterech rodzajów zboża ukraińskiego (pszenica, słonecznik, rzepak i olej słonecznikowy), które pięć państw UE uzyskało w maju od Komisji Europejskiej.
I to się wszystko odbywa się w kontekście zerwania przez Rosję umowy zbożowej, ostrzeliwania, niszczenia infrastruktury portowej, magazynów ze zbożem.
Rosja odstąpiła oficjalnie od umowy zbożowej 18 lipca, a 19 lipca premier Mateusz Morawiecki powiedział, że Polska samodzielnie wprowadzi embargo, jeśli KE go nie przedłuży. I stąd chyba takie ogromne podenerwowanie ze strony urzędników ukraińskich, którzy są w tej chwili postawieni pod ścianą, muszą dbać o interesy swojego kraju i słusznie.
Putin jedzie teraz do prezydenta Erdoğana, by rozmawiać o wznowieniu transportu zboża przez Czarne Morze. Ale warunki, które stawia Rosja, są nie do przyjęcia dla Ukrainy.
Reakcja ukraińska na problem transportu zboża przez Polskę jest oczywiście nerwowa, bo to żywotna sprawa. Ale politycy i dyplomacja ukraińska, powinni zdawać sobie sprawę, w jakiej sytuacji jest w tej chwili polska scena polityczna w związku z kampanią wyborczą. Powinni pominąć oświadczenie Przydacza i zacząć rozmowy na innym poziomie. Tymczasem wywołali otwarty konflikt, co PiS może wykorzystywać w kampanii wyborczej.
Nie, to nie jest granie na wewnętrzne sprawy w Polsce. Władze w Kijowie bardzo dobrze to rozumieją. Prezydent Zełenski zresztą wydał oświadczenie, że jakieś chwilowe problemy nie powinny niszczyć sojuszu polsko-ukraińskiego, dlatego że Polska i Ukraina są tarczą obrony przed agresją rosyjską.
Ja uważam, że wezwanie ambasadora polskiego do ukraińskiego MSZ było niepotrzebne.
Nie, było tylko jednym z elementów problemu. W odpowiedzi polska strona wezwała do MSZ ukraińskiego chargé d’affaires. Tego samego dnia, w którym wezwano również chargé d’affaires ambasady białoruskiej, by oświadczyć, że Polska potępia agresję rosyjską na Ukrainę, jak również rolę Białorusi w eskalacji tej wojny.
To zapętlenie stosunków polsko-ukraińskich jest absurdalne. Uważam, że prezydenci powinni tę sprawę wziąć pod swoją opiekę.
Natomiast jeśli chodzi o to, że import zboża ukraińskiego zdestabilizował rynek produktów zbożowych w Polsce, to jest absolutnie wydumane. Liczby pokazały, że to nie wpłynęło.
Na podstawie polskich dokumentów skarbowych komisarz UE Janusz Wojciechowski (nominat PiS, odpowiada za rolnictwo) podał, że w 2022 roku do Polski wjechało z Ukrainy pół miliona ton pszenicy, 1.9 mln ton kukurydzy, ponad 650 tys. ton rzepaku i 400 tys. ton oleju słonecznikowego.
Natomiast tranzytem przejechało 230 tys. ton kukurydzy, 60 tys. ton pszenicy i 40 tys. ton rzepaku.
A w Polsce krzyczano, że „ukraińskie zboże zalało polski rynek” i w elewatorach zgromadzono go 4 mln ton. Marek Sawicki, były minister rolnictwa z PSL, mówił, że chodzi o 7-9 mln ton.
I jedynie półgębkiem przyznawano, że w zasiekach składowane jest zboże polskich rolników i producentów rolnych. Skąd się wzięło? Bo uwierzyli zapewnieniom byłego wicepremiera Henryka Kowalczyka z PiS, który po żniwach 2022 roku radził rolnikom, żeby zboża nie sprzedawali, bo zimą cena pójdzie jeszcze w górę. Choć i tak była wysoka ze względu na blokadę portów ukraińskich przez Rosję.
Ale po umowie zbożowej pomiędzy Ukrainą, ONZ i Turcją z jednej strony i Rosją, ONZ i Turcją z drugiej – ceny spadły. I zrobił się kłopot, bo pieniądze ze sprzedaży rolnicy sobie policzyli, towar niesprzedany i może pojawić się strata. Sięgnięto więc po wielokrotnie sprawdzony sposób „chłopskich żalów”: znaleźć „winnego”, narobić medialnej wrzawy i wytargować rekompensatę, czyli dopłaty.
Znalazła się więc AgroUnia, pojawiły się blokady na przejściach granicznych z Ukrainą, podłączył się PSL i poszło. W mediach opowiadano niestworzone rzeczy. A to, że „zatrute zboże techniczne” z Ukrainy dodawane jest do mąki, z której piecze się chleb.
Choć to bzdura, bo pomimo wszczętych śledztw niczego nie wykryto, przynajmniej na zauważalną skalę.
A to, że „ukraińskie firmy oszukują”, choć do dziś ministerstwo rolnictwa nie opublikowało listy polskich firm, które zajmowały się importem produktów rolnych z Ukrainy. Bo przecież Polska to nie dzikie pole – na import potrzeba zezwoleń. Działają przecież służby celne, skarbowe i fitosanitarne. Pod nadzorem służb UE.
Okazało się, że w tej histerii (nagonce) nie było granic. W tym czasie przyjechałem do kraju z Ukrainy, nastrój miałem nie najlepszy, bo zima była ciężka ze względu na rosyjski ostrzał energetyki, właśnie zaczął się ostrzał Kijowa przy użyciu pocisków hipersonicznych, a pod Bachmutem trwały ciężkie walki.
Wagnerowcy ginęli tysiącami, ale ukraińskich żołnierzy poległo też niemało. Codziennie po kilka pogrzebów we Lwowie. „Dobrze, pomyślałem, że chociaż Polska trwa niewzruszenie przy Ukrainie”.
Pomylić się bardziej nie mogłem. W radiu wysłuchałem wywiad z byłym wicepremierem Januszem Piechocińskim z PSL, który perorował, że Polskę „zalały” mrożone owoce i miód z Ukrainy. Miodu – mówił – zawieziono trzykrotność rocznej produkcji polskich pszczelarzy.
Zacząłem sprawdzać – kłamstwo. W porównaniu z rokiem 2021 import ukraińskich owoców spadł, podobnie miodu. Informacje o miodzie wkurzyły mnie szczególnie, bo opowieści o jego „zalewie” okraszono opowieściami o Ukraińcach, którzy „wiadrami” wnoszą go do Polski.
„Bodajby twoi bliscy musieli uciekać przed wojną i nosić wiadrami miód mleko i inne produkty” – złorzeczyłem, bo każdy, kto choć raz przekracza granicę ukraińsko-polską wie, jak skrupulatne są kontrole polskich celników.
Na polską hucpę Ukraińcy znaleźli prosty sposób. Dwa miesiące temu Agro-Unia zablokowała jedno z przejść granicznych, powtarzając śpiewkę o „zalewie zboża i owoców (szczególnie malin)” z Ukrainy.
Wówczas ukraińscy producenci mleka zapowiedzieli swój protest przeciwko nielimitowanemu importowi polskich wyrobów mlecznych. W Polsce nikt bowiem nie liczy wielkości produkcji rolnej i spożywczej, która sprzedawana jest w Ukrainie. A jest niemała pomimo wojny.
Ukraiński straszak poskutkował – protest po polskiej stronie granicy zniknął w trzy minuty.
Trzeba oddać rządzącym z PiS, że przez długi czas starali się nie eskalować antyukraińskiej histerii, minister rolnictwa Robert Telus prostował w Sejmie nieprawdę.
Ale decyzja polityczna była inna, bo broniąc swojego poparcia na wsi, PiS otrzymał pozwolenie od swojego szefostwa, żeby zagrać kartą antyukraińską. Tym bardziej że w sprawie „ukraińskiego zboża” antyukraińskość zrymowała się z antyunijnością.
To Komisja Europejska wynegocjowała rozwiązanie, które obowiązuje do 15 września, w tym dodatkowe dopłaty dla polskich rolników.
W apelowaniu przez polskich rządzących do „poczucia wdzięczności” Ukraińców najbardziej oburzające jest to, że za „moralnością” podobnych apeli kryje się polityczna i ekonomiczna kalkulacja. I im ktoś głośniej stroi się w piórka wzoru etyki, tym bardziej chce na tym zarobić.
Zbliżające się wybory służą podkręcaniu emocji, tym bardziej że opozycja gra na tej strunie bez umiaru. Korzyść z tego ma tylko Rosja i dokłada do pieca. A polscy politycy – rządzący i opozycja – wchodzą jak w masło w scenariusz pisany nie w Polsce, niestety.
Jeśli wygra opozycja, to będzie miała znacznie lepszych partnerów do rozmowy niż z obecną ekipą. I być może to jest powód, dla którego i Zełenski i administracja ukraińska szuka bliższych i decydujących kontaktów z Niemcami, ze Stanami, bez Polski.
Znam podobne teorie z portali prawicowych. Nie wiem, czy więcej w nich infantylnego podejścia do rzeczywistości, czy też świadomego dążenia do zohydzenia Ukrainy i Ukraińców, bo „prawicowe serce” tak naprawdę bije po innej, rosyjskiej stronie.
Polska jest oceniana przez Ukraińców jako najbardziej przyjazne państwo i naród. Wszystkie badania opinii społecznej pokazują, prezydent Duda jest niemal tak samo popularny jak prezydent Biden.
Będzie tak samo. Większość nie zwraca uwagi na wypowiedzi „jakiegoś doradcy”, bo ważne jest to, co mówi prezydent i jak się on zachowuje. A Andrzej Duda na razie milczy.
Tezy, że Polska obecnie traci, bo Ukraińcy są zapatrzeni na Niemcy i Stany Zjednoczone, to bzdura. Przez lata wojny, a już w szczególności po 24 lutego 2022 roku, dobrze poznali geografię i boleśnie przekonując się, że „bratnia” Rosja to zaklęty wróg, który czyha jedynie na sposobność unicestwienia Ukrainy i Ukraińców. I że ze strony jeszcze „bardziej bratniej” Białorusi również nadchodzi śmierć.
W takiej sytuacji Polska jawi się jako wybawienie. I tym wybawieniem się okazała. Ukraińców nie trzeba wzywać do wdzięczności dla Polaków i Polski, bo ją żywią obecnie i żywić nie przestaną w przyszłości. Co najwyżej można spowodować, że im stanie kością w gardle.
Nie zmienia to tego, że w uruchomieniu finansowej pomocy Unii Europejskiej znaczący wkład mają Niemcy. Tak samo i sankcje, i broń dostarczana przez Amerykanów. W sytuacji u Ukraińców liczy się to, co jest oczywiste.
Stąd nikt nie zmieni roli Polski jako zaplecza frontu ukraińskiego. Jeżeli ktoś mówi, że ten czynnik zniknął z pola widzenia polityków ukraińskich, to po prostu nic nie rozumie. Albo robi to specjalnie, żeby psuć relacje polsko-ukraińskie.
Nie sądzę, choć nie przeceniałbym znaczenia tego faktu. Zełenski działa impulsywnie, bo taki ma charakter i na głowie ma wojnę, przetrwanie państwa, gospodarki, utrzymanie jedności Zachodu, członkostwo Ukrainy w UE i NATO.
Zapewne uznał, że ostra reakcja jest potrzebna, bo inaczej nie sposób wytłumaczyć Polakom, że działają równoległe z Rosją, która uważa, że ukraińskie zboże to niepotrzebna konkurencja.
Powtórzę, dziwi mnie i niepokoi nerwowość urzędników w obu kancelariach prezydenckich. Przecież się znają, rozmawiali ze sobą, a do ich obowiązków służbowych należy utrzymywanie kontaktu ze swoim odpowiednikiem.
Minister Marcin Przydacz, zamiast zasygnalizować swojemu koledze ukraińskiemu, że potrzebny jest jakiś gest ze strony ukraińskiej, po prostu wystrzelił z armaty, wywołując reakcję ministra Andrija Sybihy. I na tym powinno się skończyć. Wezwanie polskiego ambasadora do ukraińskiego MSZ było działaniem przesadzonym.
Więc nadal mamy twarde stanowisko obecnych władz Polski, że Ukraina ma się ukorzyć. Tylko po stronie ukraińskiej jest ogólnikowe łagodzące oświadczenie prezydenta. Co będzie dalej z tego wszystkiego? Dla PiS to podgrzewanie antyukraińskich nastrojów wydaje się kolejną próbą znalezienia narracji na kampanię wyborczą.
Chciałoby się powiedzieć, że wszyscy powinni zrobić krok wstecz. Mleko się jednak rozlało, Polska zajęła stanowisko godnościowe i trwa bezpardonowa kampania wyborcza. Studzić nastroje powinni więc przede wszystkim Ukraińcy i tak się już dzieje.
Ważne, że w Polsce słychać donośne głosy dezaprobaty i solidarności z Ukrainą, jak byłego premiera Włodzimierza Cimoszewicza. Były minister spraw zagranicznych w rządzie Morawieckiego Jacek Czaputowicz użył bardzo ostrych słów przeciwko polityce polskich władz („polityczne szmalcownictwo”), czym wywołał furię na prawicy.
Po reakcjach polityków PiS i ich stronników widzę jednak, że zrobiło to nich wrażenie. Bo poważany profesor, w PRL zasłużony opozycjonista i swój.
Jestem mu wdzięczny za twarde stanowisko, bo szczególnie wobec tego, co się dzieje w Białorusi (obecność Grupy Wagnera, granie migrantami, naruszanie przestrzeni powietrznej przez białoruskie helikoptery), nie powinno się grać moralnością dla doraźnych interesów politycznych i finansowych.
Tym bardziej że tak naprawdę w tzw. sprawie ukraińskiego zboża jest konsensus wśród partii politycznych. Nie ma różnicy pomiędzy AgroUnią, PSL i PiS. Innych nie słychać lub słychać źle. Część deputowanych do Parlamentu Europejskiego z Platformy Obywatelskiej głosowała przeciwko przedłużeniu o kolejny rok ruchu bezcłowego dla produktów ukraiński.
Czy taka ostra reakcja ukraińskiego MSZ nie jest spowodowana właśnie próbą pokazania, że administracja prezydenta i rząd broni Ukrainy przed oskarżeniami, że nie boi się nawet wezwać polskiego ambasadora.
Nie. Oczywiście można długo i namiętnie opowiadać o tym, że wart Pac pałaca, jeśli chodzi o jeden i drugi kraj, i jego polityków, ale to jest zajęcie nieproduktywne.
W wybory prezydenckie w czasie wojny w Ukrainie nie wierzę, tak samo, jak w wybory parlamentarne. Zresztą zarówno przewodniczący parlamentu, jak i sekretarz Rady Bezpieczeństwa i Obrony to wykluczyli. Bo jak zorganizować wybory w czasie działań bojowych, z 7 milionami uchodźców wewnętrznych i 6 mln uchodźców w Unii Europejskiej?
Jak przeprowadzić wybory i policzyć wyborców, sporządzić karty do głosowania chociażby. I przeprowadzić kampanię wyborczą, która jest przecież kampanią konkurencyjną.
Jeżeli komuś chodzą takie pomysły po głowie, to jest skrajnie nieodpowiedzialny i wrogi Ukrainie. Zresztą prawo ukraińskie nie dopuszcza możliwości przeprowadzenia podczas stanu wojennego wyborów parlamentarnych i prezydenckich. I słusznie.
Ukraińcy mają do wykonania parę zadań, wygrać wojnę z Rosją, przetrwać ekonomicznie to, co obecnie robi przeciwko Ukrainie Rosja, doprowadzić do zakończenia rozmowy o rozpoczęciu akcesji do Unii Europejskiej i wypełnić roczny plan dla zaproszenia przez NATO Ukrainy do Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Jest się czym zająć.
*Mirosław Czech, były poseł Unii Wolności, dziennikarz, w latach 2016-2019 doradca władz Ukrainy
Redaktor w OKO.press. Inżynier elektronik, który lubi redagować. Kiedyś konstruował układy scalone (cztery patenty), w 1989 roku zajął się pisaniem i redagowaniem tekstów w „Gazecie Wyborczej”. W latach 80. pomagał w produkcji i dystrybucji „Tygodnika Mazowsze” i w prowadzeniu podziemnej Wszechnicy „Solidarności”. Biegle zna pięć języków, trzy – biernie. Kolekcjonuje wiedzę na każdy temat. Jego tekst „Zabić żubra” rozpoczął jeden z najgłośniejszych cykli w OKO.press.
Redaktor w OKO.press. Inżynier elektronik, który lubi redagować. Kiedyś konstruował układy scalone (cztery patenty), w 1989 roku zajął się pisaniem i redagowaniem tekstów w „Gazecie Wyborczej”. W latach 80. pomagał w produkcji i dystrybucji „Tygodnika Mazowsze” i w prowadzeniu podziemnej Wszechnicy „Solidarności”. Biegle zna pięć języków, trzy – biernie. Kolekcjonuje wiedzę na każdy temat. Jego tekst „Zabić żubra” rozpoczął jeden z najgłośniejszych cykli w OKO.press.
Komentarze