Wiosna w Tbilisi pachnie kiełbasą wyborczą i lękiem władzy przed utratą władzy. Do październikowych wyborów parlamentarnych zostało ponad pół roku, ale walka o utrzymanie tronu trwa w najlepsze i przybiera coraz bardziej kuriozalne formy
Rządząca w Gruzji partia, Gruzińskie Marzenie, za nic nie chce oddać władzy. Zresztą, trzyma ją niepodzielnie od 2012 roku, kiedy Zjednoczony Ruch Narodowy Michaela Saakaszwilego niechętnie oddał jej cugle.
Bidzina Iwaniszwili, miliarder, dobrodziej i wielka nadzieja gruzińskiego społeczeństwa, obiecywał wtedy Gruzinom i Gruzinkom, że zrobi wszystko, by gruzińska demokracja zadziwiła świat.
Zadziwiła.
W 2012 roku Iwaniszwili, który po wyborach parlamentarnych objął stanowisko premiera rządu, obiecał każdemu możliwość zarobienia łatwych pieniędzy. „Każdym” nie okazał się jednak stereotypowy Giorgi z winnicy, tylko członkowie rodziny Iwaniszwilego oraz bliscy współpracownicy.
Koronnym przykładem okazał się Irakli Garibaszwili. Kiedy Bidzina mianował go na swojego następcę na stanowisku premiera, trzydziestoletni Garibaszwili szczycił się, że jest człowiekiem z ludu. Który musiał podejmować się „niepopularnych” – jak to określił Iwaniszwili – prac, żeby zarobić na utrzymanie na paryskim uniwersytecie. Pieniędzy zarobionych na podawaniu jedzenia we francuskich restauracjach starczało na skromne życie przyszłego szefa gruzińskiego rządu i pomoc rodzicom. Ale opłacało się.
Po latach z gestem mógł pozwolić sobie na zakup kolekcji drogich zegarków i rozpieszczać żonę kosztownymi prezentami. Jednym z nich był las w kurorcie Bordżomi. Nie żałował też środków na syna, którego wyprawił na nauki do Pensylwanii.
I nie ma nic złego ani w luksusowej biżuterii, ani w drogich prezentach, ani — tym bardziej — w chęci kształcenia juniora w najlepszych zachodnich uniwersytetach. Problem w tym, że jego syn pierwszy odcinek transatlantyckiej podróży, Tbilisi – Monachium, odbył służbowym samolotem ojca-premiera. Co premiera kosztowało 109 tys. lari, czyli ponad 160 tys. złotych. To tyle, ile premier Gruzji zarobił na państwowym stołku w ciągu dwóch lat. Po podwyżkach.
Kiedy zainteresowały się tym media, premier Garibaszwili zmienił opowieść o swojej przeszłości. Opowiadał w wywiadach, że ma szczęście być synem doskonale prosperującego biznesmena, któremu niczego w życiu nie brakowało. I to właśnie on, ów senior rodu Garibaszwilich, zasponsorował wnukowi podróż służbowym samolotem. I ciągle wspiera go finansowo, co miesiąc wysyłając mu 5 tys. dolarów.
Zapomniał jednak, że w internecie nic nie gnie.
Senior Garibaszwili przeszedł na emeryturę w 2012 roku. Opuścił wtedy stanowisko sołtysa i osiadł w swoim kachetyjskim domu. Zanim zajął się biznesem, zdążył udzielić wywiadu portalowi Ambebi.ge, w którym opowiadał, że pieniądze na wyjazd do Francji na edukację świeżo upieczonego premiera Gruzji zebrał u rodziny, a syn potem wspomagał ich finansowo.
W biznesie seniorowi szło dobrze. Przez dekadę stał się właścicielem nie tylko domu z basenem, ale także 4,5 ha ziemi w żyznej Kachetii oraz 50 procent akcji firmy „Gruzińskie korzenie”, która zajmuje się produkcją wina. W tym czasie jego syn zdążył być dwa razy premierem rządu, raz ministrem obrony, aż dotarł do stanowiska szefa rządzącej partii.
Można powiedzieć, że objęcie przez syna wysokich stanowisk państwowych dodało mu wiatru w żagle i rozwinęło niezwykłe zdolności biznesowe, bo z gruzińskiej emerytury nie byłby w stanie kupić nawet pół hektara nieużytku.
Gruzja liczy dziś około 3,6 mln obywateli i obywatelek, z czego 840 tys. pobiera emeryturę. Te są równe, po 320 lari (470 złotych) dla każdego. Na 100 lari więcej można liczyć, kiedy się przekroczy siedemdziesiątkę. Tyle że ani za jedną, ani za drugą emeryturę nie da się przeżyć. Przy dzisiejszych cenach nie za bardzo da się nawet wegetować.
Za chleb trzeba zapłacić 1,20 lari (1,70 zł), za litr mleka 6 lari (9 zł), kilogram sera to już 20-25 lari (30-36 zł), a kilogram wołowiny to już 35 lari i wzwyż (45 zł).
Gruziński portal PB Services wyliczył, że na miesięczne utrzymanie jednoosobowego gospodarstwa domowego w Tbilisi potrzeba 1460 dolarów, to jakieś 4 tys. lari. Takie (i większe) pieniądze zarabiają tylko przedstawiciele określonych grup zawodowych: lekarze, prawnicy, informatycy itp.
Gruziński Geostat podaje, że średnia pensja wynosi 2050 lari, czyli 750 dolarów. Jednak z racji, że nie ma w Gruzji płacy minimalnej, wiele zależy od branży. W finansach zarabia się średnio 1500 lari (2200 zł), w urzędzie około 1100 lari (1600 zł), w przemyśle 900 lari (1300 zł), w budowlance 800 lari (1200), w handlu 700 lari (1100 zł), pielęgniarki mogą liczyć na 500 lari (700 zł), podobnie pracownicy hoteli i szkół. Statystyka statystyką, a życie życiem.
Wybuch pełnoskalowej wojny w Ukrainie przyciągnął do kraju tysiące uciekających przed mobilizacją Rosjan, którzy przywieźli ze sobą pieniądze. Ten napływ spowodował szybki i – można powiedzieć – niekontrolowany wzrost cen nie tylko na jedzenie, ale przede wszystkim na nieruchomości. Część z rosyjskich uciekinierów opuściła już Gruzję i wyjechała do innych państw albo wróciła do Rosji, niemniej nie wpłynęło to na obniżenie cen w kraju.
„Wielu wyjechało, ale ceny po nich zostały” – mówi Marta Adaraszelia, redaktorka naczelna portalu sova.news. – „Niemniej nasze władze chwalą się, że statystyki pokazują wzrost. To wielka propaganda sukcesu, a my nie możemy sobie pozwolić na wyjście do kawiarni, bo kawa na mieście kosztuje niemal tyle, co w Londynie”.
Tą kartą próbuje grać opozycja. Zwraca uwagę na coraz większe rozwarstwienie społeczne, pogłębiającą się biedę oraz wysokie ceny w sklepach, które nie idą w parze ze stojącymi od trzech lat w miejscu zarobkami.
Giorgi Waszadze z partii Strategia Aghmaszenebeli zwrócił uwagę, że Tbilisi dorównuje cenowo miastom takim jak Moskwa czy Londyn i oskarża Gruzińskie Marzenie, że odkleiło się od rzeczywistości.
Lewan Chabeiszwili ze Zjednoczonego Ruchu Narodowego poszedł o krok dalej i wybrał się na zakupy do sąsiednich Turcji i Azerbejdżanu. Po powrocie pokazał paragony, z których wyszło mu, że Gruzja jest najdroższa w regionie, bo w obu krajach za te same produkty zapłacił dwa razy mniej.
Tymczasem władza wydaje się być zadowolona, a aktualny premier, Irakli Kobachidze, oskarża opozycję o manipulację liczbami i wykazuje, że „przez dwanaście lat rządów Gruzińskiego Marzenia wskaźnik cen towarów i usług wzrósł o 66 procent, co stawia Gruzję wyżej w rankingu niż UE, USA i nawet Rosja”.
Przypomina, że w tym czasie kraj przeszedł przez dwa kryzysy ekonomiczne. Pierwszy związany był z wojną w Donbasie, która przyniosła wielką inflację, a drugi z pandemią, kiedy inflacja dotknęła cały świat
„I tu dochodzimy do jednego z największych absurdów, jakimi kieruje się gruzińskie społeczeństwo” – mówi Marta Adaraszelia. – „Większość z nas dołącza do cynizmu i ironii partii rządzącej i wyśmiewa polityków, którzy zamiast zająć się poważnymi sprawami, sprawdzają ceny kapusty i marchewki na bazarach. W Gruzji kwestie ekonomiczne i granie na drożyźnie nie zda egzaminu. Nie lubimy pokazywać światu, że żyjemy w niedostatku. Nie wyjdziemy na ulicę protestować, bo podnieśli nam cenę na chaczapuri, z prostej przyczyny – będzie nam wstyd przyznać się do tego, że nie mamy za co jeść. Taką mamy mentalność, że wolimy to ukryć i głodować, niż przyznać się, że jesteśmy biedni. Choć jesteśmy”.
Dowodem na to jest coraz większa emigracja zarobkowa Gruzinów i Gruzinek do krajów Unii Europejskiej czy Stanów Zjednoczonych.
W latach 2021-2022 na zarobek wyjechało z Gruzji 87 tys. ludzi. Mimo że Iwaniszwili w 2012 roku obiecywał, że zwiększy ilość miejsc pracy i obniży bezrobocie do minimum.
Nie udało się.
Bezrobocie oficjalnie od lat utrzymuje się na poziomie 17 procent, choć bywały momenty, że wzrastało nawet do 21 procent. Coraz bardziej dotyka młodych ludzi, czyli tych, którzy mogliby mieć wpływ na realne zmiany w kraju.
Geostat podaje, że w 2022 roku bezrobocie w wysokości 47,4 procent dotknęło młodzież w wieku 15-19 lat. Wśród nieco starszych – w przedziale 20-24 – bezrobocie wyniosło 37,3 procent, a w przedziale 25 -29 wyniosło 22,2 procent.
O ile emigracja do krajów UE nie jest trudna, bo obywatele i obywatelki Gruzji w ramach procesu integracji z Unią nie potrzebują wizy na trzy miesiące, to wyjazd do USA już nastręcza więcej kłopotów. Najwięcej szczęścia mają ci, którym udaje się zdobyć zieloną kartę, ale to jednostki. Ci, którym nie udaje się zdobyć legalnych dokumentów, próbują innych dróg, by spełnić swój American Dream.
Podróż zaczynają od Turcji, w której odwiedzają konsulat Meksyku i kupują wizę. Potem wszystko wydaje się proste: trzeba zebrać 15 tys. dolarów po rodzinie i znajomych, zapłacić przemytnikom oraz zgodnie z ich instrukcjami dostać się do Stanów i oddać się amerykańskim władzom.
Nie wiadomo dokładnie, ilu ludzi decyduje się na taką drogę do lepszego życia, nie ma na ten temat ani statystyk, ani oficjalnego stanowiska rządu. Gruzińskie Marzenie nie komentuje tego, co dzieje się na granicy między Meksykiem a USA z gruzińskimi obywatelami, a emigrację do UE traktuje jako swój sukces.
To przecież za ich rządów Gruzja podpisała dokumenty stowarzyszeniowe i otrzymała status kandydata. Nie ważne, że warunkowo, bo nie spełniła wymaganych rekomendacji. Ważne, że może przekuć to na swój sukces.
Teraz Gruzińskie Marzenie zajmuje się głównie tymi, których głosy doprowadzą ich do zwycięstwa.
Nie da się w Gruzji dojść do władzy ani jej utrzymać bez poparcia Autokefalicznej Gruzińskiej Cerkwi Prawosławnej, najbardziej wpływowej instytucji w kraju.
Na początku marca premier Irakli Kobachidze wydzielił dla niej z budżetu państwa 13 mln dolarów oraz „sprzedał” cztery działki za przysłowiowy 1 lari. Jak podaje portal sova.news, Gruzińska Cerkiew dysponuje majątkiem ziemskim o wielkości porównywalnej do obszaru portowego miasta Batumi, czyli jakieś 65 km kwadratowych. 96 procent tego majątku otrzymała od państwa za symboliczny 1 lari.
Kupowanie poparcia Cerkwi nie jest w Gruzji nową tradycją. Zapoczątkował ją Saakaszwili, kiedy po ostrych protestach w 2007 roku, które mogły pozbawić go władzy, wyciągnął z budżetu państwa 25 mln lari (9 mln dolarów) i podarował je Cerkwi. Dało mu to jeszcze jedną kadencję.
Od lat 90. XX wieku droga do władzy w Gruzji wiedzie przez Cerkiew. Po upadku ZSRR czerwone proporce z Leninami i Marksami szybko zostały zastąpione przez te z wizerunkami świętych, a wyrwę po ideologii komunistycznej zastąpiła wiara w Boga i Cerkiew, w których ludzie szukali oparcia i pocieszenia w ciężkich czasach.
Cerkiew skrzętnie wykorzystywała czas prosperity oraz wzrostu społecznego poparcia i w 2002 roku patriarcha Gruzji, Ilia II, i ówczesny prezydent, Eduard Szewardnadze, podpisali tzw. porozumienie konstytucyjne, zgodnie z którym Gruzińska Cerkiew uzyskała uprzywilejowaną pozycję. Ten dokument stanowi część Konstytucji, jest więc nadrzędny wobec innych aktów prawnych. A parlament Gruzji nie może go zmienić ani odwołać bez zgody Cerkwi.
Ta zaś cieszy się ogromnym poparciem w społeczeństwie i potrafi wywierać wpływ. Jest też bogata.
Według danych z 2017 roku Cerkiew dysponuje 105 organizacjami pozarządowymi oraz prowadzi 40 firm.
W jej Synodzie zasiada 47 duchownych, a 41 z nich to dobrze prosperujący biznesmeni.
Gruzińskie Marzenie, żeby utrzymać się u władzy, gra na wielu fortepianach. Z jednej strony wspiera konserwatywną Cerkiew, tym samym pokazując społeczeństwu, że stoi na straży konserwatywnych wartości.
A z drugiej opiera się na integracji z Unią Europejską, co popiera blisko 90 procent społeczeństwa. Z jednej strony otwiera portfel dla najbogatszej instytucji w kraju, z drugiej nie zapomina też o maluczkich.
W marcu Irakli Kobachidze ogłosił, że zmniejszy oprocentowanie dla emerytów, którzy zaciągnęli kredyty konsumpcyjne na życie w 2023 roku.
Dla każdego coś miłego. Tymczasem badanie NDI pokazuje, że co szósty obywatel Gruzji myśli o wyjeździe. Można powiedzieć, że co szósty wolałby zamienić Gruzińskie Marzenie na American Dream, nawet jeśli ten sen będzie śnił w amerykańskim więzieniu.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
Stasia Budzisz, tłumaczka języka rosyjskiego i dziennikarka współpracująca z "Przekrojem" i "Krytyką Polityczną". Specjalizuje się w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest autorką książki reporterskiej "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach" (Wydawnictwo Poznańskie, 2019).
Stasia Budzisz, tłumaczka języka rosyjskiego i dziennikarka współpracująca z "Przekrojem" i "Krytyką Polityczną". Specjalizuje się w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest autorką książki reporterskiej "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach" (Wydawnictwo Poznańskie, 2019).
Komentarze