0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot: materiały prasowe UEFot: materiały praso...

A jednak! Państwa członkowskie podjęły decyzje o otwarciu negocjacji akcesyjnych z Ukrainą, Mołdawią, a także przyznaniu Gruzji statusu państwa kandydującego. Negocjacje z Bośnią i Hercegowiną zostaną otwarte, gdy tylko kraj ten w większym stopniu osiągnie kryteria członkostwa. Rada Europejska zaapelowała do Komisji Europejskiej o przygotowanie raportu z postępów Bośni i Hercegowiny do końca marca 2024 roku.

Podjęcie decyzji było możliwe, bo premier Viktor Orbán opuścił salę obrad podczas głosowania. To nieformalny i mocno kontrowersyjny, ale zdaniem unijnych urzędników dopuszczalny trik, by zachować jednomyślność.

Przeczytaj także:

Charles Michel: „To wyraźny sygnał nadziei”

Jako pierwszy informację o decyzji dzisiejszego szczytu UE w świat puścił przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel.

„Rada Europejska zdecydowała o rozpoczęciu negocjacji akcesyjnych z Ukrainą i Mołdawią. EUCO przyznała Gruzji status kraju kandydującego. UE rozpocznie negocjacje z Bośnią i Hercegowiną po osiągnięciu niezbędnego stopnia zgodności z kryteriami członkostwa i zwróciła się do Komisji o przedstawienie sprawozdania do marca w celu podjęcia takiej decyzji” – napisał na platformie X.

„To wyraźny sygnał nadziei dla obywateli [tych krajów] oraz dla naszego kontynentu” – podkreślił Michel.

Dopiero po tym, jak opublikowany został wpis Michela, do dziennikarzy zgromadzonych w budynku Rady Europejskiej wyszła rzeczniczka prasowa.

„Decyzja była jednogłośna, nikt się nie sprzeciwiał” – poinformowała, co wzbudziło niemałe zaskoczenie.

Chwilę później do dziennikarzy przyszedł sam Michel. „To historyczny moment, który pokazuje wiarygodność i siłę Unii Europejskiej. Decyzja została podjęta (...) To niezwykle ważne. To bardzo ważna decyzja polityczna, także dla obywateli Ukrainy. Jesteśmy po ich stronie” – podkreślił.

Viktor Orbán wyszedł z sali obrad

Taki obrót spraw zaskakuje, bo zdecydowane weto wobec otwarcia negocjacji akcesyjnych z Ukrainą wielokrotnie zgłaszał – jeszcze dziś – premier Viktor Orbán. Jeszcze w połowie dnia pisaliśmy: „Szczyt UE: Viktor Orbán ani drgnął. Wciąż podtrzymuje weta wobec Ukrainy”.

Orbán bardzo stanowczo deklarował, że zawetuje rozpoczęcie negocjacji akcesyjnych z Ukrainą, bo „nawet według raport Komisji, Ukraina nie spełniła wszystkich siedmiu kryteriów wstępnych członkostwa. Nie ma więc o czym rozmawiać” – mówił w czwartek 14 grudnia przed rozpoczęciem szczytu.

Jeszcze dwa dni wcześniej dyrektor jego biura politycznego informował w wywiadzie z Bloombergiem, że Orbán zrezygnuje z weta, jeśli Komisja Europejska odblokuje Węgrom wszystkie środki unijne (zamrożone w ramach mechanizmu warunkowości fundusze spójności oraz KPO).

Nic takiego się nie stało, choć Komisja Europejska ogłosiła w środę 13 grudnia odblokowanie 10,2 mld euro z funduszy spójności dla Węgier, co spotkało się z krytyką niektórych europarlamentarzystów.

Jak wynika z nieoficjalnych informacji od osób obecnych podczas negocjacji, Orbán podczas głosowania opuścił salę, w której odbywało się posiedzenie. To stosowany w Radzie Europejskiej wybieg, pozwalający przegłosować jednogłośnie projekt, przy zachowaniu stanowisk uczestników obrad. Tzw. konstruktywne wstrzymanie się od głosu.

Nieoficjalnie wiadomo, że propozycję, by Orbán wyszedł z sali, zgłosił kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Niewykluczone, że to właśnie ten trik został umówiony dziś podczas intensywnych przedszczytowych konsultacji Orbána m.in. z prezydentem Francji oraz kanclerzem Niemiec.

Tuż po ogłoszeniu decyzji o otwarciu negocjacji akcesyjnych zgodnie z rekomendacjami UE, premier Węgier skomentował ten fakt w mediach społecznościowych zupełnie w innym tonie.

„Otwarcie negocjacji akcesyjnych z Ukrainą to zły pomysł. Dlatego Węgry nie poparły tej decyzji” – napisał.

„Ukraina nie jest gotowa do rozpoczęcia negocjacji w sprawie członkostwa w UE – decyzja o rozpoczęciu negocjacji z Ukrainą w tych okolicznościach jest całkowicie bezsensowna, irracjonalna i błędna. Węgry nie zmieniają swojego stanowiska w tej sprawie” – powiedział w dołączonej do wpisu wiadomości wideo.

Zełenski, Sandu i Garibaszwili dziękują

Pomimo kontrowersyjnego sposobu jej podjęcia, decyzja ta bardzo ucieszyła Ukrainę, Mołdawię, Gruzję i Bośnię i Hercegowinę. Decyzję Rady Europejskiej natychmiast skomentował prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski.

„To zwycięstwo Ukrainy i całej Europy. Zwycięstwo, które motywuje, inspiruje i wzmacnia” – napisał na platformie X.

„Dziękuję wszystkim, którzy na to pracowali i wszystkim, którzy pomogli. Gratuluję każdemu Ukraińcowi w tym dniu. Gratuluję również Mołdawii i osobiście Mai Sandu [prezydentce Mołdawii]” – napisał w kolejnej wiadomości.

„Historię tworzą ci, których nie męczy walka o wolność” – dodał.

Decyzja szczytu UE to kolejny, ważny krok na drodze do spełnienia europejskich aspiracji Ukrainy. Tych samych, które w 2004 roku doprowadziły do pomarańczowej rewolucji, w 2014 roku do Majdanu, a w 2021 do rosyjskiej inwazji na Ukrainę. To właśnie chęć dołączenia Ukrainy do zachodnich sojuszy – Unii Europejskiej, a przede wszystkim NATO – to coś, co budzi wściekłość Władimira Putina.

Równie istotna jest ta decyzja dla Mołdawii. Ten malutki kraj przylegający do południowo-zachodniej granicy Ukrainy jest niemalże w podobnym stopniu jak Ukraina zagrożony ze strony Rosji. Od momentu wybuchu wojny w Ukrainie Mołdawia bała się, że jeśli rosyjska ofensywa odniesie sukcesy na południu Ukrainy, Kiszyniów będzie kolejnym celem rosyjskiego ataku.

Rządząca w Mołdawii od 2019 roku, a powstała na fali antyrządowych protestów w 2015 roku proeuropejska Partia Akcji i Solidarności od początku istnienia miała na celu wprowadzenie Mołdawii do Unii Europejskiej. Dla prezydentki Mołdawii, Mai Sandu, dzisiejsza decyzja szczytu UE to osobisty sukces.

Komentując decyzję Rady Europejskiej, Sandu napisała na platformie X:

„To zaszczyt dzielić drogę do członkostwa w UE z Ukrainą i prezydentem Zełenskim” – napisała.

„Nie byłoby nas tu dzisiaj bez odważnego oporu Ukrainy wobec brutalnej inwazji Rosji. Wyruszmy razem w tę podróż, aby zbudować jeszcze silniejszą, bardziej zjednoczoną Europę” – napisała prezydentka Mołdawii.

Do ogłoszenia szczytu UE odniósł się też premier Gruzji, Irakli Garibaszwili.

„Gruzja to kraj kandydujący do UE!” – napisał entuzjastycznie.

Garibaszwili wyraził wdzięczność Radzie Europejskiej, jej przewodniczącemu Charlesowi Michelowi, szefowej KE Ursuli von der Leyen oraz Oliverowi Varheleiowi, komisarzowi ds. rozszerzenia za „uznanie cywilizacyjnego wyboru Gruzji”.

„Pozostajemy oddani i z niecierpliwością czekamy na postępy na naszej ścieżce integracji z UE” – podkreślił.

W ustach premiera Garibaszwilego te słowa wydają się jednak trochę na wyrost. Pod rządami jego partii, Gruzińskie Marzenie, Gruzja doświadczyła pogorszenia demokratycznych standardów i oddalenia od UE. Wskazała na to nawet Komisja Europejska w swoim listopadowym raporcie o postępach poszczególnych krajów na drodze integracji. KE podkreśliła, że rekomenduje Gruzji przyznanie statusu kraju kandydującego przede wszystkim ze względu na wolę społeczeństwa, która nie zawsze znajduje odzwierciedlenie w działaniach rządu.

;

Udostępnij:

Paulina Pacuła

Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.

Komentarze