0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Marek KowalczykFot. Marek Kowalczyk

– Ten mężczyzna wyzywał nas od dupków. Najwyraźniej ma inne zdanie na temat imperialnej polityki. Pewnie jest po stronie Rosji.

Kristiana Kiehlinga bawią reakcje widzów zmierzających pewnym krokiem na premierę „Makbeta” w berlińskiej operze Unter den Linden. Nie przejmuje się obelgami (na pierwszy rzut oka) dystyngowanych panów w średnim i zaawansowanym wieku, w garniturach, eleganckich płaszczach. Sam w oliwkowym trenczu i wygodnych zamszowych butach wie po której stronie stanąć – zza barierek na dziedzińcu przed budynkiem berlińskiej Staatsoper skanduje Schande, wstyd.

Kto powinien się wstydzić? Wszyscy: dyrektor opery Matthias Schulz, który zaprosił do Berlina rosyjską sopranistkę Annę Netrebko; sama diwa, która wspierała Putina w wyborach prezydenckich w 2012 roku i do tej pory wyraźnie nie potępiła rosyjskiej agresji na Ukrainę oraz ci, którzy kupili bilety i pokazali się dzisiaj na wyprzedanej premierze „Makbeta”. Schande das Publikum! krzyczą zbulwersowani uczestnicy demonstracji. Keine Bühne für Putin-Unterstützerin! Żadnej sceny dla popleczniczki Putina!

zdjęcie z protestu ulicznego, na pierwszym planie plecy niemieckiego policjanta
Protest przed berlińską operą przeciw rosyjskiej sopranistce Annie Netrebko. 15 września 2023. Fot. Marek Kowalczyk.

Przeczytaj także:

Kulturalna broń Putina

Netrebko czuje się pokrzywdzona. Jakie wsparcie? Jaka zażyłość? Podobno spotkała się z Putinem zaledwie kilka razy, i to tylko „przy okazji wręczania nagród za swoją twórczość lub podczas ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich” w Soczi. Tak zapewniała w oficjalnym oświadczeniu na Facebooku 30 marca 2022 roku. Nie wspomniała, że swoje 50-lecie urodzin świętowała w 2021 roku na Kremlu (galowy koncert zorganizowała notabene firma Art Berlin Iglesias z siedzibą w Düsseldorfie).

Zarzekała się też, że „nie jest członkinią żadnej partii ani popleczniczką żadnego lidera Rosji i potępia wojnę z Ukrainą”.

Ale kto jest za tę wojnę odpowiedzialny? Netrebko nigdy tego wyraźnie nie zaznaczyła ani nie zdystansowała się od polityki reżimu. Zdaniem aktywistów i badaczy wciąż pozostaje „kulturalną bronią Putina”.

„Rosja od dawna wykorzystuje muzykę i sztukę jako soft power. Wielu artystów pozuje na ambasadorów międzynarodowej współpracy. Twierdzą, że przyczyniają się do budowania mostów między Federacją Rosyjską, a resztą świata. W rzeczywistości wybielają działania Putina i promują politykę reżimu. W tym sensie są używani jako propagandowa broń” – wyjaśnia pianista Pawlo Gintow.

Urodził się w Kijowie, obecnie mieszka w New Jersey. Wielokrotnie protestował przeciwko występom w Stanach Zjednoczonych rosyjskich „ambasadorów kultury”, którzy wsparli aneksję Krymu. W marcu 2014 roku 511 rosyjskich muzyków, aktorów, reżyserów, rzeźbiarzy i ludzi kultury podpisało list otwarty, bo, jak twierdzili, „nie mogli pozostać obojętnymi obserwatorami”. Przecież „wspólna historia i wspólne korzenie, nasza kultura i jej duchowe źródła, nasze podstawowe wartości i język zawsze nas jednoczyły. Chcemy, aby wspólnota naszych narodów i kultur miała silną przyszłość”. Rosyjskie Ministerstwo Kultury opublikowało ten apel na swojej stronie internetowej.

Popularna aktorka Walentina Taljzina nie miała żadnych wątpliwości. Wiedziała, że musi podpisać, bo to przecież „bardzo smutne, że nowe władze w Kijowie torują sobie drogę bagnetami z pomocą faszystów. To straszne. Przekroczyli wszelkie granice”. Reżyserka Karen Szaknazarow wspominała, że „jej ojciec walczył z nazistami”, więc też czuła się zobowiązana, by wesprzeć politykę Putina wobec Ukrainy.

„Wszystkie inne wyjaśnienia są równie dziwne i bezmyślne – zwykłe naśladownictwo starych sowieckich stereotypów i nowej putinowskiej propagandy” – pisze historyk Mykoła Riabczuk w artykule „Whose crisis? Russian intelligentsia and the Ukrainian question”.

Jak to możliwe, że Putinowi udało się zaszczepić „faszystowską świadomość u tak wielu ludzi?”, zastanawiała się w 2014 roku Elena Fanailowa z Radia Wolna Europa w rozmowie z rosyjskim socjologiem Lewem Gudkowem. „Ten rodzaj świadomości tak naprawdę nigdy nie zanikł” – uczula Gudkow. Moralne zepsucie, ignorowanie tego, że władze, czyli „oni”, a nie „my” popełniają przestępstwo, wywodzi się z czasów sowieckich. Taki był sposób na przetrwanie, tłumaczy Gudkow.

Od początku XXI wieku rosyjskie „władze wmawiają Rosjanom, że w ich historii nie ma nic strasznego, bo w końcu wszystkie narody mają trupy w szafach. Najważniejsze to być dumnym ze swojego kraju i władz, które tę dumę wspierają i wskrzeszają. Ta mieszanka zbiorowych wartości, zbiorowej świadomości i idei przemocy przenika do ludzkich umysłów i wypiera wszelkie inne poglądy, wyjaśnienia i interpretacje… Obecny reżim buduje swoją dominację po części z tej fragmentacji pola informacyjnego. Nie ma ogólnego obrazu, nie ma logiki w tym co się dzieje”.

Rzucam okiem na listę artystów, którzy podpisali proputinowską „petycję” z 2014 roku. Skroluję pobieżnie. Wiem, że nie znajdę tam Anny Netrebko. Wstrzymała się od złożenia podpisu.

Ale to nie znaczy, że nagle przestała popierać imperialną politykę reżimu wobec Ukrainy i reszty Europy, jak zaznacza Franziska Davies, historyczka i badaczka Europy Wschodniej z Uniwersytetu Ludwika i Maksymiliana w Monachium.

Netrebko wciąż „uosabia podstępną politykę miękkiej siły, którą Rosja wykorzystuje do szerzenia propagandy w europejskim dyskursie”, podkreślają Ukraińcy z organizacji Vitsche, która zrzesza ukraińską diasporę w Berlinie.

– A dyrekcja berlińskiej opery doskonale zdaje sobie sprawę, co ta osoba sobą reprezentuje, twierdzi Davies. – W dodatku tuszują niewygodne informacje, żeby uniknąć negatywnego rozgłosu. Niedawno usunęli z notki biograficznej Netrebko wzmiankę o jej zaangażowaniu w Wioskę Dziecięcą SOS pod Moskwą. Krytykowałam ich za to na Twitterze. Bo przecież tam wykorzystywano do celów propagandowych ukraińskie dzieci, które zostały deportowane!

Faktycznie. Pod ostro wyretuszowanym zdjęciem diwy znajduję tylko informację, że „Netrebko jako matka wspiera różne stowarzyszenia, które poprawiają sytuację dzieci”.

Kobieta krzyczy przez megafon osłonięta flagą Ukraiuny
Schande Netrebko, keine Bühne für Putin-Unterstützerin – krzyczeli protestujący. Wstyd Netrebko, żadnej sceny dla popleczniczki Putina. Fot. Marek Kowalczyk.

I jak wam smakuje ten szampan?

Podobno źle ją zrozumiano. „Żałuję, że moje działania lub wypowiedzi z przeszłości mogły zostać błędnie zinterpretowane”– stwierdziła Netrebko w Facebookowym oświadczeniu.

– Mhm, ciekawe jak można to źle zinterpretować? – zastanawia się Kiehling, powstrzymując śmiech. Wskazuje na zdjęcie, które przyniósł na demonstrację. Diwa pozuje na nim z separatystycznym politykiem Olegiem Cariowem. Razem trzymają separatystyczną flagę Noworosji, nieistniejącego pseudopaństwa na terenie okupowanych terytoriów.

Po aneksji Krymu i rozpoczęciu okupacji obwodów donieckiego i Ługańskiego Netrebko przekazała Cariowowi milion rubli na „odnowę opery w Doniecku”. Zapewniała przy tym, że „nie jest polityczką, po prostu chce wyciągnąć pomocną dłoń”. A co miała na myśli przypinając w 2010 roku wstążkę św. Jerzego – pomarańczowo-czarną odznakę, którą już carowie przyznawali za odwagę militarną; po II wojnie światowej symbol zwycięstwa nad nazistowskimi Niemcami i faszyzmem – do koszulki z własnoręcznym napisem „Na Berlin”, sloganem używanym przez radzieckie wojsko podczas drugiej wojny światowej? Kto to może wiedzieć…

Matthias Schulz, dyrektor berlińskiej opery, upiera się przy tym, że „sztuka i polityka nie mają ze sobą nic wspólnego” i „że nie można przecież robić ze śpiewaczki kozła ofiarnego”.

– Jak to? Zawsze chodzi o politykę! W sztuce też. Trzeba być ślepym, żeby tego nie widzieć – uważa Kiehling, który sam jest aktorem i reżyserem filmów. Dlatego też przyszedł na demonstrację.

Kilka metrów dalej jedna z organizatorek protestu krzyczy przez megafon: „I jak wam smakuje ten szampan? To jak picie ukraińskiej krwi! Nie wstydzicie się? Ukraińcy umierają każdego dnia od rosyjskich rakiet, a stolica Niemiec zaprasza do siebie popleczniczkę Putina. Hańba!”.

Dziewczyna jest szczupła, krucha, ale jej przepełniony frustracją i gniewem głos ma moc. Podrywa dwustu uczestników protestu do skandowania: „Hańba! Hańba! Hańba Netrebko!”.

Mężczyzna w białych spodniach idzie i puka się w głowę
Jeden z widzów spektaklu w operze puka się w głowę patrząc na protestujących. Inni pokazywali protestującym środkowy palec, a nawet ktoś hajlował w ich stronę. Fot. Marek Kowalczyk.

To ty potrafisz śpiewać?

– Jak ja się z tym czuję? Że ją zaprosili? I do tego do Berlina? – Andrij, z rękoma posmarowanymi na różowo, by przypominać krew, przez chwilę się zastanawia. – To jak splunięcie Ukraińcom w twarz. A już zaczynałem mieć nadzieję, jak zwolnili Gergieva z filharmonii w Monachium. Ale nie, musieli ją zaprosić, choć inne opery zrezygnowały z jej występu. To tylko pokazuje zepsucie biznesu muzyki klasycznej.

Andrij, student berlińskiego konserwatorium, ma tego dość. Dlatego postanowił zaprotestować. Miał zamiar przyjść nawet w pojedynkę.

Wspomniany przez niego rosyjski dyrygent światowej klasy Valery Gergiev to „ojciec chrzestny” kariery Netrebko, jak mówi sama diwa. Zaczynała w prowadzonym przez niego Teatrze Maryjskim w Petersburgu. Najpierw, jeszcze jako studentka śpiewu, dorywczo myła tam podłogi. Ale szybko stała się jedną z największych gwiazd zespołu. Kiedy po raz pierwszy wzięła udział w przesłuchaniu, Gergiev rozpoznał w niej sprzątaczkę. „To ty potrafisz śpiewać?” – zdziwił się, oszołomiony jej talentem.

Szybko się zaprzyjaźnili. Połączyła ich nie tylko pasja do muzyki klasycznej, ale też osoba Putina – oboje byli z nim blisko. Amerykański dziennik „The New York Times” nazywa Gergieva „sojusznikiem Putina”. Nic dziwnego: dyrygował w różnych politycznie kontrowersyjnych miejscach, w tym w okupowanej przez Rosję Abchazji i w Palmyrze, po tym jak syryjskie i rosyjskie siły odbiły miasto z rąk tzw. Państwa Islamskiego w 2016 roku.

Gergiev do końca pozostał lojalny – odmówił potępienia „brutalnej inwazji Putina na Ukrainę”. Jego kariera legła przez to w gruzach. Na początku marca 2022 roku stracił posadę głównego dyrygenta w Monachium, a Filharmonia w Rotterdamie odwołała go ze stanowiska honorowego dyrygenta i zrezygnowała z organizowania corocznego Festiwalu Gergieva.

Netrebko, póki co, wciąż występuje na scenach na całym świecie – we wrześniu śpiewała w Wiedniu, w którym mieszka (od 2006 roku ma podwójne obywatelstwo), w sierpniu w Buenos Aires, a w lipcu w Baden-Baden, Wiesbaden, Weronie, Lublanie, na Węgrzech i Francji.

Koncerty w Nowym Jorku, Pradze i Tallinie się nie odbyły. Oświadczenie Netrebko nie przekonało tamtejszych dyrektorów. Praskie władze stwierdziły, że sprawa przybrała polityczny obrót (a jednak!), więc lepiej odwołać koncert. A nowojorska Metropolitan Opera, w której diwa od lat śpiewa jako primadonna, zerwała kontrakt na dwa sezony i ostrzegła, że to może oznaczać koniec współpracy. Netrebko się tym nie przejęła.

– Pozwała ich nawet do sądu! – opowiada Kiehling, nie kryjąc rozbawienia. – To naprawdę skandal, że ją tutaj zaprosili. Reputacja Staatsoper na tym ucierpi.

Andrij uważa tak samo. Ala z Polski, która mieszka w Berlinie od niedawna, też. – To ona dzisiaj występuje? Wybiegłam z wykładu Szczepana Twardocha, bo zobaczyłam protest.

Potwierdzam skinieniem głowy. – Ja pierdolę. – rzuca Ala cicho. – Dobra, to muszę zmienić operę. A często tam chodziłam.

Ala świadomie nie kupiła biletu na występ Netrebko. – Wiesz, ona jest narzędziem soft power rosyjskiego imperializmu. To jak można chodzić na takie koncerty? Ostatnio w Berlinie był występ kijowskiej filharmonii. Ukraińcy też mają swoją muzykę. Można to przecież pokazać.

Można. W nowojorskiej Met Operze Netrebko zastąpiła ukraińska diwa Ludmiła Monastyrska. A na dziedzińcu przed berlińską operą występują ukraińskie wokalistki.

uczestnik protestu ulicznego pokazuje duże zdjęcie z kobietą i mężczyzną trzymającymi flagę rosyjską
Kristian Kiehling, reżyser i aktor protestuje przeciwko występowi Anny Netrebko. Berlin, 15 września 2023. Fot. Marek Kowalczyk.

Niemcy kochają Rosjan

Pytam Alę, czy ma jakąś teorię na temat tego, dlaczego popleczniczka Putina śpiewa w Berlinie.

– Niemcy ubóstwiają rosyjską kulturę.

Historyczka Davies: – Wciąż się ją romantyzuje. Do tego wiele osób udaje, że „wielka” rosyjska kultura i reżim Putina nie mają ze sobą nic wspólnego. Ale przecież wcale tak nie jest. Dobrze to widać na przykładzie muzyki klasycznej. Porozmawiaj na ten temat z dziennikarzem śledczym Axelem Brüggemannem.

Łączymy się przez zoom po dwóch z czterech występów Netrebko w Berlinie. Brüggemann siedzi w ogródku knajpy w Wiedniu, bo czasami mieszka w Austrii, czasami w Bremie.

– Z mojego researchu wynika, że ludzie zajmujący się muzyką klasyczną nie doceniają politycznego wpływu kulturowej propagandy. Naiwność [dyrektora berlińskiej opery] Matthiasa Schulza jest tego dobrym przykładem. Znam go i wydaje mi się, że on naprawdę wierzy, że nie robi nic złego. Ale właśnie przez to staje się ofiarą kulturowej propagandy.

Zdaniem Brüggemanna, Schulz jest stosunkowo „nieszkodliwy”. – Chodzi mu po prostu o pieniądze.

Co innego figury typu Teodor Currentzis.

Podobno ten grecki dyrygent z rosyjskim paszportem jest opłacany nie tylko przez orkiestrę MusicAeterna, którą założył w 2004 roku w Petersburgu i rosyjski VTB bank, który figuruje na liście europejskich sankcji, ale też przez Gazprom, opowiada mi Brüggemann. Do tego sprawuje funkcję szefa orkiestry publicznej stacji radiowej Südwestrundfunk.

To druga co do wielkości rozgłośnia w Niemczech po Westdeutsche Rundfunk Köln. „Jej program ma na celu informowanie, edukowanie i zapewnienie rozrywki, a w szczególności wnoszenie wkładu w kulturę” – czytam w Wikipedii.

– Podczas trasy koncertowej po Niemczech muzycy z jego rosyjskiej orkiestry mówili, że dziennikarze śledczy tacy jak ja, to nacjonalistyczni faszyści. A publiczne radio niemieckie nic z tym nie zrobiło. Twierdzili, że muzycy wyrażają swoją opinię. Ale to czysta propaganda, bo sam Currentzis nie wspomina o wojnie, ale pozwala się na ten temat wypowiadać swoim muzykom, którzy piszą piosenki dla rosyjskiej armii. To tylko pokazuje głęboki wpływ rosyjskiej propagandy na zachodnią scenę muzyczną. Propaganda przeniknęła nawet do niemieckiego radia! – mówi Brüggemann.

Jeszcze do niedawna Brüggemann pisał dla Südwestrundfunk felietony. Rozgłośnia zakończyła jednak współpracę. Był zbyt krytyczny: obnażał związki z Currentzisa z Putinem i krytykował brak przejrzystości w Südwestrundfunk.

– Jak to? Ocenzurowali cię? – pytam z niedowierzaniem.

– Bez dwóch zdań. Choć wydawałoby się, że w Niemczech to niemożliwe. Do tego to ma miejsce w finansowanej ze środków publicznych stacji radiowej, za sprawą muzyków Putina. I jak możemy w tym przypadku mówić, że kultura, a zwłaszcza muzyka poważna, nie ma nic wspólnego z polityką? Nigdy, ale to przenigdy nie lekceważmy faktu, że kultura to świetne medium do prania pieniędzy, łączenia ze sobą ludzi i wpływania na społeczeństwo.

Gdy się żegnamy, Brüggemann uczula mnie, żebym pamiętała o Currentzisie.

– Nie ma innej możliwości. Jeszcze będzie wokół niego głośno.

To jest mecz bokserski!

Stojąc kolejną godzinę przed berlińską operą zastanawiam się, ilu Niemców, a ilu Rosjan siedzi na widowni z 1400 miejscami.

Podobno na koncerty przychodzi „strasznie dużo Rosjan”. Tak mówi Ala. Płynnie posługuje się rosyjskim i ukraińskim. Regularnie przysłuchuje się rozmowom na ulicy.

– Wiesz co, Rosjanie świetnie się tu mają. W maju było Święto Zwycięstwa. Szłam za trzema Rosjankami, takimi w moim wieku, może trochę starszymi, powiedzmy koło sześćdziesiątki. Myślę, że mieszkają tu od dawna. Miały takie znoszone reklamówki z berlińskiego Lidla, więc raczej nie przyjechały tu tydzień temu. Słyszałam jak mówiły, że Bucza to była ustawka. Mówiły, że nie Rosjanie to zrobili, tylko Brytyjczycy to wymyślili. Bo tam byli aktorzy, oni się jeszcze ruszali w tych grobach.

– Że też ktoś, kto mieszka w Berlinie i ma dostęp do wolnych mediów, pierdoli takie głupoty. Rozumiem jeszcze jak mieszkasz w Rosji, nie masz VPN-a, żadnego dostępu do sprawdzonych informacji i oglądasz tylko rosyjską telewizję. Ale jak mieszkasz w Berlinie?

Rosyjska propaganda rozlewa się nie tylko po Berlinie, ale całych Niemczech. Co więcej, między wiosną a jesienią 2022 roku znacznie wzrosła akceptacja dla prorosyjskich narracji propagandowych, zwłaszcza we wschodnich Niemczech, wynika z badania berlińskiego Centrum Monitoringu, Analiz i Strategii.

Po tym jak w marcu 2022 roku Unia Europejska zablokowała rosyjską tubę propagandową Russia Today Deutsch (RT Deutsch), „środowisko rozpowszechniaczy rosyjskiej propagandy uległo fragmentacji” – czytam w raporcie Centrum.

Teraz prokremlowskie narracje szerzą różne „alternatywne media” i prorosyjscy influencerzy.

W tym Alina Lipp, o której wspomina reżyser Kiehling. To niemiecka bloggerka, była korespondentka RT. Wyszukuję ją na Telegramie. Jej kanał Neues aus Russland z emotikoną matrioszki i megafonu ma 196 tys. subskrybentów. Niektóre z jej postów docierają do dwóch milionów odbiorców.

Sprawdzam, o czym pisze. Jest post o emigracji Niemców do Rosji, bo „niemiecka gospodarka przestaje być konkurencyjna, a przemysł samochodowy niedługo przeniesie się do Rosji”. I o tym, jak „Ukraina łamie umowę zbożową, bo używa portów do prowokacji i ataków na Rosję”. I o tym, jak „USA chce się pozbyć Zełenskiego”.

– To krytyczny okres dla Niemiec. Rosja prowadzi przecież agresywną wojnę informacyjną! – przypomina Kiehling. – Kreml manipuluje opinią publiczną; wspiera partie, które mają osłabić wsparcie dla Ukrainy: skrajnie lewicową Die Linke i skrajnie prawicową Alternative für Deutschland. To jest mecz bokserski. Musimy stanąć do walki. Jak będziemy tylko stać i patrzeć, to Rosja zyska znaczącą przewagę! Niemcy muszą się obudzić i stawić czoła rozlewowi rosyjskiej propagandy. Zamiast ciągle tylko powtarzać, jaka Rosja jest potężna i piękna, ze swoją bogatą kulturą. Mówimy tak, bo się jej boimy. Boimy się, że znowu przyjdą i zaczną gwałcić i mordować.

Kiehling też się boi. Jego matka jest Łotewką. Więc dobrze wie, jakie piętno odcisnął na państwach bałtyckich rosyjski imperializm. Kiehling nie chciałby, żeby „Łotwa znowu stała się rosyjska”.

Ale ten strach go nie paraliżuje. Nie zamierza stać z założonymi rękoma. Na proteście zostaje do samego końca.

– Szkoda, że tak mało osób przyszło. Musimy mobilizować ludzi, żeby powstrzymać rosyjskie wpływy.

Tak samo uważa inny berlińczyk: mężczyzna na oko po trzydziestce, w czapce z daszkiem i koszulce z krótkim rękawkiem. Na demonstrację przyjechał na rowerze. Pokrzykuje raczej nieśmiało, ostrożnie, ale podobnie jak Kiehling zostaje do końca. Drażni go naiwność Niemców.

– Wiesz, jestem nerdem. Dużo czytam o Ukrainie i o tym jak działa rosyjska propaganda. Próbuję to wszystko zrozumieć, bo to jest przerażające. Myślę, że Polacy bardziej zdają sobie sprawę z zagrożeń niż wschodni Niemcy. W Warszawie Netrebko by pewnie nie zaśpiewała. To naprawdę problematyczne, że ludzie tutaj nie widzą tego, że kultura może być użyta do szerzenia złowrogiej propagandy, która i tak przenika na najróżniejsze poziomy. Nawet niektórzy dziennikarze sieją prokremlowskie narracje. Często to bardzo subtelne. Trzeba dużo wiedzieć, żeby to dostrzec.

Prastary, rosyjsko-niemiecki imperializm

– Rosyjscy artyści, ludzie kultury, a nawet instytucje, które propagują rosyjską propagandę czują się w Berlinie bardzo dobrze – zaznacza Ewa Jakubowska, historyczka i aktywistka z organizacji Vitsche. – Miasto nie zabrania prorosyjskiej działalności. Weźmy na przykład Rosyjski Dom, prowadzony przez Rossotrudniczestwo. To rosyjska agencja powołana do propagowania „ruskiego miru” i podległa rosyjskiemu MSZ. W Rosyjskim Domu wciąż odbywają się wydarzenia, choć Rossotrudniczestwo znajduje się na liście sankcji Unii Europejskiej. Jeżeli władze nie pociągają tego typu instytucji do odpowiedzialności, to wysyłają sygnał: możesz robić, co ci się podoba i zachęcają innych do podejmowania podobnych działań.

Dlatego w październiku 2022 roku Vitsche zorganizowało przed Rosyjskim Domem referendum. Każdy, kto miał ochotę, mógł zagłosować w sprawie przekazania budynku Ukraińcom i zadecydować, czy Rosyjski Dom ma prawo bytu. – To był taki artystyczny happening. Chcieliśmy wchodzić i wychodzić z budynku, ale nie wpuszczali nikogo z ukraińskim paszportem. Z polskim pewnie też by nie wpuścili.

Prawie rok później wchodzę bez problemu.

– Zdrastwujtie – wita mnie ochroniarz w garniturze.

Bąkam po angielsku, że nie mówię po rosyjsku, ale chcę odwiedzić miejsce. Mężczyzna kiwa głową.

Krążę w półmroku po parterze tego bombastycznego budynku ze skajowymi meblami rodem z lat 80. XX wieku i plakatami sławiącymi rosyjskich twórców. Mijam salę Dostojewskiego z obrazami cerkwi, w tym chersońskiej. W sali Turgeniewa spoglądają na mnie kozice, łoś z rybą w pysku i sarna pomykająca przez rosyjski step.

Na piętrze Rosjanki, niektóre z dziećmi, popijają czaj w kawiarence. Dla głodnych są i blini, i wareniki, barszcz i zupa solanka.

Zaglądam do ostatniej otwartej sali Czechowa: „Auf dem Weg Zum Frieden”, czyli „W drodze do pokoju”. Czarno-biała młoda, uśmiechnięta żołnierka z kałachem przewieszonym przez ramię energicznie macha chorągiewkami przed Bramą Brandenburską. Jakość archiwalnego filmu jest słaba, dźwięk trzeszczy, rozumiem pojedyncze słowa. Na końcu coś z Krymem i Ukrainą.

Oglądam zdjęcia z prywatnej kolekcji: flaga z młotem i sierpem na berlińskim budynku, rozentuzjazmowany tłum witający jakiegoś rosyjskiego generała czy innego ważnego wojskowego. Rosjanie przynoszący wolność?

Czterdzieści lat później były prezydent RFN Richard von Weizsäcker nazwie koniec II wojny światowej wyzwoleniem od tyranii narodowego socjalizmu. Przypomni, że utrzymywanie „pokojowych stosunków ze wschodnimi sąsiadami to główne zadanie niemieckiej polityki zagranicznej”.

W 1985 roku, kiedy von Weizsäcker przemawia w Bundestagu w Bonn, Niemcy prowadzą Ostpolitik od dobrych piętnastu lat. Do dzisiaj panuje przekonanie, że lepiej nie drażnić Rosji i współpracować. I to za wszelką cenę.

– To pragnienie zachowania dobrych relacji z Rosją sięga znacznie głębiej – uczula mnie historyczka Davies. – To przejaw prastarego, rosyjsko-niemieckiego imperializmu, który opiera się na lekceważeniu, a w najgorszych momentach historii także na czystej przemocy wobec narodów Europy Środkowo-Wschodniej.

Nie chodzi tu tylko o carycę Katarzynę II, niemiecką księżniczkę, która w połowie XVIII wieku zachęcała niemieckich osadników do zakładania kolonii wzdłuż słabo zaludnionej Wołgi.

Jakubowska: – Ta imperialna przeszłość jest wciąż widoczna we współczesnym Berlinie. Hallo! Plac Aleksandra jest przecież za rogiem.

Popularny plac, nazywany pieszczotliwie Alexem, odwiedza codziennie 300 tys. osób. Od połowy XVIII wieku w północnej części placu odbywały się największe w Niemczech targi wełną, południowa część służyła do defilad. To tam 25 października 1805 roku król Prus Fryderyk Wilhelm III podjął cara Aleksandra I. Widocznie uznał to za stosowną okazję, by nazwać plac na cześć swojego gościa.

– To, że ta nazwa do dzisiaj nie została zmieniona, jasno pokazuje, że Niemcy nie przerobiły imperialnej części swojej historii – podsumowuje Jakubowska.

Na proteście nosi ukraińską flagę przewieszoną przez czarny podkoszulek z napisem „Nie ma pokoju bez sprawiedliwości”.

– Przyjaciele, trzy zero dla nas. My protestujemy pokojowo. To osoby, które zdecydowały się wspierać popleczniczkę Putina i nas obrażają, dostają kary. Wytrzymajcie jeszcze trochę! Jeżeli chcecie odpocząć, odpocznijcie, ale wróćcie na czas. Czeka nas jeszcze jedna przerwa. Oni będą wychodzić, żeby się przewietrzyć. Keine Bühne für russische Propaganda – krzyczy już lekko ochrypnięta przez megafon.

Zebrani przed operą: Niemcy, Polacy, Ukraińcy powtarzają: „Żadnej sceny dla rosyjskiej propagandy!”.

Widzowie w końcu wychodzą, niektórzy z kieliszkiem szampana. Część odpala papierosa, część puka się w czoło. Kilka osób robi zdjęcia i kręci filmiki, zataczając szeroki łuk, by wszyscy protestujący znaleźli się w kadrze. Parę osób ostentacyjnie macha do demonstrantów, którzy zdzierają sobie gardła skandując „Wstyd”. Kilku widzów pokazuje środkowy palec, niektórych zwija policja. Wypiszą im mandat za obrażanie w miejscu publicznym.

Foyer opery, na zewnątrz widać protestujących
Część widzów czeka we foyer opery, przed wejściem protestujący skandują hasła przeciw występowi Netrebko. Fot. Marek Kowalczyk.

Widz zaczyna hajlować

Na chwilę znikam po drugiej stronie barierki. Zagaduję mężczyznę po trzydziestce. Co sądzi o tym, że ludzie protestują przeciwko występowi Anny Netrebko?

– Ona nie jest przecież niczemu winna. I co im to da? Przecież nie zatrzyma to wojny. Trzeba złapać Putina, a nie wyżywać się na śpiewaczce operowej.

Podobne rzeczy słyszałam już od mężczyzny, który przed koncertem miał bilet do odsprzedania i od nauczyciela i filozofa w słomianym kapelusiku i z walizką, bo przyjechał do Berlina specjalnie na ten premierowy koncert.

– To chyba mój ostatni raz tutaj. Kiedy kupowałem bilet, nie spojrzałem nawet, kto jest obsadzony w roli Lady Makbet. Przyszedłem, żeby posłuchać mojego ulubionego barytonisty.

Nauczyciel wydaje się opanowany, mówi w przemyślany sposób. Ale po koncercie najwyraźniej puszczają mu nerwy. Widzę, jak dwójka funkcjonariuszy ciągnie go do radiowozu. Pytam pilnującego porządku Ukraińca, co się stało.

– Zachowywał się bardzo agresywnie – mówi, demonstrując dwa środkowe palce.

Ale to jeszcze nic: jeden z opuszczających operę widzów zaczyna hajlować.

Nie widziałam tego. Ale Vitsche znalazło świadka, który zdokumentował gest.

To zresztą nie pierwszy raz. Ktoś hajlował też podczas lipcowego koncertu Netrebko w Baden-Baden.

Zdrajcy sztuki

Po ponad pięciu godzinach, ze sloganami „Schande Netrebko, keine Bühne für Putin-Unterstützerin” wciąż pobrzmiewającymi w głowie, opuszczam ulicę przed budynkiem najstarszej opery w Berlinie. Zerkam jeszcze raz na ukraińską flagę między białą wstęgą z nazwą przedstawienia i przypominam sobie słowa Andrija.

– To naprawdę ironiczne, że w roli Lady Makbet występuje Netrebko. Przecież główny bohater próbuje zmyć z siebie krew popełnionych zbrodni i doznaje z tego powodu załamania nerwowego.

Myślę też o rozgoryczeniu historyczki Davies.

– To szczyt cynizmu: twierdzą, że są proukraińską operą, bo wyświetlają ukraińskie barwy narodowe w holu i mają wywieszone ukraińskie flagi. Nic ich to nie kosztuje. A jednocześnie zapraszają popleczniczkę Putina, która na Instagramie otwarcie wyśmiewa protestujących przeciwko niej Ukraińców. Nazywała ich marudzącymi syrenami ze sztucznymi kwiatami we włosach. To kolejny przykład typowej, rosyjskiej, imperialnej arogancji wobec ukraińskiej kultury.

Brüggemann ostro krytykuje dyrektowa Staatsopery i wszystkich innych, którzy zapraszają Netrebko i orkiestrę Greka Currentzisa.

– Te osoby są totalnie oderwane od rzeczywistości. Nie widzą związku między śpiewającą Anną Netrebko a dronami bombardującymi port w Odessie każdej pieprzonej nocy, czy związku między dziećmi bez rąk i nóg a arią Lady Makbet. I czemu ma służyć taka sztuka? Czystej rozrywce? Przecież Verdi, Szostakowicz i Mozart nieśli przesłanie, które dotyczyło naszego świata, naszego życia, naszego społeczeństwa, kwestii moralności, wojny i pokoju, nienawiści i miłości. Jeśli nie jesteśmy w stanie połączyć tego przesłania z naszą rzeczywistością, z wojną, z agresorem nadjeżdżającym na niewinny kraj, to jesteśmy zdrajcami sztuki. Obawiam się, że pan Schulz, pan Meyer z opery w Mediolanie, gdzie Netrebko też śpiewała i orkiestra Südwestrundfunk są zdrajcami sztuki.

Tekst powstał dzięki wsparciu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.

;

Udostępnij:

Ula Idzikowska

Dziennikarka, reporterka. Absolwentka filologii niderlandzkiej, literatury porównawczej i dziennikarstwa śledczego. Obecnie mieszka we Lwowie, czasami w Szczecinie. Poprzednie 11 lat spędziła w Belgii, Holandii i reszcie świata. Pisze o migracji i tematyce społecznej.

Komentarze