0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja: Mateusz Mirys / OKO.pressIlustracja: Mateusz ...

Cały ten atak prowadzony jest przeciw zwykłym ludziom, którzy zabrali głos publicznie w sprawach dotyczących nas wszystkich. To, że obywatelski opór nie został złamany, zawdzięczamy w dużej mierze sędziom, którzy mimo nacisków, nadal stosują prawo, a nie widzimisię władzy. I grupie prawników i prawniczek, którzy w całym kraju pomagają atakowanym za darmo.

Tyle że sprawy przed źle zorganizowanymi sądami ciągną się miesiącami, a to jest bardzo dla ludzi uciążliwe.

W ten sposób, nieco tajemniczo, chcemy zapowiedzieć publikację raportu, który jest podsumowaniem projektu "Na celowniku”. Od sierpnia 2021 szukamy spraw, w który ludzie są nękani przez różne agendy państwa - od prokuratury po prorządowe media. Inicjatorem akcji był ustępujący RPO Adam Bodnar, wspomagała nas norweska fundacja Rafto (nazwana imieniem Thorolfa Rafto, 1922-1986, który życie poświęcił na obronę praw człowieka w Europie Środkowej).

Za nami kilkadziesiąt rozmów z aktywistami i prawnikami. Przeglądaliśmy się, jak toczą się sprawy przed sądami w różnych miastach, jak wyglądają przesłuchania aktywistek na policji i w prokuraturze, jak reagują media na czele z publiczną telewizją, a także jakie wsparcie dostają osoby "na celowniku".

Skupialiśmy się na mniejszych miejscowościach.

Świadomie pominęliśmy sprawy dziennikarzy, zakładając, że w większości przypadków w swoich redakcjach mają odpowiednie wsparcie, a także naturalne “nagłośnienie”. Szliśmy tropem aktywistek i aktywistów, którzy mogą być wobec ataków sami. Dowiadywaliśmy się, jak szykany i naciski rujnują życie ludziom, którzy wcześniej nie mieli żadnych kłopotów z prawem. Notowaliśmy, jakie środki publiczne pochłania i jak wkręca w prześladowania przypadkowe osoby czyniąc z nich wspólników władzy.

Porównywaliśmy z tym, co się dzieje w innych krajach. Bo możni tego świata wszędzie wykorzystują dostępne prawne środki, by zamknąć usta aktywnym obywatelkom i dziennikarzom. Nazywa się to SLAPP – Strategic Lawsuit Against Public Participation, czyli strategiczne postępowania wymierzone w aktywność publiczną.

Powstał raport, kilkadziesiąt stron syntezy informacji, jakie zebraliśmy (wersja angielska jest TU).

"Slapami" w demokratycznym świecie biją zwykle wielkie firmy, potężne korporacje, wpływowe organizacje, które bronią interesów potężnych/bogatych przed krytyką mediów, obywatelskimi śledztwami, protestami organizacji społecznych. U nas wygląda to inaczej.

SLAPP po polsku, czyli ludzie na celowniku władzy

Okazało się, że Polska czasów PiS ma w dziedzinie SLAPPów niepodważalny wkład w dręczenie ludzi. Oto w do niedawna demokratycznym państwie, i to państwie należącym nadal do Unii Europejskiej, od 2015 r. władze na masową skalę wykorzystują narzędzia prawnego nacisku, by zniechęcić obywateli do publicznej aktywności i protestów.

Powtórzmy: w dzisiejszej Polsce inicjatorem SLAPP nie jest biznes czy wpływowe organizacje, ale przede wszystkim upartyjnione państwo, jego agendy, jego media i organizacje z nim współdziałające.

Państwo atakuje obywateli, którzy po prostu korzystają z konstytucyjnych praw: wolności zgromadzeń, równości i wolności słowa. Nie ujawnili skomplikowanych przekrętów, nie interesują się nieuczciwymi transakcjami – co jest przyczyną klasycznych SLAPPów na świecie. Po prostu są obywatelami, czyli mają prawo i chęć zabrać głos.

PRZYKŁAD: Julia Landowska (ma sprawę za hasło "Je@ać PiS") "Rok temu byłam normalną studentką. Chodziłam na demonstracje, jeśli były. Ale nic więcej. Wyrok TK Przyłębskiej nami wstrząsnął. Zebrałyśmy się w pięć koleżanek. Zrobiłyśmy wielki transparent “Zajmijcie się pandemią, prawo wyboru zostawcie kobietom” i poszłyśmy pod biuro posłów PiS w Gdańsku".

W ciągu sześciu lat mechanizm nacisku rozwinął się -

dziś możemy wskazać jego osiem wyraźnych cech.

Nie jest to jednak system domknięty. Działa, bo są chętni - na awans lub zarobek. Albo po prostu przekonani, “że taka praca i co ja mogę”. Jednak system nie działa wszędzie - bo nie wszyscy się weń angażują. I nie ma żadnych śladów, by za brak entuzjazmu w nękaniu współobywateli były jakieś dotkliwe kary. I ciągle są sędziowie w Polsce - czytają konstytucję i przepisy.

Nie boją się władzy.

Przeczytaj także:

System działa od 2017 roku, straszak "Smoleńskiem" nie zadziałał

Przypuszczamy na podstawie zebranego materiału, że system państwowego nękania ukształtował się w okolicy roku 2017, dwa lata po wygraniu przez Prawo i Sprawiedliwość wyborów parlamentarnych i prezydenckich.

Osoby, z którymi rozmawialiśmy, właśnie w 2017 roku trafiły “na celownik”, choć były aktywne od 2015 r. Ale to logiczne: od jesieni 2015 przez cały 2016 rok. PiS przejmował kolejne instytucje ustawami: Trybunał Konstytucyjny, media publiczne, prokuraturę. Dodawał uprawnień policji i służbom specjalnym. To szło w miarę gładko: Sejm uchwala, prezydent podpisuje, nowi ludzie wkraczają do instytucji.

W grudniu 2016 władza przyjęła - jak zwykle w pośpiechu - ustawę ograniczającą prawo do zgromadzeniom. Już nie przeciwko instytucjom, ale wprost przeciw ludziom. Ustawa o “zgromadzeniach cyklicznych” miała dać Jarosławowi Kaczyńskiemu komfort w czasie “miesięcznic smoleńskich”. Zakazywała kontrmiesięcznic, czyli protestów przeciwko politycznemu wykorzystywaniu pamięci ofiar katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010.

Ale ta ustawa już nie zadziałała - konstytucyjna wolność zgromadzeń na tyle głęboko wszyta jest w polski system prawny, a społeczeństwa obywatelskiego nie poddaje się tak łatwo jak instytucje. Obywatele nadal korzystali z wolności zgromadzeń, by powiedzieć prezesowi PiS w twarz, co myślą o jego działaniach. A próby ograniczania swej politycznej wolności skarżyli do sądów.

Wtedy ruszyła policja - spisując, zatrzymując ludzi, stawiając barierki i zamykając Trakt Królewski w Warszawie. Ścigała nawet za okrzyki “Lech Wałęsa”.

Ale i ta pacyfikacja się nie udała, w końcu władza zamieniła miesięcznice w formę kameralną, niejako prywatne obchody prezesa i jego świty, ale i tutaj aktywistki i aktywiści spod znaku Obywateli RP czy Lotnej Brygady Opozycji wdzierają się krzykiem, który niesie się przez pusty plac Piłsudskiego: "Kazałeś lądować bratu? Dręczy cię sumienie?" (tu bogata kolekcja tekstów OKO.press i filmów Roberta Kowalskiego). Państwo przegrało bitwę pod "Smoleńskiem".

Po “Smoleńsku” pojawiły się kolejne akcje aktywistek i aktywistów: blokada wycinki Puszczy Białowieskiej, seria manifestacji w obronie sądów, protesty w obronie praw osób LGBT, potężny ruch w obronie praw kobiet, "strajki klimatyczne", wreszcie obrona praw migrantów i prawa humanitarnego na granicy z Białorusią – kolejne sprawy, w których władza narusza prawa obywatelskie, reguły demokracji, prawo unijne i międzynarodowe czy polską Konstytucję. We wszystkich interes partyjny stawia przed interesem publicznym.

Po gigantycznych protestach latem 2017 roku władza musiała się cofnąć po raz pierwszy: prezydent Duda zawetował dwie z trzech przyjętych przez większość rządzącą ustaw sądowych.

I wtedy – jak odnotowaliśmy - państwowy nacisk na protestujących obywateli stał się silniejszy. Ruszyła policja i prokuratura. System się rozkręcał.

Nękanie przez państwo to z punktu widzenia Zachodu zjawisko archaiczne - liberalne demokracje nie znają już go i skupiają się na przeciwdziałaniu atakom typu SLAPP ze strony potężnych biznesmenów i korporacji. Ten “archaiczny”, rozwijany obecnie w Polsce system łączy klasyczne ataki typu SLAPP z medialnym i policyjnym nękaniem.

Jedno uzupełnia drugie, a w sumie mamy do czynienia z potężną machiną nacisku.

Osiem cech SLAPP-ów po polsku

Z klasycznym SLAPP nasz polski “celownik” łączy to, że celem ataku nie jest wykazanie racji, a nawet niekoniecznie "zwycięstwo" przed sądem, ale samo męczenie “przeciwnika”. Aktywni obywatele mają zamienić się w milczący pokorny tłum - i wtedy władze będą miały spokój.

  1. Operacja “wzięcia na celownik” najprawdopodobniej rusza po dyspozycji z wysokich szczebli władzy - taka dyspozycja dotyczyć może albo konkretnych osób, albo całych grup aktywistów. Aktywistki i aktywiści często mówią nam o wrażeniu, że w pewnym momencie ktoś w ich sprawie “nacisnął guzik”. Policjanci czasem zdradzają im, że muszą interweniować, bo dostali “zlecenie”.

PRZYKŁAD: Elżbieta Podleśna aktywna jest od 2015 roku. Ale dopiero w 2018 - za to od różnych policjantów w różnych miejscach kraju - usłyszała “mamy na panią zlecenie”.

2. Operacja “brania na celownik” to atak na całe społeczeństwo obywatelskie. Chodzi o zniechęcenie obywateli do aktywności publicznej, czyli wywołania tzw. efektu mrożącego masowo, a nie punktowo, wobec jednej osoby – jak to jest w krajach Zachodu. Wyjątkowo dobrze widać to w małych miejscowościach, gdzie atak wymierzony w lidera mrozi innych. Bo tam ludzie się dobrze znają, więc publiczne wystąpienie wymaga więcej odwagi, a informacja o szykanach krąży szybko.

PRZYKŁAD: Dominika Kasprowicz z Iławy, która sama ma kilka spraw za aktywizm, mówi, że policyjne metody okazały się w jej mieście skuteczne. Po wyroku TK Przyłębskiej w sprawie aborcji na ulicę 35-tysięcznej Iławy wyszło ponad tysiąc osób. Po śmierci Izy z Pszczyny w 2021 r.oku - tylko 15 osób. Reszta została w domu, bo ludzie nie chcą być spisywani.

3. Władza próbuje w ten sposób nie tylko zatrzymać aktywistów, ale wyłączyć z debaty publicznej najważniejsze tematy - od praworządności po prawa kobiet i osób LGBT+. Tematów, których lepiej nie tykać, by nie irytować władzy, przybywa.

PRZYKŁAD: Maturzysta Piotr Starzewski zaangażował się w Młodzieżowy Strajk Klimatyczny w 2019 r. Przez dwa lata aktywność młodych ludzi nie wywoływała kontrakcji policji. W 2021 roku Piotr został w marcu skuty i poturbowany a w sierpniu, na demonstracji ws. klimatu pod Sejmem, zatrzymany. Stracił głośnik, z którego puszczał muzykę. Ma sprawy na policji.

4. Państwo “biorąc na celownik” nie liczy się z kosztami. Atakujący angażują w postępowania przeciwko aktywistom duże zasoby pieniężne i ludzkie. Nie wynajmują jednej kancelarii - wynajmują “całe państwo”: policję, prokuraturę, urzędników samorządowych, podporządkowanych władzy dziennikarzy i wynajmowanych hejterów. Jak trzeba dopaść aktywistę, sadza się do zbierania materiału całe urzędy. Jak chce się ukarać prokuratora - zsyła się go daleko o domu i płaci mu się bezsensowną delegację - podczas gdy skomplikowane prowadzone przez niego sprawy w starym miejscu pracy leżą odłogiem.

PRZYKŁAD: W Przemyślu policja wydała ponad 10 tys. zł na badanie, kto namalował napisy “TVP kłamie” i “PiS=PZPR”. Próbowała odzyskać zapisy z monitoringu, analizowała próbki farby. Nic nie ustaliła.

5. Zarzuty przedstawiane ludziom często są przesadzone, naciągane albo nieprawdziwe, bowiem aktywiści starają się działać z poszanowaniem prawa i jeśli nawet przekraczają czasem przepisy, to w sposób dający się uzasadnić przed sądem.

PRZYKŁADY: Za powieszenie plakatu "Szumowinny” w witrynie ogłoszeniowej aktywiści dostali prokuratorski zarzut “kradzieży z włamaniem”, za nalepienie plakatu na drzwiach klejem biurowym Patryk Stępień dostał zarzut “zniszczenia mienia znacznej wartości”. Za udział w legalnych zgromadzeniach dostaje się zarzuty “blokowania drogi” albo łamania przepisów o ochronie środowiska poprzez używanie nagłośnienia (a na zgromadzeniach można używać nagłośnienia). Za malowanie haseł na chodnikach - są zarzuty o “umieszczanie ogłoszeń w miejscach do tego nieprzeznaczonych”.

6. Zarzuty eskalują: to, co było nie do pomyślenia ze strony przedstawicieli prokuratury czy policji jeszcze w 2017 roku, staje się już normą w 2018 (np. w 2017 roku za malowanie haseł typu “Konstytucja - nie deptać” były tylko sprawy wykroczeniowe. W 2018 rozpowszechniła się w samorządach praktyka wymieniania skalanego taki napisem chodnika na nowy – w ten sposób koszty rosną na tyle, że można stosować Kodeks karny).

PRZYKŁAD: W sprawie Patryka Stępnia z Ostrowca i plakatu na drzwiach biura PiS prokuratura zatrudniła aż dwóch rzeczoznawców, bo pierwszy oszacował stronę za nisko i nie dało się użyć Kodeksu karnego. Drugi przedstawił wycenę, która o 4 złote przekraczała magiczny próg.

7. Policyjno-sądowy atak uzupełniany jest często atakiem medialnym – rządowej telewizji i radia, a także prawicowych mediów prorządowych. Atak może być w TVP – ale może zostać zorganizowany lokalnie. Używa się do tego danych z akt personalnych, które “zostają dotarte” do usłużnych dziennikarzy, a nawet rejestrów medycznych (przykład - ujawnienie przez TVP faktu zakażenia covidem Marty Lempart).

Szczególnie dotkliwe jest to, co dzieje się w lokalnych mediach żyjących z ruchu na niecenzurowanych forach. Ataki w sieci często mają cechy organizowanych, płatnych kampanii nienawiści. Uaktywniają się też trolle w mediach społecznościowych. Do ataku używane są informacje z państwowych rejestrów.

PRZYKŁAD: Bart Staszewski opowiada, jak rozpędził się hejt wobec niego. W TVP i w sieci. “Na początku nie zwracałem na to większej uwagi. Ale po jakimś czasie okazało się, jak jest skuteczne: te setki ohydnych grafik z napisem »kłamca«, »oszust«. Łapanie za słowa…”.

8. Elementem SLAPP po polsku jest brutalność policji. Regularnie raportował to Krajowy Mechanizm Prewencji Tortur RPO – eksperci KMPT po demonstracjach byli na komisariatach, rozmawiali z ludźmi (i z policjantami). Brutalność ta nie jest skutkiem gorszego wyszkolenia policji czy błędów na niższym szczeblu dowódczym - ma wyraźne zezwolenie/zalecenie “góry”.

Można to poznać po tym, że nie wyciąga się konsekwencji wobec policjantów, którzy przekroczyli uprawnienia i wskazał to sąd. Kiedyś wyrok sądu automatycznie prowadził do postępowania naprawczego w policji – teraz dowódcy natychmiast spieszą z zapewnieniami, że “mają pełne zaufanie do podwładnych”. Brutalny atak nie jest kierowany w stronę liderów protestów, ale ma ich zatrzymać. “Krzyk dzieciaka, któremu policja łamie rękę, to coś, czego nie da się zapomnieć - jeśli stoisz na czele protestu”.

PRZYKŁAD: Annie Domańskiej z Mikołowa policjant złamał rękę w łokciu przy wyprowadzaniu jej z blokady przemarszu ONR z faszystkowskimi symbolami: "Nie musiał tego robić, nie stawiałam oporu przy wynoszeniu z blokady faszystowskiego marszu w Katowicach. Zrobił to, bo umiał i mógł”.

Szeroki front państwowego ataku

SLAPP-y po polsku przyjmują często nieoczekiwaną postać ataku totalnego, "ze wszystkich stron". To m.in.:

  • małostkowe i bolesne szykany typu sprawdzanie czy dziecko biorące udział w obywatelskim proteście, nie jest ofiarą “demoralizacji” w rodzinie.
  • Ultrakonserwatywny prawniczy think tank Ordo Iuris wytoczył liderce Ogólnopolskiego Strajku Kobiet Marcie Lempart sprawę o zniesławienie, ale jednocześnie ma ona sprawę karną za protesty kobiet (pretekstem są przepisy o szerzeniu choroby zakaźnej) i mnóstwo spraw wykroczeniowych.
  • Prokurator Katarzyna Kwiatkowska, szefowa stowarzyszenia niezależnych prokuratorów Lex Super Omnia została pozwana o zniesławienie przez Prokuraturę Krajową (za wywiad w "Wyborczej"), ale oprócz tego została karnie przeniesiona o kilkaset kilometrów od miejsca dotychczasowej pracy i zamieszkania.
  • Konstytucjonalista o międzynarodowej renomie prof. Wojciech Sadurski ma dwie sprawy cywilne – wytoczone przez PiS i przez TVP (wygrał je, ale prokurator może złożyć kasację do Sądu Najwyższego), a oprócz tego postępowania na uczelni, jest wzywany na policję w sprawach z oskarżenia prywatnego, ma też sprawę karną z TVP.
  • Lokalni działacze, którzy protestują w obronie praworządności i Konstytucji od lat, mają dziś po kilkanaście - kilkadziesiąt spraw wykroczeniowych, często nie wiedzą już, która na jakim jest etapie - część się przedawnia, część pojawia się nagle po wielu miesiącach ciszy.

Ludzie protestu nie odpuszczają, zwłaszcza kobiety

Skala represji i zaangażowania aparatu państwa w tłumienie obywatelskiego oporu jest - naszym zdaniem - paradoksalnym dowodem na to, jak wielka jest siła polskiego społeczeństwa obywatelskiego.

Nasz raport pokazuje jednocześnie, że ludzie stawiający opór autorytarnym zakusom władz często nie doceniają tego, co robią. Opisywanie procederu nacisku, oddanie ludziom głosu, rejestrowanie ich doświadczeń jest także formą obrony. Robi to w Polsce część mediów - nasz raport jest elementem tej pracy.

Za każdym razem, kiedy będziecie Państwo narzekać, że “coś słabo z protestami”, że młodzież zawiodła itd. - pomyślcie o tych setkach ludzi, którzy nie odpuszczają.

Wychodzą na protesty w kilka osób, uczą się prawa, nawiązują między sobą kontakty, wspierają się. Próbują docierać do współobywateli w inny sposób niż przez organizację zgromadzeń.

Informacje, jak sobie radzić z atakiem państwa, roznoszą się błyskawicznie. Młodzi ludzie zatrzymywani na protestach lepiej znają przepisy niż policja. Wiedzą, kiedy mogą odmówić składania wyjaśnień, wiedzą, że przepis, którym macha im przed nosem policjant, ma jeszcze dodatkowy punkt, który czyni działania policjanta bezpodstawnymi. Edukacja prawna i - przede wszystkim - konstytucyjna objęła szerokie kręgi i efekty już widać gołym okiem (pewnie wielu nauczycieli WoS przeciera oczy ze zdumienia).

Protestujący, którzy na ogół nie mieli wcześniej żadnych kłopotów prawem - przestają się bać. Nie są pokorni – nie przyjmują mandatów, idą do sądów.

Nie podają swoich danych, jeśli policja próbuje ich legitymować bez podstawy prawnej – choć oznacza to, że zostaną wywiezieni na komisariat i zamknięci tam na wiele godzin “celem ustalenia tożsamości”. (I ta właśnie postawa sprawiła - mówi Marta Lempart - że teraz na byle zgromadzenie policja nadciąga z armadą samochodów. Bo po prostu nie wie, ile osób będzie musiała zabrać na komisariaty).

Wiele osób, które po raz pierwszy publicznie zabrało głos dopiero niedawno, działa już w stowarzyszeniach, które założyło. Dotyczy to zwłaszcza kobiet, które nauczyły się, że to, co zdaniem mężczyzn jest prywatne i “niepoważne” - jak najbardziej jest częścią prawdziwej polityki, czyli rozmowy o tym, jak ma wyglądać świat wokół nas.

Aktywizacja kobiet jest wyraźną zmianą. Czasem przybiera ona niewyobrażalną jeszcze niedawno postać: oto kobiety siedzą przy stole i planują działania, a wspierający je mężczyźni robią im herbatę.

Osoby, które żyją “na celowniku”, opowiadają, jak wiele osób do nich dołącza. Buntem zarażają się coraz to nowe środowiska. Niepokorna prokurator Katarzyna Kwiatkowska "zesłana" z Warszawy do Golubia-Dobrzynia, nadal chce bronić wartości konstytucyjnych. Ale inaczej: „Będę działała i będę mówiła prostym językiem” – mówi. Kontakt z mieszkańcami mniejszej miejscowości uświadomił jej bowiem, że przeciętny Polak nie rozumie języka prawniczego, który jest na tyle specjalistyczny, że stanowi w zasadzie osobną odmianę języka.

Mówi nam Hanna Waśko, ekspertka od public relations: "Monitorując media społecznościowe i zasięgi widzimy, jak rosną nowi liderzy i liderki. Jeśli ktoś przez parę dni jest twarzą jedynek portali i wieczornych newsów, widać, że jest odważny i wyrazisty, że media go cytują, a wzrost się utrzymuje, wiemy, że może spodziewać się ataku".

Ale to nie oznacza porażki. Wręcz przeciwnie: "Niepolityczna liderka, przedstawiciel grupy zawodowej, który cieszy się zaufaniem, jak lekarze, czy nauczyciele, który zareaguje w jakiejś mocno medialnej sytuacji konfliktowej, zaczyna mieć coraz większe zasięgi w mediach społecznościowych. Krytykuje kluczowe polityki rządu. Ludzie chcą go słuchać, bo widzą w nim swojego reprezentanta. W wyobraźni społecznej łatwo ją zestawić z mniej lub bardziej skompromitowanym politykiem na zasadzie bohater-antybohater".

Co przeważy: lęk i zniechęcenie czy uparte działanie?

Problemem jest to, że sprawy aktywistów i aktywistek toczą się miesiącami i latami.

Nie ma terminów. Nie wiadomo, jaki jest stan sprawy. Laura Kwoczała z Oleśnicy nie wiedziała, czy sprawa nie pojawi się w trakcie egzaminów maturalnych (a prokuratura prowadzi przeciw niej śledztwo o.... spowodowanie zagrożenia epidemicznego w czasie zeszłorocznych protestów kobiet). Bart Staszewski z Warszawy na sprawy wykroczeniowe w całej Polsce (za akcję obnażająca samorządowe “strefy wolne od LGBT”) wydał 30 tys. (wspierali go w tym ludzie w ramach zbiórek), a w sprawach o zniesławienie gmin nie miał żadnego terminu.

Prok. Katarzyna Kwiatkowska dostała informację z sądu, że najwcześniejszy termin rozprawy zniesławienie prokuratora krajowego, który domaga się za to 250 tys. zł(!), wyznaczony może być za dwa lata. W sprawie Elżbiety Podleśnej – za napisy na ścianach i chodnikach z 2018 roku w Wąbrzeźnie i Sierpcu – poczekano do wyroku w jednej sprawie, by zacząć drugą, z innej miejscowości, przez co wszystko to trwa dużo dłużej.

Niebezpieczne jest także to, że z prawniczego punktu widzenia nękanie za pomocą Kodeksu wykroczeń może wyglądać na błahe, niewymagające wiele od prawnika.

A to oznacza, że informacje o takich sprawach słabiej się roznoszą, bo “nie ma o czym mówić”. Tymczasem te “błahe”, ale ciągnące się miesiącami sprawy są dla wielu aktywistów ciężkim doświadczeniem i mogą decydować o dalszym zaangażowaniu w życie publiczne.

Zwłaszcza że sprawy takie zazwyczaj zaczynają się od wyroku nakazowego, wydanego bez rozprawy, tylko na podstawie policyjnej notatki (dopiero niedawno sąd w Poznaniu zauważył, że relacja policjantów nie może być już traktowana jako obiektywna, bo policja służy PiS). I dopiero kiedy człowiek złoży od takiego wyroku sprzeciw, zaangażuje się w walkę o sprawiedliwość, ma na nią wielką szansę. Sąd go wysłucha i wyważy racje.

Jednym z kosztów, o których nasi bohaterowie mówią, jest także utrata kontaktów ze starymi znajomymi. Bo z aktywistami nie da się już porozmawiać „o wakacjach i o psie”, bo ci nie mogą jechać na wakacje (a co, jeśli przyjdzie pismo z sądu?).

Z takim wypadaniem z siatki zdarzeń normalnego życia też warto coś zrobić.

Niepokoić może też to, że osoby “na celowniku” coraz częściej rozpoznają swoje doświadczenie w tym, co uważały wcześniej za polskie martyrologiczne klisze – przywoływane są zapisane w polskiej pamięci zbiorowej wzorce irredenty.

31-letni Bart Staszewski: Do głowy mi nie przychodziło, że coś takiego może się powtórzyć.

19-letnia Laura Kwoczała: Babcia mówiła, że jej się to kojarzy ze stanem wojennym.

Dlaczego to groźne? Bo mamy dobrze wyćwiczone opowieści o bohaterskich zrywach – mniej wiemy o aktywności publicznej, stałej i upartej pracy “u podstaw”. Dlatego uciążliwe, ale mało efektowne nękanie przez władze jest tak niebezpieczne.

Te działania mogą też łatwo ujść uwadze krajowej i międzynarodowej opinii publicznej, bombardowanej doniesieniami o “prawdziwych” SLAPP-ach inicjowanych w Europie i na świecie przez oligarchów i korporacje. Mało do kogo dociera, że w Polsce władza, która pozbyła się liberalnych ograniczeń, może też inicjować SLAPP-y, w wersji nadwiślańskiej, masowe, dotkliwe, nawet jeśli mało spektakularne.

Do tego koszt, jaki za rządowe akcje uciszania obywateli płaci kraj o stosunkowo niskim poziomie zaufania społecznego, jest ogromny.

Jak wspierać niepokornych?

Dla aktywistów, z którymi rozmawialiśmy, duże znaczenie miała informacja, że to, co ich spotyka, nie jest indywidualnym ekscesem, ale działaniem wedle ustalonego schematu. To pozwala lepiej znieść szykany, daje poczucie więzi z innymi osobami w podobnej sytuacji, a w końcu - pokazuje desperację i strach (czyli słabość) aparatu władzy, daje więc nadzieję.

Jednocześnie widać, że przed społeczeństwem obywatelskim staje zadanie znalezienia metod samoobrony. Poza doraźną pomocą i okazywaniem wsparcia potrzebne są inne sposoby na łączenie społeczności rozrywanych przez ataki funkcjonariuszy państwa.

Nasz raport dowodzi, że każdy wyraz wsparcia dla atakowanego przez państwo aktywisty podnosi na duchu. Przy czym stawiać trzeba TAKŻE na masowość – im więcej kartek, listów poparcia, prostych gestów, tym lepiej. Ale także bycie w sądzie, czyli bezpośrednie wsparcie jest niezbędne.

Do prokurator Kwiatkowskiej przyszło tyle kartek, że pracownicy maleńkiej prokuratury w Golubiu Dobrzyniu musieli przynieść jakieś pudła. Niezła lekcja obywatelskiego wsparcia.

***

Wielu ludzi pod presją systemu "na celowniku" wycofało się z aktywności publicznej. Za to ci, co zostali, stają się bardziej odporni, tworzą silne więzi z osobami o podobnych doświadczeniach i sieć wzajemnego wsparcia.

Czy przeważy lęk i znużenie, czy uparte działanie? Tego jeszcze nie wiemy.

„Na celowniku" to pilotażowy projekt OKO.press, Archiwum Osiatyńskiego oraz norweskiej Fundacji RAFTO, prowadzony razem z prof. Adamem Bodnarem, rzecznikiem praw obywatelskich w latach 2015-2021.: Koordynacja - Anna Wójcik, Piotr Pacewicz, Agnieszka Jędrzejczyk

Nad projektem „Na celowniku” czuwała rada ekspercka pod przewodnictwem prof. Adama Bodnara, rzecznika praw obywatelskich w latach 2015-2021: mec. Sylwia Gregorczyk-Abram, mec. Radosław Baszuk, prof. Jędrzej Skrzypczak.

;
Na zdjęciu Agnieszka Jędrzejczyk
Agnieszka Jędrzejczyk

Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)

Komentarze