Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Prokurator Generalny Adam Bodnar złożył dziś w Parlamencie Europejskim wniosek o uchylenie immunitetu Grzegorzowi Braunowi. Zarzuty dla radykalnego polityka dotyczą m.in. próby pozbawienia wolności dr Gizeli Jagielskiej
O decyzji Adama Bodnara poinformowała dziś (3 czerwca 2025) jego rzeczniczka, prok. Anna Adamiak.
„Prokurator Generalny przekazał do Parlamentu Europejskiego wniosek o wyrażenie zgody na pociągnięcie europosła Grzegorza Brauna do odpowiedzialności karnej m.in. w związku z wydarzeniami w szpitalu w Oleśnicy” – czytamy w komunikacie. Chodzi o głośną sprawę ginekolożki Gizeli Jagielskiej, którą Braun próbował „obywatelsko zatrzymać” w szpitalu za wykonywanie legalnych aborcji. Ale nie tylko.
Dochodzenie w tej sprawie od 16 kwietnia 2025 prowadzi Prokuratura Okręgowa we Wrocławiu. Śledczy zgromadzili materiał dowodowy, który daje podstawy, by sądzić, że Braun popełnił sześć przestępstw. Są to:
Grzegorz Braun jest obecnie europosłem, nie może zatem usłyszeć zarzutów dopóty, dopóki korzysta z immunitetu Parlamentu Europejskiego. Wniosek o uchylenie immunitetu zostanie ogłoszony na sesji plenarnej PE, a następnie skierowany pod obrady Komisji Prawnej. Tam Grzegorz Braun zostanie wezwany do złożenia wyjaśnień. Komisja, zbadawszy sprawę, przedstawi zalecenie o ew. uchyleniu immunitetu na sesji plenarnej. Parlament zagłosuje za uchyleniem lub przeciw niemu zwykłą większością głosów.
Polska prokuratura po raz drugi wnioskuje do Parlamentu Europejskiego o uchylenie immunitetu Grzegorzowi Braunowi.
Na początku maja 2025 roku PE wyraził już zgodę na pociągnięcie go do odpowiedzialności karnej w związku z szeregiem innych zarzutów i agresywnych, antysemickich wybryków z lat 2022-2023, które bada Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Chodziło m.in. o incydent ze zgaszeniem świecy chanukowej. Wcześniej immunitet poselski Brauna uchylił polski Sejm. Polityk usłyszał zarzuty w kwietniu 2024 roku, ale procedura musiała ruszyć od początku, gdy został europosłem.
Od maja 2025 inne śledztwo w sprawie poczynań Brauna prowadzi Prokuratura Okręgowa w Lublinie. Chodzi o znieważenie flagi obcego państwa (art. 137 § 2 kk), w tym przypadku Ukrainy, podczas wystąpienia w Białej Podlaskiej. W przemówieniu Braun nawoływał też do nienawiści wobec Żydów i Ukraińców. Jeśli lubelska prokuratura będzie chciała postawić mu zarzuty, konieczny będzie kolejny wniosek do PE o uchylenie mu immunitetu.
Braun, jako niezależny kandydat, wystartował w tegorocznych wyborach prezydenckich i w pierwszej turze zajął czwarte miejsce z wynikiem 6,34 proc. głosów. Potem długo zwlekał ze przekazaniem poparcia w drugiej turze. Mediom wyjawił, że o głosy jego zwolenników zabiegał kandydat popierany przez PiS Karol Nawrocki – obiecując przy tym Braunowi, że ułaskawi go w przypadku skazania w którymś z procesów. Braun ostatecznie poinformował zwolenników, że zamierza zagłosować na Nawrockiego.
Przeczytaj także:
„Za wotum zaufania głosują partie, które są częścią rządu, Razem jest partią prospołecznej opozycji” – powiedział dziś w Sejmie lider Razem Adrian Zandberg
Poseł Razem i były kandydat tej formacji na prezydenta w rozmowie z dziennikarzami w Sejmie odniósł się do planowanego głosowania nad wotum zaufania dla rządu Donalda Tuska. Na pytanie, czy zagłosuje przeciwko, odpowiedział: „To oczywiste”.
„Za wotum zaufania głosują partie, które są częścią rządu, Razem jest partią prospołecznej opozycji” – uciął.
Zandberg powiedział też, że to rząd Donalda Tuska ponosi odpowiedzialność za „klęskę” Rafała Trzaskowskiego.
„To nie Trzaskowski przegrał te wybory. Te wybory przegrał ten rząd. Bo przez półtora roku rząd nie zrealizował obietnic, zawiódł miliony ludzi. Efektem tego było m.in. to, że wiele z tych osób po prostu nie poszło głosować” – ocenił.
Wcześniej tego samego dnia lider partii Razem przemawiał w tym tonie z sejmowej mównicy. Wniosek o wotum zaufania nazwał próbą „zdyscyplinowania przystawek” Koalicji Obywatelskiej.
Partia Razem mimo zaproszeń nie weszła do rządu Koalicji 15 października. Rok po wyborach z 2023 roku w partii nastąpił rozłam: pięcioro parlamentarzystów opuściło koalicję Lewicy i stworzyło w Sejmie odrębne koło, opozycyjne wobec rządu. Wśród nich był lider Razem Adrian Zandberg, a także posłowie i posłanki Marcelina Zawisza, Maciej Konieczny, Marta Stożek i Paulina Matysiak.
Swoją kampanię prezydencką Zandberg prowadził w dużej mierze w oparciu o krytykę rządu Donalda Tuska. Zajął szóste miejsce z wynikiem 4,86 proc. głosów.
Dyskusja o wotum zaufania toczy się po tym, jak Rafał Trzaskowski, kandydat KO na prezydenta, przegrał drugą turę wyborów prezydenckich z Karolem Nawrockim, popieranym przez PiS. Przegrana Trzaskowskiego to poważny wstrząs dla rządu, który liczył na współpracę z nowym prezydentem.
W poniedziałek 2 czerwca Donald Tusk zapowiedział, że pierwszym testem jedności Koalicji 15 października po wyborach będzie wotum zaufania, „o które zwróci się do Sejmu w najbliższym czasie”.
Sprzeciw Partii Razem nie przesądzi o braku wotum zaufania dla rządu. Doprowadzić do tego mógłby natomiast bunt po stronie koalicjantów KO, czyli Lewicy i Trzeciej Drogi. Obecnie Koalicja 15 października ma w Sejmie 242 posłów, czyli o 11 głosów powyżej potrzebnej większości. Klub Lewicy liczy 23 posłów i posłanek, Polski 2050 – 32, PSL – 28.
Przeczytaj także:
Międzynarodowi obserwatorzy z Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie oraz Rady Europy przyjrzeli się przebiegowi polskich wyborów prezydenckich. Zgłosili szereg zastrzeżeń
Będące częścią OBWE Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka (ODIHR), a także Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy (PACE) wysłały do Polski wspólną misję obserwacyjną, która badała przebieg wyborów prezydenckich. W jej skład weszło 42 obserwatorów z 24 krajów, w tym 34 ekspertów i obserwatorów długoterminowych ODIHR oraz ośmioro parlamentarzystów i pracowników PACE.
2 czerwca 2025 roku ODIHR i PACE wydały wspólny komunikat o wyborach w Polsce. Generalnie uznały, że były wolne i przeprowadzone prawidłowo, a wyborcy dostali realną alternatywę i mocno zaangażowali się w demokratyczny proces.
Obserwatorzy wskazali jednak także na niepokojące zjawiska: zwłaszcza na „długotrwałą polaryzację między dwoma głównymi obozami politycznymi” oraz „stronniczość mediów”.
Ich zdaniem zjawiska te sprowokowały wątpliwości wokół przebiegu kampanii i niezależności „kluczowych instytucji nadzoru wyborczego”. Chodzi m.in. o Izbę Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, odpowiedzialną za zatwierdzanie wyniku wyborów. ODIHR i PACE piszą o „obawach dotyczących braku niezależności” tej izby. „Kontrowersje te obniżyły zaufanie opinii publicznej do sądownictwa” – wskazują.
Kolejny problem to „polaryzacja mediów” oraz „stronnicze relacje większości mediów, w tym nadawcy publicznego”, które ograniczyły dostęp wyborców do bezstronnych informacji. „Jedyna debata telewizyjna między dwoma kandydatami przed drugą turą charakteryzowała się brakiem odpowiedniej moderacji, co pozwoliło na wykorzystanie jej jako platformy do wzajemnych oskarżeń, zamiast oferować porównanie programów politycznych” – piszą obserwatorzy.
W komunikacie czytamy, że „nieodpowiednie przepisy dotyczące finansowania kampanii umożliwiły częste zaangażowanie stron trzecich”, co odcisnęło piękno na uczciwości całego procesu. To ewidentne wskazanie na problemy sygnalizowane przez NASK i demaskowane przez media dotyczące tajemniczych internetowych kampanii, wspierających kandydatów po obu stronach barykady.
Obserwatorzy napisali także o braku „wyraźnego rozdziału między kampanią a działaniami urzędników publicznych”.
„Cała kampania ujawniła głębokość polaryzacji politycznej i podziałów społecznych w Polsce. Uwidoczniła potrzebę inkluzywnego dialogu angażującego całe społeczeństwo” – skomentowała Dunja Mijatović, szefowa misji obserwacyjnej ODIHR. „Przywódcy polityczni muszą wzmocnić wiarygodność i odpowiedzialność polskich instytucji demokratycznych dla dobra wszystkich obywateli. Prawdziwa demokracja nie powinna być grą o sumie zerowej, to wspólna odpowiedzialność”.
Przeczytaj także:
Dzień po pokojowych rozmowach z Ukrainą w Stambule przedstawiciel Kremla powtórzyły, że celem Moskwy jest zniszczenie Ukrainy i eksterminacja jej przywódców
Rozmowy Rosja-Ukraina to idea Donalda Trumpa, który uważa, że w ten sposób można przerwać najazd Rosji na Ukrainę łatwiej niż dociskając Rosję sankcjami i wspierając Ukrainę.
Bezpośrednie negocjacje miały dwie tury: 16 maja, kiedy Rosja zgodziła się przedtsawić na piśmie swoje warunki i 2 czerwca, kiedy Rosja te warunki przedstawiła a od Ukrainy przyjęła listę 339 z 20 tys. wywiezionych ukraińskich dzieci.
Dzień po negocjacjach, 3 czerwca, głos zabrał Dmitrij Miedwiediew, były rosyjski prezydent, którego Kreml używa do przekazania swoich myśli bandyckim językiem.
„Celem negocjacji między delegacjami Rosji i Ukrainy w Stambule nie jest kompromis na nierealnych warunkach wymyślonych przez kogoś. Jest nim la jak najszybsze zwycięstwo Federacji Rosyjskiej i całkowitego zniszczenia neonazistowskiego rządu w Kijowie” napisał w Telegramie.
„To właśnie oznacza opublikowane wczoraj rosyjskie memorandum”
„Memorandum” to spisane na kilku stronach warunki na których Rosja rozważy zaprzestanie najazdu na Ukrainę. To: kapitulacja i rozbrojenie Ukrainy, oddanie Rosji jeszcze więcej ukraińskich ziem, zmiana prawa i władz tak, by reprezentowały rosyjskie interesy.
Miiedwiediew podkreślił, że „armia rosyjska będzie kontynuować aktywną ofensywę. Wszystko, co ma wybuchnąć, na pewno wybuchnie, a ci, którzy mają zostać zgładzeni, znikną”.
W zeszłym tygodniu Miedwiediew wprost groził szubienicą Wołodymyrowi Zełenskiemu: podpisania kapitulacji Niemiec nie uchroniło generałów Jodla i Keitla przed karą śmierci.
Jaki jest kontekst
Rokowania w Stambule są przede wszystkim teatrem dla Trumpa, którzy ma się tym znudzić i przestać interesować Ukrainą. Opublikowanie 2 czerwca „memorandum” Moskwy potwierdza to, ale też grę w „pokojową Rosję” utrudnia.
Przyjęcie warunków Moskwy byłoby katastrofą i to nie tylko Ukrainy, ale i całej Europy. A także pozostałych krajów, którymi może zainteresować się Rosja. Z drugiej strony samo negocjowanie tych warunków, czyli przyznawanie, że możliwe są jakieś ustępstwa– to śmiertelnym zagrożeniem dla reżimu na Kremlu.
Jednocześnie od 20 maja Rosja jest pod stałym ostrzałem ukraińskich dronów. Dezorganizuje życie w Rosji i niszczy zbrojeniową infrastrukturę. Atak w nocy z 2 a 3 czerwca pozbawił prądu 150 tys. mieszkańców okupowanego przez Rosjan Zaporoża i Chersońszczyzny. Jeszcze poważniejsze dla rosyjskiej dumy miał atak „tirowo-dronowy” z 1 czerwca pod kryptonimem „Pawutyna” (Pajęczyna). Precyzyjna i bezprecedensowa akcja polegała na dostarczeniu dronów w okolice baz wojskowych w kontenerach, TIR-ami. A potem odpalenie ich i pokierowanie tak, by zniszczyły stacjonujące tam samoloty. Atak był druzgocący na rosyjskiego lotnictwa – Ukraińcy mówią o zniszczeniu 41 maszyn zdolnych do atakowania i bombardowania Ukrainy. Rosjanie przyznają się do znacznych strat.
Lotniska nie były chronione, bo znajdowały się setki kilometrów od linii frontu. Jest to więc jedna z największych klęsk militarnych Rosji w tej wojnie
Konsekwencją ataku jest teraz w Rosji także sparaliżowanie towarowego transportu drogowego. Służby nie wiedzą, czy w tysiącach kontenerów z lekarstwami, żywnością czy produktami przemysłowymi nie kryje się kolejna pomysłowa ukraińska przesyłka.
Wobec takiego kryzysu Putin jak zwykle się schował. Zaplecze reżimu oczekuje jednak krwawego odwetu. Przekazane w bandyckim języku Miedwiediewa groźby są zapewne próbą uspokojenia tych emocji aparatu.
To, że Kreml nie boi się tego robić publicznie, dowodzi albo całkowitej desperacji, albo przekonania, że USA odpadły już z gry i można demonstracyjnie lekceważyć sens rozmów pokojowych.
Przeczytaj także:
Lider Konfederacji wydaje się zainteresowany propozycją prezesa PiS nt. utworzenia w Polsce rządu technicznego. To pokłosie zwycięstwa Karola Nawrockiego w wyborach prezydenckich
Sławomir Mentzen, były już kandydat Konfederacji na prezydenta, chce przedyskutować z Jarosławem Kaczyńskim wczorajszą propozycję utworzenia w Polsce rządu technicznego. Na portalu X zaprosił Kaczyńskiego na spotkanie w tej sprawie.
„Propozycja Jarosława Kaczyńskiego, dotycząca rządu technicznego i zakończenia rządów Tyska, na pierwszy rzut oka wydaje się nie mieć żadnych szans na większość w Sejmie. Jeżeli jednak Kaczyński wie więcej ode mnie i jest o czym rozmawiać, to zapraszam na spotkanie. Omówmy to” – napisał Mentzen.
W powyborczy poniedziałek 2 czerwca prezes PiS wygłosił przemówienie w siedzibie partii na ul. Nowogrodzkiej. Wezwał Donalda Tuska do ustąpienia z funkcji premiera w związku z prezydenckim triumfem Karola Nawrockiego – kandydata popieranego przez PiS.
Ocenił, że wynik wyborów to „czerwona kartka dla rządu”, „klęska” i że oznacza to, że „rząd powinien odejść”.
„Proponujemy takie rozwiązanie. Takim rozwiązaniem jest rząd techniczny, który będzie, podobnie jak prezydent, bezpartyjny, ale to nie oznacza, że podobnie jak prezydent, tak intensywnie wspierany przez PiS. Szef tego rządu musi być wyłoniony w rozmowach z tymi wszystkimi, którzy byliby gotowi taki pomysł poprzeć, tego rodzaju projekt i to nie musiałby być człowiek, który ma z nami jakieś związki, a poszczególnymi resortami kierowaliby po prostu specjaliści od danych dziedzin naszego życia społecznego” – stwierdził Jarosław Kaczyński.
Prezes PiS wezwał „wszystkie siły polityczne kraju” do rozmów na temat powołania takiego rządu technicznego. Jedną z takich sił jest wzmocniona po wyborach prezydenckich (Mentzen uzyskał trzeci wynik, 14,81 proc.) Konfederacja.
Koalicja 15 października wciąż ma jednak większość w obecnym Sejmie. Premier Donald Tusk wygłosił w poniedziałek krótkie orędzie, w którym zapowiedział dalsze prace rządu i próbę nawiązania współpracy z Karolem Nawrockim. Zapowiedział też, że wkrótce poprosi Sejm o wyrażenie wotum zaufania dla rządu. Głosowanie będzie testem spójności koalicji po przegranych wyborach prezydenckich.
Przeczytaj także: