Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Sąd wyraził zgodę dwumiesięczny areszt dla posła PiS Dariusza Mateckiego. Prokuratura Krajowa postawiła mu sześć zarzutów
Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa zadecydował, że poseł PiS Dariusz Matecki trafi do aresztu na dwa miesiące. Chodzi o najsurowszy środek zapobiegawczy, jaki można zastosować wobec podejrzanego w prokuratorskim śledztwie.
Prokuratura Krajowa, która prowadzi postępowanie przeciwko Mateckiemu m.in. w związku z aferą w Funduszu Sprawiedliwości, zawnioskowała o jego tymczasowe aresztowanie w piątek 7 marca 2025. Zrobiła to z kilku powodów:
Sąd, który na rozpatrzenie wniosku miał 24 godziny, podzielił argumentację śledczych. Ale zgodził się na areszt o miesiąc krótszy niż postulowano we wniosku.
„Sąd uznał, że postępowanie jest na tyle już zaawansowane, że dla przeprowadzenia ostatnich czynności zmierzających do przygotowania aktu oskarżenia wystarczający będzie okres dwóch miesięcy” – powiedział mediom szef Zespołu Śledczego nr 2 Prokuratury Krajowej prok. Piotr Woźniak. Obrońca Mateckiego mec. Kacper Stukan zapowiedział, że zaskarży decyzję sądu.
Matecki zostanie dziś przewieziony do aresztu śledczego Warszawa-Służewiec.
W piątek ABW zatrzymała Dariusza Mateckiego i doprowadziła go do prokuratury. Polityk PiS (wcześniej Suwerennej Polski Zbigniewa Ziobry) usłyszał sześć zarzutów.
Cztery z nich dotyczą afery w Funduszu Sprawiedliwości. Wg prokuratury Matecki wspólnie z urzędnikami z Ministerstwa Sprawiedliwości, w tym z byłym wiceministrem Marcinem Romanowskim, ustawił trzy konkursy na dotacje z Funduszu. Wygrały powiązane z nim stowarzyszenia Fidei Defensor oraz Przyjaciół Zdrowia. Następnie polityk miał uczestniczyć w przywłaszczaniu uzyskanych w ten sposób ponad 16,5 mln złotych. Śledczy zarzucają mu też wypranie co najmniej 447 500 zł z tej kwoty.
Pozostałe dwa zarzuty związane są z fikcyjnym zatrudnieniem Mateckiego w Lasach Państwowych – na czym zarobić miał niemal pół miliona złotych.
Prokuratura mogła w piątek postawić Mateckiemu zarzuty, bo poseł PiS w środę zrzekł się immunitetu – zrobił to tuż przed tym jak Sejm miał głosować nad pozbawieniem go ochrony. Na sejmowej mównicy Matecki sam założył sobie wtedy kajdanki. Do kamer pokazywał tablicę ze zdjęciami Alaksandra Łukaszenki, Władimira Putina, a także Donalda Tuska i Adama Bodnara. Pod spodem napis w języku angielskim głosił, że „każda dyktatura upadnie”.
W czwartek posłowie i posłanki zagłosowali za zgodą na zatrzymanie i tymczasowe aresztowanie Mateckiego.
Tegoroczne hasło manifestacji to: „Wspólny gniew, wspólna radość, moc siostrzeństwa”. Pochód zmierza z pl. Bankowego na rondo de Gaulle'a
W Warszawie trwa doroczna manifestacja na rzecz praw kobiet, tzw. Manifa, organizowana przez Porozumienie Feministyczne 8 Marca.
Trasa pochodu wiedzie z pl. Bankowego ul. Marszałkowską do ronda Dmowskiego (przemianowanego nieoficjalnie w 2020 roku na rondo Praw Kobiet), a potem alejami Jerozolimskimi do ronda de Gaulle'a. Zgromadzenie zakończy się „street party”, które potrwa do godziny 19.00. Podobne marsze organizowane są w wielu innych miastach w Polsce.
Hasło XXVI Manify to „Wspólny gniew, wspólna radość, moc siostrzeństwa”. Głównymi postulatami są m.in. walka o prawa osób trans, o dostępną, darmową i bezpieczną aborcję oraz walka o czystą planetę. Organizatorki nie kryją, że przyświecają im lewicowe ideały. Sprzeciwiają się neoliberalnemu kapitalizmowi.
„Chodź z nami na ulice! Wykrzyczmy nasz gniew! Zatańczmy, żeby poczuć radość z bycia razem – i odnaleźć w byciu razem naszą siłę. Poczujmy, że jest nas moc i poczujmy moc siostrzeństwa. Bądźmy widocznx, bądźmy wściekłx, bądźmy roztańczone – i stańmy się tą rewolucją, której chcemy!” – czytamy w opisie wydarzenia.
Manifa w ostatnich latach traciła na popularności. Zgromadzenie na pl. Bankowym początkowo zgromadziło ok. 100 osób, później zrobiło się bardziej liczne. Organizatorki szacują, że w całym pochodzie wzięło udział ok. 1000 osób.
Przedstawiciele ruchów anti-choice zablokowali wejście do otwartej dziś w Warszawie przychodni aborcyjnej ABOTAK. Budynek oblano czerwoną farbą
Ruchy anti-choice zorganizowały manifestację pod kliniką Aborcyjnego Dream Teamu na ul. Wiejskiej 9 w Warszawie, niedaleko Sejmu.
Przychodnia ABOTAK, o której pisaliśmy w OKO.press 7 marca, ma być miejscem, gdzie każda osoba będzie mogła wykonać darmowy test ciążowy i porozmawiać z aktywistkami o metodach na przerwanie ciąży. W lokalu będzie można też w odosobnieniu zrobić aborcję za pomocą tabletek wczesnoporonnych. Będą też „grupowe aborcje” – gdy kilka osób zechce wspierać się wzajemnie w oczekiwaniu na przerwanie ciąży po zażyciu tabletek.
Przychodnia oficjalnie ruszyła 8 marca – w Międzynarodowy Dzień Kobiet.
Ale na przeciwko kliniki szybko zgromadziła się antyaborcyjna manifestacja i zaczęła blokować wejście do lokalu.
Budynek i chodnik przed nim został oblany czerwoną farbą. Z ustawionych pod lokalem głośników dobiega głośno zapętlony płacz noworodka.
Na miejscu jest naczelna OKO.press Magdalena Chrzczonowicz. Wg stanu na godz. 14.20 większość protestujących już się rozpierzchła. Osoby są wpuszczane do lokalu przez ochronę. Wokół zgromadziło się trochę policji.
„Policja zareagowała dopiero po paru godzinach, podczas gdy informowałyśmy od samego początku, że oni nam przeszkadzają. Po paru godzinach sytuacja zaczyna się stabilizować i mam nadzieję, że dzisiaj nie będzie ich już tu więcej” – powiedziała nam członkini ADT Kinga Jelińska.
ADT nie kryje, że celowo otworzyło swój lokal na ul. Wiejskiej – lokal ma być solą w oku przechadzających się tamtędy polityków. „Mówi się, że podobno najważniejsze decyzje w kraju zapadają na Wiejskiej. Więc my sobie kawałek tej Wiejskiej bierzemy i będziemy tu robić aborcję” – mówiła wczoraj Jelińska na konferencji prasowej.
„To jest historyczny moment w 32-letniej historii demokratycznej Polski. Po wielu latach pomagania w aborcji postanowiłyśmy wziąć sprawę w swoje ręce i wesprzeć te wszystkie osoby, które tego potrzebują” – podkreśliła Anna Pięta.
Otwarcie kliniki to reakcja ADT – jednej z najprężniej działających organizacji na rzecz dostępu do aborcji w Polsce – na prawny i polityczny impas wokół tego tematu.
Rządząca obecnie koalicja zapowiadała zliberalizowanie prawa aborcyjnego. Jednak każdy z koalicjantów miał na to inny pomysł. Polska 2050 i PSL chciały powrotu do „kompromisu” z 1993 roku, Lewica i KO chciały legalizacji aborcji do 12. tygodnia. Projekty utknęły w komisji nadzwyczajnej ds. aborcji. Koalicja spróbowała przepchnąć przez Sejm ustawę ratunkową Lewicy, dekryminalizującą pomoc w aborcji. Mimo że ustawa została mocno okrojona w komisji, przez Sejm nie przeszła. Przeciw byli (poza PiS i Konfederacją) posłowie PSL.
Oficjalna liczba aborcji w Polsce (w 2024 roku 896 zabiegów) jest zaledwie ułamkiem liczby, którą podają organizacje pomocowe. Wg ADT Aborcja Bez Granic pomogła w 2024 roku w 47 tys. aborcji. Większość z nich odbyła się przy pomocy tabletek. Kolektyw pomógł 1 147 kobietom wyjechać na zabieg za granicę.
Wśród ofiar sobotniego ataku Rosji na miasto Dobropole w obwodzie donieckim jest pięcioro dzieci. Zniszczonych zostało osiem bloków mieszkalnych
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Ukrainy informuje, że w nocnym ataku Rosji m.in. na miasto Dobropole w obwodzie donieckim zginęło co najmniej 14 osób a 37 zostało rannych. Dobropole przed wojną liczyło 28 tys. mieszkańców, jest położne 22 km od linii frontu, niedaleko miasta Pokrowsk, które obecnie próbują zdobyć Rosjanie.
Atak był zmasowany, Rosja wykorzystała do niego pociski, liczne rakiety oraz drony. Uderzyła w infrastrukturę cywilną – m.in. wielopiętrowe bloki mieszkalne. Wśród ofiar śmiertelnych jest pięcioro dzieci. Poza Dobropolem zaatakowany został także obwód charkowski, w tym miasto Bogoduchów.
„Kiedy gasiliśmy pożar, okupanci zaatakowali ponownie i zniszczyli wóz strażacki” – napisano na telegramowym kanale ukraińskiego MSW.
Do ataku odniósł się także prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski – przekazał kondolencje rodzinom zabitych i podziękował ekipom ratunkowym.
„Takie uderzenia pokazują, że cele Rosji pozostają niezmienne. Dlatego musimy robić wszystko, by chronić życie, wzmacniać naszą obronę i zwiększać sankcje wobec Rosji. Wszystko, co pomaga Putinowi finansować wojnę, musi runąć” – napisał Zełenski na Facebooku.
Agencja Reuters wskazuje, że Rosja poprzedniego dnia przeprowadziła atak na ukraińską infrastrukturę energetyczną. I że to kolejne mocne uderzenie reżimu Putina od kiedy Waszyngton 5 marca postanowił wstrzymać udostępnianie Ukrainie informacji wywiadowczych, które pomagały jej odpierać agresję Rosji.
Wzmożenie po stronie Rosjan ma pokazać ich przewagę w konflikcie, do którego zakończenia – przynajmniej w teorii – prze administracja Donalda Trumpa. Faktyczna sytuacja na froncie, jak pisaliśmy w OKO.press, jest o wiele bardziej skomplikowana. Trump w ostatnich dniach wykonał kilka narracyjnych fikołków – przekonywał, że Ukraina nie chce zakończenia wojny, by potem odgrażać się Rosji sankcjami za „walenie” w Ukrainę.
Ostatnia wersja brzmi następująco: to zrozumiałe, że Rosja atakuje Ukrainę, bo chodzi jej o zakończenie wojny. A Trumpowi łatwiej idzie dogadywanie się z Putinem niż z Wołodymyrem Zełenskim.
Presja na Kijów rośnie. W przyszłym tygodniu przedstawiciele ukraińskiego rządu mają negocjować z Amerykanami w Arabii Saudyjskiej – podobnie jak przed kilkoma tygodniami negocjowali Rosjanie. Na stole wciąż leży umowa o minerałach, na której podpisanie naciskają USA. Umowa dawałaby im prawo do dużej części zysków z eksploatacji ukraińskich złóż. Trump twierdzi, że taki układ sam w sobie będzie dla Ukrainy gwarancją bezpieczeństwa, bo stanie się ona ważnym przyczółkiem amerykańskich interesów.
Nie jest jasne, czy kolejne decyzje o zawieszaniu i zmniejszaniu pomocy Ukrainie przez USA to próby zmuszenia tego kraju do podpisania umowy, czy ostateczne opowiedzenie się administracji Trumpa po stronie Rosji. Przy obecnej szybko zmieniającej się retoryce można powątpiewać, czy gospodarczy układ z Amerykanami faktycznie przyniesie Ukrainie pokój i bezpieczeństwo. Rosną obawy, że Ukraina mogłaby stracić kontrolę nad własnymi surowcami, a równocześnie zostać zmuszona „pokoju”, który sprowadzałby się do oddania Rosji części terytorium.
Dwójka działaczy proklimatycznej inicjatywy dostała karę grzywny za blokowanie ulicy w Warszawie.
Przed sądem stanęli aktywiści, którzy zdecydowali się na się nieposłuszeństwo obywatelskie wobec bezczynności rządu w sytuacji kryzysu klimatycznego. Przed sądem za blokowanie ruchu w lipcu zeszłego roku w tym tygodniu stanęli Martyna Leśniak i Michał Topolski. Był to pierwszy z „procesów marcowych”, jak nazywają je członkowie Ostatniego Pokolenia. Oboje aktywistów przyznało się do zarzucanego czynu.
„11 lipca uczestniczyłem w proteście Ostatniego Pokolenia. Zrobiłem to, bo jesteśmy jeszcze w momencie, w którym możemy zatrzymać zapaść klimatu. Tego dnia na termometrze było ponad 30 stopni Celsjusza. To temperatura zagrażającą zdrowiu lub życiu w szczególności dla osób starszych. Wtedy w lipcu średnio co drugi dzień dostawaliśmy alert RCB ostrzegający przed burzami bądź upałami. 10 dni później później padł niechlubny rekord. Niedziela 21 lipca była najgorętszym dniem w historii pomiarów. Naukowcy alarmują, że będzie coraz gorzej” – mówił przed sądem Michał Topolski.
Sąd zdecydował w sprawie w piątek, uznając winę aktywistów i wymierzając im karę grzywny 250 złotych. „Idea tych protestów jest słuszna i zasadza się na konsensusie naukowym” – przyznał sędzia Marcin Brzostko, jednocześnie zwracając uwagę, że nie mógł na gruncie prawa powstrzymać się od zasądzenia kary.
Wyrok zapadł niemal w rok po inauguracji działalności Ostatniego Pokolenia, którego aktywiści 3 marca zeszłego roku zakłócili koncert w Filharmonii Narodowej. Działacze regularnie zakłócali ruch w Warszawie, a najwyższa kara grozi dwóm członkiniom inicjatywy, które oblały warszawską Syrenkę pomarańczową farbą. Grozi im od pół roku do ośmiu lat więzienia i poniesienie kosztu naprawy pomnika, który Narodowy Fundusz Ochrony Zabytków wycenił na 360 tysięcy złotych.
Ostatnie Pokolenie żąda od władz zajęcia się problemem kryzysu klimatycznego, wysuwając też konkretne pomysły: przekazanie wszystkich pieniędzy z budowy autostrad i dróg ekspresowych na transport publiczny oraz wprowadzenie miesięcznego biletu na wszystkie jego środki za 50 złotych.