0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Marek KasprzakFot. Marek Kasprzak

Marek Kasprzak razem z uczniami prowadzi akcję upamiętniania lokalnych bohaterów, powstańców wielkopolskich, weteranów II wojny światowej. To przodkowie jego uczniów, choć dla nich już bardzo dalecy.

„Na lekcjach historii młodzież częściej uczy się historii powszechnej niż regionu” – mówi Marek Kasprzak. – My w ramach lekcji »Historia wokół nas« zachęciliśmy uczniów do porozmawiania z rodzicami czy dziadkami o przodkach. Mieli zebrać rodzinne opowieści o weteranach, dokumenty z nimi związane, zdjęcia. Kiedy już skompletowali wszystkie dane dotyczące weterana, postanowiliśmy składać wnioski do IPN o oznaczenie grobu – wpisanie do ewidencji »grobów weteranów walk o Wolność i Niepodległość Polski«. Sam przeszedłem tę drogę z grobem mojego pradziadka, weterana II wojny światowej walczącego pod Monte Cassino. – tłumaczy.

Tak zrodził się projekt: „Inicjatywa na rzecz uczczenia pamięci lokalnych bohaterów – przodków uczniów Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w Rożnowie”. Akcja została wsparta przez Fundację Batorego w ramach programu „Masz Głos”. A potem nagrodzona nagrodą Super Samorząd. Bo akcja tak wciągnęła lokalną społeczność, że włączyły się w nią także władze samorządowe. A Fundacja Batorego stara się promować wszystkie takie inicjatywy, które łączą mieszkańców i samorządowców. Bo to wzmacnia państwo.

Czego nie wiemy o Polsce? Jak się zmieniła i dzięki komu? Co wpływa na zmianę teraz? – teksty na ten temat znajdziecie w naszym cyklu POD RADAREM

Jak nastolatki sprzątają groby

Agnieszka Jędrzejczyk, OKO.press: Pomysł, że da się 10-15 latków zainteresować grobami przodków sprzed 100 lat wydaje mi się szalony. Dzieci rzeczywiście chodzą na te groby?

Marek Kasprzak, nauczyciel historii: Co roku przed 1 listopada organizujemy dla klas szóstych rajd na Groby w Lasach Rożnowskich – to miejsce, w którym Niemcy zamordowali 12 tysięcy Polaków – m.in. pacjentów szpitala psychiatrycznego w Owińskach. Temat smutny – ale dzieciaki naprawdę chcą to robić. I to bycie razem sprawia im nawet dużo frajdy. A mogłyby się przecież z tego zwolnić, bo trwa to czasami dłużej niż normalne lekcje w szkole.

Ale jak ktoś, kto ma kilkanaście lat, może z pasją zajmować się grobami przodków?

Bo – po pierwsze jest to moja prawdziwa pasja. Zbieram informacje o moich przodkach, szukam informacji w archiwach. Uczniowie to widzą, więc mi wierzą. Przynajmniej ich część – bo oczywiście nie wszyscy.

Po drugie – my się nie tylko zajmujemy grobami. Przede wszystkim zbieramy informacje w rodzinach. Odtwarzane w ten sposób historie opowiadamy publicznie. I za każdym razem mówimy głośno, czyj – którego ucznia – to przodek.

A przecież o to też chodzi – by dzieciaki poczuły dumę ze swoich przodków.

Dziadek mojej babci

Opublikowaliście historie waszych przodków na blogu. To nie są historie z podręcznika, tylko skomplikowane ludzkie losy. Jeden z weteranów, uczestnik powstania wielkopolskiego, był potem działaczem narodowym, a po wojnie – w Polsce Ludowej – burmistrzem. Jego praprawnuk Jan z klasy IVa, który odtworzył te dzieje, wie z przekazu rodzinny, że to był dobry człowiek, którego pasjonowała przyroda, poznawanie jej i obserwowanie.

Walenty Chudy to mój prapradziadek, który na stałe zapisał się w historii naszego miasta oraz regionu.

Był synem Antoniego oraz Magdaleny z domu Winkelman. Urodził się 02.02.1900 roku. Miał 3 siostry: Jadwigę, Pelagię oraz Franciszkę. W 1914 roku ukończył szkołę ludową w Obornikach.

Od 1915 – 1918 roku uczył się zawodu leśniczego. Prawdopodobnie tutaj narodziła się Jego miłość do przyrody. Całe życie interesował się ptakami oraz zwierzętami leśnymi. Uwielbiał zbierać grzyby oraz godzinami spacerować po lesie.

W maju 1918 roku został powołany do armii niemieckiej. Od stycznia 1919 roku brał udział w Powstaniu Wielkopolskim w Obornikach. Walczył pod Czarnkowem. Do listopada 1922 roku służył w wojsku polskim.

W okresie międzywojennym mieszkał w Obornikach. Ożenił się z Marią Biedną, z którą miał dwie córki – Łucję oraz Czesławę. Był członkiem Stronnictwa Narodowego i Katolickiego Towarzystwa Robotników Polskich.

22 sierpnia 1939 roku został zmobilizowany i otrzymał przydział do 14. batalionu saperów w Poznaniu. 8 września 1939 roku pod Piątkiem został ranny i dostał się do niemieckiej niewoli. 22 listopada 1939 roku wraz z rodziną został wysiedlony do Generalnej Guberni. Do Obornik powrócił 22 marca 1945 roku i pozostał w nich aż do śmierci.

Mieszkał na ulicy Szamotulskiej, a później na ul. Półwiejskiej.

17 maja 1946 został wybrany Burmistrzem Miasta Oborniki. Za swoje zasługi został uhonorowany licznymi odznaczeniami m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym oraz Medalem Zwycięstwa i Wolności. Po śmierci swojej żony Marii, zamieszkał z młodszą córką Łucją oraz Jej rodziną.

Będąc na emeryturze, spędzał czas ze swoją wnuczką Jolantą, czyli moją babcią.

Odprowadzał ją do szkoły, pomagał odrabiać lekcje. Często zabierał ją też do lasu, gdzie opowiadał Jej najróżniejsze historie. Mój prapradziadek doczekał się także prawnuków – moich wujków Rafała i Łukasza, a także Agaty – mojej mamy. Pomimo sędziwego wieku, zawsze znalazł siłę oraz czas na zabawy z Nimi.

Zmarł 31 grudnia 1988 roku w wieku 88 lat i został pochowany na cmentarzu w Obornikach.

Jan, kl. IV a (2024/2025)

To się jakby nie mieści w ramach, w które nas wtyka szkolna historia. Bohater narodowy, żołnierz, a lubił przyrodę…

Losy ludzkie są skomplikowane. Walenty Chudy, przodek Jana, był przez chwilę burmistrzem – rodzina pamięta, że stanowisko stracił właśnie z powodu aktywności w ruchu narodowym przed wojną.

Przeczytaj także:

Wielu weteranów należało potem do PZPR, bo takie były czasy. Są ludzie, dla których to całkowicie przekreśla taką biografię. Bo niby nie można być powstańcem i bohaterem, a następnie być w PZPR. Rodzina tego nie kupuje — dla niej znaczenie ma dobra pamięć o tym człowieku.

Dali radę

W rodzinie pamięta się, że on po prostu dał radę.

Tak. A nie był chowany do wojny i powstania. Więc to skłania do zastanowienia, co my byśmy zrobili, gdybyśmy się znaleźli na miejscu naszych weteranów.

Ale też daje nadzieje, że jednak i my byśmy dali radę.

Ostatnio kuzynka, z którą nie widziałem się od wielu lat, poprosiła o pomoc, bo jej syn potrzebował danych do drzewa genealogicznego na język angielski. Łączy nas wspólny pradziadek. Napisała mi, że jestem do niego podobny. I to dobrze, „bo to był dobry człowiek”.

To fantastyczne być kojarzonym z dobrym człowiekiem

Dlatego jestem przekonany, że dla dzieci jest bardzo ważne to, kiedy mogą się publicznie identyfikować z przodkami, z których rodzina jest dumna, oni mówią, że są z tego dumni.

Innym z naszych bohaterów jest Wiktor Dąbrowicz, weteran II wojny światowej. Żyją wśród nas jego dzieci, dziś osoby 80-letnie. Zaprosiliśmy ich na uroczystość, na której celebrowaliśmy życie ich przodka. Ich wzruszenie było ogromne. A my inaczej zrozumieliśmy historię weterana, kiedy jego córka powiedziała, że przez wojnę, niewolę ojca nie miała szans go poznać, kiedy była małą dziewczynką.

Grupa ludzi przy grobie z nazwiskiem Dąbrowicz
Grób weterana Wiktora Dąbrowicza (na dole widać tabliczkę IPN) Od lewej: Marek Kasprzak, dyrektorka szkoły Grażyna Przybył, burmistrz Obornik Tomasz Szrama, a z boku dumne Basia Szeląg i Eliza Dąbrowicz - potomkinie Wiktora Dąbrowicza. Fot. Daria Kaczorowska - z ramienia UM w Obornikach

Pradziadek Wiktor Dąbrowicz podczas II wojny światowej był w niewoli niemieckiej i walczył o Polskę w Armii Poznań.

Już w sierpniu 1939 roku został powołany do wojska w mobilizacji wojskowej (na wypadek wybuchu wojny). Walczył w Armii Poznań w bitwie nad Bzurą, która jak wiemy, zakończyła się porażką Polaków.

Kiedy oddział, w którym walczył mój dziadek, został rozbrojony przez niemieckich żołnierzy, każdy członek oddziału musiał wracać do domu na własną rękę. Wracając do domu, dziadek wsiadł na stacji kolejowej w Poznaniu, gdzie został zatrzymany przez niemieckich wojskowych, którzy zabrali go do Stalagu II A w Neubrandenburgu. Tam więzili go około 3 miesiące, a potem przewieźli do Schwerin w Meklemburgii, gdzie pracował na roli u gospodarza do końca wojny.

W 1945 roku, kiedy Armia Czerwona wkroczyła na teren Niemiec, został uwolniony. Po tym, jak dziadek wrócił do domu (około 2 tygodnie później), został aresztowany przez Rosjan i zabrany na komendę w Obornikach, przesiedział tam 2-3 dni. Rosjanie postanowili wyrokiem śmierci ukarać dziesięciu przypadkowych Polaków, ponieważ parę dni wcześniej w Rożnowie został zastrzelony jeden z rosyjskich żołnierzy.

Na szczęście na komisariacie zjawił się polski oficer, który powiedział, iż znalazł się świadek całego zdarzenia, który poświadczył, że śmierć Rosjanina nastąpiła podczas bójki pomiędzy pijanymi rosyjskimi żołnierzami. W ten sposób niewinni mieszkańcy Rożnowa zostali zwolnieni z aresztu.

Klara Dąbrowicz – absolwentka ZSP w Rożnowie

Mamy tu grób patrona szkoły

Dopiero kiedy historia rodzinna wchodzi na scenę publiczną, zostaje tam uznana i wysłuchana, to historia, którą znamy ze szkoły, zaczyna mieć sens.

A wie pani, że potomkowie Wiktora Dąbrowicza po naszej akcji postanowili zrobić zlot. Zobaczyli się, usłyszeli, że ich historia jest ważna, poczuli razem więź.

A jak dokładnie te mikrohistorie celebrujecie? Rozumiem, że nie tylko wpisem do rejestru IPN. Bo macie też uroczystości ku czci patrona szkoły.

Czy wie Pani, kto nim jest?

Franciszek Mickiewicz, brat Adama.

Jesteśmy z niego szalenie dumni. Bo on tu w końcu się osiedlił, tu jest jego grób. A poza tym, że był bratem poety, miał ciekawe życie. Był też powstańcem listopadowym.

Szkolną tradycją są dyżury przy grobie patrona koło kościoła. Co tydzień inna klasa zapala znicz. Wpisaliśmy jego grób do rejestru grobów weteranów IPN. A to cenna rzecz, gdyż grobów weteranów powstania listopadowego nie ma w Polsce tak dużo.

Bo musieli uciekać z Polski, zostali uchodźcami. Migrantami – jak to się dziś mówi.

Z tym że my nie czcimy Franciszka Mickiewicza w związku z jego śmiercią – czcimy jego życie. Święto szkoły jest w jego imieniny, 4 czerwca.

Nieźle.

Organizujemy gry, spotkania. Questy.

Rajd na Groby w Lasach Rożnowskich, o którym mówiłem na początku, też jest organizowany z questem. Wie pani, co to?

To są takie gry terenowe, polegające na poszukiwaniu „skarbów” – wiadomości na różne tematy. Do zabawy wystarczy ulotka lub darmowa aplikacja mobilna. Czytając wierszowane wskazówki, uczestnik poznaje sekrety danego miejsca.

Dwie dziewczynki pochylone nad gablotą
Quest w bibliotece szkolnej.  Zadanie wspólnie rozwiązują: Maria Kasprzak i Emilia Polcyn - również potomkinie bohaterów, których dzieje pokazane są na wystawie. Fot. Marek Kasprzak

Ja sam gdzieś tam po drodze już ponad 700 takich questów zrobiłem. Przeszedłem tak 18 województw w całej Polsce. Więc pomyśleliśmy, dlaczego nie quest w Rożnowie?

Mówi Franciszek Mickiewicz

A poza tym zrobiliśmy quest o Franciszku Mickiewiczu.

Bawiliśmy się też sztuczną inteligencją – z portretu Franciszka zrobiliśmy animację. On opowiada, co ciekawego widział, co osiągnął w życiu, jak się nie poddawał mimo kalectwa i walczył dalej. I to jest właśnie tło do naszego questu.

Zresztą 27 kwietnia w Rogoźnie organizujemy razem z żoną, też nauczycielką, Trzeci Wielkopolski Zlot Questowy. Mam nadzieję, że zjadą się questowicze z całej Polski. Jedną z tych gier terenowych będzie na pewno quest o powstaniu wielkopolskim w Rogoźnie. No i jednym z bohaterów będzie po części też mój pradziadek.

No dobrze, ale jak wy mówicie uczniom o takim patronie jak brat Wielkiego Poety. Każda szkoła lubi mieć patrona wielkiego i powszechnie znanego. A wy dostaliście takiego jakby „gorszego Mickiewicza”?

Życiorys Franciszka Mickiewicza broni się sam przez siebie. Mamy w szkole w różnych miejscach wiele jego cytatów, bo on też sporo pisał. Na przykład „pomocni, szczerzy, przyjacielscy, honorowi”. Przecież to takie aktualne.

Poszukamy też kobiet

W Waszym projekcie w ogóle nie ma kobiet, sami powstańcy.

Tak, faktycznie i teraz chcemy to zmienić. Postaramy się przynajmniej podać jakieś przykłady lokalnych bohaterek, które niekoniecznie musiały walczyć z bronią w ręku.

Zapytałam o kobiety, bo tej pory to właśnie historie kobiet były symbolem tego nowego podejścia do przeszłości. Pokazywania jej nie przez pryzmat oficjalnych opowieści, ale tego, co pamiętało się w rodzinach, ale o czym się publicznie nie mówiło. Symbolem były „Chłopki” Joanny Kuciel-Fydryszak.

Wy pokazujecie, że także tę wyświechtaną, wydawałoby się, historię militarną można przekazać prawdę o nas i naszych losach.

Tu chodzi o to, żeby to nie było tylko wspomnienie, ale żeby wywoływało rozmowę. Wszystkie historie, które opowiadam podczas lekcji, każdy może umiejscowić w swojej rodzinie.

Jak prapradziadek uratował Amerykanina i co to dało Ukrainie

Mój pradziadek, ten, do którego mam być podobny, a którego nigdy nie poznałem, był powstańcem wielkopolskim. Jego syn został w czasie II wojny skatowany przez gestapo. A córka, moja babcia, została wywieziona na roboty przymusowe. Ona byłaby dobrą kobiecą bohaterką w naszym programie.

A jeśli chodzi o samego pradziadka, to rzeczywiście musiał być dobrym człowiekiem. Pod koniec wojny razem z prababcią zaopiekowali się amerykańskimi jeńcami.

Tu, w Wielkopolsce?

Tak. Do niemieckiej niewoli dostali się po lądowaniu w Normandii w 1944 r. Trafili do obozu jenieckiego w środkowych Niemczech. A ten środek w 1945 roku zamienił się we wschód Niemiec, bo nadciągnęła armia rosyjska. Po uwolnieniu przez Rosjan wędrowali z okolic Kostrzynia szukając transportu do Stanów. Dotarli w nasze strony. Wojskowy lekarz dr Louis Nash był naprawdę ciężko chory. Dzięki pradziadkom przeżył. To był środek powojennej zawieruchy. Nash nie wiedział dokładnie, gdzie jest, bo wszędzie były sowieckie wojska. W końcu zorientował się, że pomoc mogą zaoferować tylko Polacy. I że – co go zadziwiło – „Polacy są dumni ze swego kraju”.

To są cytaty z jego pamiętników („A war diary 1944-1945” – można je sobie kupić w Amazonie za 3 dolary). Pisał je na bieżąco i nie umiał poprawnie zapisać nazwy Rogoźno. Zanotował "a wonderful Polish family in Rogazon” (cudowna polska rodzina w Rogazonie).

Ale historia ma ciąg dalszy. Kilkanaście lat temu odszukały nas jego córki. Wszystkie trzy nas już po kolei odwiedziły. Były na grobie pradziadka.

A kiedy wybuchła wojna w Ukrainie i u nas pojawili się uchodźcy, to właśnie tu im chciały pomagać. „In Rogozno, nowhere else” – napisały. „Tylko w Rogoźnie”.

Piękna historia. Niestety znowu aktualna. Dobrze, że córki Louisa Nasha potrafią już poprawnie zapisać nazwę Rogoźna.

A drugi prapradziadek, ten, którego miałem szansę poznać, był w łagrach rosyjskich, później w armii Andersa, walczył pod Monte Cassino. Więc chociaż to są losy jakby z podręcznika, to w rodzinie wiemy, co dokładnie to znaczy, przez co oni przeszli.

Poznając historie w ten sposób, inaczej patrzysz na teraźniejszość?

Owszem, do wojny w Ukrainie powoli się przyzwyczajamy. Ale to, co się teraz dzieje, sprawia, że przynajmniej u części uczniów jakiś taki niepokój. To jest na pewno silniejsza w klasach, gdzie mamy dzieci ukraińskie. Oczywiście nie straszę, staram się wyważać to, co mówię na lekcjach.

Ale myśmy akcję upamiętniania weteranów robili z myślą, że już więcej weteranów nie będzie. A teraz już takiej pewności nie ma.

IPN widziany od dołu

A jak to jest z tą współpracą z IPN?

To był przypadek. Nasza uczennica została laureatką konkursu pod patronatem IPN i na uroczystości wręczania nagród poznałem ofertę edukacyjną Instytutu. No a potem jeszcze pisałem pracę o pradziadku, tym od Monte Cassino, wystąpiłem o oznaczenie jego grobu jako grobu weterana.

Wiem, że IPN jest oceniany przez pryzmat polityczny, natomiast ci pracownicy, z którymi mam przyjemność współpracować, to prawdziwi pasjonaci. Naprawdę dużo serca wkładają w oferowane zajęcia i materiały edukacyjne.

To zbieranie danych o przodkach i wspólne sprzątanie ich grobów, questy, pokazuje też, że historia to jest wspólne działanie w przestrzeni obywatelskiej?

Zgłosiłem się do akcji Masz Głos, dzięki czemu dostaje się wsparcie organizacji partnerskiej. W naszym przypadku – Pracowni Zrównoważonego Rozwoju. Oni pokazali nam, że kluczem sukcesu takiego obywatelskiego projektu jest współpraca z lokalnymi władzami. Dzięki temu mam kontakt z sołtysem Żernik i Rożnowa, a także z burmistrzem Obornik.

Osiągnąłem wiec coś, na co w zasadzie nigdy nie liczyłem. I sama ta nagroda Masz Głos była dla mnie dużym zaskoczeniem. Ale i ona nas wzmocniła – oto nasze lokalne historie nie tylko stały się ważne w Rożnowie.

Ktoś to zauważył, docenił, zrozumiał, że to ma znaczenie dla wszystkich.

Autorka była jurorką konkursu „Super Samorząd” Fundacji Batorego

;
Na zdjęciu Agnieszka Jędrzejczyk
Agnieszka Jędrzejczyk

Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)

Komentarze