0:00
0:00

0:00

Dzieciństwo i młodość przypadły mi na czas demokracji ludowej. W początkach pracy zawodowej mówiło się już częściej o demokracji socjalistycznej. Wtedy od literatury, teatru, w ogóle sztuki, wymagano, aby była uniwersalna w treści i narodowa w formie. Okropny był z tym kłopot, bo trudno było się zorientować w tym co uniwersalne i co lokalne, co typowe, a co specyficzne.

Dotyczyło to także pojęcia demokracji, w której wśród doboru przymiotników podkreślano dobitnie internacjonalny (w ramach tzw. obozu państw socjalistycznych) charakter.

To, co lokalne, snuło się gdzieś między prawicowo-nacjonalistycznym odchyleniem a socjalistyczną ortodoksją konkretnego historycznego etapu. W miarę jak człowiek robił się bardziej dojrzały/ wnikliwy/krytyczny (zbędne skreślić), wyraźniej dostrzegał rytualno-kamuflujący charakter owych etykiet, niewiele pomagających zrozumieniu zjawiska.

Na demokrację liberalną patrzyliśmy przymykając oczy (zbyt mocno niestety)

Po transformacji 1989 roku droga wiodła nas od „demokracji socjalistycznej” ku „demokracji liberalnej”. Tak właśnie definiowana demokracja była mainstreamowo uznawana za niekwestionowany wzorzec. Ukształtowały go bardziej lektury i wyobrażenia o funkcjonowaniu demokracji na Zachodzie, w państwach ustabilizowanych i zasobnych, niż śledzenie ich dnia codziennego.

Podstawę obserwacji tworzyła przecież w miarę spokojna, miniona epoka lat 70. XX w. Niechęć do systemu „demokracji socjalistycznej” nakazywała idealizować wyimaginowany wzorzec demokracji liberalnej i przymykać oczy (zbyt mocno, jak się okazało) na różnice w aspiracjach (ekonomicznych, politycznych, kulturowych) w łonie własnego społeczeństwa.

Peryferie jak Polska - chciały zmienić kurs i płynąć razem z Zachodem - takim, jakim go znały z jego okresu powojennej prosperity.

Zakładało to rezygnacje z tego, co określano mianem „demokracji socjalistycznej” i przebudowę ustroju i prawa w celu osiągnięcia poziomu umożliwiającego akcesję.

Akcesja to nie przystąpienie „do czegoś”; to zobowiązanie do pracy na rzecz wspólnego funkcjonowania w tym „czymś”. Bez tego zastrzeżenia akcesja byłaby równoznaczna z kolonizacją lub/i imitacją.

Aby tego zarzutu uniknąć, integracja musi także, niezależnie od zdolności współpracy europejskiej, mieć za sobą demokratyczną legitymację wewnątrz kraju przystępującego, aprobatę społeczeństwa, jego consens. I tu leży sedno problemu.

Zbudowaliśmy demokrację bez pancerza państwa prawa

Nie sztuką było mieć legitymację w momencie akcesji. Problem było, jak ją utrzymać. Zresztą i sam wzorzec - by tak rzec - nie stał w miejscu, ewoluując pod wpływem własnych kryzysów ekonomicznych i politycznych, na przełomie XX i XXI w. nękających z różnym nasileniem świat zachodni.

Kluczowego elementu transformacji - państwa prawa - nie udało się uczynić czytelnym projektem społecznym.

A bez całego pakietu instytucji, procedur i rozwiązań prawnych (i to funkcjonujących, a nie na papierze!), składających się na standard demokratycznego państwa prawa - demokracja nie ma pancerza wobec nieuchronnie jej grożącej tyranii przy ewolucji w demokrację większościową. A więc tą, gdzie o demokracji ma świadczyć zwycięstwo wyborcze, jako jej warunek konieczny i wystarczający.

Przeczytaj także:

A u nas nie udało się przekonać, że nie wystarczy pozmieniać ileś tam ustaw, że konieczna jest praca nad kulturą prawną, nauczaną na przykładach, rzeźbioną w umysłach i sercach. Zwłaszcza w kraju historycznie nawiedzonym przez mesjanizm i komunizm; oba te koncepty zatruły zdolność przewidywania, samodzielność i umiejętność dostrzegania związków przyczynowo-skutkowych.

Tymczasem Polska to jeden z krajów, które nigdy nie zrozumiały roli instytucji i prawa jako spoiwa społecznego i zarazem fundamentu demokratycznej podmiotowości jednostki.

Co zatem mamy teraz? Demokrację wadliwą i niepełną

Jakim przymiotnikiem należałoby więc opatrzeć polską demokrację w czerwcu 2020 roku? Nie jest to demokracja liberalna: ani z opisu rzeczywistości, ani z deklaracji. Nie jest to demokracja deliberatywną [której istotą jest deliberacja, czyli komunikacja społeczna oparta na rzeczowej argumentacji nastawiona na dążenie do prawdy i porozumienia - red.].

Te deliberacje parlamentarne jakie mamy w Polsce służą różnym celom, w tym rozrywkowym, maskującym, czy odreagowaniu frustracji - ale nie uzyskiwaniu konsensu jako fundamentu decyzji politycznych.

Zresztą centrum decyzji politycznej nie znajduje się w parlamencie. Inne zaś postacie deliberacji i partycypacji nie są zbyt popularne.

Typizacji demokracji i rankingów w jej ramach dla różnych państw świata dokonuje znany Indeks demokracji - analiza prowadzona od 2006 roku przez zespół badawczy przy tygodniku The Economist. Obejmuje ona pięć kategorii (proces wyborczy i pluralizm, funkcjonowanie administracji publicznej, partycypacja polityczna, kultura polityczna, wolności obywatelskie), ujętych w 60 pytań.

Wszystkie zaś kraje pogrupowano w czterech grupach:

  • pełne demokracje”,
  • „demokracje wadliwe”,
  • „demokracje hybrydowe”,
  • „systemy autorytarne”.

Definicje i kryteria decydujące od przynależności do poszczególnych grup, a co za tym idzie czwórpodział typów demokracji, mogą, rzecz jasna być przedmiotem dyskusji. Nie podobna jednak odmówić Indeksowi Demokracji przejrzystości metod i standaryzacji powtarzalnych co roku badań (zobacz obszerny kwestionariusz 60 pytań i wyjaśnienia kryteriów dołączany do raportu).

Płynęły stąd niepocieszające dla nas wnioski: pogarsza się polska pozycja. W rankingu 2019 roku znaleźliśmy się na 57. miejscu w grupie „niepełnych demokracji” (państwa sklasyfikowane na miejscach od 23 do 75), za Węgrami i Ghaną, które zajęły ex aequo miejsca 55 i 56, daleko za Estonią (miejsce 27), Czechami (32), Słowenią i Litwą (po 32), Łotwą (38), Słowacją (42) i Bułgarią (47).

Od 2006 roku nasz indeks wynosi 6.62 punktów, podczas gdy lider pełnej demokracji, Norwegia ma ich 9.87, Korea Południowa, otwierająca grupę niepełnych demokracji (miejsca 23-48) - 8 pkt, a pierwsza wśród reżimów hybrydowych, Północna Macedonia (zajmuje miejsce 77) ma ich 5.97.

Począwszy od 2006 roku, gdy badania przeprowadzono po raz pierwszy, spadaliśmy systematycznie w ramach naszej grupy, z poziomu 7.30 punktów. Pesymizm pogłębia fakt, że rok bieżący już przyniósł wydarzenia, które nieuchronnie przyniosą dalszy regres. Chodzi o kwestie wyborcze - stoją one wysoko w rankingu (są „punktodajne”) i w tej akurat kategorii wypadaliśmy gorzej niż źle.

Archiwum Osiatyńskiego nie tak dawno prezentowało z kolei wyniki raportu Freedom House za 2019 o poziomie demokracji w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Potwierdzają one wnioski z ranking Indeksu Demokracji.

A po takich „wyborach” spadniemy jeszcze niżej

Tymczasem to, co się u nas stało w okresie marzec-czerwiec 2020: wielokrotne pospieszne i nieprzemyślane zmiany prawa wyborczego i zasad wyborów, z naruszeniem ich równości, zwieńczone skandalem „odwołania” głosowania na kilka dni przed jego terminem, mocą czysto politycznej decyzji liderów dwóch partii, nie przybranej w jakąkolwiek postać legalizacji prawnej, musi wpłynąć na obniżenie naszego indeksu demokracji w 2020 roku.

Przynależność do „demokracji wadliwych” jest kwalifikacją grupową, kategorialną; niewiele jeszcze nam mówi o narodowej specyfice wadliwości w ramach tej grupy. Jest ona znamienna kulturą bierności i niskim poziomem partycypacji politycznej, brakiem zaufania (charakterystycznym u nas), mocnymi utrwalanymi podziałami, małą empatią, deficytem solidaryzmu społecznego.

Wielkoduszna łaskawość władzy, czyli spadek po PRL i sarmacki kostium

Wolność - prawo - roszczenie to koncepcje właściwe społeczeństwu złożonemu z obywateli mających „swoje” prawa i wewnątrz sterownych. Oktrojowany przywilej i wielkoduszna łaskawość władzy - to koncepcja społeczeństwa biernego, z zewnątrz sterownego.

Demoralizację paternalistyczną odziedziczyliśmy po realnym socjalizmie. Ale czynnikiem historycznym, sprzyjającym bierności społeczeństwa, jest też trwałość zakorzenionego mitu-fantomu mesjanistycznej idei.

Eksponując kult cierpienia i sakralizację ofiary, służyła w momencie swego powstania moralnemu wywyższeniu narodu jako realizatora szczególnej misji zbawczej. Ten stereotyp to niebezpieczny składnik świadomości narodowej.

Wedle niego, sama Opatrzność miała czynić z Polaków wybrane narzędzie do walki ze złem historycznym. To polepszało samopoczucie, gdy w XIX w. Polska była pozbawiona niepodległości. Zarazem jednak demobilizowało i rozbrajało.

Nie bowiem własne, przyziemne wysiłki i praca nad sobą, lecz zewnętrzna, nadprzyrodzona Opatrzność miały być czynnikiem sprawczym, decydującym o pozycji wśród innych państw. Co gorzej, zaowocowało nieuzasadnionym poczuciem moralnej wyższości, towarzyszącym podziałom w naszym życiu społecznym. „W chwilach wzmożenia polskie życie polityczne wchodzi w sarmacki kostium” - trafnie zauważa Andrzej Leder.

Może wiec, poszukując określenia naszej ułomnej demokracji, zwrócić się ku narodowej tradycji i zacząć mówić o demokracji folwarcznej, mając na uwadze sposób traktowania (się) jej aktorów?

;
Na zdjęciu Ewa Łętowska
Ewa Łętowska

Ewa Łętowska - prof. dr hab., profesor w Instytucie Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk, członek rzeczywisty Polskiej Akademii Nauk, członek czynny Polskiej Akademii Umiejętności. Pierwszy rzecznik praw obywatelskich w Polsce (1988–1992), sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego (1999–2002) i Trybunału Konstytucyjnego (2002-2011).

Komentarze