Politycy mogą straszyć, ale ZUS-u nie oszukają: luka na rynku pracy się powiększa i potrzebujemy przemyślanej strategii imigracyjnej. Póki co mamy chaos, korupcję, administracyjne wąskie gardło i zero pomysłu na jutro. A także na dziś – bo, czy nam się to podoba, czy nie, Polska już jest krajem imigracyjnym
Od kilku miesięcy dominuje przekaz, że rząd sprowadził do Polski setki tysięcy pracowników z odległych krajów, robiąc to „pod naciskiem biznesu”, a cały proceder jest dla Polski szkodliwy i niebezpieczny.
O tym, że ułatwienie imigracji zarobkowej do Polski jeszcze niedawno było przedstawiane jako demograficzna i ekonomiczna konieczność, zapomnieliśmy. Jest faktem, że na różnych szczeblach procedur wizowych wystąpiła korupcja, jak i to, że wiele osób traktuje polską wizę jako „trampolinę” do Europy Zachodniej, i to niezależnie od tego, czy za jej wydanie zapłacono kilkadziesiąt euro opłaty administracyjnej, czy wielką łapówkę.
Jednak mówienie o proimigracyjnej polityce rządu to nieporozumienie. Tak w każdym razie twierdzą moi rozmówcy: przedsiębiorcy, eksperci związków pracodawców i radcy prawni specjalizujący się w zatrudnianiu cudzoziemców. Przedstawiają sytuację z zatrudnieniem cudzoziemców i „aferę wizową” z bardzo różnych perspektyw, które łączą się w dość spójny obraz.
Nie ma: „wielkiego napływu pracowników cudzoziemskich” Jest: rosnąca luka na rynku pracy i w systemie świadczeń społecznych – bez pracowników cudzoziemskich jej nie wypełnimy.
Nie ma „promigracyjnej polityki rządu”; jest chaos, korupcja i liczne patologie w polityce ich zatrudniania – od administracyjnego wąskiego gardła i systemowych problemów, przez przypadki zawoalowanej korupcji, do korupcji jawnej. Jest też powszechne wrażenie, że „komuś udaje się przyjeżdżać, ale naszych pracowników blokują”.
Przede wszystkim jednak nie ma polityki migracyjnej – strategii przyciągania cudzoziemców, polityki integracyjnej i długofalowej strategii dla Polski.
Kto na tym traci?
Tysiące przedsiębiorstw, które przez brak pracowników mają problemy z kontynuacją działalności. Budżet państwa, do którego nie wpłyną podatki z ich obrotów. System ubezpieczeń społecznych i emerytur, który nie poradzi sobie z obciążeniem demograficznym.
Cudzoziemscy pracownicy, którzy może niewielu dziś obchodzą, ale powinni – bo jesteśmy już krajem imigracyjnym i od tego, jak się w tej nowej rzeczywistości poukładamy, zależeć będzie to, jak Polska będzie wyglądać już za kilka lat. W całkiem niedalekiej perspektywie stracimy na tym wszyscy.
Polska potrzebuje pracowników i czy nam się to podoba, czy nie, muszą to być pracownicy cudzoziemscy. Liczby są nieubłagane: społeczeństwo się starzeje, w ostatniej dekadzie z rynku pracy odeszło ponad 2,2 miliony osób w wieku produkcyjnym.
Co roku luka między osobami schodzącymi z rynku pracy (głównie, by przejść na emeryturę) a tymi, które na niego wchodzą, to 200-400 tysięcy osób. Już w zeszłym roku ZUS alarmował, że aby utrzymać system świadczeń, potrzebujemy ponad 1 miliona pracowników cudzoziemskich do 2025 roku, a do 2027 roku – 1,5 miliona.
Z bezrobocia na poziomie 3-5 proc. nie „wyciśniemy” potrzebnej ilości pracowników. Oprócz tego ponad 1,7 miliona osób pozostaje biernych zawodowo z powodu choroby, niepełnosprawności lub obowiązków rodzinnych. W dyskusji wokół imigracji często pojawiają się postulaty, by, zamiast sprowadzać pracowników cudzoziemskich, aktywizować Polki i Polaków.
Nadia Kurtieva, ekspertka Konfederacji Lewiatan, zaznacza, że to również ich postulat – tylko że żadna skuteczna polityka aktywizacji, póki co, nie została wprowadzona. Brakuje jej zarówno wobec osób z niepełnosprawnościami, jak i kobiet, które nie wracają do pracy po urodzeniu dziecka.
„Luka podażowa na rynku pracy będzie rosła i będziemy musieli zwiększać zatrudnienie cudzoziemców” – mówi Kurtieva. – "Dotyczy to zarówno pracowników niewykwalifikowanych, jak i specjalistów i wielu sektorów: budownictwa, IT, produkcji przemysłowej, logistyki, transportu. Pracodawcy tylko z tej ostatniej branży zgłaszają nam, że rocznie brakuje im nawet ok. 100 tysięcy pracowników.
Na liście zawodów deficytowych opublikowanej przez „Barometr Zawodów” są też robotnicy i specjaliści budowlani, spawacze, ślusarze, operatorzy maszyn, czy magazynierzy. Brakuje pracowników sektora IT, przemysłu i niewykwalifikowanych robotników.
Ok. 6 proc. osób pracujących legalnie w Polsce to cudzoziemcy. Ich liczba wzrasta z roku na rok co najmniej od 8 lat. Nie jest to skutek rządów PiS-u, tylko efekt schodzenia z rynku pracy pokolenia powojennego wyżu demograficznego (osób urodzonych do 1964 roku). Ktoś po prostu tych ludzi musi zastąpić.
Od lat skutecznie robili to cudzoziemcy, głównie obywatele i obywatelki Ukrainy. W statystykach ZUS-u pokazujących faktyczne zatrudnienie cudzoziemców (a nie tylko podaż pracy, jak liczby zezwoleń na pracę) widzimy, jak dynamicznie przez 7 lat zwiększała się ich liczba.
Ponad 70 proc. zatrudnionych w Polsce cudzoziemców to Ukrainki i Ukraińcy, 10 proc.- obywatele Białorusi, a dalsze 8 proc. to obywatele bliższych i dalszych krajów azjatyckich.
Największy wzrost liczby obcokrajowców zanotowano wśród obywateli Gruzji – między 2015 a 2022 rokiem liczba zarejestrowanych w ZUS wzrosła 54-krotnie. I choć liczba obywateli Ukrainy, Białorusi, czy Mołdawii również zwiększyła się kilkakrotnie, to najbardziej dynamiczny wzrost widać wśród obywateli krajów Azji Centralnej i Azji Południowo-Wschodniej:
Tyle, jeśli chodzi o już zatrudnionych. A aktualna podaż pracy jest dużo większa.
Częściowo zobaczymy to w ilości zezwoleń na pracę dla cudzoziemców wydawanych przez Urzędy Wojewódzkie. Częściowo, bo te statystyki nie uwzględniają większości obywateli Ukrainy, Białorusi, Armenii, Gruzji i Mołdawii, którzy od lat korzystają z uproszczonych procedur legalizacji pracy w Polsce (na podstawie oświadczenia o powierzeniu pracy cudzoziemcowi/obywatelowi Ukrainy).
Takich oświadczeń dla obywateli tych 5 krajów złożono rok temu ponad 1 milion, w tym 60 proc. dla obywatelek i obywateli Ukrainy.
A samych zezwoleń na pracę wydano w 2022 roku ponad 360 tysięcy. W pierwszej połowie obecnego – prawie 145 tysięcy.
Są to zezwolenia na pracę, będące zaledwie jednym z warunków otrzymania wizy; nie wiemy więc, ile z tych osób ostatecznie do Polski przyjedzie. Wiemy też, że na te dane trzeba brać co najmniej dwie poprawki.
Zezwolenia na pracę mogą więc pokazywać zniekształcony obraz podaży pracy dla cudzoziemców – przeszacowany przez „lipne zezwolenia”, niedoszacowany przez niezrozumiałe, występujące w ostatnich miesiącach „blokady” w urzędach cudzoziemskich.
Skala tych zezwoleń jest jednak dość zbliżona zarówno do demograficznej luki, którą przedstawia ZUS, jak i do zapotrzebowania na pracowników, które komunikują przedsiębiorcy, zrzeszenia przedsiębiorców i analitycy z różnych branż.
Około 93 proc. wszystkich zezwoleń jest wydawanych do pracy w tych sektorach, które alarmują o problemach z brakiem pracowników. Najwięcej, niezmiennie, od lat w czterech:
Z 5 krajów Azji Centralnej i Południowo-Wschodniej, z które przodują w statystykach zezwoleń na pracę, zdecydowana większość chce pracować w tych kilku sektorach. Cudzoziemcy z wszystkich krajów są często rekrutowani do branży przetwórstwa przemysłowego, w której zawiera się produkcja zarówno żywności, odzieży, jak i maszyn.
Obywatele Uzbekistanu są też często rekrutowani do pracy w transporcie i budownictwie. Pracownicy z wszystkich krajów, a zwłaszcza Nepalu i Filipin, szczególnie często do prac administracyjno-biurowych.
Banglijczycy są też często – w porównaniu z innymi obcokrajowcami – rekrutowani do pracy w hotelarstwie i gastronomii. Wśród Hindusów 8 proc. stara się o pracę w informatyce.
W emocjonalnej dyskusji o imigracji do Polski pojawiało się też pytanie, czemu musimy ściągać akurat pracowników z „krajów obcych kulturowo”. I eksperci i przedsiębiorcy odpowiadają krótko: bo nie mamy już skąd.
„Polska już kilkanaście temu określiła strategię rekrutacji pracowników z preferowanych kierunków – Ukrainy, Białorusi, Rosji, Armenii, Gruzji i Mołdawii, czyli krajów »bliskich kulturowo«” – mówi Nadia Kurtieva. – „Dla obywateli tych krajów uproszczono procedury legalizacji pobytu i pracy i faktycznie, przełożyło się to na liczbę ich przyjazdów do Polski. Tylko że w tym momencie jest to niewystarczające”.
Po pierwsze, podaż pracy jest tak duża, że pracownicy z tych krajów nie są już w stanie jej wypełnić. Po drugie, te kierunki mają swoje ograniczenia: po pełnoskalowej inwazji na Ukrainę, Rosja została wykreślona z listy preferowanych krajów, a imigrację Białorusinów utrudniają sankcje i polityczne represje.
Przede wszystkim jednak, po lutym 2022 roku wielu pracowników z Ukrainy – głównie z branży budowlanej i transportowej – wróciło do kraju i zostało objętych mobilizacją. Do Polski przyjechały głównie uchodźczynie, które nie wypełnią luk w tych branżach.
Po trzecie, Polska nie jest jedynym krajem przyjmującym imigrantów zarobkowych. Obywatele państw objętych uproszczoną procedurą zatrudnienia w Polsce często wybierają inne, bardziej atrakcyjne pod względem standardów życia, zarobków kierunki.
„Z Rosji do pracy nikt już nie przyjedzie; Ukraina z uwagi na wojnę jest zamknięta, jeśli chodzi o nowych pracowników; Białoruś się domyka” – mówi Piotr Guzowski, prezes Polsko-Kazachskiej Izby Handlowo-Przemysłowej. – „Rozmawiałem z wieloma firmami, które notorycznie potrzebują po kilkuset wykwalifikowanych pracowników: spawaczy, operatorów maszyn, cieśli, elektryków, budowlańców. Kazachstan ma takich specjalistów, zwłaszcza w północnej, przemysłowej części. Do prac rolniczych czy ogrodniczych częściej rekrutuje się natomiast obywateli Azerbejdżanu, czy Uzbekistanu”.
O poszukiwaniu pracowników z Azji mówi mi również prezes Polskiego Związku Sadowników i poseł PSL, Mirosław Maliszewski:
"Potrzebujemy kilkadziesiąt tysięcy pracowników sezonowych rocznie, a Ukraińcy przyjeżdżają w coraz mniejszej liczbie. Już wcześniej próbowaliśmy zatrudniać Uzbeków, bo wielu z nich ma doświadczenie i predyspozycje do prac w gospodarstwie i przede wszystkim, są zainteresowani podjęciem takiej pracy.
Próbowaliśmy też rekrutować ludzi z Nepalu, Indii, Filipin czy Indonezji. Niestety, we wszystkich przypadkach napotykaliśmy tyle barier administracyjnych, że ostatecznie przy zbiorach pracują w tym roku głównie kobiety z Ukrainy. Tylko że to nie jest rozwiązanie, bo wiele prac, np. załadunek owoców, wymaga po prostu dużej siły fizycznej. To samo dzieje się zresztą w innych gałęziach sadownictwa – np. uprawie borówek, do których sezonowo potrzeba tysięcy osób".
Eksperci podkreślają też, że Polska po prostu przestaje być atrakcyjnym krajem dla pracowników z Europy Wschodniej – obecnie mamy już exodus pracowników z Ukrainy do Niemiec i Kanady, które uprościły dla nich procedury imigracyjne.
„Inne kraje również potrzebują pracowników z zagranicy i wdrażają atrakcyjne rozwiązania dla cudzoziemców poszukujących pracy w zawodach deficytowych” – mówi Nadia Kurtieva. – „A Polska nie stworzyła strategii imigracyjnej, nie rozwiązała administracyjnych problemów i nie ma planu na integrację”.
„W konkurencji o wykwalifikowanych pracowników będziemy po prostu przegrywać, a najbardziej ucierpią na tym polskie przedsiębiorstwa, którym brak pracowników po prostu utrudnia prowadzenie działalności. Pośrednio będzie to wpływać negatywnie na sytuację polskich obywateli. Jeżeli inwestor będzie miał wątpliwości odnośnie możliwości pozyskania odpowiednich kadr, wybierze inną lokalizację dla inwestycji” – tłumaczy.
A samym przedsiębiorcom zależy przede wszystkim na pracownikach. Demonizowana przez polityków „obcość kulturowa”, a zwłaszcza kwestie religijne, nie są dla nich problemem.
„Dla nas nie ma żadnego znaczenia, jakiego wyznania jest pracownik” – mówi Mirosław Maliszewski. – "Nie spotkaliśmy się dotąd z żadnymi problemami w związku z ich religią, czy kulturą, nie stwarzają żadnych problemów”.
„Islam nie ma tu nic do rzeczy – może poza oczywistymi preferencjami pracowników, którzy zdecydowanie nie chcą pracować przy mięsie wieprzowym, więc tu zatrudnia się inne nacje” – dodaje Piotr Guzowski. – „Dla pracodawców również nie jest to żadne kryterium wyboru”.
Problemy wynikają natomiast z mentalności, kultury pracy, barier językowych, a także błędów w rekrutacji: przyjeżdżają pracownicy niezweryfikowani, nie znają ani angielskiego, ani fachu, w którym mają pracować. Do firmy przyjeżdża spawacz, który o spawaniu nic nie wie; nie może z pracodawcą porozumieć się w żadnym języku, ale już jest w Polsce i trzeba się nim zaopiekować. Rodzi to koszty dla pracodawcy i problemy.
Jeśli nie z krajów muzułmańskich, to skąd rekrutować pracowników? Przedsiębiorcy spoglądają też w stronę krajów afrykańskich, m.in. Tanzanii. Wspominają też o firmach, które próbowały zatrudnić osoby z Ameryki Południowej, ale w ostatniej chwili musiały zrezygnować, bo sprawa zaczęła „trącić handlem ludźmi”.
Czy pracownicy z Azji również masowo wyjeżdżają na Zachód? Czy Polska jest dla nich tylko „trampoliną do Europy”? Okazuje się, że bardzo różnie.
„Oczywiście, takie sytuacje zdarzały się w największych gospodarstwach, ale były to wyjątki” – mówi Maliszewski. – „Do nas przyjeżdżają pracownicy sezonowi, na 4-5 miesięcy, zarabiają pieniądze, z których potem przez dłuższy czas będą żyć i wracają do siebie”.
„Część osób odpada tuż po przyjeździe, gdy nie mogą porozumieć się z pracodawcą, bo np. znają tylko rosyjski, który nasza kadra kierownicza już pozapominała” -mówi Piotr Guzowski. – „Pracodawca rezygnuje, więc wyjeżdżają na Zachód. Poza tym Polska jest wciąż atrakcyjna dla Kirgizów, Tadżyków, czy Uzbeków, niemniej oni również często traktują ją często jako tranzyt, nawet nie wychodzą z lotniska i lecą dalej – do Szwecji, Dani, Niemiec. Firmy narzekają na to, ale nie wiedzą, jak temu zaradzić”.
„Takie sytuacje się zdarzają i pracodawcy nie są w stanie tego przewidzieć, mogą tylko minimalizować ryzyko” – mówi Albert Kuźmiński, radca prawny specjalizujący się w kwestiach zatrudnienia cudzoziemców. – „Często organizują konferencje online z pracownikami, weryfikują ich kwalifikacje, wybierają tylko osoby mówiące po angielsku. Nigdy nie wykluczymy w 100 proc., że taka osoba nie opuści Polski. Słyszałem też o polskich pracodawcach, którzy mają działalność np. w Niemczech, lub Szwecji, zatrudniają cudzoziemca, który dostaje Polską wizę, a następnie delegują go do pracy za granicą”.
Rozmawiam też z przedsiębiorcą zatrudniającym kilkuset pracowników cudzoziemskich, głównie spawaczy i monterów, który uważa, że wielu cudzoziemców traktuje Polskę jako furtkę do Europy. Od początku nie planują tu pracować, podczas rekrutacji „nawijają makaron na uszy”, a po przybyciu jadą prosto do Niemiec. Przedsiębiorca (który chce zostać anonimowy) mówi, że w Polsce jest też wielu pośredników, którzy załatwiają „lipne” zezwolenia na prace; na ich podstawie cudzoziemiec wyrabia wizę (w czym często pomaga mu pośrednik, tym razem lokalny) i ląduje z nią w Polsce, ale celem zawsze jest Zachód.
Nadia Kurtieva przyznaje, że w Polsce brakuje systemu, który rejestrowałby, czy osoba z wizą faktycznie do nas przyjechała, a jeśli tak – co dalej się z nią dzieje. Potwierdza też, że na rynku działają „firmy krzaki”, które handlują zezwoleniami na pracę, blokują pracę urzędów wojewódzkich, a z drugiej strony – podlegają tej samej procedurze, co pracodawcy uczciwi, którzy od lat zatrudniają cudzoziemców.
„Dlatego od lat postulowaliśmy stworzenia systemu »fast track«, dla sprawdzonych i zaufanych podmiotów, które już długo funkcjonują na rynku” – mówi. – „Taki pomysł się pojawił; niestety, do tej pory nie został wdrożony. W przepisach nie ma narzędzi, które pozwoliłyby wojewodom weryfikować czy faktycznie doszło do zatrudnienia na podstawie uzyskanych wcześniej przez firmę zezwoleń, i czy cudzoziemiec do Polski przyjechał”.
Jakiś czas temu pojawił się pomysł, by odmawiać wydawania zezwolenia na pracę, jeśli dotyczy ono cudzoziemca, który wcześniej wjechał do Polski w celu wykonywania pracy, ale ostatecznie jej nie podjął. Przedsiębiorcy bardzo negatywnie zareagowali na ten pomysł – nie mogą przecież być odpowiedzialni za to, że pracownik w przeszłości zmienił plany.
Wszyscy moi rozmówcy podkreślają, że wbrew temu, co mówią dziś niektórzy politycy, nie nastąpiło żadne „wielkie otwarcie” Polski na pracowników z Azji. Owszem, przyjeżdża ich więcej niż kiedyś, ale do wypełnienia luki na rynku pracy sporo jeszcze brakuje. A przepisy i biurokratyczne realia skutecznie to utrudniają.
„Trudno zgodzić się z opinią, że polski rząd jest szczególnie »promigracyjny«” – mówi Albert Kuźmiński. – „Widzimy raczej wiele utrudnień, administracyjnego chaosu i systemowych barier. Jeszcze przed wybuchem afery wizowej dochodziły nas raczej słuchy, że polityka migracyjna się zaostrza, a wizę otrzymać jest coraz trudniej – mimo tego, że w Polsce brakuje tak wielu pracowników”.
„Pracownicy, o których się staraliśmy, notorycznie nie dostawali wiz” – mówi Mirosław Maliszewski. – „Od dawna sugerowaliśmy MSZ i Ministerstwu Pracy, że zatrudnianie w rolnictwie obywateli Uzbekistanu powinno zostać ułatwione. Niestety, mimo starań, nic nie udało nam się osiągnąć i to pomimo faktu, że Związek Sadowników ma podpisaną umowę z uzbecką Agencją ds. Migracji Zarobkowej”.
Wszyscy moi rozmówcy podkreślają, że rozporządzenie o ułatwieniach wizowych było pozytywnym wyjątkiem w nieistniejącej polityce migracyjnej rządu.
Projekt rozporządzenia MSZ wprowadzał ułatwienia w procedurach wizowych dla obywateli 20 państw: Arabii Saudyjskiej, Armenii, Azerbejdżanu, Filipin, Gruzji, Indii, Indonezji, Iranu, Kataru, Kazachstanu, Kuwejtu, Mołdawii, Nigerii, Pakistanu, Tajlandii, Turcji, Ukrainy, Uzbekistanu, Wietnamu oraz Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Projekt pojawił się na stronie Rządowego Centrum Legislacji w połowie czerwca, ale po krytyce opozycji, rząd ostatecznie wycofał się z planu jego wprowadzenia.
„Od dawna apelowaliśmy o optymalizację tego systemu. Rozporządzenie przyjęliśmy z nadzieją, że tzw. wąskie gardło w polskich konsulatach nie będzie już blokowało pracodawców przed zatrudnieniem cudzoziemców” – mówi Nadia Kurtieva.
„System był nieprzejrzysty i chaotyczny. Wprowadzenie uproszczeń, czy zwykła standaryzacja, byłaby korzystna dla wielu osób: polskich przedsiębiorców, pracowników zza granicy, ale też cudzoziemców, którzy chcą zakładać w Polsce firmy, a administracyjny bałagan bardzo im to utrudnia” – dodaje Kuźmiński.
Wokół rozporządzenia pojawiały się także głosy krytyczne: Marcin Krzyżanowski, były konsul RP w Kabulu, wyraził w rozmowie z OKO.press, opinię, że rozpatrywanie wniosków wizowych przez urzędników MSZ było niezbyt rozsądnym pomysłem.
Urzędnicy tworzonego Centrum wizowego w Łodzi nie znają lokalnego kontekstu, nie mają narzędzi do weryfikacji aplikanta i jego historii; słowem – nie mają jak „rozpoznać szwindla”. Krzyżanowski ocenił wycofany projekt jako „duże ułatwienie dla przedsiębiorców”, ale potencjalne ryzyko dla państwa.
Z kolei prof. Maciej Duszczyk z Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego podkreślił, że Polska nie ma planu na integrację imigrantów, nie ma infrastruktury społecznej i nie jest przygotowana na wyzwania masowej migracji: „Można sobie z nimi oczywiście poradzić, ale trzeba być tego świadomym. Prowadzenie polityki migracyjnej takiej jak dotychczas, przy braku polityki integracyjnej, jest po prostu nieodpowiedzialne”.
Wszystkie meandry afery wizowej sprawiają, że trudno jest ocenić, czy planowane rozporządzenie rozwiązałoby, choć część problemów, czy narobiłoby ich więcej. Dla pracodawców jednak punkt wyjścia do jego opracowania był oczywisty – koszmarne problemy z uzyskaniem wiz w konsulatach.
„Od miesięcy dochodziło do nas coraz więcej głosów, że potencjalni pracownicy nie mogą uzyskać wiz” – mówi Nadia Kurtieva. – „W lutym zebraliśmy informacje od firm członkowskich i wysłaliśmy do MSZ list, w którym opisaliśmy szereg nieprawidłowości: nieprzejrzyste zasady, handel terminami, czy wielomiesięczne oczekiwanie na wizytę w niektórych konsulatach. Pośród firm krążyły opowieści, szczególnie, o Indiach i Nigerii”.
„W Uzbekistanie kolejka do rozpatrzenia wniosku wizowego liczy aktualnie kilka tysięcy osób” – mówi Mirosław Maliszewski. – Apelowaliśmy, by zwiększyć liczbę konsulów, wesprzeć te placówki kadrowo. Próbujemy też rekrutować pracowników z Nepalu, ale tam nie ma nawet konsulatu, najbliższy jest w Indiach. Zabiegaliśmy o to, by go otworzyć, ale nic nie zdziałaliśmy. Na kilka tysięcy pracowników z Nepalu, dla których – jako branża – mieliśmy zezwolenia na pracę, przyjechać udało się ledwie kilku osobom".
W Nigerii, Indiach, Pakistanie, Kazachstanie, Uzbekistanie i Egipcie funkcjonuje tzw. losowanie terminów na złożenie wniosku wizowego. W teorii miało to ograniczyć blokowanie terminów przez nieuczciwych pośredników. Jednak system jest zupełnie nieprzewidywalny – osoby czekają na „bycie wylosowanym” w kolejnych rundach i nigdy nie wiedzą, kiedy się uda.
„Mamy klienta z Pakistanu, który ma firmę w Polsce i chce zatrudnić swojego brata” – opowiada Albert Kuźmiński. – „Brat złożył wniosek wizowy; minęło pierwsze, drugie losowanie. Niedawno dostaliśmy kolejnego maila, że musimy jeszcze poczekać. A mój klient potrzebuje pracownika”.
„W lutym informowaliśmy o przypadku rekrutacji specjalistów z Nigerii” – mówi Nadia Kurtieva. – „Przedstawiono w konsulacie zezwolenia na pracę. Kolejnym krokiem była weryfikacja, po której wydania wizy można odmówić np. z powodów braku uzasadnienia pobytu w Polsce. Zwracaliśmy uwagę, że decyzje odmowne są zupełnie niezrozumiałe. Cudzoziemiec złożył dokumenty i dostał odmowę. Potem złożył je ponownie i również dostał odmowę. Złożył po raz trzeci – i dostał decyzję pozytywną. Nic się nie zmieniło, dokumenty pozostały bez zmian. Nie rozumiemy tego, a konsulat nie odpowiada na prośby o wyjaśnienie”.
Poza tym, praktyki w poszczególnych konsulatach są rozbieżne: lista dokumentów podana na stronie jest inna, niż wymagana podczas wizyty. Stałym problemem jest też blokowanie terminów na złożenie wniosku – informatycy z Indii, starający się o wizę, w lipcu zasygnalizowali pracodawcom w Polsce, że termin na „rynku wizowym” kosztuje 50 tys. rupii (2,5 tys. zł). Mieli zezwolenia na pracę ze stycznia, lutego i marca i przez pół roku nie mogli zarezerwować terminu.
„Decyzje konsulów bywają zupełnie arbitralne” – mówi Albert Kuźmiński. – "Pracownicy z Indii i Pakistanu składali komplet poprawnych dokumentów i dostawali odmowę z jednozdaniowym uzasadnieniem, np. »cel przyjazdu nie jest celem rzeczywistym«. Zdarzały się też zupełne absurdy: cudzoziemiec chciał otworzyć w Polsce spółkę i poszedł do konsulatu, by potwierdzić Profil Zaufany – to powinna być formalność, stricte techniczna czynność. A konsul zaczął przepytywać go z wiedzy o Polsce: a kto jest premierem? A gdzie leży Warszawa? Inny konsul zapytał cudzoziemca, jaki biznes otwiera w Polsce. Ten odpowiedział, że restaurację, na co konsul: »bez sensu, nie akceptuję tego, w Polsce jest już dużo restauracji«”.
„Różne firmy i osoby prywatne prosiły Izbę o pomoc, ale rzadko występuję w roli wspierającego starania o wizę” – mówi Piotr Guzowski. – „Z prostego powodu: nie lubię odmów. Niezrozumiałe sytuacje zdarzały się często: wizy nie otrzymywała żona pracownika, który od dawna mieszka w Polsce; biznesowi goście nie mogli przyjechać na targi branżowe, w ostatniej chwili odwoływałem bilety. O wizy ubiega się w konsulacie, ale procedura przewiduje konsultacje z MSZ, a zatem prawdopodobnie konsultacje z instytucjami lub przepisami Unii Europejskiej. Sprawy trudne, odpowiedzialne i zawiłe. Nie jest to dział, którym Izba się zajmuje i niech tym zajmują się firmy z branży”.
„Z odpowiedzi MSZ na nasze pisma wynika, że konsulaty mają ograniczone możliwości kadrowe” – mówi Kurtieva. – „Po jakimś czasie weryfikowaliśmy, czy zaszła poprawa i okazało się, że sytuacja się pogorszyła. W lipcu wysłaliśmy kolejne pismo, sygnalizując, że o dalsze kilka miesięcy wydłużyły się procedury w Mołdawii, Uzbekistanie, Tadżykistanie, Indiach i Turcji”.
Doniesienia o aferze wizowej zszokowały moich rozmówców w mniejszym stopniu niż opinię publiczną, bo z patologiami systemu zderzali się w swojej pracy od dawna. Niektórzy połączyli kropki, zrozumieli sytuacje, które wcześniej nie miały dla nich sensu. Inni poczuli się oszukani, bo potwierdziły się ich przypuszczenia: system wizowy działał dla wybranych, ale im pomóc nie chciano. Jeszcze inni są po prostu zażenowani – głównie stanem państwowych instytucji.
Na razie skutki afery wizowej nie są tak rozległe, jak wszyscy się tego obawiali. Wbrew zapewnieniom, nie wygląda na to, żeby umowy z agencjami outsourcingowymi zostały rozwiązane we wszystkim krajach (choć miało to miejsce np. w Indiach). Wszyscy są zgodni, że jeśli outsourcing wizowy zostanie faktycznie wycofany, to zdobycie wizy w wielu miejscach będzie po prostu niemożliwe.
Samą dyskusję wokół afery wizowej i możliwe jej skutki, wszyscy oceniają krytycznie. Obawiają się, że afera wizowa odbije się na całej polityce legalizacji zatrudnienia, a trwające od dawna problemy tylko się pogłębią.
„Wiele różnych kwestii zostało wrzuconych do wora »afera wizowa«; mieszamy migrację nielegalną z zarobkową i przedstawiamy wszystko jako zagrożenie” – mówi Albert Kuźmiński. – „Bardzo nie chciałbym, żeby ta narracja o zagrożeniu się utrzymała, kosztem pracodawców i pracowników”.
„Musimy powiedzieć sobie jasno: Polska już jest krajem imigracyjnym” – dodaje Nadia Kurtieva. – „Ponad milion cudzoziemskich pracowników to osoby pracujące legalnie, odprowadzające składki, wspierające system emerytalny i ubezpieczeń społecznych. Bardzo bym chciała, żebyśmy usiedli wreszcie w szerokim gronie rządzących, partnerów społecznych i pochylili się nad planem strategii imigracyjnej, zamiast udawać, że nas to nie dotyczy”.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Polityka społeczna
Uchodźcy i migranci
Ministerstwo Spraw Zagranicznych
afera wizowa
imigracja
praca
rynek pracy
Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.
Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.
Komentarze