0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Fot . Kuba Atys / Agencja Wyborcza.plFot . Kuba Atys / Ag...

Jeśli mamy poniedziałek, to oznacza, że po weekendowej regeneracji premier Mateusz Morawiecki i minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro znów chwycili za sztachety i zaczęli się nimi publicznie okładać na oczach całej Polski. Co to oznacza dla obozu władzy? Czy Ziobro pójdzie do wyborów osobno, czy razem z PiS? Jakie są cele Ziobry, a jakie Morawieckiego? Komu co bardziej się opłaca i czego boi się Jarosław Kaczyński? Na wszystkie te pytania postaramy się odpowiedzieć.

Ziobro i Morawiecki, rekonstrukcja zapasów w kisielu

Ale na początku musimy krótko zrekonstruować przebieg ostatnich walk w kisielu między premierem i jego ministrem sprawiedliwości.

Tydzień temu, w poniedziałek 15 maja, prowodyrem efektownej naparzanki był Morawiecki, który podczas rozmowy z Polsatem tak zrecenzował pracę swojego podwładnego: "No cóż, nie wyszła im ta reforma sądownictwa za bardzo. (...) Wymiar sprawiedliwości to jest troszkę kula u nogi polskiej gospodarki (...) Oddaliśmy to niestety w ręce Solidarnej Polsce. Wyszło, jak wyszło”.

Ziobro odwinął się wówczas bardzo delikatnie, jak na standard rozmowy obu polityków: "Pełna zgoda, że reforma sądownictwa nie wyszła w pełni tak, jak wspólnie chcieliśmy. Tyle że – przypomnę – najpierw zablokowały ją weta prezydenta. A potem unijny szantaż, którym od lat tłumaczy Pan brak swojej zgody na dalszą reformę sądownictwa".

Jednak jak się okazuje, za niesłychaną wręcz delikatnością ministra Ziobry (spójrzcie tylko na słowo "Pan", pisane z wielkiej litery”) krył się przebiegły plan kontruderzenia, które nastąpiło w kolejny poniedziałek, 22 maja. Bo Ziobro udzielił wywiadu tygodnikowi “Do Rzeczy”, gdzie mówi m.in. że:

  • Morawiecki zgodził się na stopniową utratę suwerenności przez Polskę;
  • Morawiecki reprezentuje politykę ustępstw wobec UE, która przynosi Polsce same upokorzenia;
  • Morawiecki zgodził się na “drakoński pakiet Fit for 55”, który spustoszy portfele milionów Polaków;
  • Morawiecki w kluczowych kwestiach politycznych miał mniej niż 1 proc. racji;
  • Morawiecki przejdzie do historii jako człowiek, który podjął złe decyzje dla Polski, “brzemienne w skutkach na dziesięciolecia”;
  • na konwencję partii Ziobry nie zaproszono nikogo z PiS, by uniknąć emocjonalnej, negatywnej reakcji zgromadzonych na wychwalanie polityki Morawieckiego.

Mateusz Morawiecki odpowiedział Ziobrze w tonie, który już od jakiegoś czasu stosuje wraz z najbliższym otoczeniem wobec swojego ministra i koalicjanta: “Część swojego dzieciństwa spędziłem na wsi, gdzie nauczyłem się starego polskiego przysłowia: Krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje.

I kiedy słucham słów ministra sprawiedliwości, to przypomina mi się trafność tego przysłowia”.

I dodał, już otwarcie dzieląc obóz władzy na pół: sprawnych polityków (czyli siebie) i nieudaczników (czyli Ziobrę): “Słuchając ministra sprawiedliwości, mam wrażenie czasami, że Polska traci suwerenność pięć razy do roku. Tymczasem prawda jest taka, że nasza suwerenność dzięki silnej gospodarce, silnym finansom publicznym, sile naszych sojuszy i coraz silniejszej armii, staje się coraz mocniejsza w Europie”.

Ziobro, Morawiecki i Kaczyński: meksykański pat

Tym razem nie będziemy się zajmować merytoryczną stroną konfliktu Ziobry i Morawieckiego - nasze teksty dotyczące KPO, Fit for 55 i sporu w sprawie oceny zmian w wymiarze sprawiedliwości znajdą państwo w ramce poniżej.

Bo nie o merytorykę w tym sporze chodzi, ale o taktykę polityczną i rozgrywki w łonie obozu rządzącego. Tematy podejmowane przez Ziobrę i Morawieckiego w sposób oczywisty są zaledwie poręcznym wihajstrem, by toczyć otwartą walkę o władzę, nie nazywając tego wprost.

Na czym ta walka polega? Odpowiedzmy na najważniejsze pytania.

Jaka jest sytuacja w ringu?

Spór pomiędzy Ziobrą i Morawieckim (z Jarosławem Kaczyńskim w tle) przypomina klasyczny "meksykański pat".

To taka sytuacja, w której nie sposób znaleźć rozwiązania prowadzącego do zwycięstwa. Tej figury lubi używać w swoich filmach Quentin Tarantino: w jego wydaniu wszyscy bohaterowie trzymają się na muszce pistoletu do czasu, gdy padnie pierwszy strzał. A kiedy już padnie, po każdej ze stron konfliktu rzadko ktokolwiek pozostaje wśród żywych. Wypisz wymaluj, sytuacja w PiS.

Czy Ziobro mimo wszystko wystartuje w wyborach razem z PiS?

Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że tak.

Bo wyjście z meksykańskiego pata jest jedno: wrogowie muszą powoli opuścić broń, godząc się z faktem, że w danej chwili zwycięstwo żadnej ze strony nie jest możliwe i w ten sposób uniknąć spektakularnego samobójstwa.

Dla PiS i Suwerennej Polski takim rozwiązaniem jest wspólny start w wyborach: partia Jarosława Kaczyńskiego niweluje w ten sposób ryzyko odpłynięcia kilkuset tysięcy wyborców, partia Ziobry pozostaje w grze jako siła polityczna wewnątrz Zjednoczonej Prawicy, nawet jeśli przy układaniu list wyborczych będzie brutalnie pomiatana. Jeśli PiS w upokarzaniu partnera nie pójdzie za daleko, obie formacje wystartują razem.

Dla kogo taka sytuacja będzie najbardziej wygodna?

Paradoksalnie - dla Zbigniewa Ziobry.

Już widać, że twarzą kampanii PiS będzie Mateusz Morawiecki, który zasłużył na kredyt zaufania w czasie zwycięskiego boju o reelekcję Andrzeja Dudy w 2020 roku - szef PiS po wyborach wylewnie chwalił wtedy szefa rządu za jego zaangażowanie. Nawet jeśli sondaże dla PiS będą w dalszym ciągu mało korzystne, trudno oczekiwać, że Morawiecki zostanie odsunięty na dalszy plan.

Kłopot (dla Morawieckiego) w tym, że prawdopodobieństwo sukcesu jego misji jest tym razem bardzo małe. Nic nie wskazuje dziś, żeby PiS mógł po raz trzeci walczyć o samodzielną większość, a jego zdolności koalicyjne będą się ważyć do ostatniej chwili i zależeć najbardziej od wyniku Konfederacji. Natomiast każdy wynik, który nie da PiS-owi po raz trzeci samodzielnych rządów, zostanie w partii uznany za porażkę.

Zaś twarzą porażki zostanie twarz kampanii - Morawiecki.

To będzie idealna sytuacja dla Zbigniewa Ziobry, któremu, tak, tak, bardziej opłaca się przegrana PiS, niż zwycięstwo. Tylko w takim wypadku Ziobro wróci do gry wzmocniony i ponownie będzie mógł pretendować do roli delfina w serialu o sukcesji w gronie Zjednoczonej Prawicy. W imię tak podniecającej perspektywy minister sprawiedliwości będzie w stanie znieść w następnych tygodniach wiele ciosów.

Natomiast jeśli zdecydowałby się pójść do wyborów samodzielnie, to po pierwsze, na lata pozbawiłby się szans na zostanie wodzem prawicowego plemienia, a po drugie, łatwo stałby się kozłem ofiarnym: Morawiecki bez trudu zrobiłby z niego głównego winowajcę porażki.

A o wejściu do Sejmu Suwerenna Polska nie ma co marzyć, szczytem jej możliwości jest pokonanie progu 3 proc., które daje państwową subwencję (ostatnie sondaże partii Ziobry to 3 proc. w badaniu Ipsos oraz 1,2 proc. w badaniu United Survey).

Dlaczego Morawiecki nie pozbędzie się Ziobry?

Zapewne chciałby, natomiast jest na to politycznie zbyt słaby.

W kampanii wyborczej Ziobro jest Morawieckiemu potrzebny jak dziura w moście: można się spodziewać, że Suwerenna Polska w ramach Zjednoczonej Prawicy będzie prowadziła de facto odrębną, radykalną, polexitową w treści kampanię wyborczą, sabotując w ten sposób próby wyjścia do bardziej centrowego, rozczarowanego dziś PiS-em elektoratu. Po wtóre, będzie podszczypywać premiera i wykorzystywać jego wpadki, tworząc sobie grunt pod frontalny już atak w razie bardzo prawdopodobnej porażki.

Gdyby zaś Morawieckiemu udało się wypchnąć ziobrystów poza nawias Zjednoczonej Prawicy, premier zyskałby większą kontrolę nad kampanią wyborczą, pozbyłby się potencjalnego rywala wewnątrz dzisiejszego obozu władzy, a poparcie dla Suwerennej Polski być może udałoby się skutecznie przydusić w okolice zera, biorąc pod uwagę mizerne mimo wszystko zasoby finansowe partii Ziobry.

Dlaczego Kaczyński nie pomoże Morawieckiemu?

Bo to dla niego zbyt duże ryzyko, choć decyzję o wyrzuceniu Suwerennej Polski za burtę może podjąć jednoosobowo.

Za meandrami myśli strategicznej prezesa PiS trudno czasami nadążyć, ale pokusimy się o hipotezę, że Jarosław Kaczyński nie podejmie takiej decyzji. Czy będzie chciał upokorzyć Ziobrę - tak. Czy będzie chciał radykalnie zredukować szanse kandydatów Suwerennej Polski na zdobycie mandatu? Bez wątpienia.

Ale już rozstanie z ziobrystami kłóciłoby się z podstawową zasadą wyznawaną przez Kaczyńskiego w polityce: dziel, rządź i nigdy nie bierz za nic pełnej osobistej odpowiedzialności.

Bo gdyby Kaczyński pozbył się Ziobry, wziąłby całkowitą odpowiedzialność za wynik PiS, a tym samym bardzo ograniczyłby sobie pole manewru po wyborach: nie mógłby kciukiem opuszczonym w dół wskazać winnego, który własną niekompetencją zniweczył plany genialnego stratega. Bo musiałby wskazać siebie.

A prezes na pewno ma w pamięci wielką PiS-owską smutę lat 2010-2014, kiedy sam wystartował w wyborach prezydenckich, przegrał, a partia - zawsze najważniejsza w politycznym życiu Kaczyńskiego - w wyniku porażki lidera zaczęła rozłazić się w szwach, wstrząsana kolejnymi frondami. A to Ziobry właśnie, a to bardziej liberalnych polityków PiS (Joannę Kluzik-Rostkowską, Elżbietę Jakubiak, Pawła Kowala, Michała Kamińskiego, Adama Bielana), którzy stworzyli PJN (Polska Jest Najważniejsza).

Dlatego Ziobro może raczej spać spokojnie - jeśli wytrzyma presję, nikt go nie zepchnie z pokładu.

To nie musi być zła wiadomość dla opozycji

Im bliżej będzie do wyborów, im dłużej sondażowe notowania PiS będą w impasie i nie będą dawały nadziei na samodzielne zwycięstwo, tym bardziej Suwerenna Polska będzie kołysać kampanią wyborczą Zjednoczonej Prawicy. Tym więcej szeregowych członków Prawa i Sprawiedliwości będzie podzielało pogląd Ziobry, że to Mateusz Morawiecki szkodzi ich formacji. I tym mocniej będziemy widzieć typowe zamieszanie w obozie władzy, przed którym stanęło widmo porażki: paniczne szukanie szalup ratunkowych, sprawdzanie, skąd wieje wiatr zmian i ustawianie się pod nowe rozdanie, już po wyborach.

A w takiej atmosferze skutecznej kampanii wyborczej prowadzić się na da.

Można być pewnym, że obecne przepychanki między Mateuszem Morawieckim a Zbigniewem Ziobrą to dopiero przygrywka do bitwy na pełną skalę. A to oznacza, że dla opozycji Suwerenna Polska jako część Zjednoczonej Prawicy może być bardziej pożyteczna, niż startując osobno. Bezpośrednio punktów procentowych PiS nie zabierze, za to od wewnątrz będzie knuć na pełen etat.

;

Udostępnij:

Michał Danielewski

Wicenaczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze