"Na środkach przeciwgorączkowych, z nóżkami zanurzonymi w zimnej wodzie temperatura skakała do 39,4°C. Wtedy zadzwoniłam na pogotowie. Na dyspozytorni usłyszałam, żebyśmy spróbowały dotrwać do rana, bo w szpitalach po prostu nie ma miejsc" - opowiada mama Marianny
Wiktoria (imię zmienione) koronawirusem zaraziła się w szkole we wrześniu 2020, chwilę przed drugą falą epidemii. Gmina, w której mieszka i pracuje znajdowała się wówczas w tzw. "czerwonej strefie".
"Po wakacjach byliśmy epicentrum zakażeń. Szkoły otworzyliśmy z dwutygodniowym opóźnieniem, a większość nauczycieli natychmiast przeszła na tryb zdalny. Ale nie ja. Ja musiałam przyjeżdżać do szkoły"
- opowiada nauczycielka.
Wiktoria jest oligofrenapedagożką, prowadzi zajęcia dla dzieci z orzeczeniem o niepełnosprawności. Gdy wszyscy uczyli się z domów, poradnie psychologiczno-pedagogiczne przyjmowały uczniów ze szczególnymi potrzebami.
"Powiedzieć, że uważałam, to nic nie powiedzieć" - mówi nauczycielka. "Po spotkaniu z każdym uczniem zmieniałam maseczkę, dezynfekowałam blaty, myłam dłonie, wietrzyłam salę. Poprawiałam nawet po obsłudze sprzątającej, byle tylko zadbać o bezpieczeństwo. W codziennym życiu w zasadzie kursowałam na linii dom-praca. Wizyta w sklepie? Tylko w małym, wiejskim, obok domu. Spotkania ze znajomymi? Nie teraz".
W domu ma bowiem córkę, która jest wcześniakiem. Marianna (imię zmienione) urodziła się w 26. tygodniu ciąży, dziś ma 3 lata. Cierpi na dysplazję oskrzelową-płucną i wiele innych chorób towarzyszących.
Żadne z zabezpieczeń nie pomogło, gdy do gabinetu Wiktorii przyszedł uczeń, który powinien być w domu, z rodziną na kwarantannie. "Trzy dni później zaczęłam mieć pierwsze objawy. Zrobiłam test. Wynik przyszedł pozytywny" - opowiada kobieta.
W pierwszym tygodniu chorowania na COVID-19 Wiktoria czuła się osłabiona, straciła węch i smak, miała lekki stan podgorączkowy. Jednak kolejne 14 dni zamieniło się w horror.
"Objawy nasilały się. Zaczęłam mieć duszności, potworny ból głowy, coraz wyższą temperaturę. Słaniałam się na nogach, spałam po 16 godzin dziennie" - tłumaczy Wiktoria.
Ale największym ciosem było zakażenie córki. "Dzieci w teorii przechodzą COVID-19 łagodnie, ale nie moja Marianna. Dość szybko zaczęła mieć problemy oddechowe. W konsultacji z lekarzem zwiększyliśmy dawkę leków na astmę, ale to nie pomagało".
Kobieta kładła córkę na macie dla wcześniaków, która alarmuje, gdy spada saturacja. Ale sprzęt, jak to sprzęt, bywa zawodny.
"Sama niemal cały czas spałam, dlatego nastawiałam budzik, żeby sprawdzać, czy córka oddycha. Na środkach przeciwgorączkowych i z nóżkami zanurzonymi w zimnej wodzie temperatura skakała do 39,4 stopni Celsjusza. Wtedy zadzwoniłam na pogotowie. Byłam gotowa, żeby zabrali nas do szpitala.
Na dyspozytorni usłyszałam, żebyśmy spróbowały dotrwać do rana, bo w szpitalach po prostu nie ma miejsc"
- opowiada.
W najtrudniejszym momencie Wiktorii pomagali rodzice: przynosili gotowe posiłki, robili zakupy, starali się być w kontakcie. Oni także się zarazili.
"Mama ma 64, a tata 65 lat. Ona choruje na serce, on ma cukrzycę i problemy z ciśnieniem. Na szczęście mama jest pracownikiem ochrony zdrowia. Przed hospitalizacją uchronił ich znajomy pulmonolog. Załatwił rodzicom domową terapię tlenową, która pomogła im wyjść z choroby".
Po trzech tygodniach od zakażenia objawy zaczęły ustępować. Kobieta do dziś cierpi jednak na silny ból głowy. "Zawsze, gdy nawraca, średnio co kilka dni, mierzę saturację. Pulsoksymetr pokazuje, że spadła, do 82, 83" - tłumaczy nauczycielka i dodaje, że czeka ją długa diagnostyka. "Muszę zrobić RTG płuc i skonsultować się ze specjalistami: neurologiem, kardiologiem, pulmunologiem".
Mimo dolegliwości kobieta wróciła do pracy w szkole. "Nie wyobrażam sobie uczyć całej klasy z takim bólem głowy. Praca w poradni psychologiczno-pedagogicznej pozwala mi na większą elastyczność.
Zdarza się, że czuję się tak źle, że nie mogę wsiąść do samochodu.
Dzwonię wtedy do pani dyrektor, a ona organizuje zastępstwo. Czasem przyjeżdżam po prostu później albo odpracowuję zaległe godziny w inne dni"
- opowiada Wiktoria.
Doświadczenie chorowania zmieniło jej podejście do szczepionki. Wcześniej była sceptyczna. Bała się ewentualnych powikłań. Jak tłumaczy, nie tych od razu po zaszczepieniu, bo wie, że to bezpieczne. Ale nie mogła oprzeć się wątpliwościom, czy w długim okresie, za rok, za dwa, za pięć, na pewno wszystko będzie w porządku.
"Póki co, mam przeciwciała i tego kurczowo się trzymam. Mam nadzieję, że utrzymam odporność do czasu szczepień. Ja z kolejnym zakażeniem może sobie poradzę, ale muszę myśleć o córce, która zniosła to fatalnie".
Co jeśli szczepienia nauczycieli potrwają do lata?
"Zostaje mi izolacja, może nawet dwie maseczki przy spotkaniu z uczniami. W domu mam też tlen, na wszelki wypadek.
Wiem, jak to brzmi, ale co zrobię, gdy na dyspozytorni znów usłyszę, że nie ma dla nas miejsca w szpitalu?".
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze