Nadchodzący 9 maja pokazuje, że Moskwa nie wie, jak wyjść z wojny w Ukrainie bez naruszenia ideologii imperium. Zatrzymanie wojny byłoby równoznaczne z podkopaniem mitu „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej", na którym trzyma się władza Putina
Tymczasem Ukraina organizuje – razem z Europejczykami – własne obchody 80. rocznicy zakończenia II wojny światowej w Europie. To inna wojna. Zaczęła się w 1939 roku od sojuszu Hitlera ze Stalinem. A nie – jak chce Putin – w 1941 roku od „zdradzieckiego najazdu" Niemiec na niewinną Rosję.
Ukraińcy celują w putinowski mit Wielkiej Wojny Ojczyźnianej (WWO), bo to on nie pozwala Rosji na żadne ustępstwa w obecnej wojnie. Niestety, mit ten uzasadnia też władzę Putina nad Rosją.
I tego mitu postanowił teraz bronić. Putin, tak bardzo niezbliżający się do linii frontu, znalazł się nieoczekiwanie na froncie wojny ideologicznej, od której zależy jego władza.
Ideologicznie mit WWO opiera się na zakłamanej opowieści o zawsze niewinnej i zawsze oszukiwanej i niesłusznie napadanej Rosji. Która jednak zawsze jest w stanie „ostatecznie zwyciężyć dzięki »wielkiej ofierze krwi«".
Ostateczne zwycięstwo zaś musi być naprawdę ostateczne
Na zdjęciu na samej górze – fragment szczęki Hitlera i zębów Ewy Braun, pokazany w dzienniku telewizyjnym na znak, że naprawdę zostali zabici. Propaganda sprawiała wrażenie, jakby nikt tego wcześniej nie widział – w mitologicznej rzeczywistości WWO każdego 30 kwietnia jest rok 1945 i Hitler strzela sobie właśnie w skroń („Wiesti", 30 kwietnia 2025)
„Ofiara krwi" to – UWAGA – święta ofiara rozgrzeszająca wszelkie poczynania władzy.
Dopełnienie się ofiary celebruje się co roku 9 maja. Przez pierwsze trzy lata pełnoskalowego najazdu na Ukrainę władza na Placu Czerwonym po prostu uzasadniała tym swoje prawo do krwawej napaści na sąsiada.
Tym razem będzie jednak inaczej. Mit WWO nie jest już tylko uzasadnieniem najazdu na Ukrainę. Putin musi tę wojnę prowadzić, by uratować sam mit i swój tron – i to w 25. rocznicę objęcia władzy (oficjalnie stanowisko prezydenta objął 7 maja 2000 roku, czyli rocznicę obchodzi dziś).
Zatrzymując wojnę nawet na super korzystnych dla niego warunkach Trumpa, musiałby powiedzieć, że mit WWO nie objaśnia wszystkiego. A Rosja nie wygrywała wszystkich wojen. Zawierała porozumienia, pakty. Niektóre wojny przegrywała z kretesem i z winy przywódców ponosiła niepotrzebne ofiary.
W efekcie mit WWO przejął kontrolę nad Putinem i to mimo starań Kremla, by pozostał wygodną podpórką tronu.
Stało się to w ciągu ostatnich dwóch tygodni, a propaganda Kremla wszystko to nam dokładnie opowiedziała.
Najpierw doszło do „wyzwolenia obwodu kurskiego”, czyli ogłoszenia (26 kwietnia), że wyparci zostali stamtąd ukraińscy żołnierze. Wyzwolenie polegało na zatknięciu rosyjskiego sztandaru na ruinach ostatniej przygranicznej wsi po stronie rosyjskiej i biciu dzwonów w cerkwiach, których nie zniszczyła artyleria wyzwolicieli.
Miejscowe władze wystosowały wiernopoddańczy adres do Putina z podzięką za „starania i opiekę”: „Jestem głęboko wdzięczny naszemu prezydentowi Władimirowi Putinowi za to, że nie pozostawił naszego regionu bez uwagi ani na minutę!” – napisał p.o gubernatora obwodu kurskiego w Telegramie [sam gubernator siedzi za złodziejstwa, w tym rozkradzenie materiałów na obronę obwodu].
Jak widzimy, jeszcze dwa tygodnie temu władza próbowała używać mitu WWO instrumentalnie – wbijając poddanym, że Putin wygrywa jak Stalin. Elementem tej maskarady było też „zatkniecie kopii sztandaru pobiedy” na punkcie granicznym w okupowanym obwodzie chersońskim – czyli na linii, na którą oddziały Putina musiały się wycofać jesienią 2022 roku, opuszczając sam Chersoń.
Propaganda sprawnie motała też plany czasowe.
Putin jakby wygrał już w Ukrainie, a trwała tylko WWO, która – co każdy wie – zakończy się zwycięstwem. Sztandary zatykane były na ruinach kolejnych wsi (ukraińskich lub rosyjskich). Pomarańczowo-czarne wstążki św. Jerzego, symbolizujące zwycięstwo w WWO, rozdawało się żołnierzom pod Kurskiem.
A Putin z Łukaszenką pojechał do Wołgogradu czcić bitwę pod Stalingradem (przy okazji lotnisko w Wołgogradzie wróciło do nazwy Stalingrad, na znak, że władza Putina nad czasem nie ma granic).
Na tym tle propaganda podjęła wątek rozejmu. Że niby wojna zaraz się skończy.
„W Ukrainie nie ma prawdziwych władz, więc ważne jest to, że to my ogłaszamy rozejm. Rozejm jest dowodem zwycięstwa” [Walentina Matwijenko, przewodnicząca Rady Federacji, „Wiesti”, 28 kwietnia]
Najpierw był rozejm „wielkanocny”, potem Putin zaproponował rozejm na „Pobiedę” 9 maja. A nawet, po Wielkanocy, 21 kwietnia – bezpośrednie rozmowy z Ukrainą o rozejmie w atakach „na cele cywilne".
Część zachodniej opinii publicznej się na to nawet złapała – ale Ukraina nie. W rozmowy o tym, jaka liczba wojskowych lub krewnych wojskowych, lub ich znajomych z Facebooka przebywających w danym cywilnym obiekcie uzasadniają ostrzał tego miejsca przez Rosję, nie dała się wkręcić. Bo dokładnie o tym miały być – Putin sam to wyjaśnił.
Co oczywiście pozwoliło Ukrainie następnie zadać pytanie, czy liczba wojskowych na Placu Czerwonym nie czyni go 9 maja celem uzasadnionym.
Zrobiło się nerwowo. Bo ataku na imaginarium państwa Putina nie było w planach.
Ale wtedy okazało się, że ogłaszanie trzydniowych rozejmów to jedno. Ale bezterminowego rozejmu, którego domaga się i Ukraina, i przyjaciel Putina Donald Trump, Moskwa nie może ogłosić, bo upadłby mit WWO.
Ukraina rozegrała trzydniowe rozejmy Putina i jego obietnice „rozmów pokojowych” dobrze. W Wielkanoc pokazała, że może i potrafi nie strzelać na rozkaz (czyli Kijów panuje nad armią – rosyjska propaganda cały czas opowiadała, że nie, bo państwo ukraińskie naprawdę nie istnieje). A następnie pokazała, że w rozejmy na „dzień pobiedy”, czyli na świętowanie fikcji, bawić się nie będzie, a okolice Moskwy są w zasięgu jej dronów i autonomicznych samolotów (od początku tygodnia propaganda przyznaje, że Moskwa jest stale zagrożona, a ruch na jej lotniskach jest zawieszany; w nocy z 5 na 6 maja takich dronów miało być np. 19).
Tak samo zresztą, jak „wyzwolony” przez Putina obwód kurski, w którym co prawda zatknięto sztandary, ale ukraińskie drony kontrolują niebo. Zaczęła się tam też kolejna ukraińska ofensywa. A sytuacja w sąsiednim obwodzie, biełgorodzkim „pozostaje niezwykle trudna”.
Zatknięcie sztandaru nie powoduje, że Putin przejmuje kontrolę nad terytorium…
Że Putin nie zatrzyma wojny na froncie, bo nie ma takich sił. Musi się porozumieć z Ukrainą. A nie może bez naruszenia mitu WWO.
Wtedy właśnie z propagandy zniknął temat rozejmu, a telewizyjne dzienniki z powrotem zaczęła otwierać wojna w Ukrainie – z obowiązkowym zatykaniem sztandarów na ruinach. Wszystko to się odbywało w rocznicowym amoku, gdy tłumy śpiewają „ukochane pieśni”. Np. „Mój adres to nie dom, nie ulica, mój adres Sowieckij Sojuz”.
Propaganda zagłębiła się w micie WWO.
Od poniedziałku 4 maja główne dzienniki TV nadawane są z tzw. miast gierojów (bohaterów), od Wołgogradu/Stalingradu poczynając. Niestety, wśród miast-gierojów jest też Kijów i Odessa.
Co było dalej, to łatwo przewidzieć. Deklaracjom o pokojowych intencjach Moskwy zaczęły towarzyszyć zagęszczające się zapowiedzi zniszczenia Ukrainy. Co jest zgodne z mitem WWO (Rosja jest niewinna, więc jeśli kogoś napada, to ofiara sama sobie winna i zasługuje na zniszczenie).
Tu tylko zaznaczę, że kremlowskie wypowiedzi nie są przypadkowe. Jeśli narracja się zmienia, to wszyscy i wszędzie opowiadają w Rosji to samo, zgodnie z przekazami dnia. Nie tylko politycy. Wszystkie media i internet też.
Konsekwencje tego zwrotu są ciekawe. Wojny nie da się skończyć bez ustępstw ze strony Rosji, a na to nie pozwoli Putinowi mit WWO. Ktoś jednak musi być winien wojny. I na pewno nie jest to miłująca pokój i napadana zdradziecko od 400 lat Rosja.
Winna wojnie jest przede wszystkim sama Ukraina, bo nie chce się poddać. Ale też – to nowość – Trump. Tego Moskwa nie mówi wprost, ale starą metodą wpuszczając do obiegu pasujący jej „zagraniczny komentarz”. W propagandzie nie ma przypadków:
„Prezydent USA Donald Trump próbował oszukać Rosję i nakłonić ją do zawieszenia broni w celu zamrożenia konfliktu – napisał amerykański analityk wojskowy i były żołnierz piechoty morskiej Brian Berletic na portalu społecznościowym X. Według eksperta, szef Białego Domu chciał uzyskać zawieszenie broni ze strony Rosji, po czym wojska europejskie wkroczyłyby do Ukrainy i utworzyły strefę buforową, zamrażając konflikt bez eliminowania jego pierwotnej przyczyny”.
Proste?
Ale głównym winnym jest teraz Europa. Nazistowska. Bo kto się z Rosją nie zgadza, jest nazistą. A z nazistami prowadzi się wojny. Opowiadając równocześnie, że nieprawdą jest, by Rosja chciała zaatakować Europę. Ale jako że Europa przygotowuje się do wojny, to nie będzie winą Rosji, jeśli pierwsza uderzy. Tak jak pierwsza uderzyła na Ukrainę, ale przecież to było tylko w samoobronie.
W takiej sytuacji język dyplomacji („tak, ale musimy się porozumieć w sprawie szczegółów”) musiał zostać wyparty przez język mitu WWO. Oto chyba najlepszy przykład: Bóg, imperium komunistyczne i WWO w jednym zdaniu Putina:
„Dzień Zwycięstwa jest świętem świętym dla całej Rosji i innych krajów postsowieckich” [Putin, 29 kwietnia).
Następnie Putin wyjaśnił, dlaczego nie może ustąpić i negocjować w sprawie Ukrainy, a żadne korzystne „deale" Trumpa są nie do przyjęcia. Bo najważniejszy jest mit WWO, który wymaga bezwarunkowej kapitulacji wroga i bez którego Rosja Putina nie istnieje.
„Rosja to naród, a nie tylko terytorium, a bohaterskie karty historii kraju mają ogromne znaczenie dla wewnętrznego świata Rosjan” (Putin, 30 kwietnia).
I dalej: „Dlaczego ktoś […] próbuje usunąć pamięć o czynach naszego narodu, czynach naszych przodków, dziadków i pradziadków, dlaczego? Ponieważ to czyszczenie pamięci historycznej rozpuszcza nas samych. Przez to tracimy naszą tożsamość, a zatem nasz wewnętrzny spokój i siłę, jedność naszego narodu. Naród, który nie ma przeszłości, nie ma przyszłości. I ta próba rozpuszczenia nas wszystkich w jakimś amorficznym stanie, ta próba nie jest przypadkowa. Jest to ukierunkowany wysiłek przeciwko w tym przypadku naszemu krajowi, przeciwko Rosji, przeciwko narodom Federacji Rosyjskiej”.
Zatem Putin powiedział wprost: utrzymanie mitu WWO jest dla władzy ważniejsze niż zatrzymanie wojny w Ukrainie. Kalkulacje dyplomatyczne i biznesowe muszą przed tym argumentem ustąpić.
„Uważnie śledzimy sytuację międzynarodową. Ale w żadnym wypadku ceny ropy nie mogą być czynnikiem, który może wpłynąć na stosunek Rosji do jej interesów narodowych. Interesy narodowe Rosji są ponad wszystko, ponad wszystkie ceny ropy” [rzecznik Putina Pieskow, 6 maja – kiedy rząd musi nowelizować budżet, bo przy obecnych cenach ropy przestał się on spinać i na wojnę nie ma pieniędzy]
Tych ideologicznych wypowiedzi władzy o tym, jak mit WWO kształtuje rzeczywistość na froncie w Ukrainie, jest więcej.
Jest jeszcze coś: okrągła 80. rocznica „Pobiedy” zbiega się w tym roku z jubileuszem 25-lecia wstąpienia Putina na tron. Co czyni go jednym z dłużej panujących w Rosji od czasów, gdy za Piotra I ogłosiła się imperium.
Przebijają go tylko:
Kim Putin chce być i jak uzasadnia przed aparatem dalsze swoje istnienie?
4 maja wieczorem kremlowska propaganda wypuściła w telewizji 100-minutowe dzieło, które dla czytelników OKO.press. obejrzałam.
To upiorne dzieło politruka. Normalny poddany niewątpliwie nie był w stanie tego obejrzeć. Musiał go jednak obejrzeć aparat, zwłaszcza że film zapowiadano jako bardzo ważny. A poza tym miał on ujawnić, jak Putin mieszka na Kremlu (w skrócie – w biało-złoconych meblach, z falbankami i caringtonami).
Film był składanką obrazków z ćwierćwiecza rządów Putina.
Putin więc jasno powiedział, że broni go mit WWO.
Jako wzór cara, z którym się utożsamia, pokazał – nie pierwszy już raz – Aleksandra III (panowanie 1881-94). Tym razem było to dziwaczne: w kiczowato złoto-białym wnętrzu, na środku wielkiego lustra stoi portret tamtego cara. Tak że Putin nie poprawi sobie w lustrze krawata – ale za każdym razem patrząc w lustro znajdzie spojrzenie cara-zamordysty i przeciwnika reform liberalnych poprzednika.
Zwróciłabym tu jednak uwagę na jeszcze jeden aspekt: Aleksander III zmarł przedwcześnie, po ledwie 13 latach panowania i zastąpił go niedoświadczony Mikołaj II. Co się skończyło upadkiem Rosji, rewolucją i – jak powtarza Putin – „założeniem Ukrainy przez Lenina".
A propagandzie Kremla nie ma przypadków, są tylko znaki. Wątek niedoświadczonego następcy, przedwcześnie zastępującego dojrzałego władcę, pojawił się też w nadawanym w tych krytycznych dwóch tygodniach serialu „po dzienniku” – o carze Aleksandrze I (panował od 1801 do 1825).
Ten car, jak opowiedział nam serial, właśnie przez „niedoświadczenie” zgodził się na zamordowanie tatusia, Pawła I, panującego w latach 1796-1801 (w wersji serialowej za zabójstwem stali, jakżeby inaczej, znienawidzeni obecnie przez propagandę Brytyjczycy, a nie kamaryla dworska). A Paweł był wielkim carem, bo np. wymyślił obowiązujący do dziś paradny krok kremlowskiej gwardii oraz nowe wojskowe mundury. Zaś niedoświadczony Aleksander został zmuszony do podpisania niekorzystnego pokoju z Napoleonem w Tylży. Dopiero jak dojrzał, dotarł z armią do Paryża w 1813 roku.
Tak więc przedwczesne wymienianie cara nie jest wskazane. Zwłaszcza że Putin jest w świetniej formie. Może nie sypiać i – wedle filmu – koherentnie prowadzi kilkadziesiąt spotkań dziennie, od świtu do 2-3 w nocy. Pija wyłącznie kefir (rosyjski) i ma obok salonu zarówno prywatną kaplicę, jak i salkę gimnastyczną. A to, że „nieustająco prowokowany” nie „walnął” jeszcze w zachodnich byłych sojuszników, wynika nie ze słabości, ale z tego, że „się powstrzymuje”.
Pomiędzy kefirem a siłką pojawiały się kolejne obrazki z wojny.
Np. fragment reportażyku o wojennej wdowie (z wojny w Ukrainie, nie WWO). Młoda, elegancka kobieta mówi, że „oboje z mężem złożyli ojczyźnie największą ofiarę: on ze swojego życia, ona – z kobiecego szczęścia”. Zamyślony Putin komentuje to do kamery: „Podstawą naszej samoświadomości nie jest dobrobyt materialny, ale fundament moralny i etyczny”.
Twórcy filmu, niepotrzebnie przez zachodnie media nazywani „politycznymi korespondentami”, nie zadali pytania o gigantyczne apanaże dla żołnierzy i wdów – przecież to sprawia, że idą na tę wojnę.
Nawet w tak oczywistym miejscu propaganda musiała nakłamać – bo mit świętej wojny i ofiary krwi, która uświęca władzę, jest najważniejszy.
Kolejne ofiary wojny to poświęcenie, na które Putin jest gotowy. Gdyż został do wojny zmuszony przez zdradziecki Zachód – w zasadzie napadnięty jak Stalin przez Hitlera.
„Nie, nie przygotowaliśmy się do SWO” – mówi Putin. Co zgodnie z mitem Wielkiej Ojczyźnianej jest dowodem na niewinność, a nie niekompetencję.
Od początku pełnoskalowej napaści Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku śledzimy, co mówi na ten temat rosyjska propaganda. Jakich chwytów używa, jakich argumentów? Co wyczytać można między wierszami?
UWAGA, niektóre z linków wklejanych do tekstu mogą być dostępne tylko przy włączonym VPN.
Cały nasz cykl GOWORIT MOSKWA znajdziecie pod tym linkiem.
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze