0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Foto JENS SCHLUETER / AFPFoto JENS SCHLUETER ...

6 listopada 2023 w na szczycie w Berlinie rząd federalny i władze 16 landów osiągnęły porozumienie w sprawie zmian w polityce imigracyjnej. Kompromis zawarty po wielu miesiącach dyskusji. Kanclerz Olaf Scholz nazwał „historycznym”.

Zaostrzenie kursu politycy uzasadniają rosnącą presją migracyjną. Od początku 2023 roku wnioski azylowe złożyło ponad 220 tys. osób. To więcej niż w poprzednich latach. I choć to zdecydowanie mniej, niż w czasie kryzysu migracyjnego w 2015 roku, to dochodzi do tego jeszcze ok. 1 miliona obywatelek i obywateli Ukrainy, którzy otrzymali ochronę w Niemczech i chcą tu pozostać.

Sylwetki zatrzymanych osób i sylwetki policjantów niemieckich
Sylwetki zatrzymanych migrantów na granicy z Polską. 11 października 2023. Fot. JENS SCHLUETER / AFP

7,5 tys. euro na osobę

Do tej pory pokrycie kosztów życia i procedur osób ubiegających się o azyl było co roku negocjowane przez każdy land z rządem federalnym. Teraz się to zmienia i regiony będą otrzymywać stałą kwotę 7,500 euro na osobę.

Regionalne władze apelują też o wsparcie systemowe – usprawnienie procedur administracyjnych, wprowadzenie ułatwień prawnych i rozszerzenie programu mieszkalnictwa socjalnego.

W samym Berlinie w pierwszym półroczu 2023 roku o azyl wnioski złożyło ok. 10 tys. osób, głównie z Syrii, Turcji i Afganistanu. Ponad 32 tys. oczekujących na decyzję jest zakwaterowanych w ośrodkach i mieszkaniach socjalnych.

Wszystkie ośrodki są przepełnione – we wrześniu było jedynie 274 wolnych miejsc.

Brakuje też miejsc w szkołach, przedszkolach, na kursach niemieckiego, czy w poradniach psychologicznych dla osób z doświadczeniem traumy.

W badaniu przeprowadzonym w październiku w 600 gminach wykazało, że niemal 60 proc. gmin określa sytuację jako „trudną, ale wciąż pod kontrolą”, a 40 proc. jako „alarmową”.

Przeczytaj także:

„Zmniejszyć atrakcyjność niemieckiego państwa opiekuńczego”

Jednym z głównych projektów jest ograniczenie świadczeń socjalnych.

Minister finansów Christian Lindner zapowiedział, że cięcia pozwolą zaoszczędzić do 1 miliarda euro rocznie i „nie tylko odciążą landy i gminy, ale zmniejszą też atrakcyjność niemieckiego państwa opiekuńczego”

Do tej pory, ludziom ubiegającym się o azyl przysługiwało zakwaterowanie, wyżywienie i zapewnienie tzw. niezbędnych potrzeb, czyli odzieży, kosmetyków, artykułów gospodarstwa domowego (w formie pomocy rzeczowej albo zapomogi w wysokości 367 euro).

Wszystkim przysługiwało też 150 euro „kieszonkowego” na osobiste wydatki, np. bilety komunikacji miejskiej, karty telefoniczne, kulturę i rozrywkę.

W ostatnich miesiącach konserwatywni politycy niemieccy często podkreślają, że świadczenia to czynnik przyciągający imigrantów do Niemiec.

Nowa Real Politik

W niedawnym artykule w "Welt am Sonntag” ministrowie finansów i sprawiedliwości argumentowali, że potrzebna jest „nowa Realpolitik” i że „w niektórych przypadkach do pomyślenia byłaby nawet zupełne wycofanie świadczeń”. Kwoty zasiłków są regulowane ustawa i niemiecki trybunał konstytucyjny już wcześniej orzekł, że nie można ich arbitralnie obniżać. Politycy próbują więc zrobić to „na około”.

Zapomogi nie będą już wypłacane gotówką, ale w formie kart płatniczych. Te będą zasilane co miesiąc całą kwotą i będzie można nimi płacić we wszystkich miejscach, ale bez wypłacania gotówki.

Takie rozwiązanie jest stosowane m.in. we Francji, a choć niemieckie prawo umożliwiało je już wcześniej, to regionalne władze wolały prostszą opcję „gotówkową”, która nie wymagała tylu formalności.

Teraz głównym argumentem za kartami jest fakt, że ubiegający się o azyl często przesyłają zapomogi swoim rodzinom w krajach pochodzenia (analogicznie jak pracujący już uchodźcy wysyłają im zarobione pieniądze). Władze argumentują, że

uniemożliwienie tych transferów wyeliminuje jeden z czynników „przyciągających” migrantów do Niemiec.

Zmniejszone zostaną też świadczenia dla osób, których wnioski o ochronę zostały odrzucone, ale które nie mogą być deportowane i przebywają w Niemczech na mocy „pobytu tolerowanego”.

Do tej pory otrzymywały one takie same zapomogi, jak ubiegający się o azyl, a po upływie 18 miesięcy od przyjazdu do Niemiec, kwota ta wzrastała. Po tym czasie uzyskiwały też dostęp do usług publicznych (np. zdrowotnych) na takich samych zasadach jak obywatele, czy cudzoziemcy z zalegalizowanym już pobytem.

Teraz okres, po którym świadczenia wzrosną, zostanie wydłużony do 36 miesięcy. Oprócz oszczędności dla budżetu ma to również, zdaniem polityków, zniechęcić do migracji osoby, które nie mają szans na ochronę międzynarodową.

Deportacje szybsze

Rząd zapowiedział usprawnienie procedur azylowych – wnioski mają być rozpatrywane w czasie do maksymalnie 6 miesięcy, wliczając w to odwołania od negatywnych decyzji (w tym momencie decyzja zapada średnio w ciągu 6-18 miesięcy).

Politycy wspominają też o pomysłach, które pojawiają się od jakiegoś czasu w innych krajach Unii Europejskiej i w Wielkiej Brytanii – by

osoby oczekujące na decyzję były przenoszone poza Europę, np. do krajów Afryki Północnej.

Jednym z priorytetów jest też usprawnienie deportacji. W tym momencie w Niemczech przebywa ok. 250 tys. osób, których wnioski o azyl zostały odrzucone, a mimo tego nie można ich deportować.

Część po prostu „zniknęła z systemu”, ale ok. 80 proc. z nich przyznano pobyt tolerowany z różnych powodów. Np. gdy, nie mają żadnego dokumentu potwierdzającego tożsamość, gdy kraje pochodzenia odmawiają ich przyjęcia albo gdy toczą się w nich działania wojenne.

Niemcy zapowiedziały, że będą zawierać z tymi krajami umowy o readmisji i zabiegać o lepszą współpracę, np. przy ustalaniu tożsamości migrantów.

Państwa nie chcą z powrotem swoich obywateli

Problem w tym, że wiele państw nie chce przyjmować z powrotem swoich obywateli – m.in. dlatego, że na transferach pieniężnych od migrantów do ich rodzin korzysta cała gospodarka. Transfery pobudzają konsumpcje i inwestycje, a w wielu krajach stanowią duży procent PKB.

Są też narzędziem walki z ubóstwem, nierzadko dużo bardziej skutecznym, niż międzynarodowe programy rozwojowe – bo pieniądze trafiają bezpośrednio do ludzi.

Niemcy mają też problem z readmisją ubiegających się o azyl do krajów „pierwszego wjazdu”. W październiku ogłosiły, że przestają przyjmować uchodźców z Włoch na podstawie europejskiego mechanizmu solidarnościowego. Bowiem Rzym nie wywiązuje się z postanowień dublińskich i nie umożliwia readmisji osób, za których procedury uchodźcze jest odpowiedzialny.

Kontrole na wschodnich granicach

Scholz zapowiedział, że kontrole na granicach z Polską i Czechami zostaną utrzymane „przez dłuższy czas”. Wprowadzono je w październiku, argumentując przyrostem nieregularnych wjazdów do kraju: od początku roku do września było ich prawie 100 tys. (w poprzednim roku – 92 tys., a rok wcześniej – 57 tys.).

Za wzrost odpowiada zwiększony ruch migrantów na szlaku bałkańskim i otwarty w 2021 roku szlak przez Rosję i Białoruś. Niemcy zdecydowanie odmawiają przyjmowania kolejnych osób i w tym momencie zawracają ich na granicach lub we współpracy ze służbami sąsiednich krajów, jeszcze przed ich przekroczeniem.

"Nie chcą migrantów”. Ale chcą ich rąk do pracy

Ograniczając pomoc dla ubiegających się o azyl, Niemcy chcą jednocześnie wcześniej włączyć ich w rynek pracy.

Do tej pory osoby czekające na decyzję nie mogły podjąć zatrudnienia przed upływem 9 miesięcy od złożenia wniosku – teraz ma być to skrócone do 3-6 miesięcy.

Ministra spraw wewnętrznych Nancy Faeser powiedziała, że, oprócz oszczędności dla budżetu, ma to na celu „wyselekcjonowanie wykwalifikowanych pracowników”.

Co więcej, osoby oczekujące na decyzje azylowe mają być „kierowane do prac społecznie użytecznych”, czyli po prostu do nieodpłatnej pracy.

System „wolontariatu” był możliwy już wcześniej i przysługiwało za niego 200 euro dodatku do zapomogi, które politycy nazywają „nagradzaniem zaangażowania". Był jednak obwarowany prawnymi regulacjami, przez co niewiele osób się na niego zdecydowało – teraz nieodpłatne zatrudnianie ma być znacznie ułatwione.

Aktywizowanie osób z Ukrainy

Niemcy chcą też aktywizować zawodowo obywatelki i obywateli Ukrainy. W tym momencie zatrudnienie podjęło ok. 132 tys. osób. Minister pracy Hubertus Heil powiedział, że choć jest to pewne osiągnięcie, to dalekie od zakładanego celu.

Zamierza wciągnąć na rynek pracy ok. 400 tys. uchodźców, którzy mówią już po niemiecku i mogliby podjąć zatrudnienie, ale wciąż korzystają ze świadczeń.

Urzędy pracy mają kłaść większy nacisk na pomaganie im w znalezieniu odpowiedniej pracy i kierowanie na szkolenia zawodowe. Minister Heil zapowiedział też ułatwienie procedur uznawania kwalifikacji zawodowych uchodźców i rozmowy z dużymi przedsiębiorstwami w celu zwiększania ich zatrudniania.

Rozkrok polityczny

Niemcy, podobnie jak Polska, są w rozkroku między polityczną niechęcią do migrantów i luką podażową na rynku pracy, której nie załatają rodzimi pracownicy.

Jest to zresztą zjawisko w wielu innych krajach Unii: politycy próbują zbijać polityczny kapitał na antymigracyjnych hasłach, choć ich kraje potrzebują coraz więcej cudzoziemskich pracowników.

W Polsce obserwowaliśmy zupełne rozjechanie się tych dwóch tematów: strasznie migrantami i utrzymywanie wizji „Polski dla Polaków”, przy jednoczesnym wprowadzaniu ułatwień dla imigrantów, o których zabiegają pracodawcy.

Niemcy próbują, choć częściowo, łączyć te puzzle – aktywizacją zawodową osób, które już tam są. Dwa pogłębiające się problemy Unii Europejskiej – presja migracyjna i starzenie się społeczeństw, mają więcej potencjału do rozwiązywania się wzajemnie, niż chciałaby to przyznać europejska, antyimigracyjna prawica.

;

Udostępnij:

Małgorzata Tomczak

Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.

Komentarze