Tegoroczna maturzystka rozmawia z młodzieżowym radnym o tym, jak jej pokolenie widzi polityków, politykę i swoją obywatelską rolę. „Zagłosuję na opozycję, której nie ufam i która mi się nie podoba„. „Chciałbym, żeby kwestie światopoglądowe zeszły na dalszy plan”
Zdawałoby się, że najważniejszym wydarzeniem mojej jesieni będzie rozpoczęcie pierwszego roku studiów, jednak wychodzi na to, że będą nim wybory. Nie życiowe, tylko parlamentarne (niewiele mniej przerażające). Jak byłam mała, wydawało się to dużo prostsze: albo było się zdegenerowanym komuchem, albo praworządnym konserwatystą. A teraz myślę, że najważniejsze mieć umiar i się polityką nie przeżerać. Wkurza mnie zatem, jak ktoś próbuje mi ją wpychać do gardła, ale też martwi mnie moja własna obojętność. A przede wszystkim: jak czuję, że ani nie mam zbytnio wyboru, ani wystarczającego zrozumienia tego, co mnie dręczy.
Tymek, a właściwie Tymoteusz Dadok, to laureat wielu olimpiad i konkursów z zakresu prawa, a przede wszystkim przewodniczący bielsko-bialskiej Młodzieżowej Rady Miasta, dla którego ta funkcja jest znacznie więcej niż papierkiem.
Proszę go o rozmowę, bo mam pisać o nastawieniu młodych do wyborów, a moje nastawienie da określić się bardzo prostymi słowami: mało mnie obchodzą. Mówię mu, że jest jedyną osobą na podorędziu, która jest zaangażowana “politycznie”. Najpierw się śmieje, a potem mówi, że to chyba świadczy o tym, jak słabo z naszym zaangażowaniem.
Nie wiem, czy to zdrowe, żeby młodzież martwiła się polityką. Wydaje mi się, że dla moich rodziców to było łatwe: byli dobrzy ludzie (nielegalna opozycja demokratyczna) i wróg (komuniści). Dla mnie to nie jest takie proste. To, co nazywa się złym, nie wydaje mi się aż tak złe; to, w co mam wierzyć, że jest dobre, nie budzi mojego zaufania. Łatwo jest potępiać przeciwników politycznych, zwłaszcza, gdy nie ma się do zaoferowania niczego imponującego — ani programu, ani spełnionych owocnie rządów. Dużo groźnych słów: inflacja, polaryzacja, zapaść ekonomiczna.
A ja sobie myślę, że PiS wyciągnął polskie dzieci z ubóstwa;
że gdyby nie 500+, nie byłabym u psychologa, nikt nie kupowałby mi farb, nie opłaciłabym prywatnego leczenia, gdy nagły rzut choroby nie chce dopasować się do harmonogramu NFZ.
Prawo i Sprawiedliwość wyprowadziło wielką liczbę rodzin do godnego życia. Problemem jest koszt. Problemem jest ideologia i na kolanie napisany program, który podwyższenie komfortu życia opłaca poniżeniem i zagrożeniem konkretnych grup. Ale czy perspektywa dalszych rządów PiS mnie przeraża? Chyba nie. Nie sądzę, by opozycja, która zatęskniła za stołkiem, miała mi do zaoferowania coś, co sprawi, że poczuję się jako Polka kochana przez własny kraj.
Na ten moment, mój kraj mnie nawet nie lubi.
Oglądam wiec Donalda Tuska w Poznaniu. Poprzedzają go dwie kobiety, sympatyczne i ładne; jedna tonem drżącym od wściekłości mówi o morderstwach kobiet, druga głosem na granicy płaczu opowiada o swoich dzieciach i macierzyńskiej potrzebie zapewnienia im bezpieczeństwa, którego wcale nie jest pewna. Burzliwe oklaski przerywają jej opowieść o wyczekiwanym maluchu.
Pan Donald Tusk też dużo prawi o kobietach, które dominują wśród wyborców partii liberalnych i lewicowych, więc mądrze jest o nich (i do nich) mówić. Wspomina ważne kobiety ze swojego życia, jakąś żeńską postać z czasów opozycji, której wcześniej nie znałam, a która wiernie pojawia się na „wielko-polskim wiecu”.
Prawie każda z łaskawie rzuconych wzmianek o piękniejszej części elektoratu wywołuje kolejną falę burzliwych oklasków, które przywodzą mi na myśl wiersz Jana Polkowskiego, jakoś zawsze przechodzący mi przez głowę, gdy słyszę aplauz. Jan Polkowski najpierw był poetą, potem politykiem, a to nie sprzyja poezji. Dlatego też raczej staram się trzymać dystans. Może to chowanie głowy w piasek. A może to samozachowawczość.
Świadomość obywatelska. Brakuje jej. Mi też jej brakuje, ale dzięki temu śpię spokojniej.
– Wbrew pozorom, aktywność społeczna młodych jest na wysokim poziomie: Młodzieżowe Rady Miast, inicjatywy, działalność ekologiczna dla nas jest normą. Jednak to nie przekuwa się na politykę. Aktywizm jest atrakcyjny: to pozbawiony reguł bunt, który niesie za sobą dobro. Młodzież nie widzi jednak, że celem aktywizmu powinna być zmiana systemu. To państwo powinno być odpowiedzialne za rzeczy, za które dziś odpowiedzialny jest aktywizm – mówi Tymek, a ja głównie słucham.
Nauczono nas, że aktywność to transakcja. Starsi nie tylko nie traktują nas poważnie z samej racji wieku, ale wmawiają sobie, że fałszywe uznanie da nam wystarczającą gratyfikację, by przestać się wściekać. Co gorsza, my sami nie traktujemy naszego zaangażowania poważnie. Nie rozumiemy, że aktywizm jest przedsionkiem do aktywnego życia obywatelskiego. Często ceni się bardziej papierek niż waga aktywności.
Mówiąc wprost: transakcyjność nas rozleniwia.
Wypacza moralność, kształtując postawę, z którą spotykamy się, ku swojej frustracji, każdego dnia: a co ja będę z tego miał? Nie będziemy mieć świadomych, działających obywateli, dopóki nie zaczniemy uczyć dzieci w szkole, że pewne rzeczy trzeba robić, bo są dobre. Nie, bo dostanie się za nie wpis do dzienniczka.
Dlaczego młodzi się nie angażują? Tymek mówi przede wszystkim o braku poczucia sprawczości. Wylicza różne okropności: społeczeństwo starzejące się, demograficzna słabość naszej grupy wiekowej; brak reprezentacji młodego pokolenia na scenie politycznej, dominacja „starszyzny” z pokolenia naszych dziadków (i dająca przykład frekwencja wyborcza emerytów); niewydolność wychowawczej roli szkoły; a także bunt tkwiący w naturze młodzieży, która prędzej dostrzeże hipokryzję i będzie domagała się radykalnej zmiany stanu rzeczy, nie chcąc zgodzić się na “mniejsze zło”.
– A o ile nie zrobimy jakiejś rewolucji z dnia na dzień, będziemy musieli je wybrać. Ten wybór jest jednak teraz jednoznaczny. Czasem pozwala nam to zapomnieć, jakie wady prezentuje „małe zło” – opowiada Tymek.
Bo na co tak naprawdę możemy zagłosować? Nie widzę innej opcji niż na opozycję, chociaż ta opozycja miała już swoją szansę i jak widać, spartaczyła.
Lewica kiedyś budziła we mnie duży entuzjazm, gdy lubiłam używać słowa „demokracja”, i to w towarzystwie mocno brzmiących słów jak faszyzm, rewolucja i dyktatura. Teraz budzi we mnie jakąś niechęć, bo nie wiem, z czym powinna iść w parze.
Trzecia Droga budzi raczej więcej śmiechu niż przekonania, żeby obrać ten właśnie szlak, przykry kompromis między liberalnym populizmem a naznaczającym nasz naród trwale konserwatyzmem. Jest też inna, realna trzecia siła — jednak nie taka, jaką byśmy sobie wymarzyli.
O Konfederacji długo mówiło się, że składa się w znacznej mierze z nieletnich chłopców, czyniąc z tego ruchu „chorobę wieku dziecięcego”. Przynajmniej tak było do osłabienia roli Korwin-Mikkego i pewnego liftingu wizerunku, przez który stała się czymś nowym i atrakcyjnym dla młodych. Dużo żartujemy z Konfederacji, której lider sam zresztą przyznaje, że głoszone postulaty są tylko kawałem, a oburzenie czy ślepa wiara — dowodem słabego poczucia humoru. Pytanie, do kiedy się śmiać, a kiedy zacząć się bać. Może gdy ogląda się sondaże? Gdy realna staje się koalicja skrajnie prawicowych partii?
– Najwyższa pora przestać się śmiać z Konfederacji, tylko zacząć ich brać na poważnie. Jednak nie tak, jak oni by chcieli. PiS również nie został w 2015 roku potraktowany jak rzeczywiste zagrożenie. Od lat żyjemy w duopolu POPiSu, którego alternatywy wyborcy poszukują ze świeczką. W tym momencie to Konfederacja, która sprzeciwia się wszystkim na arenie politycznej, jest postrzegana jako faktyczna trzecia droga.
Nie lewica, nie mniejsze partie opozycyjne ani tytułowa Trzecia Droga, ale partia, która buntuje się przeciwko wszystkiemu, co jest cechą typową dla młodych umysłów. I może stąd bierze się rosnący wobec niej entuzjazm. Wszyscy chcemy zmiany. Ja tylko lękam się, jak „dobra”, jakkolwiek niefortunnie to brzmi, będzie.
– Brakuje nam mądrej, demokratycznej siły.
Mówię Tymkowi, że gdy słucham wypowiedzi przedstawicieli Koalicji Obywatelskiej, odnoszę wrażenie, jakby ich jedynym programem było plucie na PiS. On nonszalancko rzuca określeniem, którego wcześniej nie słyszałam: postpolityka.
– Trudno przebić się do danego grona z konkretnymi postulatami. Wystarczy trzy, pięć punktów – więcej odgradza ruch od ścieżki medialnej, którą można się przebić. Jak skupić uwagę pospolitego wyborcy, któremu brakuje uwagi i zrozumienia, apelując tylko do jego zaufania w to, że może być inaczej? Dlatego najważniejsza staje się retoryka.
Mało kto ma system polityczny, który ściśle wyznaje. Mój radykalnie prawicowy ojciec chciał dobrego programu socjalnego i liberalnego państwa opiekuńczego, jednak sam ten termin budził w nim iście biblijny gniew. Wciąż nie pozbyliśmy się jarzma komunizmu, a raczej: głębokiej awersji do wszystkiego, co lewicowe.
Z drugiej strony, moja mama rzewnie wspomina czasy, gdy wszyscy mieli pracę, nazywając to, co się obecnie wyprawia, jeszcze większym bajzlem niż za Gierka, który był „w porządku”, a na pewno więcej zrobił dla kraju, niż taki Tusk.
Ciekawe są te uwikłania, bo dobrze pokazują, czego najbardziej potrzebujemy, a czego się boimy. Chcemy swobody, wzrostu, zachodniego kapitalizmu, ale boimy się politycznych represji oraz kończącej je bezlitosnej transformacji ustrojowej. Chcemy zatem stabilności, chcemy, żeby każdy mógł wyjść do kina na amerykański film i żeby żadne dziecko nie chodziło głodne.
Nie możemy jeszcze dojść do kompromisu między wolnością, którą się tak trzydzieści lat temu zachłysnęliśmy, a bezpieczeństwem, któremu dajemy się wygodnie otulić i zamknąć nam oczy, zakryć uszy.
Mój ojciec dumnie zagłosował w 2015 roku na PiS, w 2021 roku nazywał to jedną z największych pomyłek i oszustw, na które dał się nabrać.
Bardzo chciałabym go zapytać, kogo wybrałby w tym roku, ale mogę tylko przypuszczać, że dorysowałby pustą kratkę na liście wyborczej.
A ja też czuję się uwikłana, bo pamiętam odświętność każdych wyborów, rytuał wchodzenia za zieloną kotarę budki i tatę pokazującego mi, jak kiedyś będę zaznaczać swoją obecność na przyszłości kraju.
Może gdyby mój dziadek nie był milicjantem, to gorzej myślałabym o PRL-u. Może gdyby mój ojciec nie dorastał w nędzy poniżej ludzkiego wyobrażenia, gdyby jego mama po szesnastu godzinach pracy dziennie przez pięćdziesiąt lat nie dostawała kilkuset złotych emerytury, to inaczej patrzyłabym na PiS.
Chciałabym wiedzieć, że wybór, którego dokonam jesienią, będzie zgodny ze wszystkimi tymi doświadczeniami, które odbiły się na mojej świadomości i nazwisku, ale nie wiem, czy to możliwe.
– Retoryka staje się skrajniejsza, ale poglądy niekoniecznie. Przeciętni wyborcy PiS-u i KO prawdopodobnie w wielu kwestiach by się zgodzili, tak jak posłowie w Sejmie głosują dość jednogłośnie. Mentzen niektóre rzeczy mówi, by go wybrano, nie dlatego, że rzeczywiście w nie wierzy i stąd absurdalna, niemożliwa do pojęcia gama poglądów.
Czy powinnyśmy „zaufać” politykom, ich subtelności w omijaniu pewnych okrytych tabu terminów, gdy wiemy, że mogą postępować zupełnie inaczej w trosce o nasze kruche rozsądki? To zależy, jak rozumiemy demokrację. Tymek tłumaczy, że PiS traktuje swój mandat nie jako prawo do reprezentacji, ale prawo do definiowania i realizowania “„głosu ludu”.
– Czy wybory dają politykom mandat do robienia, co się mu żywnie podoba, bo oddelegowano im kompetencje, które ma społeczeństwo? Czy wierzymy, że społeczeństwo rządzi cały czas, a wybory dotyczą tylko ekspertów, którzy mają deliberować nad kwestiami administracji, długu publicznego, etc.?
Pytam go, co by sądził o partii młodych, priorytetyzującej nasze pokolenie. Wzrusza ramionami.
– Czy młodzi chcą głosować na partię apelującą tylko do ich młodości, czy taką, która obejmuje problemy ogólne pewnym określonym sposobem patrzenia, perspektywą?
Myślę o tym głównie, gdy słyszę słynny, utarty frazes: jak wam się nie podoba, to sami coś zróbcie – powiedzieli ludzie, którzy spowodowali te problemy (np. zmiany klimatyczne). A czy rzeczywiście nie zmieniamy?
Zaangażowanie młodzieży w ekologię to już dla nas to norma – sprawa pokoleniowa. Bo jeśli jakieś pokolenia dożyją przyszłości, to będą to społeczeństwa ekologiczne, postindustrialne. Tymek ładnie to podsumowuje – mamy dużo do powiedzenia, ale jesteśmy podzieleni między sobą. Powiedziałabym nawet, że jesteśmy rozłamani sami w sobie.
Są takie określenia, które towarzyszą chyba każdej sensownej debacie o nas, nawet jeśli trzeba je czasami potraktować z przymrużeniem oka. Kryzys zdrowia psychicznego, depresja na tle katastrofy ekologicznej, nihilizm pokolenia nawykłego do wygody, pokolenia postkapitalizmu i postpolityki. Nie umiemy, nie możemy tego bajzlu ignorować.
Dostrzegamy też pewną tragikomiczną hipokryzję: my jesteśmy za to odpowiedzialni, a nie korporacje i politycy, powodujący te zmiany i katastrofy. Ciężar debaty przenosi się na nas, podczas gdy powinna się ona odbywać w zupełnie innym miejscu, między działaczami innego kalibru.
Reformy mające na celu naprawienie obecnej sytuacji środowiska, zdrowia i edukacji muszą odbyć się na szczeblu państwowym, a nie aktywizmu młodzieży. My możemy tylko w miarę naszych wątłych, a jednak nieprzebranych sił wywierać presję i proponować, czego potrzebujemy i co chcemy zobaczyć.
Tak samo demokracja ma chronić prawa mniejszości, nie większości. W przeciwnym wypadku niebezpiecznie zakrawa to na faszyzm. Ten termin przeważnie przywołuje się w panice moralnej i politycznej, ale panika jest lepsza od znieczulicy.
Na wiecach KO pojawiają się osoby w wieku moich rodziców, z transparentami zapełnionymi mocnymi, grubymi hasłami. Młodzi uzbrajają się raczej w ironię. Ledwo wyszliśmy z pieluch — koalicja PO-PSL. Gdy byliśmy troszkę więksi — Smoleńsk (który pamiętam wyraźniej, niż pogrzeb mojej świętej pamięci babci).
Kiedy byliśmy u początku dojrzewania, wybory wygrało Prawo i Sprawiedliwość. Zanim osiągnęliśmy pełnoletność, prawie każde podstawowe prawo w tym kraju zostało złamane. W dorosłość wchodzimy z poczuciem, że gorzej już nie będzie, więc co możemy i co chcemy zmienić?
Największym wyzwaniem opozycji będzie zaangażowanie pokolenia, które nie będzie stawiać się na wybory z powodu takiej właśnie obojętności.
Ciekawi mnie, jak polityka będzie wyglądać, gdy moje pokolenie zacznie ją kształtować, czyli już od jesieni. Widzimy, co stało się z pokoleniem późnego PRL-u, obserwujemy starcia tego samego duopolu od nużącej, dla nas nieskończonej długości czasu.
– Chciałbym, żeby kwestie światopoglądowe odeszły na dalszy plan, żebyśmy przestali się skupiać na problemach elementarnych, o których dyskutować się nie powinno, a skupiać się na kwestiach takich, żeby nasza scena polityczna przypominała tę na Zachodzie. Niby jest to naturalny rozwój rzeczy, bo niejako ścigamy Zachód i rozwijamy się w podobny sposób; możemy powiedzieć, że jesteśmy na wczesnym etapie rozwoju, ale jednak nie jest to ta sama sytuacja ani to samo otoczenie.
Może nasze pokolenie powinno skupić się na kwestiach politycznych i ekonomicznych, rozwiązać nasze problemy, ale czy to się stanie? Nie wiem. Chciałbym, żeby za dwadzieścia lat scena polityczna opierała się raczej na podziale liberałowie-lewica, a nie liberałowie-konserwatyści, jak to jest obecnie, ale czy tak będzie? To jeszcze nie jest przesądzone – mówi Tymek.
Nie jestem pewna, czy się zgadzam. Nie we wszystkim zresztą obieramy to samo stanowisko.
Tymek uważa, że w naszym pokoleniu nierówność płci nie będzie już problemem. Moim zdaniem jest wciąż i będzie.
Coś, co uderza mnie podczas wiecu Tuska w Poznaniu, to odwoływanie się do emocji mężczyzn.
Pomyślcie o matkach, babciach, a przede wszystkim o córkach i wnuczkach, o kobietach, które istnieją jako archetypy, a nie istoty z krwi i ciała, bo nie umiemy debatować o prawach kobiet jak o naturalnych prawach człowieka.
Centrum dyskusji stają się sentymenty i uczucia mężczyzn, którzy czasami chyba nie potrafią wyobrazić sobie kobiety w odrębności od siebie. Nie jestem dla żadnego mężczyzny córką ani dziewczyną, kto mnie teraz obroni? Chcę być chroniona na zasadzie prawa każdego człowieka do życia w bezpieczeństwie i godności, nie na podstawie tego, że jakiś mężczyzna czuje się za mnie odpowiedzialny.
Do tego brakuje kobiet na ważnych stanowiskach, w polityce, w zarządach. Tymek zadaje pytanie, kiedy będziemy gotowi wybrać prezydentkę, a ja zastanawiam się, kiedy kobiety, zwłaszcza młode kobiety, będą gotowe startować w ogólnokrajowych wyborach. Kiedy przestaną się bać, kiedy będą czuły się w przestrzeni publicznej równe mężczyznom, a to nie stanie się, dopóki w autobusie siedzę ze wzrokiem wbitym w podłogę i ciałem w okno, bo pasażer obok mnie w najlepszym przypadku się rozpycha, w najgorszym sprawia, że wysiadam przystanek wcześniej.
Czasami tak bym chciała umieć się rozpychać. Czasami chciałabym umieć być tak bezczelna, bezlitosna i wyrachowana jak mężczyźni. Równość to nie to samo traktowanie, tylko wyrównywanie szans. Kobiety potrzebują innej opieki zdrowotnej, innej przestrzeni publicznej. Nie powiem teraz nic nowego, ale patriarchat szkodzi też mężczyznom.
Partie, które mamy, są odzwierciedleniem poglądów naszego społeczeństwa. Tak długo, jak żyjemy w społeczeństwie opartym na nierówności płci, w którym mężczyźni stają się ofiarami swoich własnych represji, tak długo, jak mężczyźni potrzebują w fanatyzmie i radykalnych poglądach szukać oparcia i bezpieczeństwa, tak długo jak mężczyźni w konserwatywnej dyktaturze czują się zaopiekowani i ważni, tak długo będziemy mieć problem ze skrajną prawicą. A Konfederacja będzie rosnąć.
Słucham wiecu Donalda Tuska, myjąc naczynia, dbając o dom. Nie podoba mi się.
Nie podoba mi się ani to, jak mówi o kobietach, ani jak stają się rekwizytami na jego scenie.
Nie podoba mi się poziom jego retoryki ani słowa, którymi obrzuca obecną władzę i jej wyborców. Nie podoba mi się, że nie podaje żadnych powodów, dla których miałabym za nim zagłosować, poza tym, że nie jest PiS-em. Ale to jest właśnie najważniejsze. Dlatego pewnie zagłosuję na opozycję, której nie ufam i która mi się nie podoba.
Młodzi: wasze zaangażowanie jest ważne. Pamiętajcie jednak, że nie mniej ważne jest czytanie poezji i bycie w centrum życia, na które polityka oddziałowuje, ale które polityką nie jest.
Angażować się trzeba w miłość, dobro i swoją lokalną społeczność, a nie w ludzi, których nie interesujecie. Wiem, że nie obchodzę Donalda Tuska ani nikogo ze spółki, ale żeby oni mogli mnie zupełnie nie obchodzić, muszę żyć w kraju, gdzie jest znośnie albo w najlepszym przypadku przyzwoicie.
Nie ma co się łudzić, że gdziekolwiek jest lepiej. Żyjemy w najlepszym z możliwych światów i polecam na wakacje o tym nie zapominać. Wtedy trochę łatwiej się nie przejmować i trochę łatwiej się starać.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
(rocznik 2004), w 2023 roku ukończyła III Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Żeromskiego w Bielsku-Białej. Mówi o sobie, że lubi czytać książki dawno nie żyjących panów (i pań), oglądać dziwne filmy i rysować. No i oczywiście pisać. Podkreśla, że korzenie jej rodziny sięgają niemieckiego Śląska i białoruskiej granicy.
(rocznik 2004), w 2023 roku ukończyła III Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Żeromskiego w Bielsku-Białej. Mówi o sobie, że lubi czytać książki dawno nie żyjących panów (i pań), oglądać dziwne filmy i rysować. No i oczywiście pisać. Podkreśla, że korzenie jej rodziny sięgają niemieckiego Śląska i białoruskiej granicy.
Komentarze