0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: fot. Piotr Sobikfot. Piotr Sobik

Fala kulminacyjna to ostatni etap powodzi. Na jej wysokość składa się jednak nie tylko to, ile wody spadło z nieba. Istotne jest również to, co z tą wodą się stało, gdy dotknęła powierzchni.

Od lat podejście do zarządzania wodą w Polsce jest proste – tak w przenośni, jak i dosłownie. Polega ono na uskutecznianiu strategii „z chmury do rury”, w której woda opadowa traktowana jest jak woda odpadowa. W skrócie: woda to nie cenny zasób, o który warto dbać i który warto zatrzymywać w krajobrazie, tylko problem, którego należy się jak najszybciej pozbyć, oddając mu przy tym jak najmniej przestrzeni.

Od miast po wsie

I tak regulujemy i prostujemy rzeki, wznosimy wały blisko koryt, osuszamy podmokłe tereny wzdłuż nich itp. Rozwiązania hydrotechniczne służą zaś temu, by cały ten proces uskutecznić i stworzyć poczucie bezpieczeństwa. Im większe nasze przekonanie o „ujarzmieniu natury”, tym większa chrapka na to, by zabudowywać i przemieniać na grunty rolne naturalne obszary, które powinny pełnić zupełnie inne funkcje.

Ale problem jest znacznie szerszy. Zdominowana przez inżynierskie podejście strategia „z chmury do rury” dotyczy nie tylko samych rzek i terenów nadrzecznych, lecz także miast i wsi. Podejściu temu podporządkowane jest również prawo – niedostosowane już do obecnych realiów, a tym bardziej do coraz trudniejszych wyzwań związanych z nasilającą się zmianą klimatu.

Wniosek? Jeśli ochronę przeciwpowodziową chcemy potraktować poważnie, gospodarkę wodną w Polsce trzeba przemodelować. Priorytety są de facto dwa:

  • myśleć o całej zlewni
  • i myśleć o tym, jak spływ wody ograniczyć.

O podążanie właśnie w tym kierunku apelują naukowcy z Komitetu Problemowego ds. Kryzysu Klimatycznego przy Prezydium PAN.

Pogłębianie ryzyka powodziowego

W wydanym 8 października komunikacie naukowcy podkreślają, że zmiana klimatu dwukrotnie zwiększyła ryzyko występowania zjawisk, które doprowadziły do ostatniej powodzi. Takie intensywne ulewy przynoszą też coraz więcej deszczu. A w dobie postępującego globalnego ocieplenia coraz częstsze i coraz bardziej dotkliwe będą nie tylko ulewy i powodzie, lecz również susze.

Stronie Śląskie miesiąc po powodzi. Fot. Piotr Sobik

Podstawą jest więc rzecz jasna ograniczenie globalnego ocieplenia. To zależy jednak nie tylko od działań pojedynczego kraju, lecz od działań wszystkich państw, a zwłaszcza największych emitentów. To, jak na przyszłe ekstremalne zjawiska przygotuje się Polska, zależy już jednak od nas samych.

„Niewłaściwa adaptacja do większej częstotliwości bardziej intensywnych opadów, czyli m.in.: gospodarka przestrzenna nieuwzględniająca błękitno-zielonej infrastruktury, gospodarka wodna nieuwzględniająca zarządzania zlewniowego i zmian bilansu wodnego zlewni, degradacja krajobrazu i infrastruktura techniczna niedostosowana do zmieniających się warunków, pogłębiają i dalej będą pogłębiać ryzyko występowania wysokich strat powodziowych” – czytamy w komunikacie komitetu.

Jego twórcy podkreślają przy tym, że o środowisku i przyrodzie należy myśleć „nie jako o przeszkodzie w rozwoju, lecz sprzymierzeńcu” w skutecznym zapewnieniu odporności i bezpieczeństwa hydrologicznego.

„Dlatego też wyzwania klimatyczne muszą być uwzględnione zarówno w pilnych działaniach z zakresu odbudowy popowodziowej, jak i przedsięwzięciach strategicznych” – apelują badacze.

Podobnie widzą to organizacje pozarządowa i inni eksperci.

Przeczytaj także:

Myśleć o zlewni

„Co można zrobić dla ochrony przed powodzią, w ramach adaptacji do zmian klimatu? Przygotować się na częstsze i intensywniejsze ekstremalne zjawiska pogodowe. Należy przy tym pamiętać, że powódź bierze swój początek nie w rzece, tylko w zlewni – czyli na terenach, na które woda spada w postaci deszczu lub śniegu i z których spływa do rzek. Właściwe zagospodarowanie tych terenów jest więc kluczowe dla ograniczenia ryzyka powodzi” – mówi OKO.press Katarzyna Nawrocka z WWF Polska.

Jak wyjaśniają eksperci organizacji, lista możliwych działań adaptacyjnych ograniczających zagrożenie powodzią jest długa. Wśród najważniejszych z nich znajdują się m.in.:

  • całkowite zaprzestanie wycinki lasów wodochronnych (szczególnie górskich), ochrona i odnawianie zadrzewień na terenach nadrzecznych, zurbanizowanych i rolniczych;
  • wdrażanie dobrych praktyk rolniczych w celu ograniczenia erozji gleby i zwiększania jej chłonności;
  • zaprzestanie betonowania i prostowania rzek, renaturyzacja przekształconych w ten sposób rzek, zwłaszcza na odcinkach powyżej zagrożonych miejscowości;
  • odtwarzanie mokradeł i oddawanie rzekom odciętych od nich terenów zalewowych wszędzie, gdzie to możliwe, w każdej nadrzecznej gminie;
  • rozszczelnianie powierzchni utwardzonych na terenach zurbanizowanych, aby lepiej chłonęły wodę, tworzenie ogrodów deszczowych.

Tam, gdzie spada

Jak tłumaczy WWF, lasy pomagają ograniczyć i spowolnić spływ wody opadowej do rzek. Z kolei gleba bogata w materię organiczną i porośnięta roślinnością znacznie lepiej retencjonuje wodę niż gleba jałowa, wysuszona i bez roślin. Renaturyzacja rzek również sprzyja ograniczeniu spływu wody z drobniejszych cieków do większych. Zmniejsza w ten sposób ryzyko kumulacji fali powodziowej i zmniejszając jej energię.

Stronie Sląskie tydzień po powodzi. Fot. Piotr Sobik

Z kolei odtwarzanie mokradeł to zdaniem WWF nie tylko kwestia ochrony przyrody, ale i ludności. „Te działania pomogą zwiększać retencję krajobrazową i gruntową oraz wypłaszczać falę powodziową w razie jej wystąpienia – bo woda będzie miała przestrzeń, aby się rozlać” – wyjaśnia Nawrocka.

I podsumowuje:

„Rzeki wylewały i będą wylewać, a zamykanie ich w ciasnych korytach nie rozwiązuje problemu. Kluczowe jest systemowe działanie, pozwalające na zatrzymywanie deszczu tam, gdzie spadnie”.

To tylko część z zaleceń ze strony WWF Polska. Organizacja swoje wszystkie postulaty zebrała w apelu do premiera Donalda Tuska o wdrożenie „nowego, racjonalnego i niezbędnego w dobie zmiany klimatu podejścia” do ekstremalnych zjawisk pogodowych i hydrologicznych. „Naszym celem powinno być zarządzanie ryzykiem powodzi, a nie tylko powodzią, gdy ta już nastąpi” – pisze w apelu Mirosław Proppé, prezes fundacji WWF.

Woda w polu kukurydzy

Jak już wspomnieliśmy, zarządzanie całą zlewnią oznacza, że należy ponownie przyjrzeć się m.in. obszarom wiejskim, w tym rolnictwu. Pisząc wprost: część obszarów powinna być dostosowana do okresowego zalewania przez wodę. Czasami może to oznaczać zakończenie rolnictwa na danym obszarze, czasami zmianę upraw na lepiej dostosowane do powodzi, a czasami – rekompensaty.

„Oczywiście ktoś traci na tym, że mu woda zaleje pole kukurydzy. Ale jeśli odetniemy możliwość wylania się wody w tym miejscu, to wydamy na to dużo więcej, niż warta jest ta kukurydza” – zauważa w rozmowie z OKO.press Krzysztof Smolnicki, hydrolog i prezes Fundacji EkoRozwoju.

Podobnie widzi to dr hab. Mateusz Grygoruk, profesor SGGW i wiceprzewodniczący Państwowej Rady Gospodarki Wodnej. „Jeżeli zrenaturyzujemy rzekę w krajobrazie rolniczym, być może latem każdego roku będzie częściej wylewała na jakąś łąkę i gospodarka rolna będzie trudniejsza. To koszty, ale wzięte sumarycznie dla całej zlewni będą jednak niewspółmiernie niższe od kosztów, jakie będziemy ponosili, rekompensując straty wynikające z powodzi. Musimy nauczyć się, że w gospodarce wodnej nie ma nic za darmo” – mówi Grygoruk w rozmowie z portalem Teraz Środowisko.

Osobną sprawą są rowy melioracyjne, które ciągną się w Polsce przez więcej kilometrów niż rzeki. I to kilkukrotnie więcej. Wiele z tych rowów znajduje się na obszarach wiejskich, a spływająca nimi woda jeszcze bardziej zwiększa ryzyko powodziowe podczas wielkich ulew. Rozwiązanie?

„Tam, gdzie melioracja nie jest już potrzebna, a są to setki hektarów w zlewni każdej większej rzeki, można by ją po prostu zlikwidować. Zwłaszcza na obszarach bagiennych, w lasach czy na nieużytkach to powinno być jednym z podstawowych działań” – wyjaśnia Piotr Bednarek, hydrolog i przyrodnik z Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz prezes fundacji Wolne Rzeki.

Wypłaty odszkodowań nie wystarczą

Instytut Spraw Publicznych, który w ostatnich latach wydał kilka raportów na temat nowych wyzwań w rolnictwie, stawia sprawę jasno: plan dla tego sektora musi uwzględniać nie tylko odbudowę, ale i dostosowanie do nowych wyzwań klimatycznych.

„Przyroda, zwłaszcza bioróżnorodność i naturalne systemy wodne, są kluczowe w radzeniu sobie z ekstremalnymi zjawiskami pogodowymi. Ochrona i renaturyzacja terenów nadrzecznych, mokradeł, lasów oraz retencja wody to fundamenty strategii, które wspomogą rolnictwo w adaptacji do zmieniających się warunków. Współpraca z przyrodą, a nie walka z nią, powinna być podstawą przyszłych działań” – przekonuje ISP.

Według Instytutu planowanie przyszłości rolnictwa nie może opierać się jedynie na reakcji na katastrofy. Konieczne jest długoterminowe budowanie odporności poprzez inwestycje w odpowiednią infrastrukturę, zrównoważone zarządzanie przestrzenne czy też ochronę bioróżnorodności i środowiska. „Wypłaty odszkodowań, choć konieczne, nie mogą być jedynym narzędziem wsparcia dla rolników” – podkreśla ISP.

„Betonoza” wzmacnia powódź

Jak najszybszemu spływowi woda sprzyjają też miasta. Raport Najwyższej Izby Kontroli sprzed kilku lat wykazał, że ok. 70 proc. wód opadowych jest w polskich miastach bezpowrotnie tracona.

„Powstające w miastach osiedla, biurowce czy galerie handlowe, pochłaniają niemal każdy wolny skrawek ziemi. W konsekwencji opady atmosferyczne, na skutek zmian klimatycznych w ostatnich latach bardzo gwałtowne, nie mają, jak wsiąkać w grunt – spływają po wyasfaltowanych ulicach i wybetonowanych chodnikach wprost do kanalizacji miejskiej” – zauważa Izba.

Z jej raportu wynika też, że żadna z 18 skontrolowanych gmin nie określiła w kluczowych dokumentach aktualnych i docelowych wskaźników zagospodarowania deszczówki oraz wód roztopowych. Gminy te ani nie monitoruje więc stanu obecnego, ani nie posiadają opartych na wiedzy wiarygodnych planów dotyczących jego poprawy. Co prawda niektóre urzędy prowadzą działania związane z drobną retencją, ale zdecydowaną większość wydatków wciąż pochłania rozbudowę sieci kanalizacji.

Stronie Sląskie tydzień po powodzi. Fot. Piotr Sobik

To wszystko ma znaczenie. Jak wykazało badanie z 2020 r. przeprowadzone w USA, wzrost uszczelnienia powierzchni o 1 proc. oznacza wzrost ryzyka powodzi o 3,3 proc. Dlatego natura w mieście potrzebna jest również po to, by ograniczać ryzyko powodziowe tak w nich, jak i poza nimi.

Niektóre samorządy decydują się podejmować konkretne działania w dobrym kierunku. Na przykład Gdańsk i Poznań wprowadziły standardy retencyjne. Od pewnego czasu wszyscy inwestorzy (łącznie z samą gminą) muszą przy realizowanych projektach zapewnić zagospodarowanie odpowiedniej ilości wody na swoim terenie. Jeśli tego nie uczynią, nie dostaną pozwolenia na przyłączenie rynien do sieci kanalizacyjnej. W Poznaniu minimum to określono na poziomie 40 mm.

Niech zalewa

Niektóre tereny w miastach, podobnie jak w przypadku obszarów miejskich, można ten tworzyć z myślą o okresowym zalaniu. Zdecydowano się na to m.in. w Kopenhadze, która dekadę temu w ciągu dwóch lat mierzyła się z powodziami mającymi występować raz na kilkaset lat. Obecnie wiele przestrzeni, jak na przykład przyszkolne boiska, zaprojektowane jest tak, by przy ponownej gigantycznej ulewie wypełniły się tymczasowo wodą, odciążając w ten sposób kanalizację.

Podobny pomysł dla Poznania ma ekspertka tamtejszej politechniki, prof. Anna Januchta-Szostak. Stworzona koncepcja dla osiedla Rataje dotyczy placów deszczowych, czyli niewielkich, zagłębionych placów zabaw między blokami. W trakcie intensywnych opadów spływałaby do nich deszczówka z dachów (do wysokości 50 mm) i – po wstępnym podczyszczeniu – zamieniała je w tymczasowy zbiornik wodny.

Żaden system kanalizacji nie przyjmie bezproblemowo ogromnej ilości opadów. Żadne dodatkowe wsparcie nie sprawi też, że „nadwyżka” zostanie w pełni przyjęta – ani szara infrastruktura, ani ta błękitno-zielona.

„Ale w dalszym ciągu możemy wykorzystywać infrastrukturę zieloną. I to przede wszystkim tego elementu brakuje w miastach: możliwości zatrzymywania opadów w koronach drzew, w mokradłach i w glebie. Przesączając się przez kolejne warstwy gruntu, woda może być w nim oczyszczana i magazynowana, a także odnawiać zasoby wód podziemnych. Jeśli chcemy zmniejszyć ilość wody odprowadzanej do kanalizacji, infiltracja do gruntu jest najprostszym sposobem” – mówi prof. Januchta-Szostak, ekspertka ds. gospodarowania wodą w miastach.

Stronie Śląskie. Uszkodzona zapora. Fot. Piotr Sobik

Zmiany systemowe

Żeby ochrona przeciwpowodziowa i szeroka adaptacja do zmiany klimatu była skuteczniejsza, potrzeba jeszcze ram prawnych, które to umożliwią.

„W Polsce konieczne są zmiany systemowe, które pozwolą długofalowo radzić sobie ze skutkami zmiany klimatu. Nie wystarczą doraźne i punktowe działania w czasie kataklizmu, nawet te najbardziej heroiczne, które można obserwować w mediach. Trzeba zmienić podejście do środowiska. To rola rządu i samorządów” – podkreśla organizacja ClientEarth – Prawnicy dla Ziemi.

Według jej ekspertów plany adaptacji do zmiany klimatu powinny być obowiązkowe na poziomie krajowym, gminnym oraz wojewódzkim. Powinny obejmować m.in. prognozy na przyszłość oraz cele i kierunki działań, jakie w związku z tym należy podjąć. Ale żeby nie były to dokumenty, które szybko znikną w szufladzie, bardzo ważny jest też harmonogram, plan wdrażania i sposób finansowania określonych zadań – wraz z późniejszym monitoringiem.

Stronie Śląskie tydzień po powododzi. Fot. Piotr Sobik

W myśleniu o działaniach systemowych nie można też pominąć sprawy fundamentalnej: ograniczania emisji gazów cieplarnianych. „Polski rząd musi przyjąć wiarygodny cel i plan transformacji zeroemisyjnej, a więc osiągnięcia neutralności klimatycznej w latach 40. XXI wieku” – rekomenduje organizacja ClientEaarth. I przypomina przy okazji, że Polska jest jedynym państwem UE, które nie zobowiązało się do osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 r. i nie przygotowało długoterminowej strategii klimatycznej.

Naukowcy apelują

Potrzebę zmiany przepisów dostrzegają również wspomniani na początku naukowcy związani z PAN.

W swym komunikacie tłumaczą, że prawo należy „szybko i skutecznie” zmienić tak, aby uwzględniało adaptację do zmiany klimatu m.in. w planowaniu przestrzennym oraz gospodarkach leśnej, rolnej i wodnej. Ich zdaniem należy zacząć dostrzegać i wzmacniać funkcje ochronne lasów. Oraz zmieniać rolnictwo tak, by pozwalało odtwarzać glebę i wspierało odpowiednie gospodarowanie wodą.

W kontekście infrastruktury kluczowe jest zaś „poszukiwanie i wykorzystywanie” synergii poprzez odpowiednie połączenie rozwiązań technicznych i rozwiązań opartych na przyrodzie (tzw. Nature-based Solutions – NbS). Oznacza to m.in. potrzebę odtwarzania mokradeł i systemowe wprowadzanie błękitno-zielonej infrastruktury (czyli przyrody) w miastach i poza nimi.

Wśród postulatów polskich naukowców znajduje się też ograniczenie i/lub wycofywanie zabudowy z terenów zalewowych, co pozwoli ograniczyć potencjalne straty. Temu samemu ma służyć ponowne przemyślenie planów wznoszenia infrastruktury (w tym hydrotechnicznej) w taki sposób, aby lepiej uwzględniały konsekwencje zmiany klimatu i potencjalnych awarii podczas katastrofalnych epizodów powodziowych.

Na koniec warto zwrócić uwagę, że korzyścią ze zmian w tym kierunku będzie nie tylko lepsza dostosowanie do zmieniającego się klimatu. Dzięki temu zyskamy też bardziej przyjazne, zielone miasta, przyjemniejsze tereny rekreacyjne, zdrowsze środowisko i ekosystemy czy też bardziej odporne rolnictwo.

A to już nie tylko adaptacja. To postęp.

;
Na zdjęciu Szymon Bujalski
Szymon Bujalski

Redaktor serwisu Naukaoklimacie.pl, dziennikarz, prowadzi w mediach społecznościowych profile „Dziennikarz dla klimatu”, autor tekstów m.in. dla „Wyborczej” i portalu „Ziemia na rozdrożu”

Komentarze