0:00
0:00

0:00

11 listopada 2020 roku z inicjatywy liderów środowisk nacjonalistycznych zorganizowano kolejny Marsz Niepodległości, mimo 25 454 zachorowań i 330 zgonów tylko dnia poprzedniego. W święto niepodległości zachorowało kolejne 25 221 osób i zmarło 430.

Wojna podjazdowa o organizację marszu rozpoczęła się już na etapie jego rejestracji. 7 listopada Warszawa znalazła się w tzw. „czerwonej” strefie obostrzeń, a Ratusz odmówił organizatorom marszu rejestracji zgromadzenia. Sąd Okręgowy podzielił argumentację władz miasta, że w związku z negatywną opinią sanepidu, wydarzenie nie może się odbyć. Prezydent Warszawy jednocześnie przypomniał: „zgodnie z prawem miasto nie może »zakazywać« wydarzeń spontanicznych”.

Narodowcy długo deklarowali, że marsz się odbędzie. W ostatniej chwili ogłosili jedynie zmianę formuły na samochodowo-motocyklową. Auta i motocykle miały się zjechać na Rondo Dmowskiego od strony Dworca Centralnego „nie wcześniej niż o 13:30”.

„Nie planujemy żadnych »spontanicznych spacerów«, takich jakie odbywały się w ostatnim czasie przy okazji strajków środowisk lewicowych. To kwestia naszego innego podejścia cywilizacyjnego. To my jesteśmy cywilizacją życia” – mówił jeszcze rano tego samego dnia Witold Tumanowicz z Ruchu Narodowego, wiceprezes Stowarzyszenia Marsz Niepodległości.

Już przed marszem można było dostrzec pierwsze sygnały, że w tym roku na Marszu dojdzie do zamieszek.

Przeczytaj także:

„Żeby ten kraj zmienić musimy walczyć”

9 listopada Kacper Sulowski i Paweł Rutkiewicz z „Gazety Wyborczej” opisali zawartość zamkniętych forów kibicowskich. Tradycyjnie mieli zjechać się pociągami, ale nie wykluczali podróży samochodami - bez barw i sprzętu, który ktoś miał przygotować na miejscu. Pisali także: „Władza musi zobaczyć, że jest nas dużo. Więcej niż wrzeszczących coraz głośniej lewaków. Nie będzie nam bandycka władza pluła w twarz i mówiła, kiedy możemy wyjść na ulice, a kiedy nie”. Kluczowe wydaje się jednak to zdanie:

„Przecież ten przejazd to tylko zmyła, zobaczycie, że zgromadzenie zmieni się w spontaniczny spacer”.

Tak też się stało, a organizatorzy nie wyglądali na zaskoczonych. Mieli też przygotowane przemówienia skierowane w dużej mierze do środowisk kibicowskich, o czym za chwilę.

„W gronie ekspertów ds. radykalizacji i ekstremizmu od lat ostrzegamy o prawdziwej twarzy tzw. Marszu Niepodległości. O ile faktem jest, że w ostatnich latach brały w nim udział także rodziny z dziećmi, co starają się bardzo podkreślać organizatorzy, o tyle po stronie organizatorów oraz osób nadających ton i decydujących o charakterze tego zgromadzenia, prym wiodą środowiska zradykalizowane, skrajna prawica, organizacje faszyzujące, pseudokibice i ekstremiści. To było kwestią czasu, kiedy ten marsz wróci do takiej formuły" - mówi Jacek Purski, prezes fundacji Instytut Bezpieczeństwa Społecznego.

"Organizatorzy w ostatnich latach zawierali strategiczne sojusze z siłami politycznymi i starali się wyciszyć najbardziej ekstremistyczne głosy dobiegające z tej demonstracji. Robili to z różnym powodzeniem, bo pamiętamy, że nawet podczas zeszłorocznych obchodów widoczne były symbole organizacji o charakterze wręcz terrorystycznym. Organizatorzy mówili wtedy, że legalności pilnują tzw. »eksperci« z Ordo Iuris".

Nagrania z tegorocznego zgromadzenia pokazują, że frekwencja w związku z epidemią zmniejszyła się do poziomu sprzed dekady, a jego uczestnikami byli w ogromnej większości mężczyźni z flagami i racami. Niektórzy mieli kominiarki, bardzo niewiele osób miało przyłbice lub maseczki. Trudno nie dostrzec związku między tym obrazem, a lansowanymi przez polityków Konfederacji, teoriami spiskowymi o tym, że pandemia jest wielką mistyfikacją.

Rycerze jebią Antifę

Zanim wybuchły zamieszki doszło do przemówień. Poseł Robert Winnicki nazwał PiS partią kolesi i porównał do PO i SLD, zaatakował "lawendową mafię" w Kościele, lewicę i influencerów z Instagrama.

„Nie dzielimy z zachodem tego samego świata wartości” - podsumował - „wyślemy w niebyt nie tylko lewicę, ale i tą prawicę, która dzisiaj u władzy kompromituje wszystko co polskie i konserwatywne”.

Z kolei Ziemowit Przebitkowski, prezes Młodzieży Wszechpolskiej mówił: „Ekipy kibicowskie pozdrawiały Antifę – to jest miód na moje serce” - w tym miejscu przerwała mu przyśpiewka „Jebać Antifę”. „Musimy podziękować lewactwu za to, że odpowiednio wcześnie pokazało, że król jest nagi (…) jeżeli natychmiast się nie obudzimy, to gwarantuję, że za 25 lat stadiony będą Antifą, bo młodzież będzie Antifą. Jeśli nie pójdziemy w bunt przeciw hedonizmowi i liberalizmowi to pójdziemy w tę stronę. Obudźmy się, musimy się organizować nie tylko raz w roku”.

„Jeśli chcemy zwyciężyć, musimy na nowo stać się rycerzami. Mówię to również do kibiców, którzy mają ogromny potencjał dlatego, że mają zasady. W świecie bez zasad mają jakiekolwiek zasady. To wy dzisiaj możecie stać się rycerzami, zdobyć Jerozolimę, możecie podnieść naród i ojczyznę z gruzów. Uchronić przed nihilizmem i zepsuciem, które idzie z zachodu” - mówił Robert Bąkiewicz, prezes Stowarzyszenia Marsz Niepodległości. Odniesień do rocznicy niepodległości właściwie nie było.

Pierwsze poważne incydenty miały miejsce przy Rondzie De Gaulle'a. To tradycyjne miejsce rozpoczynania zamieszek, czy to 11 listopada, czy podczas Euro 2012 przed meczem Polska-Rosja. Od tego miejsca droga wiedzie prosto na Most Poniatowskiego - gdzie trudno interweniować policji - a ofiarami terroru Marszu Niepodległości padają przechodnie na Wybrzeżu Kościuszkowskim, zaparkowane tam samochody, mieszkańcy Powiśla, a w tym roku także mieszkanie cenionego znawcy twórczości Witkacego, które służyło za jego pracownię.

Jak informowała rzecznika prasowa Urzędu m.st. Warszawy doszło też do próby podpaleń drzwi biura Ratusza. To symboliczny atak na znienawidzone przez skrajną prawicę władze Warszawy. Kordony policyjne były obrzucane petardami, świecami dymnymi i kamieniami od chwili, gdy pochód znalazł się na wysokości Ronda.

Na Marszu Niepodległości każdego roku ofiarami przemocy padają wykonujący swoje obowiązki służbowe dziennikarze. W tym roku po raz pierwszy byli jednak atakowani nie tylko przez uczestników marszu, ale też przez policję. Na Al. Jerozolimskich 74-letni fotoreporter został postrzelony gumowym pociskiem w twarz, a grupa dziennikarzy została spałowana i spryskana gazem na dworcu kolejowym Warszawa-Stadion.

Kampania dezinformacyjna

Marszowi Niepodległości od co najmniej 9 lat towarzyszy profesjonalna kampania dezinformacyjna nastawiona na atakowanie lewicy, przedstawianie skrajnej prawicy jako ofiary. W 2011 roku kręcono nawet filmy paradokumentalne opisujące prowokowanie pokojowych marszów, a podpalane pod pomnikiem Romana Dmowskiego samochody przykrywano historią o „niemieckiej Antifie” – grupie ubranych na czarno aktywistów, głównie z Niemiec, zatrzymanej na długo przed Marszem i zamieszkami na Nowym Świecie.

Przez cały czas protestów organizowanych przez Ogólnopolski Strajk Kobiet posłowie Konfederacji, politycy PiS, a także narodowcy powielali fałszywe informacje o udziale „niemieckiej Antify” w demonstracji kobiet na terenie Warszawy. Fałszywka została dokładnie opisana i podważona, jednak posłużyła jako legitymizacja dla ataków zorganizowanych grup nie tylko na samą demonstrację, lecz też przypadkowe osoby.

Podsumowując: straszenie Antifą to zapowiedź zamieszek i pierwszy krok w procesie przedstawiania zadymiarzy jako ofiar.

Ruchowi antyfaszystowskiemu próbowano przypisać prawdopodobnie najbardziej skandaliczną akcję uczestników Marszu Niepodległości w tym roku - podpalenie mieszkania artysty. Na profilu facebookowym organizatorów mowa jest o... „prowokacji Antify”, w odpowiedzi na to profil Antifa Polska zamieścił nagranie, w którym Robert Bąkiewicz odpędza rzucających flarami w budynek mieszkalny słowami „Kibice proszę was stąd”.

W sieci krążył zrzut ekranu z twitterowego profilu o nazwie Antifa Brygada Warszawa, który przyznaje się do zorganizowania podpalenia. Na samym zrzucie ekranu widać, że za profilem stoi Zofia Sarnowska - znany operujący w mediach społecznościowych troll, opisywany w przeszłości w OKO.press przez Daniela Flisa: „Od niego rozpoczęła się akcja dezinformująca, która miała na celu skompromitowanie uczestników protestu pod Pałacem Prezydenckim i wybielenie policji odpowiedzialnej za nieuzasadnione użycie gazu łzawiącego. W akcję – świadomie lub nie – włączył się pracownik TVP Info, prawicowi komentatorzy i media (niezalezna.pl, tysol.pl, wsensie.pl). (...) Fake news, który miał wesprzeć policjantów, obrócił się przeciwko nim” - pisał po proteście pod Pałacem Prezydenckim 26 lipca 2018.

W czasie, gdy milczy wicepremier ds. bezpieczeństwa Jarosław Kaczyński, z szafy wyszedł Antoni Macierewicz. Były wicepremier i minister obrony, a wciąż wiceprezes PiS, twierdzi kategorycznie, że... Antifa zaatakowała Marsz Niepodległości. Na zamieszczonym w sieci nagraniu stoi obok Piotra Dziadula. To były pracownik Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku, zwolniony w 2013. Jak mówił publicznie ówczesny wojewoda, wpływały na niego liczne skargi, które „informowały o faszystowskich incydentach, między innymi o hitlerowskich pozdrowieniach kierowanych w stronę współpracowników i rysowaniu swastyk na biurkach”. (Dziadul tłumaczył "Dziennikowi Bałtyckiemu", że wcale nie mówił "Heil Hitler" tylko "daj litra").

Być może Macierewicz i jego współpracownicy chcą wykorzystać kompromitację państwa oraz Konfederację i narodowców w swojej wojnie wewnętrznej o wpływy w partii.

Dlaczego doszło do eskalacji?

Wiele wskazuje na to, że służby mundurowe, prowadzące każdego roku rozpoznanie przed wydarzeniem, uwierzyły organizatorom, że uczestnicy demonstracji przejadą samochodami i motocyklami i po prostu się nie przygotowały. Nie zorganizowano żadnej konferencji ani koncertu dla członków neonazistowskiego podziemia, nie przyjechali neofaszyści z zagranicy poza małą grupą Włochów z Forzy Nuovy i Hiszpanów z Democraci Nacional. Z samochodu trudno jest kogoś zaatakować, trudno propagować faszyzm nie będąc natychmiast zidentyfikowanym (po numerach rejestracyjnych) czy nawet popełnić drobne wykroczenie jakim jest odpalenie racy.

„Wszyscy eksperci zajmujący się tematem radykalizacji i ekstremizmu wiedzieli, że w tym roku będzie się działo. Wiedzieli też o tym organizatorzy, wystarczy prześledzić ich przemówienia i komentarze medialne. Natomiast, by realnie ocenić niebezpieczeństwo z wyprzedzeniem, należy ufać ekspertom, nie upolityczniać ich, regularnie bazować na ich wiedzy i wieloletnim rozpoznaniu" - komentuje Purski.

"Natomiast urząd Warszawy boi się kolejnej interwencji posła Winnickiego w biurze bezpieczeństwa i nie ma zasobów organizacyjnych, by systemowo przeciwstawić radykalizacji. Służbom w obawie przed politycznymi zwierzchnikami brakuje natomiast odwagi, by korzystać z wiedzy, którą przecież mają z licznych szkoleń i konferencji. Zabrakło rozpoznania oraz rzetelnej wiedzy”.

Chuligani, czyli ostatnia nadzieja

Od 10 lat nacjonalistyczni chuligani są zagrzewani do tego, by raz do roku popisać się przed znienawidzonymi wrogami. W latach 2010-2012 winę za uliczne walki składano na lewicę, a gdy ta zeszła z ulic - na policję. Po przejęciu władzy przez PiS nastąpił okres stabilizacji na marszu i trudnej, ale jednak kooperacji między nacjonalistami, a władzą. To czas, w którym nacjonaliści atakują protesty opozycji w obronie praworządności, a wobec polityki rządu stosują raczej łagodną krytykę. Robert Bąkiewicz ws. organizacji marszu spotykał się ze stojącym na czele MSWiA Joachimem Brudzińskim. Ten represjonował grupy jawnie nazistowskie, ale oszczędzał partnerów Ruchu Narodowego takich jak Forza Nuova, Democracia Nacional czy słowacka Narodna Strana.

Część ich liderów takich jak Adam Andruszkiewicz, Sylwester Chruszcz czy Tomasz Rzymkowski zmieniła nawet barwy polityczne na PiS.

Po pięciu latach rządów partii Jarosława Kaczyńskiego ugrupowania skrajne mogą być pewne, że nic więcej za rządów PiS nie osiągną.

Przywódca partii rządzącej jest coraz słabszy, a jego rząd zmaga się z ogromnym kryzysem. Do władzy może dojść liberalno-demokratyczna opozycja, a narodowcy mogą stracić miejsca w ławach Sejmu, gdy kontrolę nad Konfederacją przejmą konserwatywni liberałowie spod znaku Janusza Korwin-Mikkego. Nie mają więc wiele do stracenia.

Z przemówień liderów oraz ich postaw można wywnioskować, że dobrze wiedzieli o tym, że zdecydowana większość stałych uczestników Marszu Niepodległości będzie się poruszać na piechotę. W przemówieniach próbowali ich sobie zjednać, mimo że przez pierwsze lata działalności chuligani przynosili im straty wizerunkowe demolując Warszawę w święto niepodległości. Jednocześnie wiedzą, że tylko z nimi są w stanie rządzić na swoim własnym marszu i tylko oni są dla nich skutecznym narzędziem terroryzowania przeciwników politycznych.

Skrajna prawica nie ma obecnie mocnej karty przetargowej w polityce. Porozumienie z ogólnopolskim środowiskiem chuligańskim może być jej jedynym atutem.

;

Komentarze