To nowy-stary rząd. Nowy, bo w nowym składzie osobowym, pod przywództwem nowego kanclerza Friedricha Merza. Stary, bo do 2021 rządziła właśnie koalicja chadeków z socjaldemokratami. Czasy się jednak zmieniły i będzie musiał sprostać nowym, niekiedy bezprecedensowym wyzwaniom
Wynik wyborów parlamentarnych w Niemczech w lutym 2025 nie był dla nikogo wielkim zaskoczeniem, ponieważ dość akuratnie przewidziały go liczne sondażownie. Centrolewicowy rząd koalicji świateł drogowych tj. socjaldemokratów z Zielonymi i liberałami, nie przetrwał pełnej kadencji. Wcześniejsze wybory wygrała chadecja, CDU i jej bawarska odpowiedniczka CSU, choć nie tak wysoko, jak mierzyła. Z Bundestagu wypadli liberałowie, a nie dostała się nowa konserwatywna lewica Sahry Wagenknecht. Sukces odnotowała die Linke, głównie odbierając wyborców Zielonym. Triumfatorem tych wyborów zdecydowanie była AfD. Skrajna prawica od lat konsekwentnie buduje swoją pozycję, szczególnie na szczeblu regionalnym we Wschodnich Niemczech, a w wyborach federalnych kończąc jako druga na podium.
Wynik nie pozostawił wiele pola manewru. Wszystkie partie kategorycznie wykluczyły jakąkolwiek formalną współpracę z AfD w ramach koalicji.
W czasie kampanii padło wiele gorzkich słów i oskarżeń, szczególnie mocno dostało się Zielonym od CDU i CSU. Bawarczycy wręcz wykluczyli jakiekolwiek koalicje z Zielonymi.
Wobec takiej arytmetyki wyborczej jedyną możliwą większościową koalicją był powrót do współpracy socjaldemokratów i chadecji. To chichot historii, bo dokładnie ta sama koalicja centroprawicy i centrolewicy przegrała wybory w 2021 roku na rzecz progresywnego eksperymentu SPD, Zielonych i FDP. Niemcy zatoczyły koło? Ale czy na pewno?
Dzisiejsza rzeczywistość jest zasadniczo inna, niż kiedy Angela Merkel oddawała władzę w 2021 roku. Po pierwsze, nie ma już Angeli Merkel. Nowym kanclerzem zostanie Friedrich Merz, jej główny polityczny konkurent. Po drugie, mierzymy się z bardzo niestabilną sytuacją geopolityczną. Od lutego 2022 w Ukrainie trwa wojna, a od października 2023 wrze na Bliskim Wschodzie. Wreszcie po trzecie, w listopadzie zeszłego roku w Stanach Zjednoczonych zaszła niekorzystna zmiana. Doktryna „America first” może uderzyć w opartą na eksporcie gospodarkę Niemiec, co już ilustrują spadki spowodowane wprowadzeniem ceł na towary importowane do USA. Jeśli idzie o sytuację wewnętrzną, Niemcy mierzą się z gospodarczą stagnacją i niekontrolowaną migracją, przerastającą powoli ich zasoby.
Nowy rząd staje zatem przed nie lada wyzwaniami, także dlatego, że priorytety stających do negocjacji centroprawicy i centrolewicy były per se rozbieżne: cięcia wydatków socjalnych czy obniżenie podatków? Zmiana polityki migracyjnej – ale jaka? Podnoszenie zdolności obronnej kraju, ale jakim kosztem? To tylko niektóre kwestie, z którymi musiała poradzić sobie powstająca koalicja. Nowo sformułowana umowa koalicyjna nosi tytuł „Odpowiedzialność za Niemcy” i oddaje ducha tych rokowań: to nie jest małżeństwo z miłości, ale z rozsądku, by uchronić kraj przed utratą sterowności: kolejnymi wyborami, dalszą polityczną fragmentacją i rosnącą frustracją wyborców i wyborczyń. Czy to się udało?
W Niemczech tradycyjnie zwycięskie partie chcące zbudować koalicję rządzącą przystępują do negocjacji umowy, w której zawierają szczegółowy program na najbliższą kadencję, niejako zobowiązując się wobec obywateli i obywatelek do realizacji wyborczych obietnic. Umowy koalicyjne nie są prawnie wiążące, to raczej tradycja i polityczna praktyka w Niemczech.
Pierwsza umowa koalicyjna podpisana została w Zachodnich Niemczech w 1961 roku między chrześcijańskimi demokratami z CDU i liberałami z FDP. Według Fundacji Bertelsmanna rządy kilku ostatnich kadencji pozostawały słowne, wiernie realizując założenia umów. Ostatni alians chadecji z socjaldemokratami (2017-2021) zrealizował 80% obietnic, natomiast właśnie odchodząca koalicja świateł drogowych (2021-2024) już w połowie kadencji zrealizowała lub była w trakcie realizacji 2/3 swoich założonych postulatów.
Proces powstawania umów koalicyjnych nie jest prosty, składa się z czterech faz. Tym razem utworzonych zostało 16 grup roboczych, każda składająca się z 16 partyjnych ekspertów i ekspertek, które negocjowały kształt i treść rozdziałów umowy. Nad całym procesem czuwała siedemnasta grupa – sterująca, składająca się z członków szerszego kierownictwa wszystkich trzech partii. Następnie, po redakcji oraz ostatecznej edycji tekstu umowy koalicyjnej przedstawiona została ona partyjnej bazie do akceptacji.
Nowa umowa koalicyjna składa się z sześciu rozdziałów i preambuły, wyjaśniającej okoliczności powstawania dokumentu, jak i przesłanki decydujące o jego aktualnym kształcie. Koalicjanci podkreślili w niej doniosłość wyzwań, przed jakimi stoją Niemcy: rosnących w siłę wrogów demokracji w kraju i za granicą, stagnację gospodarki, nieregularną migrację, oraz frustrację obywateli i obywatelek.
Tym bolączkom zaradzić mają następujące priorytety rządzących na najbliższą kadencję: powrót do źródeł słynnej niemieckiej społecznej gospodarki rynkowej, wspieranie spójności społecznej poprzez system zabezpieczenia społecznego, równe szanse, godne płace; wspieranie rodzin; wzmocnienie potencjału obronnego Niemiec; uporządkowanie kwestii migracji i wspieranie integracji; usprawnienie państwa i administracji publicznej.
Preambuła zwraca także uwagę na trzydziestą piątą rocznicę zjednoczenia Niemiec, odnotowując specjalny wkład w powodzenie tego projektu Niemców Wschodnich. Brzmi to, jak próba udobruchania wyborców na wschodzie kraju, gdzie ewidentnie wygrała AfD, a dzisiejsza rządząca koalicja ma wyraźnie mniejsze poparcie.
W umowie koalicyjnej uderza zdecydowana zmiana kursu Niemiec w doktrynie obronnej. Dramatyczną diagnozą rozpoczyna się rozdział jej poświęcony: dzisiejsze wyzwania są ewenementem od czasu zakończenia Zimnej Wojny. Dlatego też wymagają determinacji w odbudowaniu potencjału obronnego Niemiec i Bundeswehry. Konieczne są długoterminowe działania, wykraczające poza jedną kadencję. Umowa zapowiada inwestycje w infrastrukturę obronną i odstraszanie. Zreformowanie jeszcze rzutem na taśmę, w ostatnich dniach „starego” Bundestagu, hamulca zadłużenia posłużyć miało realizacji dokładnie tego celu.
Wskazuje także otwarcie, że największym zagrożeniem dla pokoju jest Rosja.
„Chcemy być w stanie się obronić, abyśmy nie musieli się bronić”. Zapowiedziano powstanie Federalnej Rady Bezpieczeństwa oraz zwiększenia wydatków wynikających z uczestnictwa w strukturach NATO, choć nie padają konkretne liczby. Ze względu na swoje położenie geograficzne, Niemcy chcą znów być centralnym ośrodkiem NATO w Europie. Bundeswehra ma się stać „wzorem do naśladowania wśród naszych sojuszników”. W tym obszarze koalicjanci byli ze sobą najbardziej zgodni.
Kolejną widoczną zmianą jest kierunek polityki migracyjnej. Zakłada on na przykład zakończenie dobrowolnych federalnych programów przyjmowania imigrantów np. z Afganistanu, czy radykalne skrócenie listy tzw. bezpiecznych krajów pochodzenia. Najbardziej kontrowersyjne wydają się jednak plany ograniczenia imigracji do Niemiec: odrzucanie wniosków o azyl na granicach wewnętrznych Unii Europejskiej (t.j. niezgodnych z konwencją dublińską), prowadzenie kontroli granicznych do odwołania, a także konsekwentne deportacje w szczególności osób, które weszły w konflikt z prawem, i pociągnięcie do odpowiedzialności za ich przyjęcie krajów pochodzenia. Zniesiony zostanie także proces szybkiej naturalizacji po trzech latach, dopiero co wprowadzony przez poprzednią koalicję.
Na pewno nowością okazało się też powołanie ministerstwa mającego zająć się sprawnym państwem. Po doświadczeniach DOGE i Elona Muska w Stanach Zjednoczonych być może brzmi to złowieszczo, ale Polakom i Polkom ten resort nie powinien być obcy. Chodzi bowiem o digitalizację i usprawnienie funkcjonowania państwowej administracji. Znane są już coraz szerszym kręgom opowieści o niemieckiej biurokracji, której praca opiera się niezmiennie na „faksie i długopisie”. Urzędy są opieszałe, cierpią na braki kadrowe i niedofinansowanie, produkując niezmierzoną masę papierowych dokumentów. Usprawnienie administracji ma się dokonać przez konsekwentną cyfryzację i skoncentrowanie wszystkich usługi dla obywatela na jednej centralnej platformie – tak jest w Polsce i wielu krajach Europy Środkowo-Wschodniej, wciąż pozostaje w sferze marzeń i planów w Niemczech.
Najwięcej tarć natomiast wystąpiło w zakresie polityki społecznej i fiskalnej. Z jednej strony CDU zapowiedziało znaczące cięcia wydatków socjalnych oraz obciążeń dla obywateli i przedsiębiorstw, by ułatwić wyjście z gospodarczego spowolnienia. Z drugiej, socjalne SPD nie chciało oddać pola. W tym klinczu i przy asymetrycznym podziale sił za największe osiągnięcie socjaldemokraci uznają wywalczenie 500-milionowego specjalnego funduszu na inwestycje infrastrukturalne, a także dodatkowe 100 milionów na istniejący już fundusz na rzecz klimatu i transformacji.
Nie udało się im jednak obronić wprowadzonego przez ich własny rząd tzw. Bürgergeld (dochodu obywatelskiego dla osób bez pracy oraz o niskich dochodach), który teraz zostanie znacznie zreformowany i ukrócony, ani doprowadzić do podwyżki podatków dla osób o wysokich dochodach i bogatych.
Gorąco dyskutowana jest także reforma podatku dochodowego, ale jej wprowadzenie zapowiedziano dopiero po połowie kadencji, za około dwa lata. Brak jednak szczegółów. W nadchodzących latach firmy będą mogły odpisać wyższy procent kosztów inwestycji od podatku. Wówczas zmniejszony zostanie także podatek dochodowy od osób prawnych oraz podatek od energii elektrycznej, a podatek VAT w branży gastronomicznej ma spaść do 7 proc. Widoczna jest zatem zmiana kursu na bardziej gospodarczo liberalny.
Umowa koalicyjna zawiera także niejako nowe wyobrażenie roli Niemiec w świecie i pomysł na dalsze rozwijanie relacji dwustronnych z najważniejszymi partnerami, takimi jak USA, Francja, Wielka Brytania. Zaskakująco mało w umowie jest wzmianek o Polsce, biorąc pod uwagę, jak często pojawiał się nasz kraj w programie wyborczym CDU, szczególnie w kontekście bezpieczeństwa.
Unii Europejskiej poświęcono nawet osobny podrozdział, uznając ją za gwaranta wolności, pokoju, bezpieczeństwa i dobrobytu. Przyszłość Niemiec zależy od silnej i demokratycznej Unii. Stąd można spodziewać się zaangażowania i aktywnej roli Niemiec na forum europejskim, szczególnie w obszarze praworządności oraz strategicznej suwerenności w zakresie bezpieczeństwa, a także wzmocnienia konkurencyjności i innowacyjności wspólnoty przy zachowaniu wysokiego standard życia jej obywateli. W tym kontekście przystąpienie do UE sześciu krajów Bałkanów Zachodnich, Ukrainy i Republiki Mołdawii zostało określone jako ich wspólny interes wszystkich stron.
W obliczu ostatnich zaskakujących, lecz doniosłych decyzji administracji Donalda Trumpa, w szczególności wojen celnych, nowa umowa koalicyjna jest solennym potwierdzeniem pierwszorzędnego znaczenia sojuszu transatlantyckiego i bliskiej współpracy z USA, zarówno w wybierze bezpieczeństwa, jak i handlu. Należy pamiętać, że rząd w Waszyngtonie nałożył wysokie cła na importowane samochody w ramach prób re-industrializacji, co dotkliwie może odbić się na niemieckich producentach, dla których USA są istotnym rynkiem zbytu.
W umowie koalicyjnej wiele też mówi się o Ukrainie. Niemcy pozostają niezmiennie zaangażowani w jej wsparcie, ale nie ma tam szczegółów: czy np. wchodziłoby w grę wysłanie do Ukrainy nie tylko sprzętu, ale i wojsk. Widoczna jest też długofalowa determinacja, by osiągnąć trwały i sprawiedliwy pokój. Ukraina jako silne, demokratyczne i suwerenne państwo ma kluczowe znaczenie dla bezpieczeństwa Niemiec, stąd zapewnienia wszechstronnym wsparciu – wojskowym, cywilnym i politycznym, aby mogła skutecznie bronić się przed rosyjskim agresorem i bronić się w negocjacjach. Niemcy chcą też uczestniczyć w procesie odbudowy Ukrainy.
Także w obliczu wojny na Bliskim Wschodzie nowy niemiecki rząd określa bezpieczeństwo i prawo do istnienia Izraela jako niemiecką rację stanu, choć opowiada się za rozwiązaniem dwupaństwowym.
O dziwo, Polska w umowie koalicyjnej pojawia się jedynie trzy razy, w różnych tematycznych kontekstach. Po pierwsze: Trójkąt Weimarski, trójstronny format między Polską, Niemcami i Francją, czyli ścisła koordynacja istotnych kwestii polityki europejskiej oraz rozwijanie formatu „Weimar plus” poprzez włączanie dodatkowych partnerów kluczowych dla strategicznych projektów. Po drugie, Polska i Czechy pojawiają się w kontekście rozbudowywania infrastruktury transportowej. Po trzecie, nowy niemiecki rząd opowiada się za szybkim utworzeniem miejsca pamięci ofiar niemieckiej agresji i okupacji w Polsce (1939-1945) oraz za utworzeniem Domu Polsko-Niemieckiego w centrum Berlina. Po licznych gestach i słowach Friedricha Merza oraz częstym wzmiankowaniu Polski w programie wyborczym CDU/CSU wydawać się to może niewiele, ale Francja, największy zachodni sąsiad, w jeszcze mniejszym stopniu obecny jest w umowie koalicyjnej. Za to kwestiom kluczowym dla polskiej racji stanu – obronności, infrastrukturze, pamięci – uczyniono zadość.
Co do relacji polsko-niemieckich, można się spodziewać poprawy. Donald Tusk i Friedrich Merz należą do tej samej politycznej rodziny. W kampanii wyborczej przyszły kanclerz zapowiadał także proaktywny stosunek do wschodniego sąsiada. Niejako nowym obszarem współpracy staje się obronność, której koalicja chce poświęcić więcej uwagi niż poprzednie rządy i wsparcie dla Ukrainy.
Tarcia natomiast występować będą na poziomie polityki migracyjnej i wokół możliwego odsyłania osób próbujących dostać się do Niemiec bez wystarczających dokumentów.
Tu pewnie polski i niemiecki rząd szukać będą rozwiązań w Brukseli, gdzie z kolei prym wiedzie też chadeczka Ursula von der Leyen.
Otwartym pytaniem pozostaje, jak w nowej roli odnajdzie się największa opozycyjna partia AfD. Z punktu widzenia Polski może być ona problematyczna, nie tylko ze względu na ambiwalentny stosunek do Putinowskiej Rosji oraz niekrytą sympatię do Donalda Trumpa, ale przede wszystkim stosunek jej prominentnych członków do historii. Relatywizowanie zbrodni nazistowskich może na długie lata zatruć polsko-niemieckie stosunki, które i tak nie były i nie są łatwe. Czas pokaże, jak rozwinie się nowy oddział polsko-niemieckiej współpracy w zupełnie nowych geopolitycznych okolicznościach.
Na samym końcu doszło do podziału ministerstw i giełdy nazwisk przyszłych członków i członkiń rządu. Nowym niemieckim gabinetem kierował będzie Friedrich Merz. Przez wiele lat na politycznym wygnaniu w sektorze prywatnym, powrócił po przejściu na emeryturę swojej rywalki, Angeli Merkel.
CDU jak zawsze podzieli się władzą ze swoją bawarską odpowiedniczką CSU. Mimo znacznie słabszego wyniku wyborczego SPD dostało siedem tek, w tym obronność oraz resort finansów, tak samo jak CDU, które przejmie m.in. gospodarkę i po raz pierwszy od 60 lat zajmie się polityką zagraniczną. CSU przypadły trzy resorty, związane z bezpieczeństwem wewnętrznym (migracją), rolnictwem oraz podbojem kosmosu.
Zmian personalnych będzie dużo. Jedynym ministrem, który będzie mógł bezpośrednio kontynuować swoją misję, jest popularny Boris Pistorius, minister obrony. W rządzie znajdą się też w innych funkcjach Carsten Schneider (były pełnomocnik ds. wschodnioniemieckich, teraz minister klimatu) i Reem Alabali-Radovan (była pełnomocniczka ds. migracji, teraz minister ds. współpracy ekonomicznej i rozwoju). Powrócą Alexander Dobrindt, minister transportu w latach 2013-2017 oraz Dorothee Bär, pełnomocniczka ds. cyfryzacji w ostatnim rządzie Merkel.
Inni ministrowie nominowani przez chrześcijańskich demokratów legitymują się jedynie doświadczeniem parlamentarnym lub rządowym na poziomie landów. Wymowne jest, że większość ekipy SPD z „koalicji świateł drogowych" została wymieniona. Dotyczy to także kierownictwa, które objął zarówno w partii, jak i Bundestagu 47-letni Lars Klingbeil, należący do konserwatywnego skrzydła socjaldemokratów. Zostanie on drugą osobą w rządzie – wicekanclerzem.
Nowa umowa koalicyjna jest próbą zaktualizowania niemieckiej polityki w obliczu szybko zmieniającej się dynamiki w Europie i na świecie. Piętrzącym się wyzwaniom ma sprostać zwrot w polityce obronnej, migracyjnej, a także społecznej.
Symboliczny wymiar ma odejście od dyscypliny fiskalnej Niemiec poprzez odrzucenie hamulca zadłużenia.
W pewnym sensie jednak nowa koalicja to powrót do przeszłości. Po trzech latach liberalno-zielonego eksperymentu, nie tylko rząd się załamał, ale i wyborcy i wyborczynie wystawili mu złe świadectwo. Widoczna jest korekta kursu: odwrót od progresywnych polityk na rzecz zachowawczej postawy. Z jednej strony to nowe Niemcy, z drugiej – powrót do Niemiec sprzed 2021 roku.
Na zdjęciu: współprzewodnicząca Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD) Saskia Esken (pierwsza z prawej) patrzy, jak lider konserwatywnej Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU) Friedrich Merz (w środku), współprzewodniczący Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD) Lars Klingbeil (na prawo od niego) i lider konserwatywnej Unii Chrześcijańsko-Społecznej (CSU) w Bawarii Markus Soeder (na lewo od niego) podają sobie ręce po podpisaniu umowy koalicyjnej, 5 maja 2025 roku, Berlin. Fot. AFP
Dr Maria Skóra koordynuje projekt dotyczący praworządności w Unii Europejskiej (RESILIO) w Instytucie Polityki Europejskiej (Institut für Europäische Politik) w Berlinie. Wcześniej pracowała w think tanku Das Progressive Zentrum oraz w HUMBOLD-VIADRINA Governance Platform. W Polsce dzieliła karierę zawodową między akademię a Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. Była ekspertką Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych oraz Biura UNDP w Warszawie. Z wykształcenia socjolożka i ekonomistka.
Dr Maria Skóra koordynuje projekt dotyczący praworządności w Unii Europejskiej (RESILIO) w Instytucie Polityki Europejskiej (Institut für Europäische Politik) w Berlinie. Wcześniej pracowała w think tanku Das Progressive Zentrum oraz w HUMBOLD-VIADRINA Governance Platform. W Polsce dzieliła karierę zawodową między akademię a Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. Była ekspertką Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych oraz Biura UNDP w Warszawie. Z wykształcenia socjolożka i ekonomistka.
Komentarze