0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. John MACDOUGALL / AFPFot. John MACDOUGALL...

W poniedziałek 21 kwietnia cztery osoby, w tym jeden obywatel USA i troje obywateli Unii Europejskiej, mają zostać deportowane z Niemiec za udział w protestach przeciwko izraelskiej wojnie w Gazie. Żadna z tych osób nie została skazana za przestępstwo, oskarżenia dotyczą ciężkiego zakłócenia porządku publicznego, utrudniania aresztowania przez policję, skandowania haseł takich jak „Uwolnić Gazę” i „Od rzeki do morza, Palestyna będzie wolna” (zwłaszcza to drugie hasło może być odczytane jako odmawianie Izraelowi prawa do istnienia), dołączanie do blokad dróg oraz nazwanie funkcjonariusza policji „faszystą”. Trzy z nakazów deportacji jako uzasadnienie przytaczają niemiecką „rację stanu”.

Sprawa wywołała krytykę międzynarodowej opinii publicznej, bo nigdy wcześniej przepisy migracyjne nie były używane do ograniczania prawa do protestów. Od eskalacji konfliktu na Bliskim Wschodzie, która rozpoczęła się do krwawego ataku Hamasu na Izrael 7 października 2023 r., Niemcy mają problem z głosami krytyki wobec działań Izraela w Gazie w odpowiedzi na atak Hamasu – przypomnijmy, że Międzynarodowy Trybunał Karny zarzuca politykom izraelskim, w tym premierowi Benjaminowi Netanjahu, zbrodnie przeciwko ludzkości i zbrodnie wojenne.

O polityce Niemiec wobec Izraela i Palestyny, a także uciszaniu głosów sprzeciwu wobec działań Izraela, rozmawiamy z dr Marią Skórą* z Instytutu Polityki Europejskiej w Berlinie.

Wszystko zaczyna się od Holokaustu

Anton Ambroziak, OKO.press: Dlaczego niemieckie państwo tak radykalnie reaguje na propalestyńskie protesty i krytykę Izraela?

Dr Maria Skóra: Musimy cofnąć się do początku, czyli do Holokaustu i tego, co Niemcy zrobili własnej społeczności żydowskiej i Żydom europejskim. Masowy przemysł śmierci, przetestowany wcześniej w niemieckich koloniach w Afryce, rasowe teorie eugeniczne, krzywda wyrządzona ludziom pochodzenia żydowskiego — to grzech pierworodny Niemców. Ich dzisiejsza postawa w całości wynika z tego, co stało się latach 30. i 40. ubiegłego wieku.

Po wojnie były dwie nogi: rozliczeń i zadośćuczynienia ofiarom, a także upamiętnienia i przeciwdziałania podobnym sytuacjom w przyszłości.

Wszystko zaczęło się od Konrada Adenauera, pierwszego po wojnie kanclerza, gdy Niemcy próbowali spłacić swoje winy nowo powstałemu żydowskiemu państwu, oferując reparacje w ramach umowy rekompensacyjnej podpisanej w 1952 roku. Później, gdy w 1967 roku wybuchła wojna sześciodniowa, a Izrael był ciągle w fazie zdobywania terytorium na Bliskim Wschodzie, co wiązało się z ciągłym przesuwaniem granic, konfliktami i dramatami ludzkimi, Niemcy cichaczem wysyłały tam broń.

Robili to w tajemnicy nie tylko ze względu na reperkusje geopolityczne (państwa arabskie wspierane były przez Układ Warszawski), ale też prawdopodobnie dlatego, że nie byłoby na to z różnych względów poparcia w społeczeństwie.

Pojęcie bezpieczeństwa Izraela jako niemieckiej racji stanu – „Staatsräson” – zostało użyte w 2008 roku przez Angelę Merkel.

Statsräson, racja stanu

Ten termin pojawił się kilka lat wcześniej w raporcie niemieckiego ambasadora w Izraelu, ale dzięki Merkel zakorzenił się w niemieckiej debacie i kulturze politycznej. Od kilkunastu lat powtarzają to niemal wszystkie partie od lewa do prawa.

I co to w praktyce oznacza?

Problem z racją stanu jest taki, że nie jest to termin prawny, ciężko w zasadzie powiedzieć, co on tak dokładnie oznacza, można go dowolnie wypełnić treścią, ma raczej wymiar moralny. Na pewno panuje konsensus, że Niemcy jako państwo stoją na straży suwerenności i bezpieczeństwa Izraela, ale nie ma jasnej wykładni, czy wysyłać tam broń, czy angażować się w trwające konflikty — siłą rzeczy najczęściej z Palestyną.

Przeczytaj także:

Po ataku Hamasu na Izrael z 7 października 2023 r. niemieckie nakłady na wsparcie militarne Izraela wzrosły dziesięciokrotnie. W 2023 roku to było 326,5 milionów euro i większość licencji eksportowych została wydana po ataku terrorystycznym Hamasu. Rządziła wówczas trójkoalicja socjaldemokratów, Zielonych i liberałów, rząd progresywny, który starał się zachowywać wyważoną jak na niemieckie standardy postawę wobec Izraela, krytykując rząd Benjamina Netanjahu za bezprawne działania, czy wskazując na trudną sytuację w Palestynie. Natomiast CDU/CSU, które wygrało ostatnie wybory, tradycyjnie uważa, że wsparcie Niemiec dla Izraela jest za małe.

Nowy kanclerz Friedrich Merz obiecał już znieść ograniczenia na dostawy broni do Izraela.

W sierpniu zeszłego roku jeden z czołowych polityków CDU Roderich Kiesewetter stwierdził nawet, że jeśli zagrożenie ze strony Iranu wobec Izraela się nie unormuje, a ataki nie ustaną, nie wykluczałby, że Bundeswehra powinna włączyć się w obronę Izraela, uszczelniając Żelazną Kopułę.

Według raportu Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem Niemcy są drugim po Stanach Zjednoczonych dostawcą broni do Izraela, mimo że kłóci się to z niemiecką doktryną niewysyłania broni tam, gdzie są aktywne konflikty militarne. To również jest związane historyczną odpowiedzialnością, gdyż Niemcy byli inicjatorami dwóch największych wojen w XX wieku.

Kultura pamięci

I każdą niekonsekwencję w dzisiejszej polityce udaje się wytłumaczyć przeszłością?

Wydaje mi się, że kluczowe dla relacji niemiecko-izraelskich są kwestie geopolityczne i właśnie kwestia kultury pamięci, odpowiedzialności politycznej. Choć Niemcy zobowiązały się do utrzymywania bezpieczeństwa państwa Izrael, nie da się wymazać faktu, że w Izraelu rządzi Benjamin Netanjahu, który jest przyjacielem Orbána i Trumpa, jest w tej samej rodzinie politycznej, co PiS.

Niemcy w sprawie jego rządów stosują podwójne standardy moralne, bo słowa potępienia nie przychodzą tu tak łatwo, jak wobec innych autokratycznych, populistycznych polityków. Friedrich Merz zadeklarował nawet, że gdyby Netanjahu chciał odwiedzić Niemcy, znajdzie „środki i ścieżki”, by ominąć wyrok Międzynarodowego Trybunału Karnego, nakazujący zatrzymanie premiera Izraela.

Z drugiej strony mamy politykę pamięci, która próbuje w niezmienionej formie przetrwać w wielokulturowym niemieckim społeczeństwie. Bardzo dużo pracy zostało włożone w przeciwdziałanie rodzimemu antysemityzmowi, w upamiętnianie Holokaustu. Antysemityzm jest w Niemczech wyjęty z większego worka przeciwdziałania rasizmowi. Ta forma dyskryminacji i rasizmu spowodowała śmierć milionów ludzi z rąk ich przodków.

Import konfliktu

Polityka pamięci ma też za zadanie uwrażliwiać na wszelkie przejawy dyskryminacji, prowadzące do stygmatyzacji danej grupy, przemocy, czy czystek etnicznych.

I tu dochodzimy do teraźniejszości.

Niemcy, mówiąc brzydko, zaimportowali konflikt postaw syjonistycznych z antysyjonistycznymi.

Przyjęli bardzo wielu uchodźców z Palestyny, ale też Bliskiego Wschodu, jest też spora diaspora turecka. Siłą rzeczy trzeba było liczyć się z tym, że będą oni mieli nieco inne zdanie na temat powstania i funkcjonowania państwa Izrael, a w szczególności przemocy, której dopuszcza się izraelska armia wobec Palestyńczyków.

Niemcy mierzą się więc z dwoma różnymi wyzwaniami, które są wrzucane do jednego worka: rodzimy antysemityzm oraz antysyjonizm, który w Niemczech rozumiany jest jako antysemityzm, czyli podważanie prawa do istnienia Izraela w jego aktualnych graniach.

Na protestach antyizraelskich lub propalestyńskich w Niemczech hasła są różne: od piętnowania przemocy i przymusowych wysiedleń wobec ludności cywilnej, po zakazane tam „From the river to the sea, Palestine will be free".

Akurat delegalizowanie czy rozwiązywanie zgromadzeń palestyńskich wydaje mi się analogiczne do wyciągania ostrych konsekwencji prawnych wobec aktywistów klimatycznych, czy prewencyjnego odmawiania im organizowania wydarzeń na tzw. wszelki wypadek. W mojej opinii to nie jest kwestia jednostkowa, wymierzona przeciwko sprawie palestyńskiej,

tylko szersza strategia władz wobec wywrotowych, oddolnych ruchów społecznych, które kwestionują status quo w różnych obszarach.

Wydaje mi się, że w tym obszarze ta niejasność, czy hasło „From the river to the sea”, już jest podważaniem istnienia państwa Izrael, czy elementem sprzeciwu wobec polityki Netanjahu, sprawia, że prewencyjnie niemieckie służby podpinają całość propalestyńskich protestów i działań pod antysemityzm, który zagraża porządkowi publicznemu w kraju.

Jednocześnie nie można przemilczeć faktu, że wydarzenia na Bliskim Wschodzie sprawiają, że pojawiają się ataki na instytucje żydowskie. Niemcy są bardzo ostrożni, żeby ten importowany konflikt nie zerwał się ze smyczy, żeby nie dochodziło do brutalnych starć między różnymi grupami i żeby Niemcom znów nie przyklejono łatki antysemitów. Przez skalę przemocy z lat 30. i 40. to wcale nie byłoby trudne.

Czy w ten sposób politycy odpowiadają na potrzeby niemieckiego społeczeństwa?

Dezaprobata wobec tego, co robi Netanjahu, wzrosła, szczególnie od czasu intensyfikacji działań militarnych w Gazie. Jesienią 2023 roku, 50 proc. ankietowanych uważało działania Izraela za uzasadnione, pół roku później, w marcu 2024, odsetek ten spadł do 18 proc., przy dezaprobacie na poziomie 69 proc. Ale w niemieckim społeczeństwie głęboko zakorzenione jest przekonanie, że Izrael musi być bezpieczny.

Ostra polityka wobec samych demonstracji myślę, że nie tyle się podoba, ile jest na nią przyzwolenie. Jednocześnie, Amnesty International zwraca uwagę, że to ograniczanie prawa do zgromadzeń. To jest wszystko system naczyń połączonych. Mamy przecież bardzo duży wzrost nastrojów antyimigranckich, a większość migrantów w Niemczech to osoby z krajów muzułmańskich, arabskich, czy nawet Turcji.

Bardzo ciekawe jest dla mnie porównanie obrazu tej wojny, ale i wieloletniego konfliktu, z perspektywy polskiej i niemieckiej. Polska, mimo że jest społeczeństwem nietolerancyjnym, w którym jest tak samo wysoki antysemityzm, jak i niechęć do muzułmanów, ze względu na doświadczenie historyczne ma większą wrażliwość i empatię wobec tego, czym jest walka o niepodległość, co to jest walka z okupantem, o własny język, własną przestrzeń.

Rozmiękczanie krzywdy Palestyńczyków

Krzywdę Palestyńczyków Niemcy rozmiękczają racją stanu: już raz społeczność żydowska prawie została starta z powierzchni ziemi, Żydzi mają prawo do swojego państwa, a Izrael ma prawo się bronić. Tak wygląda mainstreamowa debata.

To, co nam wydaje się nadgorliwością, w Niemczech jest prostą konsekwencją dokonania największego na europejskim kontynencie mordu na konkretnej grupie etnicznej, z rasistowskich powodów. Stąd ta różnica wrażliwości, a co za tym idzie — polityki wobec Izraela i Palestyny.

Propalestyńskie protesty ogniskują się w dużych miastach i dołączają do nich głównie osoby młode, podobnie jak to dzieje się w Stanach Zjednoczonych.

Berlin, Hamburg to miasta duże, akademickie, wielokulturowe. Zastanawiam się, w jakim stopniu niemiecka edukacja o historii przemawia do młodych ludzi. Pokolenia, które ucierpiały lub były sprawcami, wymierają, a ta historia, w tym także niemiecko-żydowska, przestaje być namacalna. I może dlatego młodzi ludzie nie mają takiej autocenzury, nie boją się wyjść na ulice i protestować przeciwko polityce Izraela, jednocześnie nie będąc antysemitami.

Niemieckie społeczeństwo i klasa polityczna mają problem z oddzieleniem kwestii historycznej odpowiedzialności, a tzw. Tagespolitik, czyli aktualnymi wydarzeniami.

Jak być przyjacielem Izraela, gdy rządzi skorumpowany Netanjahu i narodowo-prawicowa koalicja?

Co zrobić z pozostałościami rodzimego antysemityzmu? Jak radzić sobie z akomodacją zaimportowanych konfliktów etnicznych?

Podobny problem z Rosjanami

Gdy wybuchła wojna w Ukrainie, Niemcy również mieli problem, co zrobić z Rosjanami, którzy 9 maja, jak co roku, poszli na Cmentarz Radziecki wymachiwać swoimi flagami, chwalić potęgę militarną Kremla i samego Putina. Między Ukraińcami i Rosjanami dochodziło do konfrontacji na ulicach. W odpowiedzi zabroniono wywieszania flag rosyjskich i ukraińskich na 9 maja, w dzień zwycięstwa, zrównując niejako kata i ofiarę. A to nie jest takie proste.

To są wyzwania, które są ściśle związane z zarządzaniem społeczeństwem wielokulturowym. Dla rodzimych Niemców są one obce — wywołują emocje. Ale to nie są konflikty, które ich dotyczą. Jednocześnie, niemieckie państwo chyba jeszcze nie znalazło sposobu, jak sobie z nimi radzić w sposób konstruktywny.

Dr Maria Skóra – koordynuje projekt dotyczący praworządności w Unii Europejskiej (RESILIO) w Instytucie Polityki Europejskiej (Institut für Europäische Politik) w Berlinie. Wcześniej pracowała w think tanku Das Progressive Zentrum oraz w HUMBOLD-VIADRINA Governance Platform. W Polsce dzieliła karierę zawodową między akademię a Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. Była ekspertką Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych oraz Biura UNDP w Warszawie. Z wykształcenia socjolożka i ekonomistka.

;
Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Rocznik ‘92. Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o migracjach, społeczności LGBT+, edukacji, polityce mieszkaniowej i sprawiedliwości społecznej. Członek n-ost - międzynarodowej sieci dziennikarzy dokumentujących sytuację w Europie Środkowo-Wschodniej. Gdy nie pisze, robi zdjęcia. Początkujący fotograf dokumentalny i społeczny. Zainteresowany antropologią wizualną grup marginalizowanych oraz starymi technikami fotograficznymi.

Komentarze