0:000:00

0:00

Leszek Olpiński w szkole pracuje od 22 lat. Na własnej skórze przeżył wszystkie najważniejsze reformy: od ekscytującego eksperymentu z gimnazjami, po powrót do ośmioletnich szkół podstawowych i czteroletniego liceum. Teraz w jednej z poznańskich szkół podstawowych uczy fizyki, informatyki i etyki. Pod tablicą spędza 24 godziny w tygodniu, a w sumie nauczanie zajmuje mu 47 godzin. I choć żałuje uczniów i zespołu, z którym pracuje, deklaruje, że rok 2021/2022 będzie ostatnim spędzonym w szkole.

"Przychodzi taki moment, w którym nie można stanowić alibi dla zepsutego systemu" — mówi OKO.press.

Dlaczego?

Anton Ambroziak, OKO.press: "Nie będę dalej walczył z systemem" — napisał mi pan na forum internetowym, gdy szukałem nauczycieli, którzy odchodzą ze szkoły. To jest nieodwołane czy może tylko takie odreagowanie?

Leszek Olpiński: Złożyłem wypowiedzenie i 31 sierpnia 2022 kończę umowę o pracę. Zawsze mogą różne rzeczy mogą się wydarzyć, ale w tym momencie jest to pewne.

Kiedy podjął pan decyzję?

Na początku listopada stwierdziłem, że nie będę dłużej zwlekał z ogłoszeniem. Ale decyzja dojrzewała od jakiegoś czasu. W dużej mierze od 2019 roku, czyli strajku nauczycieli. Przystępując do niego miałem nadzieję, że uda się wprowadzić pozytywne zmiany w edukacji. I tu nie chodzi tylko o to, co mogą walczyć związki zawodowe, czyli o podwyżki, ale chodzi w ogóle o zmiany w edukacji. My naprawdę myśleliśmy, że nam się uda.

Co dokładnie chcieliście zmienić?

Chciałem pracować w szkole, która uczy otwartości i szacunku do każdego człowieka. Takiej, która nie skupia się na powtarzaniu regułek i wykuwaniu wiedzy, tylko kształtuje kompetencje. A zamiast nudnych wykładów proponuje współpracę. To był punkt wyjścia inicjatyw tj. "Protest z Wykrzyknikiem".

Staraliśmy się też wrócić do stanu, w którym nauczyciel naprawdę jest zawodem zaufania publicznego. Walczyliśmy o szacunek, o to, żeby za kilka lat w szkołach chcieli uczyć nasi najlepsi absolwenci. I w końcu, tak jak związki zawodowe, chcieliśmy rozwiązać kwestię niskich płac.

I co?

Postulaty zostały postulatami. A wszystko, co było w szkole pozytywne jest teraz niszczone. Przykładem jest ewaluacja, którą traktowaliśmy jako rozszerzony ogląd całej szkoły. Jej miejsce zastępuje kontrola, która jest wąskim, wybiórczym patrzeniem na działalność poszczególnych jednostek. Nie mówiąc o tym, że kontrola każdemu z nas dodaje dodatkowej pracy biurokratycznej.

Minister Czarnek chciałby zatrzymać pana w szkole. I proponuje: podwyższenie pensum o cztery godziny, jednorazowe wzrost kwoty bazowej wynagrodzenia, osiem godzin dostępności w szkole dla ucznia i rodzica, a także ewentualne wcześniejsze emerytury. Co pan na to?

Zacznijmy od pensum. Pracuję w tej chwili 24 godziny, czyli mam sześć godzin ponadwymiarowych. Podniesienie pensum nie zmieni wiele, jeśli chodzi o mój czas pracy z uczniami. Natomiast podwyżka jest fikcyjna. Próbowałem policzyć, ile rzekomo "zyskałbym", gdyby cztery godziny ponadwymiarowe liczyły się jako pensum i były wynagradzane zgodnie z tabelą ministerialną.

Wyszło mi, że za godzinę dostawałbym sześć groszy więcej.

Przeczytaj także:

A co z dodatkową dostępnością w szkole?

Już dziś praca w szkole jest męcząca, zajmuje mi ponad 40 godzin w tygodniu. Te dodatkowe osiem godzin dostępności dla ucznia, nazwane "zmniejszeniem biurokracji", oznaczają tyle, że biurokracja zostanie przeniesiona na inny poziom. Żadnej zmiany w prawie, jeśli chodzi o przepisy dotyczące wymagań i pracy nauczyciela, nie ma.

Mówi pan, że pod tablicą spędza 24 godziny lekcyjne, czyli 18 godzin zegarowych. Już w 2013 roku z badań IBE wynikało, że nauczyciel w Polsce pracuje średnio 47 godzin w tygodniu, ale Polacy nadal nie rozumieją, skąd tak duża dysproporcja między pensum a rzeczywistym czasem pracy w szkole.

Po pierwsze, przygotowanie zajęć. Zawsze muszę dopasować zajęcia do grupy, którą uczę. Nawet jeśli prowadzę równolegle kilka klas z tego samego rocznika, to nigdy lekcje nie wyglądają tak samo. Uczniowie potrzebują różnych ćwiczeń, różnego podejścia.

Drugą kwestią jest ocenianie. Każdemu uczniowi daję informację zwrotną, w związku z czym sprawdzenie klasówki jednej klasy zajmuje mi około dwie, trzy godziny.

Nauczyciel pełni też funkcje administracyjne. To na nas spoczywa odpowiedzialność za działanie szkolnego systemu, co oznacza troskę o zespoły szkolne. W czasie edukacji zdalnej oznacza to np. pomoc w zalogowaniu się do lekcji zdalnych.

I w końcu, dokumentowanie całego procesu edukacyjnego i wychowawczego. Nauczyciel produkuje tonę sprawozdań, prowadzi korespondencję w dzienniku elektronicznym.

A indywidualna praca z uczniem? W badaniu Fundacji "Szkoła z klasą" z 2020 roku wielu nauczycieli narzekało, że jest tak obciążonych obowiązkami biurokratycznymi i realizowaniem podstawy programowej, że "gubią człowieka".

Dla mnie zawsze uczeń będzie ważniejszy niż jakikolwiek szkolny dokument. Pewnie z tego powodu wypadam słabiej niż nauczyciel, który produkuje papiery do potencjalnej kontroli kuratorium (śmiech).

Oczywiście, cały system, który przymusza nas do biurokratyzacji i odciąga od pracy z uczniem, jest zły. Ale rozwiązaniem nie jest przeniesienie tej pracy do szkoły, jak chce minister Czarnek. W szkołach zwyczajnie brakuje miejsca, żeby każdy mógł znaleźć komfortowe stanowisko pracy.

Na forach internetowych nauczyciele żartują, że dyżury dla ucznia i rodzica będą pełnić na korytarzach, a za biurka posłużą im parapety.

Moja szkoła jest wyjątkiem, bo w ramach likwidacji gimnazjów liczba uczniów się zmniejszyła. Ale w większości szkół sytuacja jest dokładnie odwrotna i problemem jest już samo ułożenie planu zajęć, tak by wszystkie oddziały mogły się pomieścić.

Jak rozumiem, w propozycji ministra nie chodzi przecież o to, żeby cała kadra siedziała w pokoju nauczycielskim, ale żeby każdy nauczyciel mógł dysponować własnym warsztatem pracy. To jest kolejna fikcja, która wynika z nieznajomości realiów życia szkół.

Problemem byłby też dostęp do drukarki, czy szybkiego internetu. Te osiem godzin byłoby najbardziej nieefektywnie spędzonym czasem w naszym dniu.

Minister zapomina też, że uczniowie są naprawdę przemęczeni.

Moi uczniowie z klas siódmych i ósmych o profilu sportowym mają ponad 40 godzin zajęć w tygodniu. Ja bym ich nawet nie śmiał poprosić, żeby zostawali dłużej na dodatkowe zajęcia czy indywidualne konsultacje.

Niech mają jak najwięcej czasu na życie poza szkołą. To są przecież dzieci, nie możemy ich tak obciążać. A rodzice? Mają przecież inne formy kontaktu. Nie sądzę, żeby chcieli odwiedzać szkołę w godzinach 11-13.

Nie chciałby pan, żeby praca nauczyciela zostawała w szkole?

Możemy oczywiście marzyć, że uda się zorganizować pracę w taki sposób, żeby dom nauczyciela był wolny od sprawdzianów, ale najpierw zastanówmy się nad tym, co jest najbardziej potrzebne.

Czyli?

Wsparcie psychologa dla uczniów i nauczycieli. Od lat obserwujemy, jak narasta kryzys psychiczny wśród dzieci i młodzieży. W tej chwili mamy ogromne problemy związane z pandemią, poczuciem zagrożenia i zamknięciem w domach, ale chodzi też o za wysokie wymagania stawiane najmłodszym.

Kolejną pilną potrzebą jest zmiana sposobu nauczania. Zamiast podawać wiedzę, powinniśmy unowocześnić programy tak, by stawiały na rozwój kompetencji, zwłaszcza tak kluczowych, jak krytyczne myślenie, czy współpraca.

Szkoła powinna być też lepiej wyposażona w pomoce naukowe i dydaktyczne. Jako nauczyciel fizyki zmagam się z tym, że brakuje mi elementów do wykonania prostych doświadczeń. Całe szczęście sprzęt z lat 70. wciąż działa.

Mówił pan też o wsparciu nauczycieli.

Jesteśmy jedynym zawodem zaufania publicznego, którego praca polega na kontakcie z ludźmi, a który nie ma systemowo narzuconej superwizji. Ona występuje w zawodach medycznych, a wśród psychologów i pracowników socjalnych jest nawet obowiązkowa.

Za to nauczyciele nie mogą z niej korzystać, a obciążenie psychiczne jest ogromne. Stąd według mnie sytuacje, w których nauczyciel robi rzecz niedopuszczalną, czyli z nadmiernej frustracji lub zmęczenia odgrywa się na uczniach.

Druga rzecz, to wsparcie merytoryczne. Chciałbym, żeby do nauczycieli docierała dobrej jakości wiedza, o tym, jak powinni uczyć, jaki jest stan wiedzy dotyczący procesów czy metod uczenia się. Teraz w szkole w ogóle nie uczymy, jak się uczyć.

To czego uczymy?

Przedmiotów. Uczeń ma opanować wiedzę, a z reguły nie wie, jak to robić. Jedyną instytucją, która pomaga w uczeniu się, są rodzice. W żadnych szkoleniach oferowanym placówkom nie ma informacji o tym, jak przejść od wiedzy do praktyki. Nauczyciele mogą próbować na własną rękę, ale nikt im nie powie, czy ich wizja jest skuteczna, czy nie.

Chyba nie mają też systemowej motywacji, by uczyć uczenia się, bo decydenci wymagają jedynie realizacji podstawy programowej.

Faktycznie, aktualnie możemy mówić tylko motywacji wewnętrznej: przekonaniu, że należałoby tak robić. I tu dochodzimy też do problemu zmian w awansie zawodowym nauczycieli. Minister Czarnek chce egzaminów, które będą sprawdzały wiedzę, ale znów pomijamy to, co w szkole kluczowe, czyli praktykę.

Kontrola sprawdza dokumenty, egzamin sprawa wiedzę, ale cały czas nie odnosimy się do tego, co dzieje się na lekcji, jaka jest interakcja z zespołem, jak przebiega proces edukacyjny.

To wszystko świadczy o jakości szkoły, ale nikt tego nie mierzy.

Gdy zaczynał pan pracę 22 lata temu, wiedział pan jak uczyć?

Miałem ogólną wiedzę na temat metodyki pracy, ale nie byłem dobrze przygotowany do praktyki. Pomogło mi to, że przyszedłem do powstającego gimnazjum. My wtedy wszyscy jako nauczyciele uczyliśmy się pracy w nowym systemie. Dopiero wprowadzono podstawy programowe, które dały nam olbrzymią swobodę w decydowaniu o metodach pracy.

Czyli można się było zachłysnąć?

Trochę tak. Na pewno w pierwszych latach pracy wiele mi brakowało. Czego? Przekazywania wiedzy dostosowanej do potrzeb uczniów, reagowania na to, co się dzieje w klasie, bardziej niż postępowania zgodnego z wcześniej napisanym scenariuszem.

Chyba najbardziej brakowało mi tej intuicji w podążaniu za uczniami. Wszystkiego nauczyłem się z czasem i dzięki wsparciu doświadczonych koleżanek i kolegów.

A jak dzisiaj do pana szkoły przychodzą młodzi nauczyciele to są lepiej przygotowani do pracy w zawodzie?

Nie przychodzą. W zasadzie nie mam możliwości zweryfikowania, czy w kształceniu kadr coś się zmieniło, bo młodzi nauczyciele się nie zdarzają. Jeśli ktoś odchodzi z pracy to mamy problem z zapełnieniem miejsc. Na ich miejsce wchodzą raczej nauczyciele z doświadczeniem.

Jak wygląda sytuacja kadrowa w pana szkole?

Nie mamy wakatów, ale większość nauczycieli pracuje zdecydowanie ponad etat. Tak jest szczególnie w przypadku języka polskiego, matematyki, informatyki, czy angielskiego. Za to nauczyciele muzyki czy plastyki nie mogą uzbierać pełnego etatu, więc łączą przedmioty lub wędrują między szkołami.

Jest pan wśród nauczycieli, którzy odchodzą ze szkoły, bo nie podoba im się centralizacja edukacji? Do Sejmu trafił już projekt zmian w prawie oświatowym, tzw. lex Czarnek, który drastycznie ograniczy autonomię szkół i pozwoli kuratorom bezpośrednio wpływać na to, co dzieje się w placówkach.

Kurator będzie w zasadzie zarządzał szkołą. Dyrektor nie będzie mógł odmówić realizacji zaleceń kuratorium oświaty, nawet jeżeli są szkodliwe.

Będzie mógł, ale wtedy przestanie być dyrektorem.

No właśnie, a myślę, że jest niewielu dyrektorów, którzy są na tyle odważni, by ryzykować utratę pracy.

Ale tak, mogę powiedzieć, co bezpośrednio przyspieszyło moją decyzję o odejściu. Na początku tego roku szkolnego chciałem przystąpić do programu o migracjach realizowanego przez Centrum Edukacji Obywatelskiej. W mojej szkole jest sporo dzieci z doświadczeniem migracji, a w Poznaniu już 1/5 mieszkańców to obcokrajowcy. Pomyślałem, że nas zgłoszę i tak jak w poprzednich latach mój pomysł po prostu zostanie zaakceptowany.

Zamiast tego usłyszałem wątpliwość, czy to przypadkiem nie będzie antyrządowe.

Jeszcze nowe prawo nie weszło, a już zaczęło działać. Dla mnie to ogromna strata. Dlaczego w ogóle mam się zastanawiać, czy jakiś temat ważny dla szkolnej społeczności jest anty- lub prorządowy?

Zaczął pan już w głowie tworzyć listę tematów zakazanych?

Nie, i nie muszę tego robić, bo złożyłem wypowiedzenia. W przeciwieństwie do moich koleżanek i kolegów nie obawiam się zwolnienia. Ale pewnie jako nauczyciel etyki, który rozmawia z uczniami o tematach trudnych, albo takich, które mogą zostać uznane za niewłaściwe przez nasze władze oświatowe, mógłbym być na pierwszej linii.

O czym rozmawiacie?

O wolności, decydowaniu o sobie, buncie, przekonaniach, etykach religijnych i niereligijnych. To są tematy, które wynikają z podstawy programowej, ale jeśli, tak jak ja, dajesz uczniom prawo do wypowiedzenia własnego zdania, to często dyskusja obiera kierunek, który nie byłby mile widziany przez nasze władze oświatowe.

Pewnie ministerstwo wolałoby, żebyśmy w koło rozmawiali o tym, jak wspaniała jest Polska i jak szlachetna jest jej historia. I może jeszcze o systemie wartości, który wynika z chrześcijaństwa, a zwłaszcza katolicyzmu.

W szkole ministra Czarnka będzie dużo strachu i nudy?

Niewątpliwie nuda to problem, z którym szkoła żyje od lat. Moich uczniów może dotyka ona mniej, bo na fizyce pracujemy przez doświadczenia, na informatyce ćwiczymy, a na etyce rozmawiamy. Ale słyszę od nich, że "po co im w ogóle to wszystko potrzebne".

Do tej pory, poza osobistymi inicjatywami nauczycieli, proces edukacyjny ożywiały m.in. organizacje społeczne. Teraz o każdorazowym wejściu zewnętrznego podmiotu do szkoły ma decydować kurator oświaty.

W naszej szkole korzystaliśmy z prostego wsparcia. Mieliśmy fundację, która prowadziła kącik gier dla uczniów klas I-III. Mieliśmy też zajęcia sportowe prowadzone przez instruktorów dżudo. I pewnie te zajęcia nadal mogłyby się dziać, ale teraz każdy podmiot będzie miał obowiązek złożenia szczegółowego scenariusza zajęć itd. Z tego, co wiem, związek dżudo zrezygnuje, bo nie ma środków na to, by przygotować dodatkowe materiały dla kuratorium.

Czyli znowu stracą dzieci.

Tak. I to nie dlatego, że te zajęcia mogłyby problematyczne. Chodzi o administracyjne bariery, które są nie do przeskoczenia.

A gdyby w szkole doszło do sytuacji kryzysowej i potrzebne byłyby mediacje lub profesjonalne wsparcie? Chodzi np. o sytuację przemocy, czy próby samobójczej wśród uczniów.

W tej chwili cały czas możemy działać z dnia na dzień, ale obawiam się, że po zmianach będzie to niemożliwe. Wydaje mi się, że moglibyśmy wtedy zgłosić się o pomoc do policji, ale już niekoniecznie do ekspertów.

Jaki będzie główny skutek tych zmian?

Postawienie kropki nad "i". Od lat obserwuję powolny proces odchodzenia od autonomii nauczyciela. A rozpoczął się on nie w 2015 roku, tylko niedługo po reformie ministra Handkego. Na początku szkoła podstawowa i gimnazjum stały się polem eksperymentowania, nowego układania treści programowych, szukania właściwego doboru metod nauczania. Szkoła dostała nowych oddech, ale każda kolejna korekta podcinała nam skrzydła. W gimnazjum duch wolności i nowoczesnej edukacji utrzymał się najdłużej.

Ale reforma minister Zalewskiej skasowała te osiągnięcia.

I wtłoczyliśmy trzy lata programu gimnazjalnego w dwa lata szkoły podstawowej. Bez refleksji nad tym, czy uczniowie są zdolni do opanowania tej ilości wiedzy. Bez korelacji międzyprzedmiotowej. Obciążyliśmy dzieciaki ogromną ilością zajęć, a zabraliśmy im twórcze elementy procesu edukacyjnego, takie jak projekt, który odgrywał ważną rolę wychowawczą.

Jak uczyć fizyki, gdy trzy lata upchnięto w dwóch klasach szkoły podstawowej?

Wiedza jest poszatkowana. Żałuję, że zamiast bardziej intuicyjnego programu wychodzącego od energii, zaczynamy od tradycyjnego wykładu z fizyki. Staram się proponować uczniom jak najwięcej doświadczeń, a książkową wiedzę odnosić do tego, czym żyją uczniowie, co sami mogą zaobserwować.

Podstawa programowa zawadza?

Nie jest najlepsza, ale nie ucierpiała tak bardzo na reformie minister Zalewskiej. Przede wszystkim brakuje w niej odniesienia do współczesnej wiedzy. Uczymy fizyki z początku XIX wieku, a i tak jesteśmy dalej niż program matematyki, który utknął w XVI, najpóźniej XVII wieku.

Protesty przeciwko zmianom proponowanym przez ministra Czarnka odbywają się pod hasłem "zamachu na autonomię". Ale wiele osób by powiedziało, że nauczyciele już teraz nie wykazują się ani nadmierną innowacyjnością, ani odwagą. Innymi słowy, nie korzystają ze swobody, którą daje im system.

Nie mogę komentować zachowań innych nauczycieli. Ale tak, tracimy autonomię w tym sensie, że ci którzy chcą pracować inaczej, chcą być innowatorami, tracą na to szanse. To jest największe zagrożenie. O ile są faktycznie osoby, które ściśle realizują wytyczne, o tyle nowocześni nauczyciele po prostu odejdą ze szkół. Stracimy tych, którzy polskiej szkole są najbardziej potrzebni, bo to oni dodają jej jakości.

Ilu nauczycieli odeszło w ostatnich latach?

U mnie w szkole nauczycielki i nauczyciele odchodzą przede wszystkim na emeryturę.

Odchodzą naprawdę, czy wracają, żeby łatać dziury kadrowe?

Odchodzą naprawdę. To, co wydarzyło się podczas strajku nauczycieli i w czasie edukacji zdalnej, popsuło nastroje w oświacie. Sporo osób odlicza dni do emerytury.

Złe nastroje w oświacie wydają się nie mieć dna.

Jest słabo, bardzo słabo. Tak naprawdę o prawdziwej skali odejść dowiemy się w kwietniu i maju, bo wtedy nauczyciele najczęściej składają wypowiedzenia.

Co pan usłyszał, gdy powiedział koleżankom i kolegom, że odchodzi?

Że w pełni rozumieją moją decyzją.

Panu nie żal odchodzić? Mówi pan o szkole z dużą pasją. Można przecież pracować bardziej po swojemu, można mieć programy autorskie...

Żal mi odchodzić, gdy myślę o jakości pracy w mojej szkole, o zespole, z którym pracuje, o uczniach, z którymi się spotykam. Jest mi ich żal. Ale z drugiej strony, nie widzę szansy, żeby bez takich odejść jak moje, była jakakolwiek szansa na poprawę edukacji w Polsce.

Trwanie dobrych, zaangażowanych nauczycieli w systemie będzie powodowało, że cały czas będziemy się oszukiwać, że jeszcze nie jest tak źle. Czuję, że dopóki ten system się nie załamie, nic się nie zmieni. Musimy doprowadzić do takiego zwarcia, po którym naprawdę zaczniemy rozmawiać. I wypracujemy kompromis edukacyjny, którego żadna kolejna władza nie będzie chciała naruszyć. Mam nadzieję, że dorzucam swój kamyczek w walce o lepszą szkołę.

Czy szkoła publiczna spełnia jeszcze swoją funkcję?

Na pewno się stara, ale jest coraz trudniej i coraz gorzej. Bardzo mocno odbiła się na nas edukacja zdalna, do której nie byliśmy przygotowani, ani technicznie, ani merytorycznie. Wszystkiego uczyliśmy się sami i patrząc na Europę wydaje się, że jeśli chodzi o wiedzę i kompetencję poszło nam całkiem nieźle. Uczniowie oczywiście wiedzą mniej, osiągnęli mniej, ale to zjawisko powszechne.

Największym problemem jest to, że nasza władza nie wzięła pod uwagę, że uczniowie i nauczyciele są przeciążeni. Zamiast zadbać o dobre samopoczucie uczniów, o integrację, zabraliśmy się za wiedzę, bo tak nam narzucił system. I to spowodowało wysyp nowych problemów, m.in. pogłębienia kryzysów psychicznych u uczniów, czy wypalenia wśród nauczycieli.

Co dalej? Gdzie będzie pan pracował?

Nie wiem do końca. Może w szkoleniach, może w edukacji indywidualnej. Na pewno nie w edukacji systemowej.

Co by pan powiedział nauczycielom, którzy są dziś przerażeni i zastanawiają się, co zrobić?

Przychodzi taki moment, w którym nie można stanowić alibi dla zepsutego systemu. Władza niszczy szkołę, a my musimy się temu przeciwstawić. Jeśli nie uda się teraz, to o dobrej edukacji w Polsce możemy zapomnieć na wiele, wiele lat.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze