0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Agnieszka SadowskaFot. Agnieszka Sadow...

Obraz wysokich i szumiących lasów z kolorowym kobiercem wiosennych kwiatów, który mamy zachowany głęboko w naszych sercach i umysłach, odejdzie w niepamięć. Większość zamieni się w niskie formacje 15-, 20-metrowe. Może niższe… – mówi o konsekwencjach zmiany klimatu dla polskich lasów dr hab. Krzysztof Świerkosz*, prof. Uniwersytetu Wrocławskiego.

Ilustracja 1: Sosny – w środkowej części zdjęcia widoczne zamarłe drzewa. Zdjęcie: A. Sierpińska.

Szymon Bujalski: Jak zmiana klimatu wpływa na sytuację lasów i drzew w Polsce?

Dr hab. Krzysztof Świerkosz, prof. UWr: To proste pytanie, na które strasznie trudno udzielić odpowiedzi, bo wpływają na nią różne splątane ze sobą czynniki. W Polsce południowo-zachodniej, gdzie mieszkam i prowadzę większość badań, zmiana klimatu jest już widoczna w lasach i zadrzewieniach. Wiele drzew ginie, zamiera lub choruje. Widać to nawet z samochodu. Bardziej na północy i wschodzie Polski, gdzie uwilgotnienie jest jak na razie wyższe, efekty zmiany klimatu są słabsze.

Dlaczego te drzewa giną?

Związane jest to nie tylko z samym podniesieniem się średnich temperatur, ale i obciążeniami, jakie to za sobą niesie. Tym pierwszym i najbardziej poważnym są coraz bardziej przedłużające się okresy suche. Mimo że mamy czasem okresy wilgotniejsze, jak np. zeszła jesień, to jednak w skali roku od kilku lat mamy do czynienia z suszą – w stosunku do średniego zaopatrzenia w wodę w naszej strefie klimatycznej cały czas jesteśmy na minusie.

Zaczęło się to w 2015 roku, od długiej i gorącej, prawie trzymiesięcznej suszy letniej, która bezpośrednio spowodowała zamieranie wielu gatunków drzew (zarówno młodych, jak i starych), a przede wszystkim świerków.

Rok później jej efekt pojawił się w całej pełni. W 2016 roku całymi dziesiątkami hektarów – i to w bardzo krótkim czasie – zamierały świerczyny w Sudetach. W takim tempie, że leśnicy nie nadążali z ich usuwaniem. To był moment, kiedy chyba po raz pierwszy bałem się chodzić po lesie.

Dlaczego?

Z powodu liczby drzew, które stały w różnych miejscach „na pniu” i groziły zawaleniem w każdym momencie. Zamierały nawet świerki, które były ukryte pojedynczo w drzewostanach liściastych, przez co powinny znacznie dłużej mieć zaopatrzenie w wodę i lepiej radzić sobie w takich warunkach.

Gdy zaczęliśmy przyglądać się temu zjawisku, okazało się, że świerki zamierają nie tylko z przyczyn klimatycznych, ale że za zmianami klimatu podążają rozmaite patogeny. I to kolejny czynnik.

Dotyczy nie tylko świerków, ale większości drzew w Polsce południowo-zachodniej. Przede wszystkim jesionów, które od pięciu, sześciu lat bardzo cierpią z powodu choroby grzybowej o nazwie Hymenoscyphus fraxineus.

Na to wszystko nakłada się osuszanie gleby i ekspansja opieńki miodowej [rodzaj grzyba – przyp. red.]. Tak więc jesion ginie na naszych oczach, tak samo, jak w latach 90. wyginęły w dużej mierze stare, przepiękne wiązy.

Drugim bardzo ważnym zagrożonym gatunkiem jest sosna. Susze spowodowały, że nagle pojawił się problem, którego wcześniej w zasadzie nie było.

Przeczytaj także:

Problem w postaci…?

Podgatunku jemioły, która nazywa się jemiołą sosnową. Ona zawsze występowała w borach sosnowych, ale pasożytowała w taki sposób, że za bardzo tym drzewom nie szkodziła.

Postępujące ocieplenie klimatu spowodowało jednak, że lubiąca ciepłe warunki jemioła przenosi się coraz dalej na północ i zaczyna bardziej zagrażać drzewom, zresztą nie tylko sosnom. Według oficjalnych danych leśnych w 2019 roku prawie 190 tys. hektarów sośnin zostało uznane za narażone na szkody od jemioły. To coś, co się wcześniej nie zdarzało.

Ilustracja 2: Las mieszany na stoku Rudki, Masyw Śnieżnika, Sudety. Zdjęcie: Jacek Halicki (licencja CC BY-SA 4.0).

Poza tym potężną ekspansję notują patogeny owadzie. Nagle objawiły się korniki ostrozębne i cetyńce, do tej pory uważane za lokalne szkodniki bez dużego znaczenia.

A do tego doszła jeszcze choroba grzybowa wywołująca zamieranie pędów, też importowana. I ten zespół owadzio-grzybowo-roślinny atakuje sośniny w całej Polsce, przede wszystkim tam, gdzie zostały osłabione już wcześniej przez susze.

I co to wszystko oznacza?

Jak wynika z analizy prof. Marcina Dyderskiego z zespołem, którą opublikowano w Global Change Biology jeszcze w 1998 roku, nawet przy scenariuszu najmniejszych emisji gazów cieplarnianych sosna praktycznie straci nisze siedliskowe w Polsce.

Oczywiście nie tylko ona, bo tak samo nisze traci świerk, któremu być może uda się zachować ewentualnie w najwyższych pasmach górskich, traci je modrzew, u którego zauważyłem ostatnio oznaki obumierania, traci brzoza, w przypadku której giną już teraz nawet młode, 20-, 30-letnie okazy – i to w ciągu jednego roku.

Chodzi więc o gatunki, które uważamy za pospolite i typowe dla polskiego krajobrazu. Ale oznaki wymierania można też dostrzec u olch, topoli osiki, dębów czy jaworów.

Nie jest przy tym tak, że wszystkie te gatunki znikną z Polski w 100 proc. One się zachowają, tyle że w znacznie mniejszym zakresie i w miejscach, w których utrzymają się wystarczająco korzystne warunki wilgotnościowe.

Warto jednak podkreślić, że cechą wspólną tych wszystkich chorób grzybowych jest to, że bardzo dobrze rozwijają się latem w ciepłych i suchych warunkach. Do tej pory większość z chorób była związana z mokrą, wilgotną wiosną.

Drzewa chorują, bo patogenom łatwiej się w tych ciepłych warunkach rozwijać czy drzewom trudniej bronić?

Prawdopodobnie jedno i drugie.

Co jeszcze zagraża polskim lasom?

Na pewno warto wspomnieć o braku pokrywy śnieżnej w zimie i będących tego efektem suchych wiosnach, które mamy teraz bardzo często. Obecnie wszystko zależne jest więc od opadów deszczu.

Tyle że w lecie zamiast normalnych opadów, które odbudowują wody gruntowe, mamy coraz większe i częstsze opady nawalne, co zresztą też jest kolejnym problemem, bo wzmaga erozję na stokach i w dolinach cieków.

O kolejnym długo nie mówiono, ale to zaczyna się zmieniać. Od kilkudziesięciu lat tak naprawdę cały świat nawożony jest azotem atmosferycznym. I to są potężne ilości.

Jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku przeprowadzono badania na Śnieżniku i stwierdzono, że co roku na hektar niemal dziewiczych borów górnoreglowych dostawało się 40 kg czystego azotu. To dawka, którą w zasadzie można by nawozić pole.

W tej chwili Unia Europejska na skutek różnych działań dość mocno ograniczyła emisje, ale nawet w zeszłym roku region południowo-zachodniej Polski otrzymał około 12,5 kg czystego azotu na hektar.

Skąd ten azot się bierze?

Z atmosfery. Jego głównym źródłem jest spalanie paliw kopalnych, a przede wszystkim transport lotniczy. Podczas spalania paliw lotniczych wytwarza się sporo tlenków azotu, które potem łączą się z wodą i spadają na ziemię.

Jakie są tego konsekwencje?

A to zależy od tego, gdzie spadną. Jeśli w miejsca, gdzie gleba jest kwaśna, to jeszcze bardziej ją zakwaszą. Ten azot nie będzie wchodził do ekosystemu, nie będzie przetwarzany przez rośliny, ponieważ brakuje do tego innych pierwiastków, przede wszystkim fosforu.

Natomiast na glebach żyznych azot jest wychwytywany przez rośliny i przetwarzany na formę przyswajalną. Obserwujemy wówczas bardzo wiele negatywnych zjawisk, a lasy mocno ubożeją.

Dlaczego?

Na skutek ekspansji gatunków azotolubnych, takich jak pokrzywa zwyczajna, malina właściwa, różne gatunki jeżyn czy leśne trawy i turzyce. W efekcie gatunki bardziej wymagające pod względem siedliskowym czy słabiej znoszące konkurencję zanikają. To zanikanie powolne, stopniowe, ale stałe. I ma miejsce w całej Europie.

Ilustracja 3: Nawożona azotem atmosferycznym pokrzywa zwyczajna wypiera bardziej wymagające gatunki. Zdjęcie: Marek Kluszczyński (licencja CC BY-SA 4.0).

Co istotne, beneficjentami tych zmian są także gatunki obce – np. w Polsce południowo-zachodniej to przede wszystkim niecierpek drobnokwiatowy, który właściwie występuje już we wszystkich zbiorowiskach leśnych do 600 m nad poziomem morza.

W rezultacie dochodzi do paradoksalnych sytuacji, gdy robiąc monitoring siedlisk leśnych czy naskalnych, musimy obniżać ocenę świetnie zachowanego zbiorowiska leśnego w środku rezerwatu, ponieważ jest już w nim bardzo dużo niecierpka.

Zresztą to tylko jeden z tych gatunków. Niedawne opracowanie wykonane pod przewodnictwem prof. Władysława Danielewicza mówi o 180 gatunkach inwazyjnych, które są obecne w lasach Polski, z czego blisko 40 ma silny potencjał inwazyjny.

To m.in. robinia akacjowa, czeremcha amerykańska, klon jesionolistny, rdestowce, nawłocie, kolczurka klapowana…

Z tych wszystkich przyczyn jak szybko wymierać będą gatunki drzew w polskich lasach?

Tego nie wiemy. Wszystko zależy od warunków klimatycznych, w tym intensywności susz i kumulacji azotu. Przewidujemy, że obecne zmiany będą raczej postępowały, a susz będzie coraz więcej i będą coraz bardziej długotrwałe.

I w takim scenariuszu…

…lasy będą nam stopniowo zamierać. Ale nie sposób powiedzieć, ile lat to potrwa.

Drzewa, które się utrzymają, będą musiały dostosować się do nowych warunków?

Jak najbardziej. Przede wszystkim będą musiały rosnąć niższe. Już nie będą to duże drzewa po 50 czy 40 metrów, jakie jeszcze teraz znajdujemy w naszych lasach, ponieważ zaopatrzenie w wodę stanie się o wiele trudniejsze.

To zresztą zjawisko, które obejmuje lasy na całym świecie. Przybywa sytuacji, gdy las zamiera i już się nie odradza, a w jego miejsce pojawia się coś na kształt zbiorowiska zaroślowego z niskimi drzewami – zdecydowanie już niewysokiego lasu.

Takie sytuacje zaczęły się zdarzać także u nas i zapewne będzie ich coraz więcej, między innymi na skutek ekspansji gatunków azotolubnych oraz obcych. Gdy leśnicy wchodzą w miejsce, gdzie np. wymiera jesion i wycinają drzewa, w miejscu tym często pojawia się nawłoć, która zarasta im cały zrąb. I koniec, nie ma szans na samoistne odnowienie lasu.

Nie wiadomo, co wtedy z tym zrobić, bo nawłoci tak łatwo się nie wypleni.

Ilustracja 4: Nawłoć kanadyjska jesienią. Zdjęcie: Babij (licencja CC BY-SA 2.0)

Czy na sytuację drzew w polskich lasach wpływa też utrata siedlisk i bioróżnorodności?

W ostatnich kilku latach poznaliśmy bardzo niepokojące wyniki badań dotyczących liczebności bezkręgowców – nie tylko w lasach, ale w ogóle w Europie Środkowej.

W 2017 r. Niemcy opublikowali badania opierające się o 27 lat obserwacji na terenie kilkudziesięciu rezerwatów przyrody. Okazało się, że biomasa owadów spadła o ponad 70 proc. Czyli zostało zaledwie 30 proc. owadów sprzed 30 lat.

A przecież owady to podstawa piramidy troficznej – jeżeli ich nie ma, to nie będzie wszystkich innych gatunków, które owadami się żywią. Spada więc liczebność płazów, gadów, ptaków owadożernych, a w efekcie liczba gatunków od tychże zależnych. Jeśli w lesie jest mniej owadów zapylających, to oczywiście spada też efektywność zapylania roślin. Postawienie uli niczego tutaj nie rozwiąże.

Piramida troficzna – symboliczny sposób pokazania zależności między organizmami tworzącymi ekosystem. Podstawę piramidy tworzą “producenci pierwotni”, czyli organizmy przetwarzające substancje nieorganiczne na związki organiczne – np. na drodze fotosyntezy. Kolejne piętra zajmują coraz mniej liczne (lub mające coraz mniejszą sumaryczną masę) organizmy odżywiające się organizmami z pięter poniżej. Organizmy znajdujące się na tym samym piętrze piramidy pełnią podobną funkcję w obiegu materii i energii w systemie.

W zeszłym roku ukazały się wyniki kolejnej serii takich badań, które były przeprowadzane już bezpośrednio w lasach. Wykazały one podobne zależności – różnorodność gatunkowa spadła o ok. 40 proc., biomasa też.

W ciągu ostatnich 40 lat w Europie liczebność ptaków lęgowych spadła o 600 milionów osobników (sic!), i to mimo realnych działań zmierzających do ich ochrony. To oznacza, że w lasach mamy bardzo poważne zmiany, które zachodzą pod płaszczykiem zieleni, jaką widzimy.

Gdy człowiek wchodzi do lasu, to myśli, że wszystko jest ok, bo przecież jest zielono, są kwiaty, są jakieś rośliny, są zwierzęta. Ale tak nie jest.

Jedne rośliny wymrą, pojawią się inne. Gdzie tu problem?

Problem w tym, że obraz wysokich i szumiących lasów z kolorowym kobiercem wiosennych kwiatów, który mamy zachowany głęboko w naszych sercach i umysłach, odejdzie w niepamięć.

Takich lasów za 50 lat prawie już nie będzie albo będą ukryte na niewielkich obszarach gdzieś w górskich dolinach, gdzie będą najlepsze warunki klimatyczne.

Większość lasów zamieni się jednak w niskie formacje 15-, 20-metrowe. Może niższe. Stanie się tak, bo drzewa będą musiały oszczędzać wodę w okresach suszy, gdyż każde pompowanie wody w górę to dla nich potężny wysiłek energetyczny.

No i jak już wspomniałem – w miejscu, w którym rośnie dziś las, coraz częściej nie będą już odradzać się „prawdziwe” lasy, tylko zbiorowiska zastępcze z udziałem gatunków obcych i nieleśnych.

Ilustracja 5: Wiosenny las w Giżycku. Zdjęcie: Adrian Grzegorz Rok (licencja CC BY-SA 3.0).

Czy w związku z tymi zmianami stracimy coś jeszcze poza „głęboko zachowanym obrazem lasów”, o którym pan wspomina?

Przepowiadam moim kolegom leśnikom – bo nie wszyscy myślą tak, jak ci z Puszczy Białowieskiej – że są prawdopodobnie przedostatnim pokoleniem, które produkuje w Polsce drewno.

Jeśli nie będzie tych wysokich lasów, tych borów sosnowych, upraw na niżu, to konsekwencje tego będą przecież ogromne. Być może nie spowoduje to całkowitego upadku gospodarki leśnej, ale na pewno przynajmniej jej bardzo poważne ograniczenie.

Służby leśne za jakiś czas zamiast produkcji drewna będą zaś zajmowały się przede wszystkim tym, żeby w ogóle las był. Jakikolwiek. Choć stanie się tak już raczej nie za mojego życia.

Jak naturalne są polskie lasy?

Duża część naszych systemów leśnych jest ukształtowana sztucznie. Według danych leśnych ok. 13 proc. lasów w Polsce ma pochodzenie naturalne. Wydaje mi się, że to dobre oszacowanie.

Cała reszta to w jakiś sposób lasy antropogeniczne – najczęściej bezpośrednio sadzone przez człowieka albo takie, które porosły grunty opuszczone po gospodarce rolnej. Takie lasy mogą mieć nawet 100 lat, ale cały czas widać, że kiedyś były pod nimi ziemie uprawne. Nie są to zatem lasy, które zregenerowały się do końca. Tych prawdziwych mamy więc bardzo mało.

Jednocześnie Lasy Państwowe często przywołują argument, że procent pokrycia powierzchni Polski lasami stale rośnie. Zaraz po wojnie było to 20,8 proc., w roku 1970 już 27 proc., a teraz mamy ponad 30 proc. Jak rozumieć te dane?

To zależy od tego, jak definiujemy las. Jeżeli nazywamy nim każdy teren zadrzewiony, który znajduje się w zagospodarowaniu przez Lasy Państwowe, to tak, lasów przybywa. Ale miejmy na uwadze, że są to głównie zalesione grunty porolne. Z punktu widzenia przyrodniczego to nie są żadne lasy. I tyle.

Ilustracja 6: Las prywatny, posadzony na terenie porolnym w latach 80. XX w., Mazowsze. Zdjęcie: A. Kardaś.

Jak rozumiem, dotyczy to także sosny, z której oficjalnie składa się ponad połowa lasów w Polsce.

A nawet ponad 60 proc. O ile oczywiście możemy to nazwać lasami – z punktu widzenia przyrodniczego duża część tych borów sosnowych to tyczkowiny i jednogatunkowe monokultury, które spełniają funkcje ekosystemu leśnego w bardzo ograniczonym zakresie.

Czy możemy w takim razie powiedzieć, ile mamy tych prawdziwych lasów?

To wspomniane przeze mnie około 13 proc. powierzchni lasów o charakterze naturalnym w samej powierzchni leśnej, czyli około 3 proc. powierzchni Polski.

Problem polega na tym, że na tych 3 proc., oczywiście poza obszarami chronionymi, prowadzi się taką gospodarkę jak w lasach gospodarczych. Tak naprawdę wszystkie konflikty pomiędzy przyrodnikami a leśnikami dotyczą skrajnie niewielkiej powierzchni leśnej o wysokich wartościach przyrodniczych.

Jak teraz w Puszczy Karpackiej, Bukowej, Knyszyńskiej czy wcześniej w części Puszczy Białowieskiej.

Dokładnie. Rozumiem, że istnieje coś takiego, jak gospodarka leśna czy produkcja leśna, że mnóstwo osób od niej zależy, że drewno jako surowiec jest nam potrzebne. Nie oznacza to jednak, że musimy wpuszczać harwestery do rodzimej puszczy.

To o tyle „zabawne”, że mówimy o naprawdę niewielkich fragmentach lasu. Gdyby leśnicy je odpuścili, prawdopodobnie nie mieliby żadnych konfliktów z przyrodnikami.

Z powodu działań w Puszczy Białowieskiej czy Puszczy Karpackiej ściągnęli jednak na siebie kolejny problem, czyli lasy miejskie i środowiska lokalnych aktywistów, którzy zaczynają o nie walczyć.

Z kilku tego typu konfliktów parę lat temu dziś zrobiło się ich już ponad 300, co można zobaczyć na stronie Lasy i Obywatele. I choć obszary te mają często niewielką wartość przyrodniczą, to jednak mają wysoką wartość społeczną. Dlatego, jeśli ludzie chcą o nie walczyć, to niech walczą. Zwłaszcza że w dzisiejszych czasach każde drzewo jest cenne.

Ilustracja 7: Wycinka w Puszczy Karpackiej, jednym z miejsc, o którego ochronę zabiegają obywatele, maj 2021. Zdjęcie: Max Zieliński, Greenpeace (licencja CC BY-ND 2.0)

Jak przygotowywać lasy na trudniejsze warunki? Trzeba sadzić drzewa bardziej dostosowane do nowych realiów?

Na gospodarce leśnej i sadzeniu drzew się nie znam. Jako botanik, przyrodnik, który obserwuje te zmiany na bieżąco, nie widzę jednak możliwości wprowadzania nowych gatunków drzew, których w Polsce jeszcze nie ma, by lepiej znosiły te zmiany. Z prostej przyczyny: nie znamy jeszcze żadnych gatunków, które znoszą jednocześnie susze letnie oraz majowe przymrozki. Gatunki południowe raczej więc odpadają.

Wyraźnie widać jednak, że w Polsce najbardziej zagrożone są główne gatunki gospodarcze. O wiele mniej narażone są te, które do tego celu się nie nadają, takie jak grab, klon polny, lipa szerokolistna, topola biała. Po tych gatunkach na razie nie widać, by jakoś specjalnie chorowały i ciężej znosiły zmiany klimatyczne.

Choć oczywiście to wszystko może się zmienić w ciągu dwóch, trzech lat. Wystarczy, że pojawi się jakiś patogen.

Czyli co robić?

Najlepiej polegać na tym, co podsuwa nam sama natura. To po części nasze rodzime gatunki, o których właśnie wspomniałem. Ale po części to niestety także gatunki obce, których po prostu już się nie pozbędziemy, takie jak robinia akacjowa, klony jesionolistne, dęby czerwone, czeremcha amerykańska. One już z nami zostaną.

Dlatego przyszłość polskich lasów widzę raczej jako takie mieszane ekosystemy leśno-zaroślowe z dużą ilością gatunków obcych. Coraz częściej będziemy mieć w nich raczej krzaki niż drzewa, będzie dużo powierzchni z bylinami (także tymi obcymi), a lasy staną się bardziej prześwietlone. Będą także uboższe, pozbawione gatunków rzadkich, które są sercem ochrony przyrody, choć jakieś ekosystemy będą jednak stanowić. I nic z tym wszystkim już nie zrobimy.

Dlaczego?

Bo żeby coś z tym zrobić, musielibyśmy usuwać gatunki obce na ogromną skalę. Zresztą najlepiej świadczy o tym projekt nowego rozporządzenia ministerstwa o gatunkach obcych, w którym wielu gatunków inwazyjnych po prostu nie umieszczono, ponieważ wymagałoby to ich aktywnego usuwania.

Żeby pozbyć się ich z naszego kraju, całe społeczeństwo polskie przez najbliższe dwa, trzy lata musiałoby zajmować się wyłącznie usuwaniem obcych gatunków roślin. A przecież nie tylko rośliny mamy inwazyjne, także zwierzęta – i to mnóstwo.

Musielibyśmy wyłapywać więc aleksandretty obrożne, raki marmurkowe i pręgowane, szopy pracze, norki amerykańskie, jenoty… A co z organizmami, których praktycznie nie widać – inwazyjnymi obunogami, mszakami czy grzybami patogenicznymi?

Takie są konsekwencje tego, że zrobiliśmy coś, czego nie było na kuli ziemskiej od dobrych 200 milionów lat.

Ilustracja 8: Norka amerykańska w Puszczy Białowieskiej. Zdjęcie: Krzysztof Parzych (licencja CC BY-SA 4.0)

Co pan ma na myśli?

Pangea to był ostatni moment, kiedy wszystkie kontynenty były połączone razem, a flory i fauny z obu półkul mogły się swobodnie mieszać na bardzo długiej granicy. Gdy superkontynent rozpadł się około 200 milionów lat temu, kontynenty powędrowały osobno, a niektóre z nich zaczęły się stykać miliony lat później.

Ludzkość zrobiła więc coś niezwykłego, bo połączyła ze sobą florę i faunę tych wszystkich kontynentów. Robiliśmy to przez wody balastowe statków, przez to, co przenosimy na ubraniach, przez świadome i nieświadome przenoszenie gatunków użytkowych lub ozdobnych, przez zawlekanie zarodników grzybów, … Teraz musimy żyć z konsekwencjami tego faktu.

Podobnie jak musimy żyć z konsekwencjami spalania paliw kopalnych. Wycinanie drzew to problem także w tym kontekście.

Węgiel jest akumulowany nie tylko w pniach drzew (o których zwykle toczy się dyskusja), ale w całym ekosystemie leśnym. 50 proc. węgla, a według niektórych badań do 60 proc., jest akumulowanych w glebie leśnej.

Z punktu widzenia ochrony klimatu i różnorodności biologicznej, wycinanie drzew i wykorzystywanie ich do spalania to najlepsza droga do samobójstwa ludzkości.

Pozbywamy się jednego z ważnych narzędzi, które pomogłoby nam usunąć przynajmniej część dwutlenku węgla z atmosfery. Zamiast wspomagać ten proces i zwiększać liczbę drzew – nieważne czy w lasach, miastach czy przy drogach – to my je wycinamy.

Naprawdę to słowo „sapiens” do nas zupełnie nie pasuje.

Jeszcze bardziej niż samo wycinanie irytuje mnie przekonywanie, że drzewa to rzekomo odnawialna energia – biomasa. To jedno z największych kłamstw, z jakimi się zetknąłem. Równie dobrze można by powiedzieć, że olej palmowy jest ekologiczny, a papierosy nie powodują raka.

Istotniejsze jest to, że gdy wycinamy drzewa, to nie pochłoną one kolejnych kilogramów dwutlenku węgla, czy uwolnią wszystko, co mają zgromadzone?

Jedno i drugie. Jest rozpowszechnione przekonanie, że należy wycinać stare drzewa, bo młode pochłaniają więcej dwutlenku węgla. To nadinterpretacja pewnej pracy naukowej, której chyba nikt z cytujących ją osób nie przeczytał.

Ale ja do niej zajrzałem i okazało się, że za drzewostany młode uznano te mające do 140 lat. Daliśmy sobie wcisnąć kit, że stuletni drzewostan to starodrzew, tymczasem w literaturze fachowej to wciąż drzewa młode, nadal wykazujące intensywny wzrost.

Pamiętajmy też, że młode drzewa co prawda rosną szybko, ale też bardzo szybko zamierają wskutek naturalnej konkurencji o światło. A do tego w ramach gospodarki leśnej usuwamy je oraz zakumulowany w nich węgiel, również poprzez spalanie w lokalnej elektrowni czy elektrociepłowni. Więc to nie jest żadna akumulacja.

Ilustracja 9: Pozostawione w lesie drzewo nawet po obumarciu wciąż stanowi magazyn węgla, którego część pozostaje finalnie w glebie. Zdjęcie: A. Kardaś

Natomiast jeśli zostawimy drzewo w lesie, to ono wówczas w krótkim obiegu węglowym bardzo długo utrzymuje węgiel, którego przynajmniej połowa zostaje w biomasie leśnej.

W glebach oraz w organizmach zwierzęcych i roślinnych ten obieg węgla cały czas funkcjonuje, a tylko niewielka jego część wraca do atmosfery.

Dlatego powinniśmy pozwolić drzewom pochłaniać dwutlenek węgla z atmosfery, zamieniać go w drewno, upadać, gdy nadejdzie na to czas, a następnie dalej przetrzymywać ten węgiel w postaci leżących, wolno rozkładających się pni. To byłoby racjonalne z naszego punktu widzenia z perspektywy najbliższych 100 lat.

Tyle że nie potrafimy się wyzwolić z perspektywy najbliższych wyborów do parlamentu. Ta krótkowzroczność i brak perspektywicznego myślenia to wielki problem ludzkości. W ten sposób przyczyniamy się do naszej zagłady na różne sposoby. Pozbywanie się drzew i wycinanie starych lasów to jeden z nich. I wcale nie najmniej istotny.

Rozmawiał Szymon Bujalski

*Dr hab. prof. UWr Krzysztof Świerkosz, zatrudniony przez Wydział Nauk Biologicznych Uniwersytetu Wrocławskiego, Muzeum Przyrodnicze. Autor lub współautor ponad 300 publikacji naukowych i popularnonaukowych z zakresu szeroko pojętej geobotaniki oraz ochrony przyrody. Jego zainteresowania badawcze związane były ze zróżnicowaniem zbiorowisk roślinnych i ochroną flory oraz mykoflory w Polsce południowo-zachodniej, obecnie jednak skupia się na zmianach zachodzących w zbiorowiskach leśnych i naturalnych ekosystemach nieleśnych pod wpływem zmiany klimatu, inwazji biologicznych i zanieczyszczenia środowiska. Brał czynny udział w kształtowaniu sieci Natura 2000 na terenie Polski, w tym jako ekspert Ministerstwa Środowiska oraz Komisji Europejskiej na Seminariach Biogeograficznych w Darowej (2006) i w Warszawie (2010). Autor lub współautor ponad 30 planów ochrony i planów zadań ochronnych dla parków narodowych, krajobrazowych, rezerwatów przyrody i obszarów Natura 2000.

Tekst pochodzi z portalu naukaoklimacie.pl

;
Na zdjęciu Szymon Bujalski
Szymon Bujalski

Redaktor serwisu Naukaoklimacie.pl, dziennikarz, prowadzi w mediach społecznościowych profile „Dziennikarz dla klimatu”, autor tekstów m.in. dla „Wyborczej” i portalu „Ziemia na rozdrożu”

Komentarze