Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Nicușor Dan wygrał wybory prezydenckie w Rumunii. Sąd Konstytucyjny uznał ważność wyborów i odrzucił wniosek o ich anulowanie, złożony przez lidera skrajnie prawicowej partii AUR Georga Simiona.
Rumuński Sąd Konstytucyjny uznał wynik powtórzonych wyborów prezydenckich — donosi portal HotNews.ro. Tym samym sąd potwierdził mandat prezydenta elekta Nicușora Dana i odrzucił wniosek o anulowanie wyborów, który we wtorek 20 maja złożył kontrkandydat Dana, lider skrajnie prawicowej partii AUR George Simion (na zdjęciu powyżej).
Simion twierdzi, że są dowody na zewnętrzną ingerencję aktorów państwowych i niepaństwowych w drugą turę wyborów, która odbyła się w niedzielę 18 maja. Takiej ingerencji miała dopuszczać się rzekomo Francja i Mołdawia.
We Francji przedstawiciel służb specjalnych miał się rzekomo zwrócić do serwisu Telegram i zażądać „uciszenia konserwatywnych głosów w Rumunii”. Takie informacje przekazał założyciel i szef serwisu Paweł Durow. Paweł Durow przebywa obecnie we Francji i ma zakaz opuszczania kraju w związku z toczącym się przeciwko niemu postępowaniem karnym. Zapowiedział jednak gotowość do złożenia zeznań w sprawie, „jeśli ma to pomóc rumuńskiej demokracji”.
W przypadku Mołdawii politycy AUR twierdzą, że miało rzekomo dochodzić do organizowania dojazdów osób posiadających rumuńskie obywatelstwo do lokali wyborczych, płacenia za głosy na Nicușora Dana oraz dopisywania do spisu wyborców osób zmarłych — informował portal HotNews.ro. W Mołdawii mieszka bowiem dość liczna rumuńska diaspora, która bierze udział w krajowych wyborach.
Sąd uznał jednak wniosek Simiona za nieuzasadniony. Lider AUR miał nie przedstawić żadnych dowodów w sprawie.
W uroczystej sesji Sądu Konstytucyjnego, podczas której ogłoszono ważność wyniku wyborów, udział wziął prezydent-elekt Nicușor Dan oraz tymczasowo pełniący funkcje prezydenta Ilje Bolojan.
„Dziękuję wszystkim osobom, które tak tłumnie poszły głosować i dały mi legitymację do zostania nowym prezydentem. Rumuńskie społeczeństwo okazało mądrość” – powiedział Dan. Dodał, że zamierza walczyć o „konsolidację instytucji państwowych, rozwój gospodarczy kraju oraz stać na straży wolności obywatelskich”.
Ilje Bolojan, który wskazywany jako jeden z potencjalnych kandydatów na premiera, powiedział, że jest „wdzięczny, że udało się w demokratyczny sposób domknąć cykl wyborczy, który rozpoczął się jeszcze w zeszłym roku”. Bolojan nawiązał w ten sposób do faktu, że wybory z maja (4 i 18) to wybory powtórzone po tym, jak pierwotnie zaplanowane na listopad i grudzień 2024 wybory zostały unieważnione po pierwszej turze. Powodem unieważnienia wyborów z listopada 2024 były poważne nieprawidłowości w kampanii zwycięzcy pierwszej tury, Călina Georgescu.
Georgescu, któremu sondaże przed pierwszą turą dawały zaledwie kilka procent poparcia, niespodziewanie wygrał pierwszą turę. Okazało się, że za jego sukcesem stała skoordynowana kampania w mediach społecznościowych, głównie na TikToku, której nie realizował jego komitet wyborczy. Kampania kosztowała co najmniej milion euro i, jak ujawniły służby specjalne i dziennikarze śledczy, mogło za nią stać obce państwo, prawdopodobnie Rosja.
George Simion, lider AUR, nie uznał czwartkowego (22 maja) orzeczenia Sądu Konstytucyjnego o ważności wyborów prezydenckich. Jego zdaniem to „kontynuacja zamachu stanu”.
„Odrzucając nasz apel, Sąd Konstytucyjny kontynuuje zamach stanu. Jedyne co nam pozostało to walczyć. Demokracja, wolność, pokój” – napisał Simion w mediach społecznościowych.
Simion udostępnił też wpis gen. Mike'a Flynna, byłego doradcy Donalda Trumpa ds. bezpieczeństwa. Flynn napisał, że podczas wyborów w Rumunii doszło do potężnego oszustwa wyborczego – „tak jak w Stanach Zjednoczonych w 2020 roku”.
Podważanie wyniku wyborów to zdaniem prof. Silvii Marton, politolożki z Uniwersytetu w Bukareszcie, jedna ze strategii mobilizacji wyborców przez skrajną prawicę.
„George Simion sięga po strategię Donalda Trumpa z USA, który do dziś twierdzi, że wybory, które przegrał w 2020 roku, były sfałszowane. Budzenie tej głębokiej nieufności do systemu to podstawowy sposób mobilizacji i radykalizacji wyborców skrajnej prawicy (...) To wszystko służy temu, by móc podważyć wynik wyborczy i kwestionować legitymizację władzy Nicușora Dana” – mówiła badaczka w rozmowie z OKO.press.
W niedzielę 18 maja 2025 w Rumunii w drugiej turze wyborów prezydenckich kandydat proeuropejski i niezależny Nicușor Dan, burmistrz Bukaresztu, wygrał z reprezentantem ultrakonserwatywnej i nacjonalistycznej prawicy Georgem Simionem, liderem partii AUR (na zdjęciu powyżej). Na Nicușora Dana zagłosowało 53,7 proc. wyborców, a na Georga Simiona 46,3 procent.
Przegrana Simiona w wyborach to porażka eurosceptycznej, antyrównościowej i homofobicznej prawicy z obozu politycznego „MEGA”, czyli europejskich zwolenników Donalda Trumpa. Prezydentura w Rumunii miała być jednym z kilku przyczółków władzy narodowych konserwatystów w Europie.
Tuż po wyborach wydawało się, że George Simion uznał wyniki wyborów i pogodził się z przegraną, bo pogratulował swojemu konkurentowi. Ale dwa dni później okazało się, że to było tylko chwilowe. We wtorek 20 maja Simion ogłosił w mediach społecznościowych, że „wezwał” Sąd Konstytucyjny do unieważnienia wyborów ze względu na nieprawidłowości. Powód? „Zewnętrzna ingerencja aktorów państwowych i niepaństwowych, dokładnie jak w grudniu”. Winne mają być temu rzekomo Francja i Mołdawia.
Przeczytaj także:
„Będziemy naciskać na kogokolwiek u władzy, bo jak na razie politycy prowadzą nas w przepaść” – mówi Julia Keane z Ostatniego Pokolenia. Aktywiści wymusili na Rafale Trzaskowskim spotkanie...ale dopiero po wyborach.
W ostatnich tygodniach przed pierwszą turą wyborów prezydenckich aktywiści Ostatniego Pokolenia skupiali na sobie uwagę mediów — i stołecznych kierowców — akcjami blokad mostów i kluczowych warszawskich arterii. Po pierwszej turze wyborów aktywiści weszli do sztabu Rafała Trzaskowskiego i zaczęli „okupację”. Po trzech godzinach ogłoszono sukces — Trzaskowski zgodził się na spotkanie. Problem w tym, że dojdzie do niego dopiero 16 czerwca.
Po pierwszej turze, w której okazało się, że prezydent Warszawy ma minimalną przewagę nad kandydatem PiS-u Karolem Nawrockim i że w drugiej turze musi zyskać poparcie nie tylko od elektoratu koalicji, który 18 maja został w domu, ale także od fanów Sławomira Mentzena i wyborców Adriana Zandberga, powstaje pytanie: z kim właściwie spotka się Ostatnie Pokolenie?
„16 czerwca spotkamy się albo z prezydentem-elektem, albo z człowiekiem, który jest drugim najważniejszym człowiekiem w KO” — mówi OKO.press Julia Keane z Ostatniego Pokolenia. „Jeżeli poważnie traktuje swoją pozycję, nieważne, czy jest prezydentem, czy nie, to powinien stawić się na spotkanie” — dodaje Keane.
Aktywistka podkreśla, że jeśli do spotkania nie dojdzie, lub zakończy się fiaskiem, Ostatnie Pokolenie wznowi protesty 17 czerwca. „Aktualnie blokady są zawieszone, ale to nie znaczy, że znikamy” — mówi Keane.
„Spotkanie z Rafałem Trzaskowskim pokaże wszystkim, którzy mówili, że nas należy tylko karać, że jesteśmy partnerem do rozmowy. Zwłaszcza dla obozu rządzącego i premiera Tuska. Naturalnym adresatem naszych postulatów jest premier Tusk” — mówi Keane.
A co jeśli wybory wygra Nawrocki? Keane unika jednoznacznej odpowiedzi. "Adresujemy nasze postulaty do Rafała Trzaskowskiego jako do najpoważniejszego kandydata na prezydenta, a także osoby związanej z rządem, czy to jako prezydent kraju, czy Warszawy. Faktycznie to premier ma największą moc wyprowadzenia naszych postulatów w życie, ale będziemy naciskać na kogokolwiek u władzy, bo jak na razie politycy prowadzą nas w przepaść — mówi Keane.
Ostatnie Pokolenie od dawna domagało się spotkania z Rafałem Trzaskowskim, a także z premierem Donaldem Tuskiem.
Tusk konsekwentnie ignoruje aktywistów, jednocześnie grożąc im konsekwencjami za blokady. „Blokowanie dróg, niezależnie od politycznych intencji, stwarza zagrożenie dla państwa i wszystkich użytkowników dróg. Wezwałem dziś odpowiednie służby do zdecydowanego reagowania i przeciwdziałania takim akcjom” – napisał premier na platformie X jeszcze w grudniu.
Ostatnie Pokolenie domaga się spełnienia przez rządzących dwóch postulatów. Pierwszym jest przeniesienie 100 proc. środków zaplanowanych na rozbudowę autostrad na inwestycje w transport publiczny, regionalny i lokalny, „żeby każdy w Polsce, nie tylko w największych ośrodkach miejskich, miał dostęp do autobusu i do kolei”.
Drugim postulatem jest stworzenie wspólnego biletu miesięcznego za 50 zł na transport regionalny w całym kraju – wzorem podobnego pomysłu z Niemiec, gdzie podróżni mogą za 49 euro korzystać z transportu regionalnego, lokalnego oraz komunikacji miejskiej (wcześniejsza wersja tego biletu kosztowała zaledwie 9 euro, ale obowiązywała tylko latem 2022 roku).
Ku rozczarowaniu aktywistów, naukowców i wielu „zwykłych” wyborców, klimat i przyroda nie są nawet drugorzędnym tematem kampanii prezydenckiej. O ile w kampanii 2020 roku Trzaskowski zapowiadał, że „absolutnym priorytetem” jego przyszłej prezydentury będzie „walka z ociepleniem klimatycznym”, a w 2023 roku ostrzegał przed katastrofą klimatyczną, o tyle przed wyborami 2025 wydaje się, że kandydat KO zapomniał o swoich priorytetach sprzed pięciu lat. Pozostali kandydaci strony liberalnej i lewicowej nie wypadają dużo lepiej.
Kandydaci prawicy na czele z Karolem Nawrockim przedstawiają politykę klimatyczną wręcz jako zagrożenie, a z danych wskazujących wprost, że temperatury rosną, po prostu kpią — sarkastyczne „planeta płonie!” jest jedną z ulubionych odzywek prawicy na sali sejmowej i w kampanii.
Tymczasem według raportu unijnej agencji klimatycznej Copernicus miniony rok okazał się kolejnym najcieplejszym rokiem w historii w liczącej ok. 250 lat historii instrumentalnych i weryfikowalnych pomiarów temperatury na świecie i w tabeli rekordowo ciepłych lat zastąpił rok 2023. Nie sposób wykluczyć, że za rok zastąpi go niedawno rozpoczęty 2025 – pierwszy kwartał ponownie należał do jednych z najcieplejszych w historii pomiarów. Dane za kwiecień Copernicus opublikuje w najbliższych dniach.
Ocieplenie klimatu w naszej szerokości geograficznej oznacza mało śnieżne lub wręcz bezśnieżne zimy, a przez to obniżający się poziom wód gruntowych zagrażający produkcji żywności i rodzimej przyrodzie. Od marca mnożą się doniesienia o wyschniętych rzekach, zanikających siedliskach i wysychających najcenniejszych przyrodniczo obszarach Polski, takich jak np. Puszcza Białowieska czy Biebrzański Park Narodowy. Wyższa temperatura to także częstsze ekstrema pogodowe – długotrwałe okresy bez deszczu przeplatane rekordowymi ulewami niosącymi katastrofalne powodzie.
Przeczytaj także:
„Nasi wyborcy nie przepadają ani za Rafałem Trzaskowskim i pewnie tym bardziej za Karolem Nawrockim” – mówił poseł Maciej Konieczny w TVN24.
„Jeżeli strona liberalna chce przekonać wyborców Razem do tego, żeby poszli na wybory i zagłosowali na Trzaskowskiego, to niech zacznie ich zachęcać i przekonywać, a nie ochrzaniać, bo to drugie nie działa” – mówił poseł Razem, Maciej Konieczny w porannym programie TVN24.
Pytany o to, co zrobią wyborcy Adriana Zandberga w drugiej turze wyborów prezydenkich, podkreślił, że według badań prawie połowa z nich może nie pójść na drugą turę wyborów.
„Nasi wyborcy nie przepadają ani za Rafałem Trzaskowskim i pewnie tym bardziej za Karolem Nawrockim. Oni mogą się oczywiście przemóc, pójść na te wybory, zagłosować na Rafała Trzaskowskiego, uznając, że Karol Nawrocki, czy Prawo i Sprawiedliwość to jest gorsza opcja” – komentował.
Był pytany również o to, czy Rafał Trzaskowski albo Karol Nawrocki kontaktowali się po wyborach z Adrianem Zandbergiem.
„Wczoraj [w środę] dostaliśmy SMS-a przed wyjściem pana Trzaskowskiego do mediów, że zaprasza. A potem w tych mediach odniósł się do tego, że zaprasza i liczy na naszą obecność” – potwierdził poseł Razem. Czy Zandberg odpowie na zaproszenie?
„Myślę, że Adrian odpowie, bo jest kulturalnym człowiekiem” – odpowiedział Konieczny. „Osobiście jestem sceptyczny” – dodał.
Adrian Zandberg w pierwszej turze wyborów uzyskał 4,9 proc. głosów. Chętnie głosowali na niego młodzi wyborcy – w grupie 18-29 zajął drugie miejsce z wynikiem 18,7 proc.
Poinformował jednak, że nie udzieli poparcia żadnemu z kandydatów, którzy dostali się do drugiej tury. „Przekazywanie wyborców przez polityków jest niepoważne. Wyborcy, którzy na mnie zagłosowali, nie są moją własnością” – mówił w wywiadzie dla Super Expressu.
„Ludzie, którzy głosują na Razem, są rozsądni. Mają swoje wartości i zgodnie z nimi głosują. Chcą Polski sprawiedliwej społecznie i szacunku dla praw człowieka. Nie zgadzają się na głodzenie ochrony zdrowia, ani na odbieranie kobietom prawa do decydowania o sobie. To oni podejmą decyzję, czy i jak głosować” – dodał.
Druga tura wyborów odbędzie się 1 czerwca.
Przeczytaj także:
Dwoje pracowników ambasady Izraela, młoda para, która miała się wkrótce zaręczyć, zginęło w strzelaninie pod Muzeum Żydowskim w Waszyngtonie. Podejrzany został zatrzymany.
Do zabójstwa doszło 2 km od Białego Domu. Szefowa policji metropolitalnej Waszyngtonu Pamela Smith powiedziała, że mężczyzna strzelił z broni krótkiej do grupy czterech osób. Trafił dwie. Widziano go wcześniej, jak chodził wokół muzeum. Podejrzany, wstępnie zidentyfikowany jako 30-letni Elias Rodriguez z Chicago, po zatrzymaniu skandował „Wolna Palestyna, wolna Palestyna”.
Wydarzenie w Muzeum zostało zorganizowane przez American Jewish Committee, grupę aktywistów wspierających Izrael i przeciwstawiających się antysemityzmowi. Nazwano je „przyjęciem młodych dyplomatów” i opisano je jako spotkanie żydowskich profesjonalistów w wieku od 22 do 45 lat ze społecznością dyplomatyczną Waszyngtonu.
Prezydent Donald Trump potępił strzelaninę. „Te okropne zabójstwa w DC, ewidentnie oparte na antysemityzmie, muszą się skończyć, TERAZ!” – napisał na Truth Social. „Nienawiść i radykalizm nie mają miejsca w USA”.
Premier Izraela Beniamin Netanjahu ogłosił, że jest zszokowany zabójstwami. „Moje serce pęka z żalu z powodu rodzin ukochanych młodych mężczyzn i kobiet, których życie zostało przerwane przez okrutnego antysemickiego mordercę” – oświadczył. „Poleciłem wzmocnienie ustaleń dotyczących bezpieczeństwa w izraelskich misjach na całym świecie i bezpieczeństwa przedstawicieli państwa”.
Pożyczki udzielane krajom członkowskim zaciągane będą przez Komisję Europejską i gwarantowane unijnym budżetem. „To wielki sukces polskiej prezydencji" – pisze Adam Szłapka, minister ds. UE
Ambasadorzy unijnych państw podjęli decyzję o uruchomieniu pożyczek w środę, 21 maja. W przyszłym tygodniu, 27 maja, program SAFE ma formalnie przyjąć Rada Europejska. Środki będą mogły być przeznaczone zarówno na produkcję broni, jak i amunicji.
Według polskiego ministra obrony Władysława Kosiniaka-Kamysza Polska może liczyć na 120-130 mld zł z unijnego programu. Prawdopodobnie oznaczałoby to, że bylibyśmy jednym z największych jego beneficjentów. „Europa się obudziła. Europa pierwszy raz w historii będzie desygnować odpowiednie środki, wydawać pieniądze na uzbrojenie po to, żeby państwa narodowe, armie narodowe w ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego były silniejsze, żeby zdolności operacyjne NATO były większe – mówił w środę Kosiniak-Kamysz na konferencji prasowej.
Podczas negocjacji nad ostatecznym kształtem programu polskiej delegacji udało się uzyskać zgodę innych państw na to, żeby pożyczkami objąć również zawarte już kontrakty.
W SAFE będzie mogła uczestniczyć również Ukraina, jednak będzie musiała wystąpić o pożyczkę na wspólną produkcję wraz z którymś krajem członkowskim. 35 proc. środków w ramach SAFE będzie można przeznaczyć na komponenty wyprodukowane poza UE, a 65 proc. na komponenty od producentów w Europie, Ukrainie, Norwegii i Szwajcarii.
W marcu 2025 roku Komisja Europejska przedstawiła białą księgę obronności UE – dokument strategiczny, w którym zawarła założenia systemu europejskiego bezpieczeństwa. Głównym – i bardzo realnym – wrogiem jest w nim Rosja.
Jak relacjonowała w OKO.press Paulina Pacuła:
„Jeśli Europa chce uniknąć wojny, musi się do wojny przygotować. Jak państwo pamiętają, służby wywiadowcze w Niemczech i w Danii niedawno publicznie ogłosiły, że według ich wiedzy Kreml chce wystawić na próbę artykuł 5 NATO przed 2030 rokiem. Dlatego też potrzebujemy planu działania, który przygotuje naszą gotowość do 2030 roku” – mówił Andrius Kubilius, unijny komisarz obrony.
„450 milionów Europejczyków nie może polegać na 340 milionach Amerykanów, by obronić się przed 140 milionami Rosjan, którzy nie są w stanie pokonać 38 milionów Ukrainców” – dodał Kubilius. Ta fraza to główny punkt nowej narracji o europejskim bezpieczeństwie.
Przywódcom krajów Unii, którzy do tej pory wspierali wysiłki Ukrainy w wojnie z Rosją z różnym zapałem, w podjęciu decyzji o zintensyfikowaniu wysiłków na rzecz wspólnej obrony pomógł Donald Trump, dając do zrozumienia, że Stany Zjednoczone mogą nie chcieć się angażować w konflikty międzynarodowe zbrojnie jak do tej pory oraz dążąc do resetu z Rosją. Pomogła również zmiana rządu w Niemczech – nowy kanclerz Friedrich Merz opowiada się bardziej zdecydowanie za odbudową Bundeswehry i pomocą dla Ukrainy niż jego poprzednik Olaf Scholz.
Powstał więc program ReArmEurope, którego jednym z filarów będą pożyczki SAFE. Kolejnym jego ważnym elementem jest poluzowanie reguł wydatkowych oraz możliwości wykorzystania funduszy z polityki spójności na cele obronne. Szczególnym beneficjentem tych postanowień będzie Polska, która przoduje w UE wydatkach na obronę – w 2025 chce wydać na ten cel 4,7 proc. PKB, a w 2026 – 5 proc.
Przeczytaj także: