0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Patryk Ogorzalek / Agencja GazetaPatryk Ogorzalek / A...

Jarosław Kaczyński zakłada, że rząd ze stałym i wysokim poparciem społecznym może iść na skróty i nie przestrzegać reguł demokratycznych. Jeśli okazuje się, że rząd nie ma poparcia społecznego, że milcząca większość polskich rodzin niekoniecznie rozumie wartości rodzinne tak jak minister Czarnek, a zmiany w sądownictwie tak jak minister Ziobro, wówczas nie jest już jasne, dlaczego normalne reguły demokratyczne zostały zawieszone i przed czym właściwie PiS musi bronić narodu - pisze Tadeusz Koczanowicz, historyk kultury.

Wola wodza

PiS to nie tylko partia i ludzie czerpiący zyski z nominacji partyjnych, ale przede wszystkim ideologia. Podstawowym jej celem jest utrzymanie władzy. Ta ideologia narzuca logikę postępowaniu politycznemu.

Wobec partyjnej ideologii PiS deklarowane poglądy, wartości, czy interes narodowy stają się trzeciorzędne. Liczy się w skali kraju tylko swoboda decyzji rządu. A w skali rządu i partii, tylko lojalność wobec Jarosława Kaczyńskiego i jego decyzji.

Ideologią PiSu jest usuwanie przeszkód dla wykonywania decyzji prezesa Kaczyńskiego.

Politycy i polityczki PiSu zapewne w swoich sumieniach formułują to inaczej. Część z nich pewnie wierzy, że działając w PiS służą wartościom narodowym, katolickim, czy realizacji programów społecznych.

Ale koniec końców, warunkiem ich miejsca na listach i możliwości działania jest przychylność prezesa partii. Były premier Jan Olszewski w rozmowie z "Super Expresem" w 2018 sformułował to następująco: „Mam nadzieję, że Kaczyński będzie jeszcze długo rządził partią. I na polityczną emeryturę się nie wybierze. Bez niego formacja może ulec rozpadowi”.

Wodzowski model partii nastawionej jedynie na władzę ma swoje konsekwencje. Skoro naczelną wartością jest realizowanie woli wodza, aby ideologia mogła być wprowadzana w życie, prawa człowieka, demokracja, a nawet zdrowie obywateli i obywatelek muszą prędzej czy później zejść na dalszy plan.

Przeczytaj także:

Dawny układ, czyli spisek

W populistycznej narracji Jarosława Kaczyńskiego politycy dzielą się na tych, którzy są z partią po stronie narodu, i na wrogów, którzy starają się zmienić społeczeństwo i jego zwyczaje.

Taki sens miała nieco już zarzucona opowieść o układzie, którą Kaczyński lansował przez co najmniej dwadzieścia lat. Szczegóły się zmieniały, sens pozostawał ten sam.

Układ miał być spiskiem wszystkich przeciwko partii Kaczyńskiego, przed zwycięskimi wyborami 2015 roku rzekomo nieformalnie reprezentującą "milczącą większość" narodu.

Układ miał łączyć najbardziej obce sobie grupy polityczne, które miały się bać rządów katolickich i narodowych oraz broniły przywilejów wyniesionych z poprzedniego systemu. Te grupy miały dążyć do utrzymania kontroli nad gospodarką i mediami, jednocześnie sprzedając suwerenność narodową za poparcie Zachodu. Czyli godząc się na neo-kolonialny model gospodarki w zamian za utrzymanie politycznej kontroli. Miały też programowo niszczyć uczucia narodowe i wiarę katolicką jako potencjalne źródła sprzeciwu.

W tej opowieści tylko prezes Kaczyński i jego partia mogły zrobić porządek z układem. Ten miał stawać się coraz agresywniejszy w czasie zwalczania. Dlatego każdy przyczółek władzy miał być tylko początkiem drogi do Polski bez układu. Polski, jakiej chciała milcząca większość, nawet jeżeli jeszcze o tym nie wiedziała.

Nowy układ

Co się dzieje, gdy partia wierząca w układ dojdzie do władzy?

Jeśli takie myślenie dominuje w partii rządzącej, to prędzej czy później doprowadza do zawieszenia funkcjonowania demokratycznego państwa. Ponieważ większość rządząca postrzega wszystkie niekontrolowane przez siebie instytucje jako zagrożenie.

Wszystkie niezależne instytucje i obsadzający je ludzie są niepewni. Dlatego muszą zostać wymienieni. „Ich” domniemany układ zastępuje się układem, nad którym partia sprawuje kontrolę. W końcu z układem trzeba walczyć jego metodami. W populistycznej narracji prezesa Kaczyńskiego taka wymiana to forma demokratyzacji, ponieważ wyłącznie jego partia ma reprezentować naród i jego interesy.

Narodowa praworządność

W grudniu 2018 Jarosław Kaczyński mówił: „Prawo i Sprawiedliwość oraz nasi sojusznicy są gwarancją tego, że w Polsce praworządność będzie przestrzegana i że wszelkie reformy, także reforma sądownictwa są właśnie po to, żeby praworządność była przestrzegana”.

W ramach ideologii PiS nie może istnieć praworządność rozumiana jako zestaw reguł i instytucji ograniczających i kontrolujących działania rządzących, ponieważ krępowałaby wolę prezesa Kaczyńskiego.

„Praworządność” może istnieć o tyle, o ile nie ma żadnej instancji nadzorującej rządzących poza instytucjami obsadzanymi przez partie rządząca. To jest „narodowa praworządność”, stojąca ponad praworządnością bezprzymiotnikową - narzucaną, obcą i przede wszystkim służącą układowi.

Populizm PiS

Taka ideologia w praktyce prowadzi do modelu rządzenia, który można określić jako populistyczny autorytarny klientelizm.

Jarosław Kaczyński z dumą podkreśla, że w Polsce odbywają się wybory, jakby to rozwiewało wszystkie zarzuty o autorytarne tendencje jego partii. Jego formacja jest głęboko populistyczna: PiS zabiega o poparcie w wyborach i o nieustanną demonstrację poparcia między wyborami. Tak, aby nie było wątpliwości, że PiS reprezentuje światopogląd i chroni styl życia większości społeczeństwa, przeciwko któremu występują tylko małe „prawdopodobnie inspirowane z zewnątrz” grupki, pragnące zniszczyć narodową i katolicką kulturę, która jest gwarancją suwerenności narodu, państwa, rządów partii i prezesa.

Dlatego protesty w obronie niezależności sądownictwa, praw osób LGBTQ+ czy Strajk Kobiet są pokazywane jako kolejne, nowe wcielenie układu atakującego katolicko-narodowy (a więc jedynie słuszny) rząd. Ten programowo nie może się cofnąć przed żadną z tych grup, bo wówczas pokazałby, że wola prezesa partii może zostać ograniczona, a poparcie społeczne nie jest po stronie PiS. A także podważyć kardynalną tezę, że PiS reprezentuje „milczącą większość” Polek i Polaków.

W 2015 na spotkaniu w klubie Ronina Jarosław Kaczyński mówił:

„Jestem głęboko przekonany, że będziemy w stanie Polskę zmienić. Choć powtarzam, jeżeli ta zmiana ma być rzeczywiście głęboka, to musi być to zmiana mająca stałe i czynne poparcie społeczne. […] Kiedy Orbán był szczególnie mocno atakowany, to w Budapeszcie odbywały się wielkie wiece. Może nie aż tak wielkie, jak oni twierdzili, ale naprawdę ludzi było bardzo, bardzo dużo. I to […] robiło wrażenie w Unii Europejskiej […]. I to jest nam niewątpliwie, bardzo, ale to bardzo potrzebne. To znaczy, projekt zmian w Polsce musi zakładać istnienie stałego, mocnego poparcia społecznego. Jeżeli tego mocnego społecznego poparcia nie będzie, to operacja będzie bardzo, bardzo trudna do przeprowadzenia”.

Przeciwko solidarności

Kaczyński zakłada, że rząd ze stałym i wysokim poparciem społecznym może iść na skróty i nie przestrzegać reguł demokratycznych.

Ale w jego optyce społeczeństwo może okazywać poparcie jedynie dla hierarchicznego, autorytarnego modelu władzy, dla pionowych struktur zależności, które podpierają państwo PiS. Natomiast ludzie nie mogą być solidarni.

Każda pozioma solidarność zagraża państwu PiS, ponieważ tworzy przestrzeń życia społecznego, nad którą partia nie ma kontroli.

Dlatego największe od 1989 roku protesty w Polsce po wyroku Trybunału Konstytucyjnego - kierowanego przez przyjaciółkę Kaczyńskiego Julię Przyłębską - były dla PiS tak groźne.

Kaczyński w orędziu wezwał narodowe bojówki do obrony kościołów. Chciał pokazać, że polskie społeczeństwo jest oburzone atakami na kościoły i że znowu małe grupki występują przeciwko milczącej większości, którą reprezentuje PiS. Kaczyński poniósł spektakularną polityczną klęskę, bo w obronie kościołów stanęły jedynie grupki narodowców otoczone kordonami policji.

Prezes PiS próbował zwracać się do „milczącej większości” polskich rodzin, aby przeciwstawić ją protestującym. To zapożyczone od Richarda Nixona pojęcie uzupełnił o „rodziny”, co miało wskazać, że większość społeczeństwa popiera PiS i „wartości rodzinne”, tak jak rozumie je partia Kaczyńskiego.

To rozumienie wyłożył obecny minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek w czasie wykładu na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim w 2019 roku. Mówił, że nawet dziki w zaroślach i kukurydzy wiedzą, że podstawową funkcją rodziny jest prokreacja. Wspomniał o funkcji opiekuńczej i wychowawczej rodziny, ale skupił się na tym, że neomarksiści i feministki występują przeciwko funkcji prokreacyjnej, odciągając kobietę od tego, do czego ją Bóg powołał, czyli rodzenia dzieci w młodym wieku.

Pułapka populizmu

W systemie myślenia, w którym stawia się zarzuty każdej grupie występującej przeciwko większości rządzącej i przedstawia ją jako siłę wrogą narodowi, czai się pułapka dla rządów PiS.

Jeśli okazuje się, że rząd nie ma poparcia społecznego, że milcząca większość polskich rodzin niekoniecznie rozumie wartości rodzinne tak jak minister Czarnek, a zmiany w sądownictwie tak jak minister Ziobro, wówczas nie jest już jasne, dlaczego normalne reguły demokratyczne zostały zawieszone i przed czym właściwie PiS musi bronić narodu.

W obliczu takiej demaskacji, protestujących należało rozpędzić gazem i pałką, a „milczącą większość” zastraszyć. Wówczas partia rządząca może znowu przypisać sobie monopol na wyrażanie woli narodu.

Sięgniecie przez aparat państwa PiS po przemoc oznacza jednak, że Strajk Kobiet wygrał z rządzącymi na polu, którego zasady ustalił Kaczyński. Po największych od trzech dekad protestach, obóz władzy zobaczył, usłyszał i poczuł, że poparcie społeczne nie jest po jego stronie.

A do tego, co jest w Polsce novum, okazało się, że znaczna część społeczeństwa postrzega sprzyjających PiS hierarchów Kościoła katolickiego jako element partyjnego systemu władzy.

W październiku i listopadzie 2020 roku na ulicach polskich miast, miasteczek i wsi solidarnie przemówiła milcząca większość, występując przeciwko hierarchicznej władzy o zapędach autorytarnych. A ta panicznie odpowiedziała przy użyciu pałek i gazu. Polska historia uczy, że w dłuższej perspektywie ten, kto zarysowuje konflikt polityczny na osi aparat przymusu kontra solidarne społeczeństwo, przegrywa.

;
Na zdjęciu Tadeusz Koczanowicz
Tadeusz Koczanowicz

historyk kultury, doktoryzuje się na Uniwersytecie w Zurychu. Skończył socjologię i kulturoznawstwo na Uniwersytecie Warszawskim.

Komentarze