Po wyborach na żywo. Tutaj znajdziesz najważniejsze informacje. 11 listopada okazją do politycznych oświadczeń. Tusk o pojednaniu, Duda o tym, że trzeba uważać na sojusze, Kaczyński o niemieckiej partii Tuska
Lewica ma plan, by zadbać o seniorów – mówili politycy formacji podczas koncencji programowej w Rzeszowie.
„Seniorzy mają prawo do dobrego życia, mają prawo, by się realizować” – mówił lider partii Razem Adrian Zandberg.
„Dziś coraz więcej osób wchodzi w wiek emerytalny. Chcemy, by starość była czasem, kiedy można odpocząć, kiedy można zebrać owoce swojej ciężkiej pracy” – kontynuowała Magdalena Biejat. Mówiła też o kontraście pomiędzy życiem znajomych emerytowanych nauczycielek.
„Pani Ela pochodzi z Lublina, uczyła w Szkole Muzycznej, żyje w zagrzybionej szopie, nie starcza jej na podstawowe potrzeby. Uczniowie zorganizowali jej zrzutkę, by choć trochę jej ulżyć” – mówiła Biejat, przytaczając przykład niemieckiej emerytki, która korzysta z życia i bierze udział w kółku brydżowym.
„Różnica ekonomiczna pomiędzy Polską a Niemcami nie może tego tłumaczyć” – argumentowała Biejat.
„Wprowadzimy zasadę dwóch waloryzacji emerytury rocznie, nie można spychać setek tysięcy ludzi w ubóstwo” – mówił Zandberg, który nawiązał też do problemu umów śmieciowych. Te, często zawierane w latach 90. i pierwszej dekadzie XXI wieku, spychają wielu przyszłych emerytów w biedę. „Tym, którzy byli zmuszeni do pracy na śmieciówkach, też zapewnimy godne emerytury” – obiecywał jeden z liderów Lewicy.
Anna Maria Żukowska mówiła z kolei o ustawie odbierającą świadczenia dla osób pracujących w PRL-u w organach bezpieczeństwa. Podbiła też przekaz Zandberga, mówiąc o zwiększonej kontroli nad umowami cywilno-prawnymi. Dla obecnych seniorów Lewica proponuje z kolei bon kulturalny, a dla osób opiekujących się seniorami – urlop wytchnieniowy.
„Będziemy po 15 października rządzić. Razem z Platformą, razem z Hołownią, razem z Kosiniakiem” – zapowiedział Włodzimierz Czarzasty, żartując, że posłuchał mamy i ubrał na rzeszowską konwencję sweter. – „Nie jest mi zimno, synowi jest dobrze, mamo” – śmiał się Czarzasty.
„Mówi się, że PiS dale 13. i 14. emeryturę. Nie wierzcie w ten kit, sprawdźcie, czy to jest tyle, co dostajecie przez cały rok. Nie wiem, czy pamiętacie państwo, że na początku one były nazywane ”jarkowym„. Ale jarkowe byłoby, gdyby Jarek wziął się do roboty, zarobił i rozdał” – przekonywał polityk.
„Nic ludziom nie powinno być dawane przez kogoś, przez rząd łaskawy. Uważamy, że waloryzacja powinna następować dwa razy w roku o poziom inflacji i jeden procent więcej. To powinno być rozwiązanie systemowe, niezależnie od tego, czy rządzi Donald, czy Jarek” – mówił Czarzasty.
Lewica obiecywała również zwiększenie nakładów na geriatrię: „Jeden lekarz na 20 tys. osób, przy społeczeństwie, które się starzeje” – załamywał ręce lider Lewicy.
Od 1 do 10 października wypowiedzenie ze stosunku służbowego złożyło 11 żołnierzy zawodowych w Dowództwie Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych – informuje Wirtualna Polska. Dowództwo nie informuje, kto konkretnie zrezygnował z pracy w armii.
„Zgodnie z zapisami ustawy z dnia 11 marca 2022 roku o obronie ojczyzny art. 230 żołnierz zawodowy może w każdym czasie wypowiedzieć stosunek służbowy zawodowej służby wojskowej bez podania przyczyny” – poinformował Wirtualną Polskę Wydział Działań Komunikacyjnych Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych.
Wczoraj (10.10) Donald Tusk ogłosił: „Przed chwilą otrzymałem informacje o dymisjach kolejnych 10 wysokich oficerów dowództwa generalnego. To wszystko dzieje się w sytuacji, gdy trwa wojna za naszą wschodnią granicą, a na Bliskim Wschodzie narasta konflikt, który może zmienić się w konflikt globalny”.
Zdementowało to Dowództwo Generalne. Na portalu X (dawniej Twitter) opublikowano krótki komunikat: „Żaden z wysokich rangą oficerów Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych nie podał się do dymisji”.
Radio RMF FM ustaliło, że chodzi o pułkownika, kilku podpułkowników, dwóch majorów i kilku podoficerów. Pełnili funkcje urzędnicze – a nie dowódcze. RMF FM podaje: „Oficerowie i podoficerowie złożyli wnioski o przejście na emeryturę. Przyjęło się, że takie decyzje podejmowane są do 15 października – to ze względu na kwestie proceduralne”.
Rząd na pięć dni przed wyborami przyjął projekt, który ma być kolejnym krokiem do budowy stopnia wodnego Siarzewo. Inwestycji, która zaszkodzi środowisku i będzie kosztować miliardy złotych
„Stopień wodny w Siarzewie zostanie wybudowany! Dziś Rada Ministrów przyjęła program Zagospodarowania Dolnej Wisły. Stopień zostanie wybudowany w formule Zaprojektuj i Wybuduj. Wartość programu to 7,5 mld zł”- zapowiedział we wtorek (10.10) wiceminister infrastruktury Marek Gróbarczyk.
Program Zagospodarowania Dolnej Wisły to dokument, który ma ułatwić utworzenie drogi wodnej największej polskiej rzece. Najważniejszą – i najbardziej kontrowersyjną inwestycją zawartą w tym programie jest właśnie stopień w Siarzewie.
Resort infrastruktury informuje:
„Inwestycja zapewni ochronę przeciwpowodziową około 100 tys. mieszkańców, 13 tys. budynków mieszkalnych, 726 społecznych oraz 183 zabytkowych. Pozwoli to na uniknięcie ewentualnych strat powodziowych szacowanych na 9,5 mld zł. Ponadto stopień wodny Siarzewo będzie pozytywnie wpływał na retencję wody w regionie i rozwój gospodarczo-turystyczny nadwiślańskich terenów”.
Cały obiekt ma składać się z zapory i śluzy żeglugowej, zbiornika wodnego o pojemności 135 mln m3,a także elektrowni wodnej o mocy około 80 MW.
Problem w tym, że to projekt przestarzały, bardzo drogi, niepotrzebny i szkodliwy.
Stopień wodny Siarzewo to jeden z flagowych projektów Marka Gróbarczyka, który upodobał sobie odkurzanie inwestycji z poprzedniego stulecia (jak np. Odrzańską Drogę Wodną). Plany dla budowy stopnia na 707. kilometrze Wisły pojawiły się w latach 90. XX wieku. Ma być on wparciem dla innego stopnia: we Włocławku, który zbudowano w latach 70.
„Mimo zapewnień, że będzie to ostatni stopień wodny na Wiśle, może też okazać się ona ślepym zaułkiem. Po kilku lub kilkunastu latach eksploatacji potencjalnego stopnia w Siarzewie zaistnieje podobna, wyimaginowana potrzeba budowy następnego stopnia, do podparcia już istniejących” – wyjaśniał w analizie dla WWF prof. Mariusz Lamentowicz z Pracowni Ekologii Zmian Klimatu, Wydziału Nauk Geograficznych i Geologicznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Naukowcy i organizacje ekologiczne od lat sprzeciwiają się inwestycji.
W 2021 roku wydawało się, że mogą ogłosić sukces. Po trzech latach od momentu, kiedy dziewięć organizacji odwołało się od decyzji środowiskowej wydanej przez Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska w Bydgoszczy, ówczesny minister klimatu Michał Kurtyka przyznał im rację. Uchylił decyzję środowiskową i przekazał ją do ponownego rozpoznania. Sprawa wróciła do punktu wyjścia.
Dwa lata później decyzji środowiskowej wciąż nie ma.
„Po czym poznać, że zbliżają się wybory? Rząd ogłasza budowę kolejnych zbiorników wodnych. Nie ma znaczenia, że dla zbiornika Siarzewo nie wydano decyzji środowiskowej. Ministerstwo Klimatu i Środowiska przepycha się z GDOŚ, kto ma ją wydać. Gróbarczyk już buduje” – skomentował na portalu X (dawniej Twitter) prezes Fundacji Greenmind Jacek Engel.
Wyjaśnijmy po kolei:
Stopień wodny Siarzewo jest jedną z obietnic wyborczych Prawa i Sprawiedliwości.
PiS chce walczyć z suszą i powodziami, przede wszystkim budując zbiorniki przeciwpowodziowe. Partia rządząca wylicza wśród nich zbiornik “Racibórz”, Wielowieś-Klasztorna, Kąty-Myscowa oraz właśnie stopień wodny Siarzewo.
Partia rządząca nie patrzy na rzeki jak na ekosystemy, ale jak na potencjalne wodne autostrady. Stopień wodny ma przecież przygotować Wisłę do żeglugi. Ponadto PiS zapowiada budowę ostróg na Wiśle oraz inwestycje w zlewni Odry – wymienione zresztą wcześniej w specustawie odrzańskiej, której realizacja będzie dla rzeki wyrokiem śmierci.
Ekohydrolog z Polskiej Akademii Nauk, dr Sebastian Szklarek w rozmowie z OKO.press komentował: „Jeśli mielibyśmy wzmacniać żeglugę, to jedynie dostosowując jednostki do naszych rzek – a nie odwrotnie. Upieranie się przy tworzeniu wielkich wodnych autostrad spowoduje duże szkody dla środowiska i miliardy złotych wyrzuconych w błoto”.
Polonia idzie na wybory.
Po zamknięciu rejestracji we wszystkich zagranicznych komisjach wyborczych liczba chętnych do głosowania przekroczyła 608 tys. To liczba niemal dwukrotnie większa, niż w wyborach przed czterema laty – informuje rmf24.pl.
„Większość komisji w Europie ostrzega: mamy zapisaną dużą liczbę głosujących, możesz spodziewać się kolejki, rekomendujemy wybranie innej komisji. W sześciu krajach Europy takim komunikatem witają wszystkie organizowane tam komisje. Tak jest w Danii, Holandii, Irlandii, Szwajcarii, Szwecji, Luksemburgu” – czytamy.
10 propozycji dla szkół na pierwsze 100 dni rządów – na to zgodziła się już cała demokratyczna opozycja. Chodzi m.in. o podwyżki dla nauczycieli, odchudzenie podstaw programowych, stworzenie funduszu zajęć dodatkowych, czy odpolitycznienie kuratoriów oświaty
O kierunku zmian w polskiej szkole zadecydują 15 października przy urnach wyborcy i wyborczynie. Jeśli to opozycja demokratyczna zdobędzie parlamentarną większość, rozpocznie się czas poważnych korekt. Ale to nie musi oznaczać chaosu, który pamiętamy z czasów deformy Anny Zalewskiej. Szczególnie, że nikt nie zamierza wymyślać prochu od nowa.
SOS dla edukacji, które zrzesza ponad 40 organizacji społecznych, przygotowało pakiet ratunkowy dla szkół na pierwszych 100 dni nowych rządów. Podpisały się pod nim wszystkie partie wchodzące w skład Trzeciej Drogi, Koalicji Obywatelskiej i Lewicy. O tym, że to zobowiązanie, które politycy traktują poważnie, mówiła w Programie Politycznym OKO.press posłanka Lewicy, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk.
„Edukacja mocno wybrzmiewa w kampanii wyborczej, a szkoła stoi przed szansą na zmiany. Toczy się konstruktywna rozmowa, jak usunąć absurdy i deformacje systemu oświaty. Rozmowa została zainicjowana przez SOS dla Edukacji, ale jest otwarta, bo prowadzona z udziałem środowisk szkolnych, akademickich, samorządowych i związkowych. Pokazujemy, co trzeba zmienić zaraz po wyborach, a co wymaga wspólnie wypracowanej strategii na najbliższe kilka lat” – mówi OKO.press Alicja Pacewicz z SOS dla edukacji. „Cieszymy się też, że partie prodemokratyczne podpisały się pod Obywatelskim Paktem dla Edukacji i przyjęły 10 rozwiązań na pierwsze 100 dni nowego rządu. To się da zrobić!” – dodaje.
W ciągu ostatnich ośmiu lat wzrost subwencji oświatowej nie nadążał za rosnącymi kosztami utrzymania szkół. Samorządy musiały przeznaczać na edukację coraz więcej środków własnych. Przykład? Kraków do edukacji dopłacał: 719,7 mln zł w 2019 roku, 771,2 mln zł w 2020 roku, i aż 910,6 mln zł – w 2021 roku.
Subwencja wystarczała na pokrycie mniej niż połowy wydatków na oświatę. Warszawa w ubiegłym roku na edukację wydawała 5,5 mld zł, a subwencja wynosiła 2,7 mld zł. Problemy mają także małe, mniej zamożne gminy. Wójt Sadownego na Mazowszu przyznał w rozmowie z OKO.press, że edukację finansuje się tam kosztem innych inwestycji. Do szkół samorząd dopłaca rocznie 3,5 mln zł. Z subwencji pochodzi 5 mln zł.
Jak pisze SOS dla edukacji, jeszcze kilkanaście lat temu subwencja oświatowa stanowiła 2,5 proc. produktu krajowego brutto, obecnie jej udział w PKB spadł poniżej 2 proc.
Rozwiązanie? Zasypać lukę oświatową, która wynosi dziś co najmniej 1 proc. PKB. Nie trzeba tego robić skokowo, można rozwojowo – kluczowa w tym procesie będzie ocena finansów państwa i odbudowanie dochodów własnych samorządów, które w ostatnich latach zostały znacząco uszczuplone.
Tego postulatu nie trzeba nadmiernie tłumaczyć, bo co najmniej od sześciu lat wszyscy żyją postępującą pauperyzacją zawodu nauczyciela. Niskie wynagrodzenia to czynnik, który wypycha wielu pedagogów z zawodu, przyczyniając się do coraz poważniejszego problemu kadrowego.
I nie chodzi tylko o wakaty, których jest rekordowo dużo (ponad 7 tys. nieobsadzonych etatów w trakcie roku szkolnego, co oznacza setki godzin zajęć lekcyjnych na zastępstwach lub wręcz odwoływanych), ale także nadmierne obłożenie pracą nauczycieli, którzy zostali w szkołach.
Praca na 1,5 etatu, wypożyczanie nauczycieli między szkołami, zatrudnianie osób poniżej kwalifikacji – to wszystko radykalnie obniża jakość polskiej edukacji. I zniechęca do szkół publicznych, co widać szczególnie w dużych, zamożnych miastach, gdzie odsetek uczniów w szkołach niepublicznych, szczególnie na etapie szkół ponadpodstawowych, często przekracza 20 proc.
Jak pisze SOS dla edukacji, wynagrodzenie nauczyciela, który rozpoczyna pracę w zawodzie, w Polsce jest dziś najniższe w całej Unii Europejskiej (i wynosi zaledwie 90 zł więcej niż pensja minimalna). Przy obecnym poziomie płac nauczycieli, od których najwięcej zależy w całym systemie oświaty, żadne zmiany prawne i organizacyjne szkole nie pomogą.
Rozwiązanie? Wprowadzenie podwyżek, które odpowiadają oczekiwaniom związków zawodowych. Na dziś pensja zasadnicza powinna wzrosnąć o 20 proc., co zrekompensowałoby straty wynikające z inflacji. W ślad za tym należałoby przebudować system wynagradzania nauczycieli – pensje powinny rosnąć równo z płacami w gospodarce, a wypłata nie powinna odstraszać adeptów od podejmowania pracy w zawodzie.
Kolejny szybki krok to wprowadzenie pakietu zmian pod hasłem „Ułatwiamy życie nauczycielkom i nauczycielom”. Obejmowałby m.in. uproszczenie kryteriów oceny pracy, czy gwarancję szkoleń, a także przerw w trakcie pracy.
Odchudzić – ten czasownik w zestawieniu z podstawą programową słyszał pewnie każdy rodzic, uczeń i nauczyciel. I nic dziwnego, bo nadmiernie obłożenie pracą, anachroniczność, a także usztywnienie to największe błędy rządów PiS w obszarze programów nauczania.
Rozwiązanie? SOS dla edukacji proponuje, żeby powołać zespół ds. odchudzenia podstawy programowej, którego zadaniem będzie jej uproszczenie, koncentracja na kompetencjach oraz rezultatach, zamiast narzucaniu całkowicie zuniformizowanego modelu kształcenia, zabijającego inwencję nauczycieli i uczniów.
Ale to nie koniec, trzeba także:
Zamiast Willi Plus, zasypywanie nierówności. Dziś mniej zamożne gminy często nie mają pieniędzy, by samodzielnie rozwijać ofertę zajęć pozalekcyjnych dla uczniów i uczennic.
Rozwiązanie? Zlikwidować przydzielanie dotacji „po uważaniu”, a wprowadzić fundusz zajęć dodatkowych dla szkół prowadzonych przez samorządy. Każde dziecko w Polsce miałoby w ten sposób dostęp do trzech godzin zajęć dodatkowych w tygodniu, które uwzględniałyby zainteresowania i potrzeby konkretnych uczniów i uczennic.
Upolitycznienie kuratoriów oświaty było pomysłem PiS na dyscyplinowanie niepokornych dyrektorów i nauczycieli, a także tępienie uczniowskiej inicjatywy.
Rozwiązanie? Należy bezwzględnie zakazać pełnienia funkcji kuratora przez osoby będące członkami partii politycznej (na wzór wyższych stanowisk w służbie cywilnej). Kandydaci powinny być wyłaniani w oparciu o profil kompetencyjny i wszechstronną, profesjonalną ocenę, która uwzględnia ocenę znajomości przepisów oświatowych, badanie kompetencji zarządczych i komunikacyjnych, badanie kompetencji w zakresie zarządzania zespołem.
Dodatkowo należy:
Na obłożenie obowiązkami biurokratycznymi nauczyciele narzekają równie często jak na niskie płace. Często opowiadają, że przez papierologię nie mają czasu na to, co najważniejsze, czyli indywidualną pracę z uczniem.
Jak podaje SOS dla edukacji, dziś Polska szkoła to fabryka dokumentów, które produkuje się nie tylko dlatego, że wymaga tego prawo, ale aby zabezpieczyć się na wypadek uciążliwych kontroli kuratoryjnych. W 2022 roku MEiN opublikowało listę ponad 50 dokumentów, które są tworzone w szkołach mimo braku obowiązku prawnego.
Rozwiązanie? Uruchomić w MEiN program „gilotyny regulacyjnej” – stałego zbierania uwag dotyczących nadmiernych obciążeń biurokratyczno-regulacyjnych wraz z regularnym usuwaniem tych zbędnych. Rolą kuratora powinno być tępienie nadprodukcji dokumentów.
Czy szkoła może być prawdziwie demokratyczna? Mogłaby, gdyby zaktualizować szkolne statuty i zasilić moce samorządów uczniowskich. Dziś te drugie nie mają ani kompetencji, ani finansów na własną działalność. Zmianie musi też ulec system oceniania: informacja zwrotna i ocena opisowa powinny być standardem.
Rozwiązanie?
Jak pisze SOS dla edukacji, dyskusja o obecności organizacji pozarządowych w szkołach, która przetoczyła się przy okazji kolejnych wersji „lex Czarnek”, pozostawiła wiele wątpliwości co do współpracy na linii organizacje społeczne – szkoły. Nawet jeśli rozwiązania radykalnie utrudniające tę współpracę ostatecznie nie stały się prawem, to skutkują tzw. efektem mrożącym.
Rozwiązanie? Obecność organizacji społecznych w szkołach nie może być regulowana centralnie, powinna należeć do decyzji konkretnej szkoły. Państwo ma za zadanie gwarantować rodzicom prawo do decydowania o udziale dziecka w zajęciach prowadzonych we współpracy z NGO.
Przepisy Prawa oświatowego pozwalają na powoływanie przez samorządy rad oświatowych jako organu opiniodawczo-doradczego w sprawach edukacyjnych, ale w praktyce takich lokalnych podmiotów działa niewiele.
Rozwiązanie? Wspierać i propagować rozwiązania instytucjonalne pozwalające na włączanie lokalnych społeczności w samorządową politykę oświatową – współtworzenie i monitorowanie jej realizacji, konsultowanie decyzji np. dotyczących sieci szkół, udział w komisjach w otwartych konkursach ofert na realizację zadań publicznych z zakresu edukacji w trybie ustawy o działalności pożytku publicznego i wolontariacie.
Trwałe odpolitycznienie edukacji to najważniejszy cel organizacji społecznych. Chodzi o to, by pomysły na wychowanie i kształcenie nie zmieniały się w cyklach czteroletnich, a cały system był odporny na naciski i różne skręty ideologiczne.
Rozwiązanie? Powołać Komisję Edukacji Narodowej jako zespół niezależnych ekspertów i ekspertek do opracowania propozycji i wariantów zmian systemowych, m.in. w takich obszarach, jak: podstawa programowa, finansowanie oświaty, kształcenie, rozwój i ścieżka kariery nauczycieli, przyszłość nadzoru pedagogicznego, rola niepublicznej oświaty w systemie, regulacja nauczania domowego. To od nich miałyby zależeć dalsze kierunki zmian w oświacie.