0:000:00

0:00

Sprawa jest za obrazę policjanta w cywilu poprzez używanie słów "powszechnie uznawanych za obelżywe". Policjanci nie uczestniczyli w akcji ratowania, ale przyjechali na miejsce. Ratowała straż pożarna — uchodźców znalazła w ostatnim momencie. Jedna osoba była już nieprzytomna, w stanie hipotermii. Strażacy powiedzieli Elżbiecie Podleśnej, że to dzięki niej zdążyli na czas.

A Podleśna mówi dziś, że to także troszkę dzięki OKO.press — bo retransmitowała akcję ratunkową i na bieżąco sprawdzało sytuację uratowanych w Straży Granicznej. Historia trójki uchodźców była cały czas dokumentowana.

Przeczytaj także:

Uratowano życie trzech osób. "Dziś są bezpieczni w Niemczech" - mówi Elżbieta Podleśna.

Nie doszło do push-backu na Białoruś, za to jest sprawa karna o znieważenie policjanta. W jaki sposób? Tego w akcie oskarżenia nie ma. Prokurator pisze o "słowach powszechnie uznawanych za obelżywe"

Art. 226 Kodeksu Karnego

§ 1. Kto znieważa funkcjonariusza publicznego lub osobę do pomocy mu przybraną, podczas i w związku z pełnieniem obowiązków służbowych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.

Miałam pinezkę. Podleśna mówi sądowi, co się stało

"Znam ten las, zorientowałam się, że pinezka jest w miejscu, do którego idzie się przez taki zdradliwy brzozowy lasek. Wchodzisz i się topisz" - mówi nam teraz Podleśna. 8 lipca spotkaliśmy się w Sądzie Rejonowym we Włodawie na pierwszej rozprawie.

"Czy oskarżona się przyznaje?" - zapytał sąd na pierwszej rozprawie.

"Nie".

Relacja Elżbiety Podleśnej nie pasowała do sądu karnego. W małej sali rozpraw było bardzo cicho i mało rutynowo:

Wysoki sądzie! Tamtej nocy znalazłam się w lesie tym samym miejscu co funkcjonariusz, którego nazwiska nie znam, bo nie przedstawił się i nie wylegitymował, a był w cywilnym ubraniu.

[To ten funkcjonariusz jest w tej sprawie poszkodowany. Nazywa się Marek Jaworski — aj]

Znalazłam się tam po wezwaniu o ratunek, jaki wysłało troje uchodźców z Syrii do Grupy Granica. Przekazali, że się topią w bagnie koło Włodawy. Osoby z grupy Granica powiadomiły pogotowie ratunkowe, ale też skojarzyły, że jestem w pobliżu.

"Możliwe śmiertelne zagrożenie" - powiedzieli.

Pojechałam tam, żeby przekazać precyzyjne informacje o miejscu pobytu Syryjczyków. Po drodze Granica dosłała mi pinezkę. I żeby być świadkinią działania służb. Miałam ze sobą torbę z jedzeniem i suchymi ubraniami, gdyby ktoś potrzebował takiej pomocy.

Strażacy szukali, ale nie tam, gdzie trzeba

W Tarasiukach na moście zobaczyłam wozy straży pożarnej i samochody policyjne. Strażacy szukali wzdłuż rzeki — nie tam, gdzie trzeba. Mówię im: to nie tu. Przesłałam im pinezkę.

Z funkcjonariuszami straży pożarnej pojechaliśmy za tą pinezką tak daleko, jak się dało. Potem oni poszli w bagna — a ja zostałam z kierowcą na drodze, przy wozie. Cały czas przekazywali przez radio, co się dzieje. Policji nie było.

Prowadziłam transmisję na Facebooku, a retransmitowało ją OKO.press.

W którymś momencie kierowca powiedział, że Syryjczycy zostali znalezieni. Że ich niosą.

Przynieśli ich, położyli przed wozem — byłam z drugiej strony. Dowódca dał mi znać, że jedna osoba jest w hipotermii, nieprzytomna. Podają jej tlen.

Pojawia się policja

I wtedy usłyszałam "Policja!" od nieumundurowanego mężczyzny. Podszedł do mnie i zaczął w bolesny sposób odpychać (wciskał mi kłykcie pięści pod obojczyki. Powiedziałam "Panie, puść"). Transmisja trwała cały czas. Ale policjanci oświetlili mnie ostrym reflektorem. Nie pomagali w akcji — pilnowali, żeby na transmisji nic nie było widać.

Prowadziłam tę transmisję — żeby został ślad, żeby nie zrobili Syryjczykom nielegalnego push-backu na Białoruś, ale też w trosce o siebie. Strażacy byli zajęci pomocą, a ja zostałam sama, w lesie, z nieprzychylnymi funkcjonariuszami.

Tych z policji było trzech. Dwóch w cywilu i jeden w mundurze. Pierwszy w cywilu, ten, który mnie odpychał, nie przedstawił się. Przybliżył się za to kilka centymetrów od mojej twarzy, nie miał maseczki. Nie pozwolił zabrać mi torby, która stała koło wozu strażackiego. Potem pilnowaniem mnie zajął się policjant umundurowany. Zachowywał właściwy dystans i nie używał przemocy fizycznej.

Nagle podchodzi do mnie szef strażaków i prosi, żebym nie podchodziła do Syryjczyków, bo trwa akcja ratunkowa. Wiedział, że będę chciała ich zapytać, czy chcą azylu w Polsce.

"Ale nie teraz, teraz niech pani nie podchodzi"

"No przecież wiem. To jest akcja ratunkowa"

"To już nie wiem, o co tu chodzi".

Wszystko było nagrane, ale Facebook film usunął

Z aktu oskarżenia wynika, że w czasie akcji ratunkowej będący po cywilnemu policjant Jaworski uznał się za obrażonego na służbie.

To nie jest pierwsza sprawa dla Elżbiety Podleśnej. Jak mówiła OKO.press, od 2018 roku jest osobą "na celowniku". Policjanci mówią jej, że mają na nią "zamówienie". Kilka dni po akcji ratowania trzech Syryjczyków policja zatrzymała ją na drodze pod Włodawą i nie pozwoliła dalej jechać.

"Jest pani osobą szczególną. Nie o każdym mówią na odprawach".

Jak dokładnie wyglądała akcja, w czasie której policjant Jaworski poczuł się obrażony, można by było zobaczyć na transmisji Podleśnej na Facebooku. Filmu jednak już tam nie ma. Prawdopodobnie był za ciężki i został automatycznie usunięty.

Policja zdążyła go jednak ściągnąć i jest w aktach sprawy. Po wysłuchaniu Elżbiety Podleśnej sąd zarządził postępowanie dowodowe. Wezwie policjantów, obejrzy film, porówna go z policyjnym stenogramem. Podleśną broni adwokat Radosław Baszuk.

Dolina rzeki, mur
Dolina Bugu we Włodawie. Fot. Agnieszka Jędrzejczyk, 8 lipca 2022

Rozprawa zaczęła się z godzinnym poślizgiem, bo są urlopy i sąd ma do dyspozycji tylko jednego protokolanta. Osoby wezwane do kolejnej sprawy czekały na korytarzu.

Kolejna rozprawa 9 września.

* Sprawę z Elżbiety Podleśnej z Włodawy opisujemy w ramach naszego projektu „NA CELOWNIKU”. To pilotażowy projekt OKO.press i Archiwum Osiatyńskiego, w ramach którego dokumentujemy nacisk państwa na społeczeństwo obywatelskie i jego aktywistów i aktywistki. Udało nam się wskazać cechy czegoś, co nazywamy SLAPPem po polsku.

SLAPP (strategic lawsuit against public participation) to sprawa sądowa wytoczona aktywistom lub dziennikarzom przez biznes, lub władze po to, by powstrzymać ludzi od aktywności publicznej. Zwykle w Europie w pozwach w grę wchodzą ogromne odszkodowania, a procedury prawne są długotrwałe i kosztowne. Polska specyfika tego procederu polega na tym, że państwo ściga aktywistów z przy uzyciu wszystkich instytucji, jakie politycy rządzącej partii zdominowali: policji, prokuratury, ale także organów administracji i mediów.

W 2021 w naszym projekcie wspierała nas norweska Fundacja Rafto (Thorolf Rafto był norweskim działaczem praw człowieka, który życie poświęcił na sprawy Europy Środkowej). Teraz wspiera nas amerykański German Marshall Fund.

Koordynacja – Anna Wójcik, Piotr Pacewicz, Agnieszka Jędrzejczyk

;

Udostępnij:

Agnieszka Jędrzejczyk

Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022

Komentarze