0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Robert Kowalewski / Agencja Wyborcza.plFot. Robert Kowalews...

To, za co miałby odpowiadać Mateusz Morawiecki (o ile Sejm zaakceptuje wniosek ministra sprawiedliwości i uchyli mu immunitet) jest nieźle udokumentowane. Wnioskami RPO składanymi od 2020 roku, wyrokami sądów administracyjnych, ustaleniami NIK, komisji śledczej i samej prokuratury, która sprawą zajmuje się od kilku lat.

Przeczytaj także:

Jak Morawiecki znalazł się w matni

Jak pamiętamy, wiosną 2020, kiedy rozpędzała się pandemia i trwała kampania wyborcza, rząd miał przewidziane w Konstytucji legalne wyjście: ogłosić stan wyjątkowy i odłożyć wybory. Był to czas, kiedy ze względu na ryzyko zakażenia zamknięte były lasy, parki i cmentarze – jak w takim razie przeprowadzić wybory wymagające gromadnego stawienia się w lokalu wyborczym?

Odłożenie wyborów się jednak PiS nie kalkulowało: nikt wtedy nie widział, jak pandemia się skończy. Jak ludzie zareagują na tysiące nadmiarowych zgonów i jaki będzie stan gospodarki? PiS bał się (tak zeznawali przed komisją śledczą świadkowie), że nie zdoła przeprowadzić reelekcji Andrzeja Dudy. Wtedy to szef sztabu wyborczego Dudy, europoseł Adam Bielan powiedział szefowi PiS Jarosławowi Kaczyńskiemu, że są kraje, gdzie wybory organizuje się w trybie korespondencyjnym. Żaden z panów nie znał się na organizacji wyborów, żaden też nie pełnił funkcji rządowych. Kaczyński jednak zapalił się do tego pomysłu i PiS w dwie godziny i 42 minuty przepchnął przez Sejm ustawę o przeprowadzeniu wyborów kopertowych.

Był 6 kwietnia, wybory były rozpisane na 10 maja.

Nie było oczywiście konsultacji, posłowie też nie mieli kiedy doczytać, co uchwalają. Dopiero po fakcie się okazało, że ustawa jest technicznie niewykonalna. Nie da się w czasie, jaki został do wyborów, wydrukować i rozesłać do skrzynek pocztowych pakietów wyborczych. Zwłaszcza że nie wszyscy obywatele mają skrzynki pocztowe, są zaś gospodarstwa domowe, gdzie jedna osoba ma klucz do skrzynki, mogłaby więc zgodnie z tym prawem dysponować pakietami wyborczymi wszystkich domowników (ustawa nie przewidywała kwitowania odbioru pakietu przez wyborcę). Państwo nie dysponowało też centralnym rejestrem wyborczym (powstało dopiero przed wyborami w 2023 roku), więc nawet nie miało adresów, gdzie te pakiety wysłać. Spisy wyborców są w gestii samorządów, które nie mogły jednak ich wydać bez podstawy prawnej.

Jak PiS uchwalił złe prawo i nie zdołał go wprowadzić w życie

I tu dochodzimy do istoty rzeczy.

PiS przepchnął ustawę w Sejmie, ale nad Senatem już władzy w 2020 roku nie miał. Ten zaś wykorzystał ustawowy czas na zrobienie konsultacji. I zaczął inwentaryzować błędy ustawy. Miał na to 30 dni. Nawet gdyby PiS odrzucił senackie weto do ustawy (a były z tym kłopoty, bo Jarosław Gowin w proteście opuścił koalicję rządową), to po podpisaniu ustawy przez prezydenta i opublikowaniu jej, zostałoby ledwie kilka dni na organizację wyborów.

Tego jednak – jak wynika z zeznań przed komisją śledczą – nikt nie chciał powiedzieć Jarosławowi Kaczyńskiemu. Urzędnicy państwa PiS – ministrowie, wiceministrowie, szefowie spółek skarbu państwa – rzucili się do organizacji wyborów kopertowych bez ustawy. Czyli nie mając do tego prawa.

Jak stanowi Konstytucja, mogą działać tylko na podstawie i w granicach prawa.

Przyjęta w Sejmie, ale nieobowiązująca do maja ustawa zakładała tymczasem rewolucję w organizacji wyborów prezydenta. Miała je zorganizować nie Państwowa Komisja Wyborcza, ale Poczta Polska SA. Czyli spółka podległa rządowi, którego kandydat startował w wyborach. Karty wyborcze zaprojektuje i wydrukuje nie PKW, tylko Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych – także spółka podległa rządowi.

Taka rewolucja (zakładając nawet, że jest legalna) kosztuje i wymaga czasu. Trzeba zlecać ludziom zadania i zaciągać zobowiązania finansowe

Jak wykazała komisja śledcza, już po kilku dniach urzędnicy zorientowali się, że Poczta i PWPW nie dadzą rady, nawet gdyby do organizacji wyborów przystąpić natychmiast, nie czekając na ustawę.

Co samo w sobie jest horrendum. Bo oznacza organizowanie wyborów na widzimisię prezesa PiS.

W tej sytuacji premier miał prawo i obowiązek powiedzieć “Stop”, a rząd ogłosić stan nadzwyczajny, uznając tym samym, że wyborów nie da się przeprowadzić. Bo np. w dwa tygodnie nie da się wydrukować i rozkolportować nowych kart do II tury wyborów.

Jak Morawiecki musiał wybrać

Jednak premier Mateusz Morawiecki tego nie zrobił. Znalazł się w politycznej pułapce i musiał wybrać, czy bardziej zależy mu na dobrej opinii u prezesa PiS, czy na dobru państwa.

Wybrał to pierwsze, bo drugie oznaczałoby utratę pozycji w PiS (pracownicy Poczty Polskiej, którzy zgłaszali sprzeciw wobec całego procederu, stracili stanowiska).

Zanim bowiem wiedza o tym, że wybory są nie do przeprowadzenia, utrwaliła się na szczytach PiS, podlegli Morawieckiemu ministrowie rzucili się do organizacji wyborów kopertowych, bo taka była wola prezesa PiS.

Robili to jednak “nieformalnie”, by nikt się do nich nie mógł przyczepić. Odbywali spotkania, rozdzielali zadania, zapewniali wysłanego do koordynacji zadania wicepremiera Sasina, że oni absolutnie wszystko wykonają, że się da, ale pod warunkiem, że ktoś inny wykona też swoje zadanie.

Aparat powinien wesprzeć premiera i dostarczyć informacji, że się nie da. Ale wysocy urzędnicy PiS bardziej bali się niezadowolenia Jarosława Kaczyńskiego, który żył w przekonaniu, że „się da”, byleby tylko zdusić w Sejmie polityczny bunt gowinowców. W związku z tym aparat powtarzał, że „się da”, ale pod warunkiem, że ktoś innych „coś zrobi”. To, że to „coś” było niewykonalne, to już nie był ich problem.

Nikt niczego formalnie nie koordynował, bo nikt formalnie nie miał takiego obowiązku. Zresztą ustawy nie było. A nad tym wszystkim stał szef rządu – zwierzchnik ministrów Mateusz Morawiecki.

Jak Morawiecki wziął na siebie odpowiedzialność

Urzędnicy PiS odbywali zebrania, rozdzielali zadania, ale na wszelki wypadek niczego nie podpisywali. Premier nie odważył się powiedzieć „stop”. Zamiast tego podpisał dokument, za który teraz ma się go rozliczyć. Można nawet powiedzieć, że został w to wrobiony przez kolegów z PiS.

Premier wydał 16 kwietnia 2020 roku decyzję administracyjną upoważniające podwładnych i spółki skarbu państwa do „organizacji wyborów”. Dał im coś, co jakoś legalizowało ich „nieformalne” i chaotyczne starania. I uniemożliwił donosy do prezesa, że wszystko dałoby się zrobić, gdyby nie Morawiecki, który nie pomógł.

Warto tu zauważyć, że Morawiecki rozumiał znaczenie tego, co robi. Jako jedyny z PiS przed komisją śledczą powiedział, że odpowiada za decyzję o wyborach kopertowych. Cała reszta opowiadała: “to nie ja, to kolega”.

Premier nie chciał wydawać decyzji całkowicie na rympał. Wskazał, że jej podstawą była ustawa covidowa z 14 marca 2024 (art. 11), która pozwalała mu w związku z przeciwdziałaniem pandemii wydawać polecenia nie tylko organom rządowym. Ale ponieważ ustawa covidowa nie uchyliła Kodeksu wyborczego (bo to zrobiła ustawa o wyborach kopertowych, która jeszcze nie obowiązywała), to premier nie mógł decyzją administracyjną obejść PKW jako organizatora wyborów.

O tym, że decyzja premiera, mimo wysiłków jego Kancelarii, nie ma podstaw prawnych, przestrzegały rządowe służby prawne i Prokuratoria Generalna. A na dodatek NIK ustaliła, że w momencie wydania decyzji premier nie miał ani formalnej analizy jej skutków, ani potwierdzenia, że na realizację tej decyzji są pieniądze. No i pieniędzy nie było, przez co potem PWPW i Poczta Polska wpadły w kłopoty.

Mamy tu więc decyzję bez podstawy prawnej i wydaną w ciemno.

Morawiecki i szef jego Kancelarii Michał Dworczyk tłumaczyli potem przed komisją śledczą, że premier tylko zlecał „działania przygotowawcze”. NIK była jednak bezwzględna: „Poczta Polska nie potraktowała tej decyzji jako polecenia, żeby się przygotować. Oni już zaczęli działać. Więcej, premier zlecił wprost PWPW wydrukowanie kart do głosowania. Tymczasem zgodnie z prawem mogła o tym decydować wyłącznie Państwowa Komisja Wyborcza”.

Decyzja premiera spowodowała więc, że państwo PiS zaczęło przygotowywać wybory kopertowe. I to wiedząc świetnie, że to pieniądze wyrzucane w błoto, bo wyborów w takim trybie zrobić się nie da.

Komisja śledcza wykazała, że premier powinien był o tym wiedzieć. Jeśli nie wiedział, nie dopełnił swych obowiązków szefa rządów.

Jak premier zaryzykował naszymi danymi

W błoto poszło ponad 100 mln zł. Ale pieniądze to tu najmniejszy problem. Zmuszona do organizacji wyborów Poczta Polska zażądała od Ministerstwa Cyfryzacji danych osobowych z bazy PESEL. Powołała się właśnie na decyzję premiera i „tarczę covidowa 2.0”, która zobowiązywała od 16 kwietnia 2020. Było tam napisane, że Poczta może dostać dane z rządu.

Tyle że – i nie jest to wiedza tajemna – danych osobowych nie można przetwarzać, nawet jeśli jakaś ustawa na to pozwala. Musi być jeszcze do tego wyraźnie wskazany w ustawie cel. Dane osobowe są dobrem tak cennym, że stosuje się tu dodatkowe zabezpieczenia. W tym wypadku cel był wpisany do ustawy o wyborach kopertowych, która nie obowiązywała.

Danych osobowych nie wolno też używać nadmiarowo – tymczasem tutaj tak było. Bo dane PESEL – dane 30 ml wyborców! – nie zostały pobrane, żeby dostarczyć pakiety wyborcze do skrzynek. Adres zameldowania z bazy PESEL nie musi być adresem głosowania. Te dane spółka Poczta Polska pobrała sobie tylko po to, by zorientować się MNIEJ WIĘCEJ, ile pakietów powinna przekazać do swoich głównych węzłów dystrybucyjnych.

Trudno sobie wyobrazić większy skandal.

Po Warszawie jeździł przecież samochód z płytką DVD, na której były dane wyborców. Bez podstawy prawnej, bez analizy ryzyka. Danymi tymi Poczta obraca w sposób nieznany do połowy maja, kiedy zostały tam skasowane.

O tym, że premier robi rzecz niedopuszczalną, od razu alarmował RPO. Jako że decyzja premiera była decyzją administracyjną, Rzecznik zaskarżył ją do sądu administracyjnego. Cała procedura zakończyła się w 2024 roku, ale NSA przyznał Rzecznikowi rację: decyzja premiera była nielegalna i jako taka nie istnieje.

Całą tę historię prokuratura koduje w przepisach Kodeksu Karnego

Podejrzewa Morawieckiego o naruszenie

  • art. 231 § 1: „Funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”.
  • art. 18 § 2 kk: „Odpowiada za sprawstwo nie tylko ten, kto wykonuje czyn zabroniony sam albo wspólnie i w porozumieniu z inną osobą, ale także ten, kto kieruje wykonaniem czynu zabronionego przez inną osobę lub wykorzystując uzależnienie innej osoby od siebie, poleca jej wykonanie takiego czynu”.
  • w związku z art. 107 ust. 1 ustawy z dnia 10 maja 2018 r. o ochronie danych osobowych: „Kto przetwarza dane osobowe, choć ich przetwarzanie nie jest dopuszczalne albo do ich przetwarzania nie jest uprawniony, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch”.

PS: Odkrycia komisji śledczej ds. wyborów kopertowych dokumentowaliśmy w OKO.press z posiedzenia na posiedzenie. Nasze kalendarium jest na końcu tego tekstu:

;
Na zdjęciu Agnieszka Jędrzejczyk
Agnieszka Jędrzejczyk

Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)

Komentarze